W podmiejskiej willi profesora Sonnenbrucha, w Getyndze, przed otwartymi drzwiami tarasu siedzi Liesel. W pobliżu kominka, na wózku inwalidzkim, siedzi Berta Sonnenbruch, wyraźnie czekająca na kogoś. Dochodzi szósta wieczorem. Z jadalni wychodzi Ruth, z imbryczkiem w ręce i nalewa kawę do filiżanek. Tuż za nią pojawia się profesor Sonnenbruch, który prosi córkę, by nalała mu dużo kawy. Dziewczyna odpowiada, że musi się oszczędzać na wieczór i podaje mu jedną filiżankę. Po chwili chce nalać ojcu kieliszek koniaku, który przywiozła ze sobą z Francji. Profesor dziękuje za prezent, lecz każe jej zabrać alkohol ze sobą. Jego słowa zaskakują Ruth. Ojciec wyjaśnia, że od dziś nie chce niczego, co pochodziłoby „stamtąd”. Ruth nie rozumie jego zachowania i stwierdza, że to jakieś dziwactwo. Berta obserwuje ich w milczeniu. Profesor odpowiada, że jest mu przykro, iż córka go nie rozumie, lecz nie zamierza zmienić zdania. Prosi, aby przyniosła mu likier orzechowy. Ruth spogląda na matkę i wzruszając ramionami wychodzi, wynosząc butelkę koniaku.
Berta zarzuca mężowi, że mógłby czasami okazywać więcej delikatności, ponieważ postępuje jak człowiek bez serca. Swoim zachowaniem sprawił przykrość córce. Walter Sonnenbruch z irytacją odpowiada, że nie chce mieć nic wspólnego z tym wszystkim – ani z tym, co tam robią, ani z tym, co stamtąd przywożą. Żona stwierdza, że to co mówi, jest obrzydliwe. Nazywa mężczyznę dziwakiem i pedantem. Profesor oznajmia, że jest uczciwym Niemcem i być może córka nie zdaje sobie sprawy z pewnych rzeczy, lecz nieświadomie sprawiła mu wielką przykrość. Berta mówi, że dla niego jest przykrym wszystko, czym żyje dziś każdy prawdziwy Niemiec. Kończy rozmowę, prosząc, by nie rozmawiali o tym dłużej.
Po chwili dodaje, że dziś mąż obchodzi trzydziestolecie pracy, dzięki której zdobył uznanie i szacunek Niemiec, lecz ludzie nie znają jego myśli. Sonnenbruch odpowiada, że myśli ma wyłącznie dla siebie. Żona stwierdza, że byłoby lepiej, gdyby nie zwierzał się z tego nawet najbliższym. Mężczyzna oświadcza, że robi to bardzo rzadko i nigdy z wewnętrznej potrzeby. Przyzwyczaił się już, że wystarcza sam sobie. Ruth całuje go i wyznaje, że ojciec nie podoba się jej, ponieważ wydaje się być coraz mniej zadowolony ze świata. Profesor jest przekonany, że świat jest coraz mniej czarujący i uważa, że córka powinna również to zauważyć, podróżując po Europie. Dziewczyna odpowiada, że widzi tylko to, co chce widzieć. Uważa, że teraz właśnie można naprawdę żyć. Sonnenbruch patrzy na nią przenikliwie i mówi do niej z liczbie mnogiej, że „są piękne, okrutne owady”. Jego opinia wywołuje nerwowy śmiech córki, która odpowiada, że żyje wyłącznie na swój rachunek.
Do Ruth podchodzi nieoczekiwanie Liesel i patrzy jej prosto w oczy. Po chwili odwraca się i chce odejść, lecz dziewczyna chwyta ją za rękę. Przeprasza Liesel, że zapomniała o jej obecności. Kobieta odpowiada, że zapomina nie tylko o tym i wychodzi. Sonnenbruch mówi, że za mało liczą się z Liesel w jej okropnym stanie. Ruth podchodzi do drzwi tarasu i patrzy na ogród. Berta stwierdza, że synowa musi sama znaleźć siły, by dalej żyć, ponieważ nie tylko ona straciła męża. W podobnej sytuacji są tysiące niemieckich kobiet. Ona również, jako matka, z trudem pogodziła się ze śmiercią Eryka, choć zginął na polu chwały. Profesor odpowiada, że Liesel straciła wszystko: dom, męża, dzieci, a jej oczy są szalone od nienawiści. Żona uważa, że synowa powinna nienawidzić tych, którzy zabili Eryka pod Stalingradem, a potem zrzucili bomby na jej dom i dzieci. Jej słowa irytują Sonnebrucha. Prosi córkę, by przeszła się z nim po ogrodzie. W drzwiach wejściowych pojawia się Antoni, który prosi profesora, by przyjął Hoppe. Sonnebruch każe przyprowadzić żandarma. Wyjaśnia Ruth, że Hoppe przez wiele lat był jego zakładowym woźnym, lecz teraz prowadzi „mocne życie”. Dziewczyna wzrusza ramionami i odchodzi.
Do pokoju wchodzi Hoppe, trzymając za rękę trzynastoletniego chłopca. Z radością wita profesora i jego żonę, a później każe ukłonić się synkowi, Heine. Sonnenbruch jest zadowolony z wizyty. Prosił rektora o kilkudniowy urlop dla mężczyzny. Stwierdza, że syn jest coraz bardziej podobny do żandarma. Hoppe wyjaśnia, że chciał uścisnąć rękę profesora, ponieważ na uroczystości będzie stał w ostatnim rzędzie, a ludzie tacy jak on nie będą mieli okazji uścisnąć dłoń jubilata. Profesor przenikliwie przygląda się mundurowi mężczyzny i pyta, dlaczego nie przebrał się przed wizytą u niego. Hoppe wyjaśnia, że takie są przepisy. Sonnenbruch częstuje gościa kieliszkiem likieru, a Berta dopytuje się, z jakiej części Europy przyjechał żandarm. Hoppe wyjaśnia, że przybył z Generalnej Guberni, lecz nie chce mówić, co tam robi. Pani Sonnenbruch jest przekonana, że pracuje tam dla zwycięstwa narodu niemieckiego, a żandarm skwapliwie przytakuje jej słowom. Sonnenbruch z naciskiem pyta, czym tak naprawdę zajmuje się Hoppe. Żandarm odpowiada, że porządni ludzie nie mają tam czego szukać i powinni siedzieć w domu przy żonie i dzieciach. Berta uznaje, że dociekliwość męża jest niewłaściwa i dodaje, że przyszłość rodziny żandarma jest związana z losami i przyszłością Niemiec. Sonnenbruch uważa, że Hoppe, podobnie jak on, ma czyste ręce. Żandarm odpowiada, że w służbie na wschodzie, gdzie kraj jest dziki, a ludzie okropni, nic nie może być pewnym. Jego słowa potwierdza Berta, która wyjaśnia, że syn w listach z frontu podobnie pisał o wschodzie.
Sonnenbruch, patrząc na syna Hoppe, pyta, czy żandarm lubi dzieci. Podaje chłopcu jabłko, a żandarm nieruchomieje. Profesor głaszcze malca po głowie i radzi, aby Hoppe dawał dzieciom dużo jabłek, ponieważ dzięki jedzeniu owoców pięknie się wygląda i długo żyje. Żandarm żegna się z profesorem, zapewniając, że następnego dnia zjawi się w zakładzie. Sonnenbruch mówi, aby jak najszybciej zakończył pracę „dla zwycięstwa niemieckiego narodu”. Hoppe wychodzi, mówiąc, że na szczęście są jeszcze tacy ludzie jak profesor Sonnenbruch.
Po wyjściu mężczyzny Berta zastanawia się ilu ludzi myśli w podobny sposób o jej mężu. Stwierdza, że Hoppe uważa profesora za doskonałość. Profesor obojętnie wyjaśnia, że żandarm po prostu się przyzwyczaił. Jego odpowiedź irytuje żonę. Nie może nadal zaakceptować sposobu, w jaki Sonnenbruch rozmawia z ludźmi, którym ufa. Według niej źle potraktował gościa, który zapewne sumiennie wypełnia swoje obowiązki. Pyta męża, czy naprawdę nie czuje żadnej wspólnoty z niemieckim losem. Profesor odpowiada, że nie czuje takiej wspólnoty, ponieważ prawdziwe Niemcy, o których warto myśleć, są w nim. Mówiąc te słowa kładzie rękę na piersi. Żona z politowaniem nazywa go egoistą. Mężczyzna wyjaśnia, że zawsze był wierny swoim ideałom i jest im nadal wierny. Jedynie ta wiara ratuje go przed ostatecznym zwątpieniem w sens świata. Uważa, że on i żona są już w tym wieku, że mogą mówić sobie prawdę bez obawy, że zniszczy ona ich wspólne życie.
Żona odpowiada, że dawniej małżeństwo i dzieci znaczyły dla niej wszystko, lecz to było dawno temu. Profesor przyznaje jej rację. Uważa, że już dawno rozstali się ze swoim szczęściem, lecz pamięta czasy, kiedy w ich domu gościło prawdziwe szczęście. Nadeszły jednak czasy, że wszyscy, a zwłaszcza Niemcy, rozstali się ze swoim pięknem i dobrem, wkraczając na drogę szaleństwa. Berta mówi, że Niemcy walczą o swoje prawo do życia. Twierdzi, że mąż jest ślepy i głuchy. Profesor pyta ją, czy kiedykolwiek myśli o zmarłym Eryku. Kobieta odpowiada, że każdego dnia myśli o dzielnych, młodych Niemcach, którzy giną na frontach. Nie buntuje się przeciwko śmierci syna, wręcz przeciwnie – pomaga jej to bardziej kochać naród i jeszcze bardziej nienawidzić wrogów. Nagle, rozdrażniona, zaczyna pytać o Willego, chcąc, by już był przy niej. Sonnenbruch ze smutkiem patrzy na żonę. Nazywa ją biedną. Przed laty, kiedy zachorowała, miał nadzieję, że cierpienie wyleczy ją z szaleństwa, któremu uległa jak tysiące innych Niemców. W swojej chorobie znalazła jednak nowe źródło siły. Jest pewien, że ta złowroga siła zgubi Niemcy.
Do pokoju wbiega Willi. Sonnenbruch odsuwa się od żony. Willi obejmuje matkę i wita się z nią. Berta chwyta jego ręce i wpatruje się w niego uszczęśliwiona. Żali się, że sen zabrał im pięć godzin z trzech dni, które spędzą razem. Willi wyjaśnia, że za dwadzieścia minut przyjadą samochody. Zapewnia matkę, że będzie jechał razem z nią, a Ruth odwiezie ojca swoim mercedesem, choć jubilat nie powinien jeździć tak skromnym pojazdem. Profesor mówi, że mógłby pojechać tramwajem, ponieważ trzydzieści lat temu jeździł właśnie tramwajami. Uprzedza syna, że wieczór będzie nudny. Berta dodaje, że Sonnebruch przygotował mowę i ma nadzieję, że wszyscy będą ją oklaskiwać. Profesor odpowiada, że nie powie nic nowego niż to, co mówił przed trzydziestoma laty. Nie zamierzał mówić o biologii, lecz o ludziach, z którymi pracował w ciągu tych trzydziestu lat. Będzie to mowa o nieposkromionych nadziejach i o znikomości faktów. Po tych słowach odwraca się i wychodzi.
Willi przez chwilę patrzy za ojcem, po czym siada przy matce i ujmuje jej dłonie. Przypatruje się kobiecie i stwierdza, że wygląda gorzej niż przed sześcioma miesiącami i przybyło jej siwych włosów. Berta uważa, że to w dużej mierze wina jej żałobnej sukni. Zaczyna wypytywać syna o życie w Norwegii i czy jego praca jest ciężka. Willi śmieje się, zapewniając matkę, że nie zabraknie im sił i ani Führer, ani ludzie nie zawiodą się na nich. Berta jest zaniepokojona. Czasami ogarniają ją złe myśli, co uważa za słabość i wstydzi się tego. Bywają jednak takie dni, że boi się słuchać komunikatów. Z gniewem dodaje, że męża nie interesuje sytuacja Niemiec. Dawniej nie cieszył się zwycięstwami, teraz nie przyjmuje tego do wiadomości. Na szczęście mąż pracą wypłaca się swojemu narodowi, a ostatnimi czasy całymi dniami nie opuszcza laboratorium. Willi wyznaje, że słyszał, iż wynikami pracy ojca interesują się w medycznych kołach wojskowych. Pani Sonnenbruch odpowiada, że profesora nawet to nie interesuje, odzywa się niewiele. Coraz ciężej żyje się z nim pod wspólnym dachem. Obawia się, że na przyjęciu jubileuszowym może wywołać jakiś skandal. Syn uspokaja ją. Jest przekonany, że ojciec nie odważy się na takie zachowanie, ponieważ jest tchórzem. Berta twierdzi, że mąż jest pedantem i dziwakiem, który uważa, że prawdziwe Niemcy to właśnie on. Gdyby podobną opinię wygłosił publicznie, zapadłaby się ze wstydu pod ziemię.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 -