Lord Jim był człowiekiem o imponującym wyglądzie i wewnętrznej pewności siebie. Doskonały w swych fachu akwizytora, mimo zgrozy swoich kolejnych pracodawców szybko rzucał nawet najbardziej opłacalne posady. Dla mieszkańców portów był po prostu Jimem – miał oczywiście nazwisko, ale pragnął je ukryć, tak samo jak pragnął ukryć pewien fakt ze swego życia.
Trzymał się portów, ponieważ był marynarzem wygnanym z morza i posiadał teoretyczne zdolności, nadające się wyłącznie do zajęcia portowego akwizytora. Cofał się w porządku ku wschodzącemu słońcu, a ów fakt doganiał go mimochodem, ale nieodwołalnie. I tak w ciągu lat znano Jima kolejno w Bombaju, Kalkucie, Rangunie, Penangu, Batawii (…) Później jego bystre rozeznanie Nieznośności wygnało go na zawsze z portów i spośród białych ludzi, usuwając się w głąb dziewiczego lasu, wówczas to Malaje ze wsi leżącej wśród dżungli (…) Nazwali go: (…) Lord Jim.
Jim był jednym z pięciu synów pewnego proboszcza. Młody chłopak pod wpływem lekkiej literatury zapragną być marynarzem, więc wysłano go do szkoły „dla oficerów marynarki handlowej”. Pewnego dnia podczas sztormu na statku szkoleniowym rozległa się wiadomość, że w pobliżu zdarzył się wypadek i trzeba ruszać na ratunek. Jim zapatrzony w szalejące morze nie zdążył wskoczyć na łódź płynącą na pomoc rozbitkom. Czuł się nieswój po tym wszystkim – przecież „mógł stawić czoło większemu niebezpieczeństwu”. Kiedy wieczorem jeden z chłopców opowiadał o swoim bohaterskim czynie, uznał to za czczą próżność.
ROZDZIAŁ 2
Po dwóch latach szkolenia wyruszył na morze i dostawszy się w strefy tak dobrze znane swej wyobraźni odkrył, że są dziwnie wyjałowione z przygód.
Jim odbył wiele podróży i choć były one pełne monotonii, to młody żeglarz nie rezygnował z raz obranej drogi. Po niedługim czasie został oficerem, a jego kariera zapowiadała się obiecująco. Wtedy przyszła kolejna chwila grozy. Któregoś dnia Jim „został ugodzony przez spadające drzewce” i ciężko rany przeleżał długi czas okrutnego sztormu w swojej kajucie. A ponieważ nie wciąż był nie całkiem zdrów pozostawiono go w szpitalu, kiedy tylko zawitano do portu. W szpitalu oprócz Jima było jeszcze tylko dwóch białych pacjentów. Czas kuracji mijał na rozmowach, grze w karty i wypoczynku. Kiedy Jim już wydobrzał, wybrał się do miasta, by poszukać jakiegoś sposobu powrotu do kraju. W porcie spotkał wielu ludzi swojego zawodu, którzy rozprawiali o swoich licznych morskich wyprawach. Pod ich wpływem Jim zamiast powrócić do kraju zaciągnął się jako pierwszy oficer na statek „Patna”.
„Patna” był to miejscowy parowie, stary jak świat, smukły jak chart i bardziej zżarty przez rdzę niż porzucony zbiornik na wodę. Właścicielem „Patny” był Chińczyk, czarterującym Arab, a dowodził nią pewien Niemiec – regent z Nowej Południowej Walii, bardzo pochopny do publicznego wymyślania na swój raj rodzinny;
„Patna” tym razem miała przewieźć ośmiuset pielgrzymów, których kapitan pogardliwie nazywał bydłem. Kiedy już wszyscy weszli na pokład. Parowiec ruszył na Morze Czerwone.
ROZDZIAŁ 3
Na Morzu Arabskim panowała cicha i spokojna noc. Arabowie spali rozłożeni na pokładzie jeden przy drugim. Jim zatopiony w myślach spacerował po pokładzie. Kapitan zmienił oficera na wachcie. Na dole, pod pokładem panował straszliwy upał, mechanicy narzekali na bezdusznego Niemca. Pomocnik mechanika wdał się w dyskusję z kapitanem i gdy tak prowadził swój nieco zuchwały wywód o własnej odwadze i nędznych zarobkach, nagle coś zatrzęsło statkiem. Mechanik i Jim, obserwujący zdarzenie potknęli się jednocześnie. Nikt nie rozumiał co się stało.
Zdawało się, że śmigły kadłub, sunący w swą drogę, podnosi się kolejno o parę cali przez całą długość – jakby się stał giętki – po czym osiadł znów sztywno, wracając do pracy, i w dalszym ciągu pruł gładką powierzchnię morza. Drżenie kadłuba uspokoiło się, a nikły odgłos grzmotu nagle ustał, jakby statek przebył wąski pas rozedrganej wody i dudniącego powietrza.
ROZDZIAŁ 4
Miesiąc później Jim był zmuszony opowiedzieć zdarzenia tej nieszczęsnej nocy przed sądem. „Żądano faktów”, a on chciał opowiedzieć „coś jeszcze”.
Fakty, których ci ludzie tak pożądali, były widoczne, dotykalne, dostępne dla zmysłów i zajmowały swoje miejsce w przestrzeni i czasie; wydarzyły się na tysiąc czterysta tonowym parowcu w ciągu dwudziestu siedmiu minut wachty; składały się na całość mającą pewien charakter, subtelną wyrazistość, wygląd skomplikowany, który oko mogło zapamiętać - ale było tam coś jeszcze poza tym, coś niewidzialnego, jakiś władczy duch zagłady tkwiący wewnątrz jak nieprzyjazna dusza w obmierzłym ciele. Jim starał się usilnie to wszystko wyjaśnić. Nie była to zwykła historia, każdy jej szczegół miał wagę pierwszorzędną, a Jim na szczęście pamiętał wszystko. Pragnął mówić o tym wszystkim ze względu na prawdę, a może też i ze względu na siebie samego;
Jim odpowiadał na wiele szczegółowych pytań. Tamtej nocy parowiec uderzył w coś, a w skutek tego powstała dziura w dziobie. Kapitan kazał wszystko sprawdzać po cichu, by nie wywołać paniki – sam zachowywał się dziwnie, chodził w tę i z powrotem, szemrał coś pod nosem. Podczas zeznawania Jim obserwował salę, wśród tłumu szczególnie wyróżniał się pewien biały, który obserwował świadka przenikliwie.
Miał wrażenie, iż tamten człowiek zdaje sobie sprawę z jego beznadziejnych trudności. Jim popatrzył na niego, po czym odwrócił się stanowczo, jakby w chwili ostatecznej rozłąki.
A później niejednokrotnie, w odległych częściach świata, Marlow przejawiał skłonność do wspominania Jima, do szczegółowych i głośnych rozpamiętywań na jego temat.
ROZDZIAŁ 5
(w tym rozdziale rozpoczyna się opowieść Marlowa)
Tak. Byłem obecny na sprawie -- mówił Marlow – i do dziś dnia nie przestaję się dziwić, po co tam chodziłem.
Marlow zaczął opowiadać
„o Imć Panu Jimie po dobrej wyżerce, siedząc dwieście stóp nad poziomem morza, z pudełkiem porządnych cygar pod ręką, w rozkoszny wieczór pełen świeżości i gwiezdnego blasku”.Pierwszy raz oczy tych dwóch mężczyzn spotkały się podczas rozprawy – byli tam wszyscy ludzie związani z morzem, bo o zdarzeniach na „Patnie” szybko zrobiło się głośno. Marlow wspominał, jak kapitan Patny przybył do portu, by spotkać się z kapitanem Eliotem – człowiekiem, który nie bał się wyrażać swojego zdania. Tego dnia po prostu zmiażdżył dowódcę „Patny” w rozmowie. Razem z kapitanem w porcie pojawiło się trzech innych mężczyzn, wśród których był również Jim.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 - - 8 -