Wdowa wyobraża sobie jak ciężką pracę wykonuje jej dziecko i spokojnie oczekuje na jego przybycie do domu. Czas wypełniają jej domowe obowiązki. Również Marcyś dostrzega dym wydobywający się z komina rodzinnego domu. Ten widok kojarzy mu się z posiłkiem, przygotowywanym przez troskliwą matkę. W trakcie krótkiej przerwy w pracy, Marcyś spieszy do domu, na obiad. Przybiega i już od progu krzyczy: Mamo jeść! Skromny posiłek złożony z zupy i chleba natychmiast znika ze stołu. Matka je nieco wolniej, by, kiedy syn skończy, zaproponować mu swoją porcję. Dawała do zrozumienia, że jedzenie jej nie smakuje i prawie wszystko oddawała dziecku. Dla siebie zostawiała jedynie resztki: Zdarzało się, że nie dojadał. Zlewała tedy resztę w glinianą ryneczkę i stawiała w kominku, tak aby syn nie spostrzegł tego. Tę resztę uważała już za wyłączną swoją własność i kiedy chłopak wyszedł, posilała się nią, ogryzając ostatki chleba. Po kilkuminutowej przerwie Marcyś wraca do pracy w fabryce. Dopiero wieczorem przychodzi czas na wspólną kolację i krótką rozmowę. Zmęczenie jednak szybko daje o sobie znać. Marcyś zasypia tuż po odmówieniu modlitwy. Jego matka jeszcze długo po tym szepcze „Zdrowaśki” przed wiszącym w izbie obrazem Matki Boskiej. Wstawała również przed Marcysiem - rankiem, po drugim pianiu koguta. Przygotowywała polewkę dla syna i szeptała godzinki. Budziła go dopiero wtedy, gdy gwizd dobiegający z fabryki oznajmiał zakończenie nocnej zmiany. Te rytuały powtarzały się nieodmiennie przez siedem dni w tygodniu. Czas płynął w monotonnym, jednostajnym rytmie.
Pewnej nocy Marcysia wyrwał ze snu koszmar. Obudził się z krzykiem i usiadł na pościeli. Matka natychmiast znalazła się przy jego łóżku. Długi czas nie mogła uspokoić syna. Chłopcu przyśniło się, że uderzył w niego piorun: Piorun, mamo - mówił cichym, urywanym głosem taki czerwony, straszny jak smok. Na piersi mi padł, mamo... taki straszny... czerwony... Matka na poczekaniu wymyśliła wyjaśnienie nocnego widziadła. By uspokoić syna powiedziała, że piorun oznacza zbliżające się wesele. Marcyś uwierzył w jej słowa, ale oboje nie położyli się już do łóżek. Ten ranek był szczególny. Marcyś miał nieco więcej czasu niż zwykle więc, kiedy jego matka przygotowywała śniadanie, gwizdał wszystkie znane piosenki razem z kosem, trzymanym w izbie. Wiele śmiechu i radości było tego ranka w domu ubogiej wdowy i Marcysia. Kiedy chłopak wyszedł, jego matkę ogarnął nagły strach, przenikliwe, dogłębne przeczucie zagrożenia. Zobaczyła jak syn przystanął i obejrzał się za siebie. Po chwili zniknął jej z oczu. Nagle (...)rozległ się huk straszliwy. Zatrzęsły się ściany, posypał gruz z komina. Okienko z szczękiem wypadło. Wielki, iskrzasty słup dymu buchnął w niebo razem z fontanną cegieł i wielkimi odłamkami rozwalonego komina, wypełniając izbę przeraźliwym blaskiem. Z ulicy dobiegał przeraźliwy krzyk: kotłowy zabity.
strona: - 1 - - 2 -