Z matką było coraz gorzej. Ojciec co rano słuchał jej oddechu i sprawdzał, czy jeszcze żyje. Którejś nocy umarła cichutko tak, że nawet śpiący obok niej Piotruś niczego nie usłyszał. Sąsiadki, dowiedziawszy się o jej śmierci, zbiegły się wszystkie do izby. Litowały się nad chłopcami, głaskały ich po głowie, żałując sierot. Sklepikarka usłyszawszy skargę Piotrusia, że jest głodny, podarowała każdemu z braci po bułce. Dzieci, z jednej strony były oszołomione całą sytuacją i płakały po kątach. Z drugiej, gdyby nie to zamieszanie, to niezbyt odczułyby stratę matki, która przez pół roku leżała chora w łóżku. Wieczorem, po całem dniu zabiegania, ojciec długo siedział przy matce. Felek, który przez cały dzień szastał i nastawiał, i z ludzi wydziwiał (...) – siedział teraz na sienniku, w otwartej na piersiach koszulinie, rękami sterczące kolana objął, patrzył w pustą izbę i płakał.
Rankiem bracia usłyszeli rżenie szkapy. Błyskawicznie ubrali się i wybiegli na dwór. Tam, razem ze szkapą, stał Łukasz Smolik, który właśnie częstował stróża tabaką. Felek objął ukochane zwierzę, chłopcy tulili i głaskali klacz. Ona także cieszyła się- parskała, rżała, strzygła uszami, stukała kopytem o bruk. W tym samym momencie zaczął bić dzwon i słychać było, dochodzące z sutereny, uderzenie młotka. Nim chłopcy zorientowali się co to wszystko znaczy, na wóz wniesiono trumnę.
Smolik powoził, ojciec szedł sam za trumną ze spuszczoną głową, czapką w ręku; chłopcy zaś wesoło biegali i szczebiotali przy szkapie. Przechodnie przystawali, dziwiąc się tak szczególnemu konduktowi. Łukasz kilkakrotnie krzyknął na chłopców, by szli za trumną, ale oni nie chcieli odstąpić od zwierzęcia. W takim orszaku dotarli na cmentarz. Musieli trochę poczekać, ponieważ grabarz nie zdążył wykopać grobu. Ojciec ze Stolikiem zestawili trumnę z wozu, chłopcy zaś zaczęli rwać szczaw zajęczy i babkę, które rosły nieopodal. Karmiły nimi klacz. Grób nie był jeszcze gotowy, ale zabrzmiał dzwonek, po którym pojawił się ksiądz z kościelnym niosącym krzyż i kropidło. Ksiądz zaczął modlitwę po łacinie, potem nakazał mówić razem z nim Ojcze nasz . Ojciec z rękami i twarzą skierowaną ku niebu gorzko płakał. Felek, modląc się, nie spuszczał szkapy z oczu. Zapadła głęboka cisza, którą przerwał okrzyk Piotrusia: - O, je!... je!... , gdyż rzeczywiście zwierzę delikatnie jadło z rączki dziecka. Felek szybko skończył swoją modlitwę i dyskretnie podszedł do szkapy, kiwając przy tym na Wicka.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 -