Dziesięcioletni Janek był dzieckiem o słabym zdrowiu. Mimo tego od ósmego roku życia chodził paść bydło, a kiedy w chałupie nie było nic do jedzenia, chodził do lasu zbierać grzyby. Był nierozgarnięty i jak inne wiejskie dzieci trzymał palec w buzi, kiedy rozmawiał z ludźmi. Jego matka, która być może kochała go na swój sposób, biła go za lenistwo i ciągłe mówienie o graniu. Tym, co jeszcze bardziej odróżniało tego słabego chłopca od innych wiejskich dzieci, było szczególne zamiłowanie do wszelkiego grania. Cokolwiek robił, wszędzie słyszał muzykę: w borze, w czasie rozrzucania gnoju wiatr grał mu na widłach. Matka nie mogła zabierać go do kościoła, ponieważ kiedy słyszał granie organów, zachowywał się jak urzeczony. Stąd wzięło się jego przezwisko we wsi: Janko Muzykant.
W nocy Janko wykradał się pod karczmę, gdzie zatrzymywał się, żeby posłuchać muzyki. Chłopiec marzył o takich skrzypkach, na jakich grano w karczmie. Spod karczmy przepędzał go do domu stójka.
Za każdym razem, kiedy słyszał granie skrzypiec na weselu lub dożynkach, chował się później za piec i nic nie mówił przez cały dzień. Później Janko zrobił sobie skrzypce z gonta i włosienia końskiego, ale nie chciały grać jak te z karczmy. Za granie przez całe dnie był wielokrotnie bity, a przy tym był coraz bardziej chudy i zabiedzony. Żył jednak graniem i marzeniem o posiadaniu prawdziwych skrzypiec.
Lokaj, który pracował w dworze, miał skrzypce i grywał na nich wieczorami. Janko zakradał się pod dwór, żeby słuchać muzyki. Pewnego wieczora nie było nikogo w pomieszczeniu, w którym znajdował się instrument. Janko przyglądał się przez okno oświetlonym przez księżyc skrzypcom, które wisiały na ścianie. Chłopcu wydawało się, że szumiący wiatr mówi mu, żeby wszedł i wziął instrument w dłonie. Przelatujący lelek zdawał się mówić, żeby tego nie robił, ale ptak odleciał. Janko w białej koszulce wśliznął się do kredensu. Kiedy na czworakach z głową zadartą do góry przyglądał się skrzypcom, w pomieszczeniu odezwał się jakiś gruby głos. Janko został schwytany i zbity.
Następnego dnia chłopiec stanął przed sądem u wójta. Wójt i ławnicy nie chcieli sądzić, jak złodzieja, dziesięcioletniego Janka, który był wychudzony, wystraszony i nic nie rozumiał. Postanowili, że wychłoszcze go stójką Stach, żeby chłopiec dostał nauczkę i więcej nie kradł. Stach wziął Janka do stodoły i zaczął go bić. Chłopiec początkowo wołał
Matulu! matulu!,ale w miarę bicia jego okrzyki cichły.
Matka zabrała pobite dziecko i zaniosła je do domu, bo chłopiec nie mógł iść. Janko leżał na tapczanie dwa dni, a trzeciego zaczął konać. Umierający chłopiec wsłuchiwał się po raz ostatni w odgłosy wsi, które dochodziły przez okno i w śpiew przechodzących dziewcząt wiejskich. Chwilę przed śmiercią Janko pyta się swojej matki:
Matulu! Pan Bóg mi da w niebie prawdziwe skrzypki?Matka odpowiada synkowi, że Bóg da mu upragniony instrument i wybucha płaczem. Janko umiera.
Do dworu wracają państwo z Włoch. W rozmowie zachwycają się pięknem tego kraju i tym, że jest tam wielu utalentowanych ludzi, których można wspierać w rozwoju ich talentu.