Przyczynkiem do wspomnień stała się chęć wybudowania rodzinnego grobowca, co wcale nie jest takie łatwe, jakby się mogło wydawać:
Wybudować grób. To się tylko tak mówi. A kto nie budował, nie wie, co taki grób kosztuje. Choć grób, mówią, też dom, tylko że na tamto życie. Bo wieczność nie wieczność, ale swój kąt powinien człowiek mieć.
Zastanawiając się nad wyglądem przyszłego pomnika, ilością kwater, wyborem głównego wykonawcy robót czy ozdoby grobu (anioł czy wizerunek Chrystusa: Anioł najwyżej się wstawi, ale nie zbawi), Szymek rozmyśla o swojej przeszłości, zahacza o najróżniejsze tematy, przypomina sobie dawnych przyjaciół, wydarzenia, w których brał udział. Wszystkie te opowieści składają się na fabułę utworu, podczas lektury którego czytelnik ma wrażenie, że Pietruszka to właśnie jemu się zwierza, z nim dzieli się historią swojego życia, rozprawiając o zabawach w remizie strażackiej, jedzeniu wypiekanego w domu chleba czy poświęconych jajek, udziale w partyzantce, o obściskiwaniu wiejskich dziewczyn w zbożu i za sklepową ladą czy bijatykach z okolicznymi chłopakami, w których wodził prym.
I. CMENTARZ
Szymon Pietruszka przez ostatnie dwa lata leżał w szpitalu. Miał wtedy dużo czasu na rozmyślanie o swoim życiu. Wtedy też postanowił, że postawi grób dla całej swojej rodziny. Po powrocie do domu wynajął najlepszego rzemieślnika we wsi - Chmiela, który rozpoczął budowę grobu, co stało się powodem wspomnień bohatera o wydarzeniach związanych z tytułowym cmentarzem.
Podczas wojny na cmentarzu we wsi Szymona przez sześć tygodni trwała zaciekła bitwa. Dwa niemieckie działa waliły na wschód, przez co szkielety ciał i pootwierane trumny leżały porozrzucane po całym terenie. Ludzie we wsi zbierali kikuty, drugi raz chowali umarłych. Szymon pamięta, że wtedy wszystkie ptaki uciekły z drzew cmentarnych, choć wcześniej był na nich istny ptasi raj. Kościelny Franciszek po wojnie zbijał karmniki, wieszał na drzewach i razem z ministrantami łapał szpaki, sikorki i inne ptactwo, zanosił je na cmentarz, by choć w taki sposób przywrócić na nim życie i śpiew.
Z dalszych wspomnień okazuje się, że Szymon w czasie wojny walczył w partyzantce, nosił pseudonim „Orzeł”. Był siedem razy ranny, dlatego powiedział wszystkim kolegom z oddziału, że gdyby zginął, mają mu zagrać na pogrzebie na organkach jego ulubioną pieśń ludową Kamień na kamieniu, na kamieniu kamień.
Szymon wspomina swoich dziadków ze strony matki, którzy nie mieli grobu. Dziadek Łukasz w czasach, gdy Polska była w niewoli zabił kosą karbowego. Uciął mu głowę, ponieważ zalecał się do jego żony – babki Pietruszki. Z tego powodu musiał uciec do Ameryki przed Kozakami.
Z kolei babka Rozalia – powód zbrodni Łukasza, była niezwykle rozrywkową kobietą lubiącą się bawić. Po wyjeździe męża oddała swoją córkę (matkę Szymona) i syna (w niedługim czasie po tym umarł na czerwonkę) na wychowanie swojej siostrze Agacie, przekazała jej gospodarstwo, ogólnie cały dobytek, i popłynęła statkiem do Ameryki do męża. Niestety rozpętała się burza, statek zatonął zabierając Rozalię na dno. Po jakimś czasie umarł także dziadek, nigdy już nie wracając do domu i nie oglądając swoich osieroconych przez matkę dzieci.
Historia dziadków ze strony ojca była bardziej „zwyczajna”.
Babka Paulina umarła młodo, a dziadek Kasper Pietruszka żył długie lata. Oboje zostali pochowani w ziemi, nie mieli nagrobka.
Dziadek Kasper pierwszy we wsi założył straż pożarną. Za ratowanie powstańców otrzymał papiery na ziemię oraz duży majątek. Mógł zostać dziedzicem, ale musiał zrezygnować z tej propozycji, ponieważ za posiadanie takich dokumentów groził Sybir. Zakopał je więc głęboko w ziemi.
Gdy powstawała Polska i niewola się zakończyła, wówczas nic już mu nie groziło. Wtedy zaczął kopać w ziemi szukając tych papierów… Oczywiście nie odnalazł zawiniątka. Do końca życia nie mógł sobie przypomnieć, w którym miejscu je zakopał.
Po jego śmierci czynność tą kontynuował jego syn - ojciec Szymona. Dalej kopał w ziemi: w stodole, w chlewach, na polach, w sadzie, pod chałupą. Pewnego razu chciał nawet rozkopać podłogę izby, lecz matka Szymona, która zmarła już po wojnie, nie pozwoliła. Na łożu śmierci bohater prosił Szymona, aby nie przestawał w kontynuacji rodzinnej misji. Rodzice Pietruszki, tak jak i ich matki i ojcowie - zostali pochowani w ziemi.
Szymon, choć nie był najstarszy spośród braci, to jednak został na siedmiomorgowej gospodarce. Aby odwdzięczyć się za ten dar, chciał wystawić grób dla całej rodziny: żyjącej i nieżyjącej.
Zamierzał nieżyjącym rodzicom kupić nowe trumny i przenieść ich z ziemi do budowanego grobu, przewidzianego także dla żyjących braci: Antka i Staśka (oraz ich żon), dla brata Michała i dla niego samego - razem osiem kwater.
Niestety, pieniędzy z odszkodowania za wypadek (za nogi) starczyło tylko na wybudowanie przez Chmiela murów grobu. Wiele funduszy pochłonął przedsionek, który był zaledwie jedną trzecią częścią całego grobu. Pietruszka we wszystkim potrafił znaleźć powód do szczęścia. Teraz był zadowolony z przedsionka, ponieważ powtarzał, że będzie można przynajmniej wejść do środka grobu i obrócić się swobodnie.
Poza małym korytarzem, były już zrobione szerokie, przedzielone ściankami kwatery (cztery na dole, cztery u góry), do których miano wsuwać trumny. Potem wszystko miało zostać zamurowane.
Niestety, główny wykonawca Chmiel umarł, a Szymon musiał odpowiadać na dociekliwe i wścibskie pytania ludzi o termin postawienia sklepienia i wykończenia grobu, a na jego barki spadały coraz to nowe problemy: brak pieniędzy, ciągłe wydatki.
Gdy Pietruszka musiał zapłacić podatki do gminy i kupić węgiel na zimę, sprzedał zegarek na dewizce, kawałek pola oraz zapożyczył się u sąsiada - Kubika. Po jakimś czasie, gdy pożyczkodawca zaczął domagać się zwrotu pieniędzy, ponieważ jego syn się żenił. Wtedy Szymek zwrócił się z prośbą do innego sąsiada Maciołka. Oddał Kubikowi całą sumę i wszystko byłoby dobrze, gdyby po jakimś czasie nowy wierzyciel nie zaczął domagać się zwrotu oraz rozpuszczać po wsi plotki o swoim dłużniku. Szymon sprzedał jałówkę i oddał mu pieniądze.
II. DROGA
Kiedyś przez wieś Szymona przebiegała jedna droga - kręta, pełna dziur i łat. Można było nią dojechać na jarmark czy do sąsiedniej wsi. Było swoistym przedmiotem kultu: przed domem każdy dbał o swój fragment. Ludzie zamiatali ją w lecie, zimą odgarniali śnieg. Wieczorem każdy siadał na ławeczce przed domem i gawędził z sąsiadem po drugiej stronie drogi obrosłej pięknymi drzewami akacjowymi. Było cicho, bezpiecznie. Problemy ze zwózką siana z pól wydawały się nieprawdopodobne.
Niestety, po jakimś czasie przyjechali robotnicy i wybudowali nową szosę dla samochodów, zabierając niektórym mieszkańcom pola pod budowę. Stara droga została wyprostowana i ustąpiła miejsca nowej. Teraz to ona biegła pod oknami domów, które trzęsły się za każdym razem, gdy ktoś po niej przejeżdżał.
Nowa droga była także nielubiana z innego powodu: zaczęli ginąć na niej ludzie, gdy ruch był gęsty. Na przykład jakiś człowiek przechodził na drugą stronę do sklepu czy do kościoła - zagapił się i zginął pod kołami rozpędzonego auta. We wsi już nie było bezpiecznie.
Wycięte akacje zostały odkupione przez mieszkańców od robotników. Szymon nie zdążył na transakcję, ale sąsiad miał mu jedną sztukę odsprzedać. Narrator chciał zrobić nowy stół, ponieważ drzewo akacjowe było najlepsze, a stary stół w jego domu nie pamiętał już swoich lat.
Historia tego mebla jest bardzo ciekawa. Kiedyś, gdy Szymek wrócił z partyzantki, znalazł na polu dziedzica blat stołu. Stopniowo kompletował resztę części. Nogi leżały pod lasem, Szuflada ze złotą rączką została znaleziona przez sąsiada narratora, który zrobił sobie z niej korytko dla świń. Dzięki wymianie za prawdziwe korytko i butelkę wódki, Szymek był dumnym posiadaczem pięknego dziedzicowego stołu w komplecie (za rączkę musiał dać pół korca żyta i wypożyczyć konia do orki). Dotychczas jego rodzina nigdy nie miała stołu.
Za kawalerskich czasów jeszcze przed wojną, Szymon lubił się bawić i hulać na wiejskich zabawach. Nie stronił także od bójek będąc zdania, że zabawa bez bójki jest nieudana.
Zatem wszyscy bili wszystkich, sala była zrujnowana, sztachety z płotów wyłamane. Szymon prawie nigdy nie oberwał w walce, był najsilniejszy we wsi, wszyscy się go bali. Często prowokował bójki. Raz się zdarzyło, że dostał nożem – na szczęście było to draśnięcie. Koledzy go lubili, cieszył się też powodzeniem u kobiet. Przebierał w nich jak w ulęgałkach, sypiał z nimi po stodołach czy łąkach, godząc się jedynie na ich propozycje.
Gdy zarobił pieniądze przy budowie nasypu kolejowego, kupił sobie garnitur oraz płaszcz, stając się nie tylko najładniejszym, ale i najlepiej ubranym kawalerem we wsi. Wracając nową drogą z zabaw, wspominał, jak nieraz leżał na jej poprzedniczce pijany jak świnia. Tęsknił za tym czasami, gdy było bezpiecznie, a droga i wieś leżały na uboczu.
Pewnej świątecznej niedzieli, gdy na niebie zebrały się czarne chmury, wszyscy ze wsi pojechali furmankami na pola, aby zdążyć przed ulewą pozwozić snopki zboża. Szymon, powożąc jedną furą, nie czekał długo, aby wyjechać na drogę asfaltową. Za drugim razem było już gorzej. Jechało dużo aut, przerwy między nimi były coraz mniejsze. Z furmanką zaprzężoną w jednego konia z polnej drogi nie można wyjechać szybko, ponieważ była ona położona wyżej od pól. Gdy się na nią wjeżdżało, trzeba było od razu skręcić w lewo, do wsi. Szymonowi udało się to tylko dlatego, że zsiadł z wozu i ciągnął konia za uzdę.
Jednak gdy narrator podjechał z trzecią furą przed wyjazdem na drogę asfaltową zastał furmankę sąsiada. Stanął więc za nią i zaczął ponaglać znajomego. Sąsiad jednak się bał. Auta jechały szybko, jednym sznurem, żadne nie chciało zwolnić, aby wpuścić dwie furmanki na drogę.
Za Szymonem ustawili się następni sąsiedzi, w sumie było już z dziesięć furmanek, kolejka się wydłużyła. Niektórzy rzucali pomysły, aby wspólnie wejść na drogę i machać rękami - może wtedy się zatrzymają. Później wszyscy złorzeczyli kierowcom, wyzywali auta.
Taka stagnacja trwała bardzo, bardzo długo. Auta wciąż jechały. W końcu Szymon nie wytrzymał - krew się w nim zagotowała – i odbił furmankę do tyłu, zjechał w pole, pognał konia batem, ominął sąsiada stojącego z przodu i ruszył wprost na drogę, nie patrząc na sznur samochodów. Ludzie krzyczeli, że jedzie na śmierć, ale on się nie zatrzymał, już był na asfalcie. Nagle poczuł uderzenie, coś trzasnęło. W pierwszej chwili nic nie poczuł. Dopiero gdy chciał wstać zobaczył, że jego nogi leżały dziwnie poskręcane. Słyszał krzyczących ludzi, potem już nic nie pamiętał.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 -