Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
Streszczenie - życiorys Jurgena Stroopa

Jurgen Stroop - ukształtowały go rodzina, atmosfera miasteczka Detmold w księstwie Lippe oraz sytuacja Niemiec po klęsce I wojny światowej. Ojciec – Konrad - pochodzący z rodziny chłopskiej, był policjantem i wychowywał syna w kulcie władzy, wyrabiał w nim przede wszystkim posłuszeństwo. Matka – ulubienica Księcia Lippe - rządziła w domu twardą ręką. Była typową niemiecką kobietą, której świat zawężony był do prowadzenia domu, wychowywania dzieci, plotek i niedzielnych mszy. Jej światopogląd utrwalały od lat: konfesjonał i poduszka na parapecie okna.

Józef, bo takie imię nadali mu rodzice na chrzcie, urodził się 26 września 1895 roku. Dzieciństwo miał sielskie, choć ubogie. Ojciec nie zarabiał dużo, a matka była bardzo oszczędna, dlatego już od dzieciństwa ukształtowała się w nim pragnienie dóbr doczesnych. Uwielbiał konie, więc od dzieciństwa pragnął mieć wysokie buty. Wychowywany był w kulcie munduru (w miasteczku było wielu wojskowych), Księcia Lippe i tradycji germańskich, których uosobieniem był pomnik Hermanna Cheruska. Nie podobalo mu się jednak, że Książe pobiera opłaty za oglądanie pomnika, że czerpie z tego korzyści.

Już od dzieciństwa był strachliwy. Wspominał, że bał się z kolegami biegać po kamieniach w rzece. Jednocześnie już wtedy odznaczał się dużym posłuszeństwem w stosunku do władzy, będąc w szkole ze strachu przed nauczycielem zakapował własnego kolegę. We wspomnieniach Stroopa ojciec był srogi, żołnierski, szowinistyczny i pachnący fajką. Matka zaś uznawała chłopskie tradycje męża policjanta, ale żyła już tylko miastem, kumami i wygodą sklepów. Józef zakończył edukację na szkole podstawowej. Nie był ani zdolny, ani nie miał dobrej pamięci, nie znał literatury ojczystej.
„Pojętny odbiorca antologii banałów, miał pogardę dla rówieśników o uzdolnieniach intelektualnych i skłonnościach do myśli humanistycznej”.
Uwielbiał siłę fizyczną, zapach uprzęży i siodła. Nęciły go mundury i rynsztunek wojskowy, ordery, odznaki, naszywki i dryl zewnętrzny. Ale jednocześnie odwaga moralna i fizyczna nie zawsze znajdowały się w centrum jego istoty. Już w szkole był strachliwy, nie umiał przeciwstawić się rygorystycznemu nauczycielowi i zakapował swego przyjaciela, który coś zbroił. Nawet w szkole nie umiał przeciwstawić się władzy zwierzchniej, stąd wynikały liczne konflikty z kolegami.

Skończył tylko szkołę podstawową, po której rozpoczął pracę w inspektoracie katastralnym. Stroop miał pociąg do centralnych urzędów. Ponieważ stanowił typ asteniczny imponowały mu atletyczne ramiona i zapaśniczy tors. Lubił sport, był wrażliwy na piękno przyrody, ale najbardziej na żołnierskie i nacjonalistyczne tradycje swego narodu. Po wybuchu „narzuconej wojny”, czyli I wojny światowej, Jurgen Stroop zaciągnął się ochotniczo do 55 pułku piechoty. Nienawidził Francji i Francuzów. Jednakże nawet w celi nie był w stanie uniknąć gestów i słów świadczących o tym, że we Francji skóra mu cierpła ze strachu. Został tam ranny w łopatkę, dzięki czemu powrócił do kraju w glorii chwały. Jako kombatant odznaczony za odwagę był uwielbiany przez kobiety i podziwiany przez dzieci.

Stroop miał we krwi kult wojny jako instrumentu porachunków i metody zagarnięcia dóbr dla siebie i dla swego kraju. Jego wyznania na temat ten charakteryzowały się wysokim poziomem sformułowań, odbiegającym od codziennego języka Stroopa. Ten posłuszny umysł w sposób mechaniczny przyswoił sobie słownictwo propagandy i szkoleń partyjnych NSDAP.
„Wojna jest selekcyjnym zabiegiem biologicznym i psychologicznym – mówił – koniecznym dla każdego narodu. Tylko ludzie o duszy rycerza mogą dostąpić przywileju odczucia i zrozumienia tej wyższej kategorii przeżyć, jaką jest wojna”.
Głosił również hasło, że „wojna to najlepsze wrota do wolności”.

Po zakończeniu I wojny światowej przebywał w Polsce, na Litwie, Białorusi, Polesiu, w Galicji, ale niewiele na linii frontu. Lubił być żołnierzem, ale bał się walki.
„Stroop to zdecydowany podoficer. Odpowiada mu życie koszarowe, regulamin służby wewnętrznej, ślęczenie nad wykazami kompanii i pułku. Kaligrafuje tam, kreśli. Nie wyobraża sobie lepszej szkoły życia niż pruski dryl. Zazdrośnie patrzy na monokl oficerski. Pije rozkazy z ust szefów. Brutalnie połajanki i wymyślania oddaje z nawiązką szeregowcom. Wśród podwładnych mu pupilków – co nie skarżą się na ostre traktowanie umieją organizować jedzenie”.
Podczas pobytu w Brzeżanach poznał dziewczynę, w której się zakochał i chciał ją poślubić. Krok ten odradziła mu rodzina. Po latach stwierdził, że była to dobra decyzja, gdyż po ślubie ze Słowianką jego dzieci byłyby mieszańcami, a on nie mógłby zrobić takiej kariery w SS. A więc poglądy nacjonalistyczne miał ugruntowane i poparte przez środowisko jeszcze przed wstąpieniem do NSDAP.

I wojnę zakończył z nastrojem krzywdy i poczucia niespełnienia, na tak podatnym gruncie rozwijały się hasła nacjonalistyczne. Zresztą taka sytuacja panowała w całym Detmoldzie, a postawa Stroopa ilustrowała postawy większości z mieszkańców. Chodził po mieście w wysokich butach i podbijał serca miejscowych panien. Ożenił się wkrótce z panną z towarzystwa, córką pastora. Powoli awansował w pracy. Żona urodziła mu córkę – Renate. Był rozczarowany, że pierwszego nie spłodził syna. Czuł się dumny z teścia pastora, ale nie doceniał jego wartości, sprzedał jego cenną bibliotekę nie znając jej wartości.

Dom trzymał żelazną ręka. Wyznawał zasadę, że dla kobiet przyporządkowane są dzieci, kuchnia, kościół.
„W głowie miał myśli, jakie podawała prasa”.
Do ugrupowań hitlerowskich wstąpił w 1932 roku. Szybko okazał się niezwykle cennym nabytkiem. Był systematyczny, wierny i wierzący w każdą odgórnie podaną prawdę. Szybko rosło jego znaczenie, komenderował, rozkazywał.

W wyborach w 1932 i 1933 roku hitlerowcy zdobyli w Detmoldzie największą ilość głosów w skali światowej. Niemała w tym zasługa Stroopa, który automatycznie również awansował w hierarchii partyjnej. Nie bał się używać terroru, bicia, podpaleń by pomóc partii zwyciężyć. Tacy ludzie potrzebni byli władzy, został więc szefem policji w Lippe i brał udział w masowych okrucieństwach by umocnić władzę. Poznał osobiście Hitlera i Himmlera – zawsze nawet w więzieniu mówił o nich z uwielbieniem. Dzięki wstawiennictwu tego ostatniego został oficerem SS. W 1934 roku wraz z rodziną przeniósł się do Munsteru, gdzie żona powiła pierworodnego syna Jurgena. Chłopiec w kilka dni po porodzie zmarł za co Strop obwiniał żonę. W tym czasie Strop zmienił imię z Józef na Jurgen. Zrobił to na cześć syna i by w pełni zamanifestować swą przynależność do narodu (Jurgen brzmi bardziej germańsko).

Stał się ważny, przesiąkł propagandowymi sloganami, które powtarzał także w wiele lat później, już w więzieniu. Mimo iż matka wychowała go jako katolika, głosił hasła, że Jezus był pół-nordykiem, bo jego matka zaszła w ciążę z Germaninem. Przeniósł się następnie do Hamburga, gdzie żona urodziła mu syna Olafa . Bywał na zjazdach nazistowskich, chwalił ich atmosferę, jeździł też na kursy i szkolenia, z których czerpał swą wiedzę o teorii ras. Był jej zagorzałym zwolennikiem, dlatego też został wybrany do likwidacji warszawskiego getta. Z Hamburga został oddelegowany do Liberca i Karlovych Varów w Czechosłowacji.

Z początkiem II wojny światowej przeniesiony do Poznania, gdzie był odpowiedzialny za masakrę wielu osób. Potem był w Rosji, na Kaukazie, na Ukrainie. Nigdy jednak nie znajdował się na pierwszej linii frontu, bał się tego, jednak zawsze znalazł sobie odpowiednią wymówkę by nie uczestniczyć w bezpośrednich walkach. Zawsze posłusznie, bez zastanowienia wykonywał wszystkie rozkazy, podlizywał się zwierzchnikom, gardził podwładnymi. Na Ukrainie budował autostradę używając jako siły roboczej jeńców. Jako wrażliwy na piękno natury zakochał się w ukraińskich stepach i marzył, że po zakończeniu wojny osiądzie tam na stałe w małym dworku i będzie hodował konie. Ukraińców miał wykorzystywać jako tanią siłę roboczą degradowaną za pomocą alkoholu.

Z Ukrainy odwołał go rozkaz Himmlera z dnia 15 kwietnia 1943 roku, który skierował go do Warszawy, by zajął się likwidacją getta. W Grossaktion in Warschau Jurgen Strop
„uśmiercił 71 tysięcy Żydów polskich i zmienił dzielnicę mojego miasta w pustynię gruzu”
– pisze Moczarski, dodając, że uporządkował wypowiedź Stroopa na temat likwidacji getta, ale nie ubarwiał jej ani nie poprawiał. Nowe zadanie Strop potraktował jako wielkie wyróżnienie, był w końcu wielkim specjalistą od kwestii żydowskiej i miał niemałą wprawę już na Ukrainie.

Dodatkowym atutem był fakt, iż wcześniej dowodzący akcją oficer nie spisał się zbyt dobrze. Na tym tle Stroop mógł wykazać się swą wiedzą zdobytą na szkoleniach i umiejętnościami przywódczymi. Był niezwykle oddany sprawie i uznawał rozwiązanie kwestii żydowskiej za sprawę priorytetową, gdyż Żydów uznawał za podludzi. Poglądy te głosił nawet w więzieniu. O likwidacji getta opowiadał jak o podniecającym zadaniu, w którym mógł się sprawdzić i udowodnić zwierzchnikom swą przydatność. Przed podjęciem funkcji zrobił potajemną inspekcję za murami getta, gdzie „nałykał się smrodu żydowskiego”. Traktował tę robotę jak zwykła pracę w biurze, po której wraca się do domu, bierze kąpiel, zjada ulubione knedle i nie myśli się o niczym. Wśród okropności własnych czynów dostrzegał piękno przyrody, rozwodzi się nad pięknem kwietniowego poranka, w którym rozpoczęła się akcja. Jest przekonany, że „polscy bandyci” pomagali „żydowskim bandytom”.

Podczas opisu przebiegu akcji używa wielu terminów technicznych, chwali się ilością zdobytych bunkrów. Gdy podawał statystyki strat po stronie żydowskiej i niemieckiej zawyżał liczby zabitych żydowskich, a zmniejszał niemieckich. Fakt ten strasznie drażnił Schielkego, który uszczypliwymi uwagami zmuszał Stroopa do aktualizacji liczb. Niepocieszony oficer zasłaniał się jednak rozkazami zwierzchników. Nie wykonywał, żadnych ruchów bez wcześniejszej konsultacji ze zwierzchnikami. Można było wyczuć, że bał się przyjąć jakąkolwiek odpowiedzialność na siebie. Był pod stałą kontrolą szefów. Sprowadzał działa, czołgi, załatwiał większą ilość haubic, bo nie mógł sobie poradzić z oporem nieprzyjaciela. Podziwiał konstrukcję bunkrów i pułapek, a także dzielność bojowników, głównie kobiet.

W Niemczech nie było kobiet oficerów, tym bardziej był zdziwiony poświęceniem z jakim walczyły Żydówki. Ponieważ były niebezpieczne kazał je „rozwalać” na miejscu. Na usprawiedliwienie masowych mordów powtarzał frazę z Nietschego, że prawdziwy człowiek musi być twardy. Bawiły go opowieści o tym jak podpalali domy, a Żydzi wyskakiwali z okien. Jego żołnierze strzelali wówczas do nich jak do kaczek, nazywając ich „spadochroniarzami”.
„Całą noc trwała ta zabawa”
– mówił. Nie przejawiał skruchy, ani cienia wyrzutów sumienia, on nie myślał, że zabija ludzi. Robił to, co mu kazano i robił to z przekonaniem, świadczą o tym jego zeznania podczas procesu. Żołnierza łotewskiego, który się rozpłakał nazwał durniem i mięczakiem.

W czasie świąt Wielkiej Nocy urządził w getcie piekło płomieni, gdyż chciał wykurzyć z niego jego obrońców. Plan nie powiódł się, a akcja przedłużyła się na wiele dni. Chociaż był dumny z tego, że walczy z „elitami syjonistycznymi”, które wiedzą o co się biją i są wyszkolone. Taki wróg był wyzwaniem, a zwyciężenie go powiększało jego sukces. Na sugestię Moczarskiego, że może dla nich ważne było jak się umiera, że
„bronili godności ludzkiej i przyszłej pamięci swego pokolenia”,
Strop zareagował krzykiem i wyrzutami, że Żydzi nie mają honoru i godności.
„Przecież Żyd nie jest pełnym człowiekiem”.
Bez żenady mówił Strop o zdobytych w getcie brylantach, złocie i walutach. Chwali się zdobyciem 8. maja głównej siedziby ŻOB, niestety przywódcy organizacji zginęli wcześniej śmiercią samobójczą. Zakończeniem Grossaktion było wysadzenie Wielkiej Synagogi przy ulicy Tłomackie. Wydarzenie to nazwał pięknym widowiskiem i alegorią tryumfu nad żydostwem.
„ Getto warszawskie skończyło swój żywot, bo tak chciał Adolf Hitler i Heinrich Himmler”.
Przyznaje się Moczarskiemu, że ruiny getta służyły jako miejsce egzekucji więźniów Pawiaka, a po wojnie na tym terenie planowano wybudować dzielnicę willową.

Po działaniach w Warszawie Strop został przeniesiony do Grecji, gdzie działał na stanowisku wyższego dowódcy SS i policji. Następnie był szefem policji w Wiesbadenie. Żył wtedy jak król, zbierał porcelanę, a jego ośmioletni syn w mundurze esesmana pilnował ogrodników. Strop zajmował się tam likwidacją dywersantów oraz lotników amerykańskich, za co po wojnie został skazany przez Amerykanów na śmierć.

Wiele mówił o puczu generałów, który stanowczo potępiał, a skazanie ich na śmierć uważał za słuszne, w końcu ośmielili się wystąpić przeciw najwyższej władzy. Ani przez moment nie solidaryzuje się z jakąkolwiek postacią „opozycji generalskiej”. Nie przyjmuje do wiadomości, że oficerowie chcieli przede wszystkim ratować Niemcy, Stroop potępił ich jednoznacznie w swej koncepcji „wierności”. Dla niego to byli zdrajcy. Nie wdaje się on w żadne dywagacje na temat co było motywem tej opozycji. Chwalił się, że na polecenie Himmlera upozorował samobójstwo gen. von Klugego. Trwał do końca przy Himmlerze, wierzył w niego i zwycięstwo III Rzeszy, ufał mu bezgranicznie. Przyznał, że bał się popełnić samobójstwo, więc nie poszedł w ślady swego idola – Himmlera. Gdy oskarżono go o wymordowanie lotników amerykańskich tłumaczył się rozkazem zwierzchników obowiązkiem żołnierza, którego jest wypełnianie owych rozkazów. Nie ma poczucia odpowiedzialności, czci wojnę, na której ma lać się krew. Liczy się ogólne zwycięstwo nie pojedynczy żołnierz.

Podczas Rozmowy z księdzem Rothem w celi amerykańskiego więzienia na wieść, iż ten modli się za cały świat, powiedział
„ On modli się za słabych, pobitych, upokorzonych i zgnębionych. A przecież tylko silni są godni uwielbienia”.
Mimo klęski Niemiec i tak uznawał się za silniejszego. Podczas warszawskiego procesu, który odbył się w 1951 roku nie przyznał się do niczego. Odpowiedział
„ Nie zastanawiałem się. Otrzymałem po prostu taki rozkaz.”
Wykonywał swe funkcje jak maszyna. Nie zastanawiał się nad ich słusznością, ani nad faktem, że cały świat zwrócił się przeciwko nim. Został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonany został 6 marca 1952 roku.

Taki właśnie oficer SS ze swą zawrotną karierą okazał się typowym przedstawicielem ówczesnej nacji niemieckiej. Jurgen Stroop był hitlerowcem typowym począwszy od cech mikro- i makrogrupowych swego środowiska i swego narodu (rodzina drobnego funkcjonariusza o tradycjach nacjonalistycznych, nietolerancji i nienawiści do klas niższych, a kierująca się kultem władzy), kończąc zaś na postępowaniu ludobójczym w imię obłąkanej doktryny.

Osobowość Stroopa wykazuje ponadto najważniejsze cechy z katalogu wartości SS-manów: swoiste pojęcie „rycerstwa”, będące w istocie hołdowaniem przemocy i brutalności oraz przywiązaniem do anachronicznych wartości społeczno-towarzyskich, absolutną pogardę dla słabszych i respekt wobec siły. Strop nienawidzi tych, których każą mu nienawidzić. Chce zrobić karierę, przyjmuje zatem hasła, które godzą taką możliwość z frustracjami okresu powojennego i normami nienawiści. Stara się być wierny grupie, do której się przyłączył („SS-man: deine Ehre heisst Treue”), i dokładnie wykonywać narzucone mu obowiązki, ale kieruje się własną korzyścią i zabiega, aby to co zdobył, rozszerzyć. Imponuje mu bezwzględność, spryt wydajność, korzy się przed siłą, ale stara się „zachować twarz” wiedząc jaki los go czeka przed polskim sądem. Stroop stara się wykazać rzekomy „etos rycerski” armii niemieckiej, z którą chciałby czuć się zespolony”. Zapisał się na ciemnych kartach historii jako pogromca warszawskiego getta. Dla niego był to jednak tylko epizod zgodny z ekspansyjną polityką Niemiec, oparty na konstrukcji żyda jako wroga.

Mimo iż Moczarski świetnie uchwycił sylwetkę kata i mordercy, zwrócił również uwagę, iż był to mąż, ojciec, syn. Mimo, iż matka była katoliczką nie wpoiła mu zasad miłości bliźniego i szacunku do drugiego człowieka, nie wykształciła w nim wrażliwości i uczciwości. Nie był ani inteligentny, ani pojętny, ani nie miał dobrej pamięci. Nigdy nie nauczył się krytycznie i samodzielnie myśleć, ale chętnie chłonął „mądrości” przekazywane przez innych, głównie tych, którzy imponowali mu siłą. Mimo przeciętnych uzdolnień był ambitny, pragnął władzy i bogactwa. Aby to zdobyć był gotowy na wszystko. Brak skrupułów moralnych, głupota, dzięki której chłonął każdy rozkaz i propagandowe bzdury oraz pragnienie chwały i bogactwa uczyniły z niego świetnego żołnierza wykonującego wszelkie rozkazy bez szemrania.

Takie zniewolenie umysłu prowadzi do zezwolenia na każdą zbrodnię, bo można ją wytłumaczyć koniecznością dziejową, dobrem narodu, ideologią itp. Ma też Stroop świadomość, że tylko taki układ, jaki powstał w Niemczech po dojściu Hitlera do władzy, tylko państwo totalitarne, dyktatorskie daje mu szansę do zrobienia kariery. Stroop nie był odważny, zawsze krył się za plecami innych, odznaczenia i tytuły otrzymywał za działania policyjne przeciw bezbronnym ludziom. Postawę posłuszeństwa wobec silniejszych przeniósł na grunt więzienny. Ustępował Moczarskiemu miejsca na pryczy, ponieważ Moczarski należał do narodu, który wygrał wojnę. Nie łamie regulaminu więziennego.

Z rozmów mężczyzn niewiele dowiadujemy się na temat życia prywatnego Stroopa, na temat jego rodziny i uczuć jakie do niej żywił. Nie wiemy czy nawet kochał swoją żonę. Z dzieci był dumny, ale brak było w nim ojcowskiej czułości. Sprawia wrażenie zimnego, bezwzględnego automatu. Stroop jest doskonałym odzwierciedleniem tworów autorstwa propagandy faszystowskiej.

Gustaw Schielke - urodzony w Nowej Wsi pod Poczdamem, później zamieszkał w Hanowerze. Był długoletnim zawodowym podoficerem kryminalnej policji obyczajowej, specjalizował się w przestępstwach obyczajowych. Hierarchię wojskową przeniósł na stosunki w celi, usługuje Stroopowi, myje jego miskę, sprząta za niego. W książce Moczarskiego pełni rolę swoistego Sancho Pansy, kpi sobie ze Stroopa i jego zainteresowania kobietami. Gdy rozpoczynają się rozmowy Moczarskiego ze Stroopem, często wtrąca swoje cenne uwagi, prowokuje Stroopa do weryfikacji poglądów, przedstawia fakty z punktu widzenia „szarego” żołnierza.

Dla Moczarskiego jego wypowiedzi stanowią cenne uzupełnienie zbieranego materiału. Jest głosem z ludu, głosem tych, którzy najbardziej ucierpieli w tej wojnie. Oburza się gdy Stroop nazywa prostych żołnierzy „hołotą”. Został członkiem NSDAP, bo postawiono ich, policjantów, w przymusowej sytuacji:
„albo z nami, albo won z policji! Nie posiadałem innego zawodu!”
Nie czuł się materiałem na bohatera, więc szedł na kompromis z władzą, którą też szanował: „Władza jest święta!” – powtarzał. Mimo to miał swoje zdanie na temat mechanizmów działania władzy hitlerowskiej. Ujawniał Moczarskiemu wszelkie szwindle i złościł się gdy Stroop opowiadał o przepychu w jakim żył jako dowódca SS. Konfrontował tę postawę z biednym ludem, który najbardziej na tej wojnie cierpiał. W czasie wojny pracował w kancelarii dowódcy Policji Bezpieczeństwa w Krakowie. Zawsze podkreślał: „nikogo nie zabiłem!” Jest wyczulony na samochwalstwo Stroopa i często go gasi. Drażniły go przywileje jakie mieli hitlerowscy dowódcy, wypomina Stroopowi, że jego córka była w szkole klasę wyżej niż powinna. Wywołało to konflikt w celi, który Moczarski skwitował zdaniem:
„Czego się nie robi dla kolonialnego gubernatora Karlovych Varów!”.
Schielkego nie można raczej nazwać „typowym” Niemcem II wojny światowej. Nie ma w nim nienawiści i agresji skierowanej przeciwko innym ludziom. Nie rozumie jak można kogoś zabić. Robi to, co mu każe władza, ale on tym różni się od Stroopa, że nie wierzy w hitlerowską propagandę. Wyraźnie śmieje się z rasistowskich komunałów Stroopa. Demaskuje jego kłamstwa o działalności Selbstschutzu w Poznańskiem, mówiąc wyraźnie, że jego członkowie mordowali podstępnie przeciwników Hitlera. Uściśla wiele informacji podawanych przez generała.

Schielke był niemieckim patriotą i lojalistą, więc bronił działań III Rzeszy w zakresie ogólnej polityki tego państwa. Sprzeciwiał się natomiast ostro podporządkowaniu policji nakazom partii i „intrygującym gówniarzom z SA i SS”. Zdaniem Schilkego w komisariatach powinni rządzić zawodowi policjanci nie partyjniacy, a każdy policjant powinien kierować się prawem i moralnością. Jak twierdzi Schielke bonzowie partyjni zerwali więź ze społeczeństwem, która utrzymywała równowagę w państwie. Bez ogródek wspomina o kilogramach złota z getta, płynących na prywatne konta, o łapówkach, o rozdawnictwie oznaczeń i innych przywilejów. Jego realizm zderza się z teatralnymi i patetycznymi gestami Stroopa. Z trzeźwością podchodzi do (jego zdaniem) pseudo bohaterskich wyczynów hitlerowców jak np. śmierć Ottona Dehmke, który zginął ściągając flagi znad murów getta.
„Ja bym dla płótna białego, czerwonego i niebieskiego nie narażał żadnego człowieka”
– mówi. Mimo iż sam jest Niemcem drażni go fałszowanie statystyk i zatajanie faktów dotyczących ofiar po stronie niemieckiej.

W przeciwieństwie do Stroopa Schielkego nie można nazwać” typowym Niemcem”. Wojnę traktuje jako zło konieczne. Nie popiera akcji hitlerowskich i kpi z polityki swych przywódców. Jest on przeciętnym człowiekiem, ale myślącym samodzielnie i nie dającym się ogłupić. Nie walczy z władzą, ale też nie usługuje jej ślepo, idzie na kompromis. Jest dowodem na to, że i wśród Niemców byli dobrzy ludzie.

Kazimierz Moczarski – autor książki, narrator, a zarazem jeden z bohaterów. Żołnierz AK oskarżony o szpiegostwo i osadzony w więzieniu mokotowskim. Wielokrotnie przesłuchiwany i torturowany. Jedną z tortur psychicznych jaką wobec niego zastosowano było osadzenie go w jednej celi ze śmiertelnym wrogiem, z hitlerowcem, który niszczył jego naród.

W swej relacji jest właściwie obiektywny, stara się być bezstronny, relacjonuje i porządkuje to co słyszy. Nawet w więzieniu odzywa się jego zmysł dziennikarski, wykorzystuje zaistniałą sytuację by dać świadectwo historii. Nie lubi Stroopa, co jest zrozumiałe, ale by jak najlepiej wykonać swe postanowienie tłumi to w sobie. Jednak w skrajnych sytuacjach Moczarki nie wytrzymuje i wybucha. Dochodzi do niewielkich spięć, lecz szybko stara się je łagodzić by nie zaostrzać atmosfery w celi. W aurze wrogości i napięcia ciężko byłoby wytrzymać te dziewięć miesięcy wspólnej kary.

Wytworzenie właściwej atmosfery do rozmówi zwierzeń nie było łatwe. Już na samym początku wyjaśnił Stroopowi, że nie jest kapusiem i nie będzie zeznawał na jego procesie. To uspokoiło Niemca i wzbudziło jego zaufanie. Poza tym Stroop nie wiedział, że Moczarki planuje wydanie wspomnień generała. Zdarzały się między współwięźniami ostre wymiany zdań na podłożu ideologicznym, dotyczące tematyki wolności, zasad moralnych w polityce, czy kwestii żydowskiej. Komentarze rozmówcy na temat Kościoła katolickiego jako zmowy żydowskiej skwitował jednym zdaniem
„Słuchałem cierpliwie nie przerywając. I przez chwilę zdawało mi się, że niczego w życiu nie znam, niczego nie wiem”.
Nie zgadzał się ze Stropem gdy ten mówił o dyscyplinie partyjnej i braku litości w polityce.

Oprócz tych dyskusji więźniowie musieli wspólnie egzystować na niewielkiej powierzchni przez wiele miesięcy. Gdy było zimno tulili się do siebie, by się ogrzać, łączyli się w konspiracji przeciw strażnikom więziennym. Przeżywali wspólnie lęki przed przesłuchaniami i niepewną przyszłością.

Najbardziej dramatyczne rozmowy dotyczyły getta. Wielokrotnie Moczarski tracił panowanie nad sobą, gdy Strop opowiadał bzdury o przeprowadzanych akcjach. Gdy Strop otrzymał paczkę od córki z żywnością i nie podzielił się z towarzyszami niedoli, Schielke zemścił się źle mówiąc o jego córce.
„Tylko tę jedną przykrość osobistą wyrządziliśmy Stropowi podczas wspólnego pobytu w celi”
- to zdanie Moczarskiego świetnie ilustruje poprawne stosunki panujące w celi.

Moczarki reaguje, czasem burzliwie, na wypowiedzi Stroopa, ale ich nie osądza. Mimo iż to niezwykle trudne w jego przypadku, bo przecież jest też ofiarą agresji Niemiec hitlerowskich, stara się zachować zimną krew i obiektywizm.



Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej