Literat dostrzegł chłopaka z prowincji, który przesiadł się do sąsiedniego stolika i zarecytował jakiś werset na jego cześć. Mężczyzna wyszedł z baru, a młodzieniec ruszył za nim. Pisarz szedł w gęstym tłumie, kiedy zbliżył się do niego jakiś młody pan, prosząc o ogień. Po chwili okazało się, że jest agentem i nakazał literatowi, aby udał się z nim do bramy. Zaprotestował, wyjaśniając, że był już tego dnia spisywany. Agent wziął jego dowód, udając, że czyta. Tymczasem na ulicy rozległo się wycie samochodów milicyjnych i pojawiła się eskorta honorowa. Agent oddał mu po chwili dowód. Literat wrócił na ulicę, mijając chłopca z prowincji, który zadeklamował kolejny wiersz. Mężczyzna pomyślał, że zna skądś ten fragment poematu. Na Nowym Świecie dostrzegł gromadę dzieci, odchodzących w stronę ulicy Świętokrzyskiej. Z domu wyszedł kierowany impulsem decyzji, teraz z trudem wierzył w poranną wizytę Huberta i Rysia. Zaczynał sądzić, że mu się to po prostu przyśniło. Kilka lat temu zadzwonił do wydawnictwa, prosząc o zmianę tytułu swojej nowej książki i podczas rozmowy z redaktorką uświadomił sobie, że realizuje sen sprzed paru godzin.
Wszedł do sklepu z instrumentami muzycznymi i dostrzegł na ścianie kalendarz, wskazujący październik 1979 roku. Zapytał mężczyznę, obsługującego separator z wodą, jaki jest dziś dzień i który rok. Sprzedawca odparł, że nie ma głowy do głupstw. Literat przypomniał sobie, że wyszedł z domu z postanowieniem, by dziś wieczorem spalić się. Pomyślał, że podczas rozmowy z Hubertem i Rysiem zabrakło mu charakteru, ponieważ nie powinien w ogóle ich słuchać. Postanowił iść przed siebie aż do wieczora. Zatrzymał się na przystanku autobusowym. Po chwili zdołał wsiąść do przepełnionego autobusu. Jego samopoczucie pogarszał kac, którego nabawił się, myśląc o państwie, w którym żył – państwie, w którym nędza okazała się łaską totalitarnego państwa. Od jakiegoś czasu miewał kace, wynikające bez powodu, z samych siebie. Kac stał się jego najwierniejszym towarzyszem.
Tuż przed Powiślem autobus zepsuł się. Literat ruszył ku Wiśle, domyślając się, że ulica Wiślana musiała znajdować się w pobliżu rzeki. Postanowił do wieczora udawać lojalność, by w ostatniej chwili uciec. Nadal miał wątpliwości, co powinien zrobić. Chwilami ogarniał go paniczny lęk, który zmuszał go do ucieczki. Lecz w rzeczywistości nie miał dokąd uciekać. Przesiedział nad rzeką wiele ciężkich chwil. Potem odnalazł dom, do którego kazał mu przyjść Hubert. Bulwarem przeszedł tłumek, skandujący słowo „Polska”. Nad ich głowami trzepotała flaga narodowa, czerwona, z białym szlaczkiem u góry. Na drugim brzegu pojawiła się grupa manifestantów. Na rogu Wiślanej stał chłopak z prowincji i uśmiechał się niepewnie.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 - - 8 - - 9 - - 10 - - 11 - - 12 - - 13 - - 14 - - 15 - - 16 - - 17 - - 18 - - 19 - - 20 -