Palcami ustalam
rysy mojej twarzy
Dwa palce wsadzam w usta
i przydaję twarzy uśmiechu
Jest to uśmiech rozdzierający
przetłuszczoną skórę
Jest to uśmiech od ucha do ucha
wypełniony zwojami języka
To jest martwy język
„Martwy język” pochodzi z debiutanckiego tomu Rafała Wojaczka pt. „Sezon” i przynależy do pokaźnej grupy utworów poruszającej w rozmaitych kontekstach i na różnych poziomach motyw języka rozumianego jako organ bądź narzędzie komunikacji międzyludzkiej. (Dość często zdarza się, że oba te znaczenia występują równocześnie.) Inne wiersze o tej tematyce to np. Mówię, dziwię się, Piszę miłość.
Przynależy do liryki bezpośredniej – podmiot liryczny mówi wprost o sobie i o tym, co się z nim dzieje czy też, mówiąc bardziej dosłownie – co sam ze sobą robi. Opisując krok po kroku czynności, jakich dokonuje na swoim ciele, poeta nadaje im nową, nadzwyczajną rangę, nowy, metaforyczny sens.
W Posłowiu do „Wierszy” Wojaczka Tadeusz Pióro zauważa, że we wczesnych wierszach Wojaczek często poszukuje weryfikacji własnego istnienia. Bardzo często odbywa się to właśnie na płaszczyźnie nie tyle rozumowej czy emocjonalnej (myślę/czuję, więc jestem), ale na płaszczyźnie zmysłów. W tym wypadku owa weryfikacja dokonuje się już w pierwszym dystychu i ma charakter stricte fizyczny. Podmiot liryczny zachowuje się tutaj jak osoba niewidoma, zupełnie jakby sądził, że poznanie dotykowe może być głębsze i dokładniejsze niż choćby wzrokowe. Kolejny dwuwers to już nie poznawanie, ale kształtowanie ciała według własnej woli, nadawanie mu pożądanej formy – przynajmniej na płaszczyźnie dosłownej. (Na poziomie metaforycznym „przydawanie twarzy uśmiechu” byłoby po prostu zachowaniem konwencjonalnym dopasowanym do jakiejś sytuacji.) W następnej strofie skala stosowanej wobec samego siebie przemocy wzrasta. Mowa tu o uśmiechu rozdzierającym skórę, a więc niewątpliwie związanym z bólem, który – idąc dalej za słowami T. Pióry – jest najbardziej oczywistym aspektem tego procesu (weryfikacji).
Można podejrzewać, że opisywane przez podmiot liryczny deformowanie własnego ciała nie jest dla niego niczym nowym. Łatwo przecież wyobrazić sobie człowieka stojącego przed lustrem i robiącego różne grymasy. Tym razem jednak finisz owej „zabawy” jest co najmniej zaskakujący. Ostatni, jakby oderwany od całości wers niesie ze sobą przerażającą konstatację:
strona: - 1 - - 2 -