ma na płaskim dachu niską, żelazną balustradę o złoconych gałkach, a na fasadzie cztery pilastry i pamiątkową tablicę z napisem. Napis ten; błyszczący wesoło złoceniem swych liter, przyciąga oczy ludzkie. Każdy prawie z przybyłych podnosi głowę i odczytuje go z powagą. Każdy z mieszkańców jest dumny z kancelarii, ponieważ ofiarował jakąś sumę na jej budowę, a dom stanowi wspólną własność mieszkańców i gminy. Uwagę przyciąga też zegar.
Nikt się zbytnio nie śpieszy. Każdy czuje się tu dobrze, dlatego przyszedł w stroju, w jakim pracuje. Gdy zegar wieży Nowego Münsteru wybija trzy kwadranse, pojawia się radca razem ze swoim psem, seterem. Za radcą do kancelarii wchodzą czekające gromadki ludzi.
Od początku dzielą się na dwie grupy: zainteresowanych – tłoczących się przy żółtych drewnianych balaskach oddzielających część urzędową od nieurzędowej oraz ciekawych, którzy zajmują miejsce na ławkach rozmieszczonych dookoła sali. Taki podział nie jest jednak ostateczny, każdy może się namyślić i zabrać głos. Ważniejsi zawsze są „zainteresowani”, choć zazwyczaj jest ich mniej.
Obecni są:
powroźnik Spüngli, który się niedawno z wdową ożenił i warsztat chciał rozwinąć; jest Kägi Tobiasz, właściciel piwiarni „Pod Zieloną Różą”; jest piekarz Lorche; jest oberżysta z Mainau; jest Dödöli, właściciel winnicy; jest Wetlinger Urban, słodownik; jest Tödi-Mayer ślusarz; jest kotlarz Kissling; jest ogrodnik Dörfli; jest stolarz Leu Peter i kilku innych jeszcze.. Każdy z nich potrzebuje pomocy przy codziennej pracy i każdy ma świadomość, że tu mogą zdobyć najtańszą siłę roboczą. Do owej grupy dołączyła jeszcze wdowa Knaus. Od czasu, gdy jej syn się ożenił potrzebuje pomocy; chętnie „z dobrego serca” wzięłaby do siebie jakiegoś biedaka, ale przecież „niedołęgi” za darmo w domu trzymać nie będzie, a zresztą nie na darmo gmina ma fundusze przeznaczone na pomoc ubogim.
Brakuje oczekiwanego przez wszystkich Probsta. W końcu radca – młody jeszcze, okazały szatyn z niewielką łysiną, mięsistą twarzą, rudawym wąsem, otwartym, jasnym spojrzeniem –jest gotowy do rozpoczęcia posiedzenia sekcji dobroczynności. Rozpoczyna licytację płomiennym przemówieniem, wychwalającym opiekuńczość ustaw gminy wynikającą z niezwykłego miłosierdzia jej mieszkańców. Jest to powód do chluby, bowiem często niesprawiedliwe, krzywdzące prawo w tej właśnie gminie zostało zastąpione przez miłosierdzie, które wyraża się w przygarnianiu nędzarzy, opuszczonych i dawaniu im szansy na lepsze życie.
Radca kończy swoje przemówienie słowami:
- Tak jest, moi panowie! piękne nasze ustawy wygnały z ziemi naszej żebraninę, a wprowadziły do niej miłosierdzie. Nie ma już opuszczonych! Nie ma już nędzarzy! Gmina jest ich matką, gmina jest ich żywicielką. Oto jest starzec niezdolny do pracy. Kto z panów chce go wziąć do siebie? Niejedną posługę mieć można jeszcze z niego. Gmina nie wymaga, by jej członkowie czynili to darmo. Gmina gotową jest, podług ustaw swoich, przyczynić się do utrzymania tego starca. Potem nakazuje woźnemu wprowadzić kandydata, przebywającego do tej pory w małym, ciasnym pomieszczeniu służącym niegdyś za kozę. Zebranym ukazuje się postać dobrze znanego, starego tragarza Kuntza Wunderli. Pojawienie się mężczyzny wywołuje falę niezadowolenia, ponieważ jego kiepski wygląd zdaje się sugerować, że z tego człowieka nie będzie już pożytku. Kuntz jest niesamowicie wychudły, z trzęsącą się głową, zgiętymi ku przodowi kolanami, grzbietem zgiętym w pół, drżącymi, zgrabiałymi rękami kurczowo trzymającymi się uchwytów, by nogom pomóc stawiać kroki.
Kandydat jest bardzo wzruszony. Ponieważ nie wie, kto zostanie jego panem chce zachęcić wszystkich do licytacji. Chociaż jego oczy są stroskane, próbuje im nadać filuterny wygląd; chce pokazać, że jeszcze do czegoś się nadaje, nie stracił wszystkich sił, nie będzie darmo jadł chleba. Mimo tych wysiłków głowa trzęsie mu się coraz mocniej, ręce szukają podpory, a oczy zachodzą łzami; ale na twarzy wciąż pozostaje uśmiech. Zaczyna przekonywać do siebie przypatrujących mu się ludzi. Rzeczywiście wygląda nienajgorzej z ogoloną twarzą (dzięki brzytwie woźnego), w pożyczonym od woźnego kubraku i niebieskiej chustce. Co prawda będzie musiał oddać te przedmioty zaraz po licytacji, ale przecież gminie zależy na tym, aby kandydat zrobił jak najlepsze wrażenie, w przeciwnym razie mógłby nie znaleźć się „amator” na przyjęcie pod swój dach kogoś takiego.
strona: - 1 - - 2 - - 3 -