Opowiadanie rozpoczyna się od depeszy, którą dostaje główny bohater. Dowiaduje się z niej, że jego matka zmarła. Z tego powodu wziął urlop w pracy i pojechał do miejscowości Marengo, gdzie znajdował się przytułek dla starców, w którym przebywała przed śmiercią jego matka. Meursaulta przyjął dyrektor ośrodka, który zaprowadził go do kostnicy. Okazało się, że Pani Maursault przebyła do Marengo trzy lata wcześniej, gdyż syn nie mógł jej zapewnić odpowiedniej opieki. Płakała przez kilka miesięcy, ale jej syn uważał, że to kwestia przyzwyczajenia i że analogiczna sytuacja nastąpiłaby, gdyby po kilku latach chciał ją odebrać z przytułku. Z powodu tych rzekomych łez oraz kosztów związanych z podróżą przestał ją odwiedzać.
W małej, ale bardzo jasnej salce (kostnicy) spotkał pielęgniarkę – Arabkę, która chwilę po jego przyjściu opuściła pokój. Następnie zjawił się dozorca, który chciał otworzyć trumnę, by przybysz mógł zobaczyć po raz ostatni swoja matkę. Meursault nie zgodził się na to, choć sam nie wiedział czemu. Dozorca zaczął opowiadać historię swego życia. Największą uwagę w opowieści sześćdziesięcioczteroletniego Paryżanina zwróciła akcentowana przez niego różnica między nim a „nimi”, „tamtymi”, „starymi”, czyli pensjonariuszami. Bohater nie przyjął zaproszenia na obiad, dlatego też dozorca przyniósł mu kawę z mlekiem, powiadomił go również, że w czuwaniu przy zwłokach udział wezmą przyjaciele zmarłej, gdyż taki jest zwyczaj. Kiedy dozorca krzątał się po kostnicy (ustawiał krzesła, przynosił filiżanki), Meursault usnął. Obudził się, gdy wchodzili pensjonariusze:
„Prawie wszystkie kobiety nosiły fartuchy, troki opasujące talie jeszcze bardziej wypychały do przodu ich wzdęte brzuchy. Nie zauważyłem nigdy dotąd, do jakiego stopnia stare kobiety mogą być brzuchate. Mężczyźni, prawie wszyscy, byli bardzo chudzi i trzymali laski. Uderzyło mnie, że w ich twarzach nie widziałem oczu, jedynie matowe lśnienie w zagłębieniu zmarszczek”.Poruszali się tak bezszelestnie, że aż trudno było przybyszowi uwierzyć w ich realność. Najbardziej przeszkadzała mu kobieta, która zdaniem dozorcy była najbliższą przyjaciółka zmarłej, płakała ona wydając „miarowe, krótkie okrzyki”. Kiedy w końcu przestała, okazało się, że jest coś jeszcze gorszego – dźwięk mlaskania, który wydawali starcy ssąc swe policzki. Po kolejnej kawie Meursault usnął. Obudził się dopiero wtedy, gdy starcy opuszczali kostnicę. Każdy z nich uścisnął mu dłoń, tak jakby wspólnie spędzona noc stworzyła między nimi jakąś zażyłość.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 - - 8 - - 9 -