Tymczasem z różnych stron nadlatywały niemieckie samoloty, coraz bardziej osaczając przeciwników, którzy mogli jedynie wykonywać obronne uniki. W końcu z pułapki wymknęły się ostatnie Hurricany i Spitfiry. Niemieckie maszyny, wyczerpane potyczką, zawróciły do Francji, lecąc na resztkach paliwa. Dywizjon 303 poniósł dotkliwe straty – na dziewięć maszyn, pięć zostało zniszczonych, a czterech myśliwców było rannych. Najważniejsze jednak było to, że zamiary wroga spaliły na panewce, a zgrupowanie bombowców nie dotarło do celu. Tego dnia polscy lotnicy otrzymali list z gratulacjami od generała Sikorskiego, który był pełen uznania dla wielkich zalet bojowych swych rodaków. Przez kolejne dwa tygodnie Polacy spotykali się z ogromną życzliwością Brytyjczyków, którzy przekonali się, że Anglia może obronić się przed niemiecką inwazją i ma wiernych sojuszników. Dowódcą Dywizjonu 303, po zestrzeleniu majora Krasnodęskiego, został porucznik Urbanowicz.
Tłusta przekąska: Dorniery
W sobotę,7 września po południu, niemieckie bombowce dotarły do Londynu. Sielankę weekendu przerwał huk spadających bomb i wyjących syren alarmowych. Płonęły domy i ginęli ludzie, a pociski wciąż niszczyły miasto, jakby miały znieść je z powierzchni ziemi.
Nastał czarny dzień dla Londynu i brytyjskiego myślistwa, które wykazało się zadziwiającą nieudolnością i nie zdołało powstrzymać nalotu. Dywizjon 303 opuścił lotnisko na kilka minut przed bombardowaniem i natychmiast skierował się ku miastu. Dowodził nim kapitan Forbes minął linię wroga i zaczął oddalać się od niej. Wówczas inicjatywę przejął porucznik Paszkiewicz, prowadzący drugi klucz, który wyrwał się z szyku i dał znak pozostałym myśliwcom.
Za nim natychmiast polecieli Henneberg i Urbanowicz ze swoimi eskadrami. W tym czasie Forbes spostrzegł manewr towarzyszy i zawrócił swój klucz. Dywizjon szerokim łukiem zaczął oskrzydlać niemieckie bombowce, a wysoko nad nimi rozgrywał się wstępny atak bojowy, bardzo korzystny dla akcji Polaków. Dywizjon Hurricanów zaatakował Messerschmitty, pozbawiając bombowce ochrony myśliwskiej. Bombowce – Dorniery 215 – leciały trójkami blisko siebie, tworząc zwartą masę. Zawrzała walka, a polscy lotnicy osaczyli przeciwników z czterech stron. Pierwszy Dornier został strącony strzałami porucznika Paszkiewicza. Po chwili spadały kolejne niemieckie samoloty, a cała akcja rozegrała się niezmiernie szybko.
Messerschmitty zaczęły zlatywać z góry, lecz pomoc przyszła za późno. Pokonane bombowce odlatywały w stronę Francji, gdzie wyłapywały ich i niszczyły Hurricany i Spitfiry. Niektórzy piloci z „303” walczyli jeszcze z Messerschmittami. Zestrzelony porucznik Marian Pisarek musiał skakać ze spadochronu i wydostając się z samolotu, stracił trzewik. Podporucznik Jan Zumbach stracił przytomność i odzyskał ją zaledwie cztery tysiące metrów nad płonącym przedmieściem. W walce Dywizjon 303 strącił 14 niemieckich maszyn, a sam stracił dwie. Tego dnia angielska artyleria zyskała najlepszy wynik i zniszczyła 28 bombowców.
Porucznik Urbanowicz wylądował na najbliższym lotnisku, aby uzupełnić amunicję i paliwo. Na lotnisku zastał pustkę. W oddali ciemne kłęby dymu unosiły się nad Londynem i wyglądało to tak, jakby płonęło całe miasto. Nagle obok porucznika zjawił się angielski kapral, prosząc go, aby zszedł do schronu. Myśliwiec zastał tak kilku żołnierzy, którzy spokojnie pili popołudniową herbatę i palili papierosy. Kapral poczęstował go herbatą i zaczął smarować chleb dżemem. Niedaleko rozległ się huk eksplodującej bomby i Urbanowicz nie wytrzymał. Krzyknął do Anglika, aby zaprowadził go do ludzi, którzy mają amunicję i paliwo. Mężczyzna posłusznie wypełnił jego polecenie i po jakimś czasie porucznik wzbił się w powietrze, wciąż rozmyślając nad tym, co zobaczył.
Ból
Podporucznik Kazimierz Daszewski, nazywany przez kolegów Długim Joe, był postacią niezwykle zagadkową. Pod maską łagodnego uśmiechu i pogodnego spojrzenia jasnych oczu kryła się rogata dusza. W dniu, w którym bombowce zaatakowały Londyn, Daszewski również strącił bombowca i zaczął ścigać wroga aż nad Dover. Tam, otoczony Messerschmittami, został zestrzelony, a pocisk rozerwał kabinę, raniąc go. Myśliwiec poczuł paraliżujący ból i w tej samej chwili gorący glikol chlusnął mu w twarz i poparzył ją.
Instynkt kazał mu ratować się, lecz sytuacja była groźna, ponieważ nie działały stery, a samolot wpadł w korkociąg. Daszewski otworzył kabinę, ale był zbyt słaby, aby z niej wyskoczyć. Po paru minutach rozpaczliwej szamotaniny zdołał zerwać przewody i wyleciał w powietrze. W obawie przed zestrzeleniem, nie otwierał spadochronu, lecąc twarzą w górę, co uniemożliwiało mu dostrzeżenie lądu. Wreszcie, przerażony starał się chwycić za rękojeść, lecz nie mógł, ponieważ miał sparaliżowaną prawą stronę ciała. Zaczął walczyć o życie i nagle zdołał lewą ręką chwycić za metalową dźwignię.
Spadochron rozwinął się, a myśliwiec pomyślał, że jest ocalony. Szarpnięcie wywołało potworny ból, którego nie potrafił znieść. Wreszcie opadł w pobliżu jakiejś wsi, zupełnie zobojętniały na to, że spadochron wlókł go po twardej ziemi. Usłyszał jakieś głosy i ktoś chwycił go za nogi. Kilka osób starało się odczepić sprzączki spadochronu, w końcu rozcięli pasy nożem. Przed przyjazdem ambulansu życzliwi ludzie opatrzyli lotnika, nieświadomie sprawiając mu jeszcze większy ból. Daszewski błagał, aby tego nie robili, lecz jego słowa nie odniosły żadnego skutku. W karetce zapadł w głęboki sen, tracąc przytomność. Po ponad trzech miesiącach wyszedł ze szpitala i znów walczył przeciwko niemieckim samolotom. Bolesne przeżycia nie zniszczyły jego pogody ducha, a jego blizny i uśmiech stały się symbolem zwycięskiego narodu.
Uśmiech poprzez krew
Za dowódcą, jako trzeci myśliwiec, leciał podporucznik Jan Zumbach, który miał za zadanie osłaniać klucz. W powietrzu toczyła się walka brytyjskich Hurricanów z niemieckimi Messerschmittami. Anglia była zakryta zwartymi chmurami, nad którymi leciały samoloty. Wrześniowe słońce odbijało się od puszystego dywanu i Zumbach miał wrażenie, że wszystko dookoła przypomina obraz z baśni. Nagle uświadomił sobie, że samolot dowódcy znikł z klucza. Zaniepokojony, dostrzegł go nieco wyżej i dopędził go. Zbliżając się, dostrzegł, że samolot ma dwa zastrzały, a powinien być, jak pozostałe Hurricany, bez nich.
Dopiero po chwili zauważył na boku maszyny żółte pasy i czarny krzyż. Natychmiast wystrzelił w stronę przeciwnika serię pocisków i zaśmiał się, zadowolony ze zwycięstwa. Nagle ze spóźnioną odsieczą spadł na niego drugi Messerschmitt, lecz Polak zdołał umknąć przed strzałami. Wywiązała się między nimi zawzięta walka. Zumbach bronił się, stosując uniki. Wtem, ku jego zgrozie, nadleciał drugi niemiecki samolot. Myśliwiec miał świadomość, że zginie, jeśli nie wzniesie się na wyższy pułap. Przeciwnicy zmienili taktykę i nie strzelając, lecieli za nim. W tej samej chwili ukazały się kolejne dwa Messerschmitty.
Podporucznik nie myślał już o walce i chciał jedynie ocalić swoje życie. Ucieczkę w dół uniemożliwiała mu kolejna niemiecka maszyna. Zumbach, choć był żołnierzem odważnym, poczuł, że ogarnia go strach i z trudem opanował nerwy. Krążąc, zaczął nieznacznie obniżać lot, zbliżając się ku chmurom. Wtedy został zaatakowany, lecz kolejne serie strzałów okazały się niecelne, co pozwoliło mu zejść niżej. Po czwartym ataku wydarzyło się coś, co zdezorientowało Niemców i umożliwiło ucieczkę Polakowi. Pilot Messerschmitta, lecącego najniżej, dostrzegł smugi i sądząc, że został trafiony, ukrył się w chmurach. Zumbach zanurkował za nim i odruchowo wziął go na cel, naciskając na spust. W kwadrans później wylądował szczęśliwie na lotnisku, witany przez uradowanych przyjaciół i poprosił ich o papierosa i szklankę wody. Lotnicy z niepokojem zauważyli, że ma w kącikach ust ma krople zakrzepłej krwi. Jan uśmiechał się do nich poprzez krew.
Chmura
Chmury dla myśliwca były ważnym czynnikiem ludzkiego losu – czasem mogły stanowić groźną zasadzkę, a czasem stawały się błogosławieństwem ocalenia. Ucieczka w chmury ocaliła życia podporucznika Zumbacha, a w tym samym czasie, kilkanaście kilometrów dalej, sierżant Kazimierz Wünsche przeżył podobną przygodę. Jego również dopadły Messerschmitty i musiał ratować się ucieczką w chmury.
Ukrył się, doznając ulgi i czując się bezpiecznie. Zataczał w środku kręgi, lecz miał mało paliwa i musiał działać. Postanowił więc lecieć w dół. Zszedł niżej i przekonał się, że nieprzyjacielskie maszyny czuwają pod obłokiem i strzelają do innej chmury. Tuż obok niego przeleciały smugi pocisków, podciągnął zatem swój samolot w górę, lecąc na oślep.
Po chwili spróbował jeszcze raz ucieczki i wpadł ponownie na Messerschmitty. Zawrócił w chmurę i zaczął ponownie latać w niej dokoła. Mijały kolejne minuty, a niepokój młodego sierżanta narastał. Paliwa było coraz mniej i pilot powoli tracił nadzieję. Obłok, skrywający go przed wzrokiem nieprzyjaciela, stawał się groźny i przerażający. Nacisnął drążek i poleciał na wprost. Parę sekund później usłyszał trzask i zrozumiał, że został trafiony. Równocześnie gorąca oliwa chlusnęła w jego twarz. Resztką sił rozpiął pasy i otworzył kabinę, podrywając samolot w górę. Natychmiast po wyskoczeniu popełnił błąd i otworzył spadochron. Dostrzegł zbliżające się Messerschmitty i nagle poczuł dziwną obojętność. Zapadł w stan omdlenia i kiedy ocknął się parę minut później, zorientował się, że nadal żyje i wolno opada ku ziemi. W pobliżu zjawiły się trzy Spitfiry, które osłaniały go, aby mógł bezpiecznie wylądować.
Najliczniejsze zwycięstwo
Niemiecki atak na Londyn, trwający siedem dni, miał zadecydować o losach całej wojny. Pierwszy nastąpił 7 września 1940 roku, drugi – tej samej nocy. Od tej pory każdej nocy nad stolicę Wielkiej Brytanii napływały hordy bombowców, niszcząc miasto i mając na wymuszenie kapitulacji na rządzie brytyjskim.
Sztab Hitlera nie wziął pod uwagę czynnika ogromu ludzkiego i okazał się złym psychologiem. W okresie nocnych nalotów na Londyn Luftwaffe organizowała również dzienne ataki. Wróg uderzył ponownie w poniedziałek, tracąc sporo maszyn i nie odnosząc żadnych korzyści. Wywiad brytyjski już od kilku dni obserwował gorączkowe przygotowania Niemców. Przeciwnik koncentrował wojska i zanosiło się na coś poważnego. W środę, 11 września, Luftwaffe przeprowadziła jedne z najgwałtowniejszych nalotów na Londyn. Około czwartej po południu nad miasto nadciągnęło kilka mniejszych zgrupowań, co miało na celu zmylenie Brytyjczyków. Kilka minut później nadeszła główna eskadra, składająca się z sześćdziesięciu bombowców i około setki Messerschmittów.
Fortel nie powiódł się, a Dywizjon 303 odniósł swe najliczniejsze zwycięstwo, strącając 17 niemieckich samolotów. Polska kompania tego dnia leciała naprzeciw bombowcom i dowódca pierwszego klucza, kapitan Forbes, postanowił wykorzystać sytuację, uderzając na bombowce pomimo ryzyka ze strony osłony z Messerschmittów.
Na myśliwce natychmiast z góry zleciały niemieckie maszyny, lecz w tej samej chwili rzucił się na nich drugi klucz, prowadzony przez porucznika Paszkiewicza. Między jego trójką a niemieckimi pilotami wywiązała się zażarta walka. Dwa klucze zdołały dotrzeć do bombowców, co powstrzymało druzgocącą przewagę wroga. Z drugiej strony przybyły angielskie myśliwce i osaczona niemiecka wyprawa nie wytrzymała uderzenia. Niemcy, zaskoczeni zuchwałością myśliwców, zaczęli uciekać na oślep.
Odsiecz Messerschmittów nie zdołała powstrzymać ogólnej paniki. Po rozbiciu eskadry bombowców nastąpił pościg, w którym ponownie wyróżnili się Polacy. Na ziemię spadały szczątki niemieckich maszyn, niszcząc Heinkle, Dorniery i Messerschmitty. W walce zginęło dwóch Polaków: porucznik Cebrzyński i sierżant Stefan Wojtowicz, którego bohaterska walka w powietrzu przeszła do legendy. Piloci z Dywizjony 303 zniszczyli łącznie siedemnaście maszyn, a dzień, który miał być dniem spełnienia hitlerowskich nadziei, stał się dniem klęski Niemców. Tej nocy niemieckie bombowce, zbliżające się do Londynu pod osłoną ciemności, napotkały zaporę huraganową artylerii przeciwlotniczej, a mieszkańcy miasta po raz pierwszy od kilku dni spali spokojnie.
Wróg tańczy taniec śmierci
Doświadczeni myśliwcy wiedzieli doskonale, gdzie najkorzystniej po wykonaniu zadania najłatwiej zasadzić się na powracających z wyprawy przeciwników. Po ataku lecieli nad brzegiem kanału, dopadając zmęczonych Niemców. Metoda ta w dywizyjnym żargonie nazywana była „metodą Frantiszka” i stanowiła dla pilotów przyjemny sport.
Tak właśnie postąpił 11 września podporucznik Tolo Łokuciewski. W walce z jakimś „Adolfkiem” oddalił się od swojego klucza i zestrzelił wroga niedaleko kanału.
Potem zaczaił się w pobliżu wybrzeża i po kilkunastu minutach dostrzegł samotnego Dorniera 215. Twarz lotnika rozjaśnił uśmiech, ponieważ samolot leciał prosto na niego i stanowił pewny łup. Pierwszy atak okazał się nieskuteczny, natarł więc na nieprzyjaciela z tyłu. Bombowiec usiłował ratować się nagłym skrętem, lecz w tej samej chwili Tolo zniszczył jego prawy silnik. Ciężka maszyna zaczęła wykonywać swój taniec śmierci. Najpierw poleciała w górę i po jakimś czasie zaczęła staczać się w dół. W połowie nurkowania skręciła w bok, unikając w ten sposób śmierci. Powoli wzbijała się w górę, a Łokuciewski śledził jej lot z zapartym tchem, odczuwając żołnierską rozkosz. Znienawidzony wróg wykonywał na jego oczach błędny taniec i pilot domyślił się, że musiał zranić niemieckiego pilota. Bombowiec wpadł w korkociąg i runął prosto do morza, które zamknęło się nad nim niczym teatralna kurtyna.
Sierżant Frantiszek – dzielny Czech
Józef Frantiszek, zuchwały Czech, który nie był stateczny ani układny, stał się bohaterem. Kiedy Niemcy w marcu 1939 roku wkroczyli do Pragi, Frantiszek porwał samolot i uciekł do Polski. Uczynił to wbrew swym władzom i przeciw ogółowi, ponieważ mógł żyć nadal skromnie i spokojnie jak inni w Protektoracie. On jednak chciał walczyć i od tej pory złączył swój los z losami Polaków.
Wraz z nimi przeżył tragiczny wrzesień i drogę do Francji. Tam wykazał, że jest doskonałym pilotem i potrafi walczyć. Po upadku Francji wraz z innymi przedostał się do Anglii, gdzie dołączył do Dywizjonu 303. Brał udział we wszystkich większych bitwach i nigdy prawie nie wracał bez triumfalnego zwycięstwa. Któregoś dnia z jego winy omal nie zginął dowódca klucza, w którym leciał.
Podczas ataku dowódca stwierdził, że sierżant odłączył się od klucza, co pokrzyżowało plan ataku i zmusiło pozostałych myśliwców do wycofania się. Po powrocie do bazy okazało się, że Frantiszek zestrzelił dwa nieprzyjacielskie samoloty w pobliżu Kanału. W następnych dniach ucieczki Czecha powtarzały się, co było niezgodne z ogólnie przyjętymi zasadami i wprowadziło nieład w kluczu.
Po kolejnym odskoku sierżant został wezwany przed oblicze Urbanowicza, tłumacząc swoje postępowanie. Dowódca Dywizjonu zakazał mu opuszczać szyk przed walką i przez dwa dni Frantiszek solennie wypełniał rozkaz. Potem powrócił do swego nałogu i spieszył nad Kanał, czyhając na wroga, wracającego z Anglii. Jego metoda szybko zyskała zwolenników wśród Polaków i Brytyjczyków z innych dywizjonów. Oni jednak lecieli nad Kanał już po skończonej walce, natomiast Czech pędził nad wybrzeże tuż po wzbiciu się w powietrze. Jako jedyny nie uznawał w górze skrępowania i towarzystwa. Jego postępowanie stało się problemem dla dowództwa. W końcu pozwolono mu na swobodę i pozostali myśliwcy odetchnęli z ulgą.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 -