Wszedł do sklepu z instrumentami muzycznymi i dostrzegł na ścianie kalendarz, wskazujący październik 1979 roku. Zapytał mężczyznę, obsługującego separator z wodą, jaki jest dziś dzień i który rok. Sprzedawca odparł, że nie ma głowy do głupstw. Literat przypomniał sobie, że wyszedł z domu z postanowieniem, by dziś wieczorem spalić się. Pomyślał, że podczas rozmowy z Hubertem i Rysiem zabrakło mu charakteru, ponieważ nie powinien w ogóle ich słuchać. Postanowił iść przed siebie aż do wieczora. Zatrzymał się na przystanku autobusowym. Po chwili zdołał wsiąść do przepełnionego autobusu. Jego samopoczucie pogarszał kac, którego nabawił się, myśląc o państwie, w którym żył – państwie, w którym nędza okazała się łaską totalitarnego państwa. Od jakiegoś czasu miewał kace, wynikające bez powodu, z samych siebie. Kac stał się jego najwierniejszym towarzyszem.
Tuż przed Powiślem autobus zepsuł się. Literat ruszył ku Wiśle, domyślając się, że ulica Wiślana musiała znajdować się w pobliżu rzeki. Postanowił do wieczora udawać lojalność, by w ostatniej chwili uciec. Nadal miał wątpliwości, co powinien zrobić. Chwilami ogarniał go paniczny lęk, który zmuszał go do ucieczki. Lecz w rzeczywistości nie miał dokąd uciekać. Przesiedział nad rzeką wiele ciężkich chwil. Potem odnalazł dom, do którego kazał mu przyjść Hubert. Bulwarem przeszedł tłumek, skandujący słowo „Polska”. Nad ich głowami trzepotała flaga narodowa, czerwona, z białym szlaczkiem u góry. Na drugim brzegu pojawiła się grupa manifestantów. Na rogu Wiślanej stał chłopak z prowincji i uśmiechał się niepewnie.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 - - 8 - - 9 - - 10 - - 11 - - 12 - - 13 - - 14 - - 15 - - 16 - - 17 - - 18 - - 19 - - 20 -