III. BRACIA
Szymon Pietruszka, którym mieszkał ze swoim najstarszym bratem Michałem (był dziwny: nie mówił, stale był nieobecny myślami, apatyczny), napisał list do dwóch młodszych Antka i Staśka, żeby przyjechali i podjęli ostateczną decyzję w sprawie grobu. Musiał wiedzieć, czy chcą „leżeć” ze wszystkimi, czy może u siebie. Jeśli wybraliby druga opcję, wtedy poniósłby mniejsze koszty budowy…
Póki co Chmiel nie mógł rozpocząć roboty, czekał na decyzję co do wielkości grobu.
Antek i Stasiek mieszkali w mieście, wracali na wieś bardzo rzadko. W takich chwilach chwalili się dawnym sąsiadom, że jeden był za granicą, drugi kupił samochód, jeden dostał mieszkanie, drugi ponownie się ożenił, jeden ma córkę i syna, drugi tylko syna, jeden ma tytuł magistra, drugi inżyniera.
Gdy żyła ich matka, regularnie pisała do nich listy, wysyłała paczki, lecz nigdy nie otrzymała odpowiedzi czy podziękowania. Po jej śmierci Szymon wysłał im telegram, który powtórzył parę lat później, gdy umarł ojciec.
Po miesiącu bohaterowie przysłali odpowiedź na list dotyczący grobu. Zawiadamiali, że przyjadą omówić szczegóły. Oczekując braci, Szymon wysprzątał izbę, wykąpał i ogolił Michała, założył mu i sobie czyste ubranie, zabił kurę i ugotował rosół, nawet makaron kupił w sklepie, bo domowego przecież by nie zjedli.
Gdy w końcu przyjechali, od progu zaczęli narzekać na Szymka, że ma nadal ten stary stół (ten z pola dziedzica), że jeszcze nie położył podłogi w izbie, że ma tylko jedno krzesło. Potem zaczęły się pytania: czemu się jeszcze nie ożenił, czemu nie przerzucił się na hodowlę trzody - przecież do pola się już nie nadaje – czemu nie założył pasieki.
Szymon czuł się dziwnie. Ostatni raz widział braci na pogrzebie ojca. Dał wtedy Staśkowi wówczas biednemu studentowi - trochę pieniędzy, a teraz zrobił się z niego wielki pan, Szymek go nie poznawał. Z kolei Antek był wtedy świeżo poślubionym młodym mężem, nie powiadomił brata o tej ważnej ceremonii.
Zaraz po pogrzebie Stasiek i Antek wyjechali: spieszyli się do swoich spraw (pierwszy miał egzamin, a drugi wyjazd służbowy).
Pietruszka zaczął wspominać dzieciństwo i młodość. Pierwszy z domu w świat poszedł Antek. Ojciec był zły, ponieważ nie miał mu kto pomagać w polu: Stasiek był jeszcze dzieckiem, Szymon pracował w milicji, całe tygodnie nie było go w domu. Wraz z kolegami z pracy jeździł po okolicach i rekwirował od chłopów broń.
Po Antku w świat poszedł Stasiek. Wtedy ojciec naprawdę się wściekł. Do tej pory był pewien, że to on zostanie na gospodarce, ponieważ lubił robić w polu, często snuł z ojcem marzenia o dokupieniu ziemi, postawieniu nowego dom, kupnie drugiego konia. Takie rozmowy cieszyły ojca, dla którego najważniejsza była ziemia.
Po Staśku rodziców rozczarowało postanowienie najstarszego syna Michała. Marzyli, by został księdzem, ale też poszedł „w świat”. Zaczął uczyć się krawiectwa, zawsze jednak przyjeżdżał na żniwa.
Po powrocie z partyzantki ze stopniem porucznika, Szymon chciał iść do wojska, aby zostać zawodowym żołnierzem. Nie lubił pracować w polu, najgorzej nie znosił żniw. Musiał jednak zmienić plany i pomagać ojcu w polu, który często narzekał, że wojna doprowadziła ich do ruiny (chlewy były spalone od pocisku, dach w chałupie dziurawy). Antka i Michała już nie było w domu, a Stasiek był za mały na pomocnika.
Szymon nie zostałby na gospodarstwie, ale zmusiły go do tego okoliczności. We wsi otworzono szkołę, do której miał pójść Stasiek. Nie miał jednak zimowych butów, więc jego starszy brat poszedł w pola w ich poszukiwaniu.
W tamtym czasie na otwartych, rozległych terenach leżało pełno ruskich i niemieckich trupów. Narrator trafił na jedną parę butów, ale niestety były dziurawe. Ludzie już dawno pozabierali szynele i co wartościowsze przedmioty. Wprawdzie były jeszcze trupy w butach, ale leżały pod zaminowanym lasem, Szymon nie chciał zginąć za buty.
Od tej pory pożyczał Staśkowi swoje jedyne oficerki, które zrobił sobie jeszcze przed wojną u szewca na zamówienie. Młodszy brat poruszał się w nich jak bocian. Gdy szedł do szkoły, Szymek musiał całe przedpołudnie siedzieć boso w domu, nie mógł nawet wyjrzeć na świat, bo szyby były pokryte mrozem, przez co zrobił się leniwy i osowiały.
Pewnego dnia wpadł na pomysł pożytecznego wykorzystania przymusowego siedzenia w domu. Z partyzantki przyniósł brzytwę i nożyczki, więc zaczął strzyc i golić. Klienci przychodzili do niego nawet z innych wsi, nie mógł nadążyć, chętni wypełniali zawsze całą izbę. Interes się kręcił, narrator zarabiał coraz więcej, kupił nawet maszynkę do strzyżenia.
Wszystko zmieniło się, gdy przyszła wiosna i Stasiek oddał buty - do szkoły chodził już boso. Później, podobnie jak starsi bracia, poszedł w świat i… ojciec znowu chodził wściekły, matka podupadła na zdrowiu. Nie doczekała wizyty synów, którzy przyjechali dopiero na jej pogrzeb.
Teraz Stasiek i Antek przyjechali na prośbę Szymka. Pokrzyczeli, popyskowali i wyjechali. Bardzo się im śpieszyło. Pietruszka zdążył im jedynie nasypać mąki w woreczki, nic innego nie mógł dać.
Po ich wyjeździe poszedł do Chmiela i kazał stawiać grób na osiem kwater marząc, że może kiedyś bracia zechcą tu wrócić. Wstydził się przyznać kamieniarzowi, że nawet nie zdążył przedyskutować ze Staśkiem i Antkiem tematu grobu.
IV. ZIEMIA
Zanim Szymon przyszedł na świat, jego ojciec już prawował się w sądzie z sąsiadem Prażuchem o miedzę. Raz jeden wysuwał pisemną skargę, raz drugi. Ciągnęło się to latami, aż Pietruszce zabrakło pieniędzy na kontynuowanie. Nie oznaczało to jednak, że sąsiedzi doszli do porozumienia. Kłócili się tak samo intensywnie, jak wcześniej. Prażuch wiosną podorał pas miedzy, ojciec jesienią odorał. Jak Pietruszka zbił go batem, to dostał widłami. Bójkom nie było końca.
Ojciec Szymka cały czas odgrażał się sąsiadowi, że gdy narrator podrośnie, to go…zabije!. Gdy bohater osiągnął już wiek chłopięcy i jego obowiązki w gospodarstwie stały się poważniejsze, przejął spór z Prażuchem na siebie. Podczas kolejnej kłótni Szymon nie wytrzymał i pobił sąsiada, innym razem wlał Antkowi, który akurat pasł krowy i jedna weszła w pole agresora. Po tym incydencie Prażuch przez jakiś czas się ukrywał, bał się zemsty Szymka.
Gdy trzej synowie Prażucha dorośli, zastawili w imię sąsiedzkiej zwady pułapkę na Szymka, gdy ten wracał nocą pijany z zabawy i dotkliwie go pobili.
Na jakiś czas był spokój, ponieważ narrator poszedł na wojnę. Wszystko jednak wróciło, gdy i on wrócił. Odwiedzając matkę usłyszał od ojca o tym, że Prażuch kolejny raz podorał jego miedzę. Nie mogąc iść do sądu - nie było ich tak samo, jak Polski - namawiał syna, żeby sam się rozprawił ze znienawidzoną rodziną. Gdy Szymon spotkał trzech Prażuchów na odpuście, wyrównał rachunki za niedawne pobicie. Tym razem oni chodzili z podbitymi oczami.
W czasie wojny Szymon pewnego dnia ukradkiem skradał się lasem do rodziców, gdy natknął się na patrol niemiecki, który zaczął do niego strzelać. Jako że w okolicy stała tylko jedna chałupa - Prażuchów, narrator zastukał do drzwi z wołaniem, że Niemcy go gonią. Stary Prażuch zlitował się nad przybyszem i wpuścił go do środka mimo protestów synów, którzy wkrótce poszli spać. Szymek przesiedział u nich do rana.
Jakiś czas po tym wydarzeniu do partyzanckiego oddziału Szymka dołączyli trzej synowie Prażucha. Ich śmierć wywołała u Prażuchowej chorobę i ona także wkrótce zmarła. Sąsiad Pietruszków został sam. Nadal dbał o swoje gospodarstwo, choć był już stary i samotny. Siał, orał, miał w izbie zawsze posprzątane. Jakby tego było mało - na starość nauczył się pisać i czytać, korzystając z domowych wizyt i darmowych lekcji nauczycieli.
Szymon często go odwiedzał, czym zaskarbił sobie sympatię sąsiada. Gdy na dwa lata trafił do szpitala po ciężkim wypadku, jedyny Prażuch z całej wsi zaopiekował się jego gospodarstwem i Michałem. Dbał o ziemię i Pietruchę, a Szymka regularnie odwiedzał w szpitalu, zawsze przynosząc coś dobrego.
Za którymś razem, podczas jednej z wizyt powiedział, że nie będzie już mógł opiekować się gospodarstwem Szymona, bo synowie i żona wołają go do siebie. Na koniec zakomunikował, że w niedzielę umrze. Potem wrócił do domu, poszedł do księdza, który namaścił go olejami świętymi, posprzątał w izbie, dał zwierzętom jeść, umył się, ubrał w garnitur, poprosił sąsiada, aby mu zapalił gromnicę i wyjaśniła, gdzie leży testament, położył się do trumny i… umarł!
Po śmierci Prażucha gospodarka Pietruszków została bez opieki. Gdy w końcu Szymon wrócił ze szpitala, to chodził o laskach. W gospodarstwie zastał pobojowisko, pustą stodołę, w której stali wychudzenia krowa i koń. Okazało się, że kury, pies (z łańcuchem!), sztachety z płotu, wszystkie narzędzia rolnicze, a nawet książeczka do nabożeństwa będącą pamiątką po matce, szuflada od stołu oraz narzędzia fryzjerskie – wszystko to zostało ukradzione. Szansa bohatera na powrót do fryzjerstwa spełzła na niczym, a przecież osłabiony i z kulami po bokach nie nadawał się do pracy fizycznej. Szymon był bardzo przygnębiony, czego nie poprawiły oględziny brudnego domu, w którym zalęgły się myszy, światło zostało odcięte (nie było komu zapłacić rachunku), w którym nie było Michała (zaginął).
Ucieczką od zmartwień było wspominanie szpitalnego życia. Na sali z narratorem leżało jedenastu rekonwalescentów. Gdy Szymon zaczął wstawać, pomagał chorym się myć, golił ich i czesał. Zaprzyjaźnił się z salową Jadwigą - panną, która była pod wrażeniem jego blizn z czasów partyzantki i wiejskich zabaw. Lubiła słuchać historii ich powstawania. Często podsuwała mu po kryjomu większe kawałki mięsa na obiad czy dokładkę zupy. Raz nawet poczęstowała go pomarańczą - Szymon pierwszy raz w życiu jadł taki owoc.
V. MATKA
Ślub na wsi bardzo się opłacał. Łatwiej można było dostać przydział na konia z unry, na materiały budowlane czy ziarno na siew. Takimi sposobami gmina zachęcała do wstępowania w związek małżeński – cywilny oczywiście.
Z kolei w niedzielę ksiądz w kościele z ambony krzyczał, że śluby w gminie są bezbożne, straszył piekłem, wypisaniem z kościoła, w ogóle z ludzkości!
Jakby nic sobie nie robiąc z gróźb kleryka, wójt urządził w gminie specjalny pokój do udzielania ślubów i zaproponował Szymkowi – niegdysiejszemu pracownikowi milicji, pełnienie funkcji urzędnika. Cały czas powtarzał, że Pietruszka to swój chłop.
Niespodziewanie w domu zjawił się Michał. Nie było go bardzo długo, przez parę lat nie odpisywał na listy matki. Przyjechał czarną limuzyną pod dom, jego szofer wniósł walizki do izby, a on wyjął z niej prezenty dla rodziny. Ojciec widząc to zaniemówił z wrażenia, matka płakała. Ludzie ze wsi się zlecieli pod chałupę, nigdy nie widzieli takiego samochodu. W końcu zostali przegonieni przez głowę rodziny Pietruszków.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 -