Bitwa o Brytanię 1940 roku
Lato 1940 roku było straszne dla wszystkich ludzi dobrej woli. Wszyscy wolni jeszcze ludzie przecierali oczy ze zdumienia, a ich serca były pełne zwątpienia i najgorszych przeczuć. Wszyscy też tracili nadzieję i oczekiwali ostatecznej klęski – klęski całego cywilizowanego świata. Świadczyła o tym wymowa faktów. Hitlerowska potęga po czterech tygodniach podbiła Polskę i Francję. Niemcy odnieśli zwycięstwo na terenie pięciu mniejszych państw, miażdżąc również kolejnych sojuszników Wielkiej Brytanii, Norwegię i Belgię.
Zbliżała się nieuchronnie bitwa na Wyspach Brytyjskich, a to, co się wydarzyło, nie pozostawiało żadnej nadziei. Położenie Anglii było groźne, o czym poinformował swych rodaków Winston Churchill. 8 sierpnia 1940 roku, kilka tygodni po upadku Francji, rozpoczęła się niemiecka ofensywa, mająca być „ostatnim aktem wojennego dramatu i zmierzająca do rozbicia w puch Imperium Brytyjskiego”. Niemcy nie wykorzystali nowej broni i użyli broni, która zapewniła im wcześniejszy sukces – lotnictwa. Od tego dnia nad wyspy napływały roje zbrojnych maszyn.
Rozgorzała bitwa, określona mianem Bitwy o Brytanię, która trwała dwa miesiące i rozgrywała się wyłącznie w powietrzu. W tym czasie Luftwaffe wykonała 98 głównych ataków i użyła do tego sześciu tysięcy samolotów bojowych. Alianci uniemożliwili Niemcom zburzenie portów i przybrzeżnych lotnisk. W drugiej fazie bitwy udało im się ocalić lotniska, broniące Londynu. Trzecia faza miała na celu zniszczenie Londynu, lecz i ona zakończyła się porażką sztabu hitlerowskiego. W połowie września lotnictwo niemieckie przeprowadziło dwa szturmy generalne na Anglię, które miały zadecydować o wszystkim.
Wysp skutecznie broniło zaledwie 250 myśliwców. Niemiecka armada poniosła kolejną klęskę i nie doszło do ostatecznej inwazji hitlerowskiej. Zwycięstwo w Bitwie o Brytanię uwolniło ludzkość od złego czaru i przekonało, że hitlerowcy nie są niezwyciężeni. Dokonała tego garstka młodych i mężnych aliantów, skromnych, uśmiechniętych i mocnych, którzy okazali się mistrzami wobec niemieckich asów lotnictwa. Winston Churchill oddał im najwyższy honor, wypowiadając znaczące słowa: „Nigdy w dziedzinie ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. Obok Brytyjczyków w tym dzielnym hufcu walczyli również polscy lotnicy. Ich dywizjon, znany jako Dywizjon 303, znany jako Eskadra Kościuszkowska, wszedł do bitwy w ostatniej fazie i walczył przez 43 dni. W jednym miesiącu zestrzelił 108 maszyn niemieckich i zdobył rekord zwycięstw, osiągając najwyższą liczbę strąceń. Swoje zwycięstwa we wrześniu 1940 roku okupił śmiercią pięciu myśliwców.
Myśliwiec
Myśliwiec jest rycerzem pośród innych lotników, a jego zadaniem jest obrona własnych samolotów przed atakiem wroga i własnej ziemi przed atakiem wrogich bombowców. Jego zwycięstwa i tragedie rozgrywają się ponad chmurami, gdzie rzuca się na wroga, szturmuje i naciera. W tym czasie jego szybkość rozwija się do dwustu metrów na sekundę. Myśliwiec, który na ziemi jest człowiekiem normalnym jak każdy inny, w powietrzu staje się szaleńcem – człowiekiem – błyskawicą. W powietrzu o życiu decydują ułamki sekund. Chwila opóźnienia odsieczy sprawia, że bitwa jest przegrana. Wielkie bitwy o Anglię nie trwały dłużej niż 10-15 minut i te minuty rozstrzygały o wyniku wojny i istnieniu Imperium Brytyjskiego.
Na ziemi myśliwiec żyje jak inni ludzie – śmieje się, kocha i jak inni Polacy doskonale wie, dlaczego jest zawzięty i niszczy wroga. Wzbijając się do lotu zapomina o ziemskich uczuciach i kieruje się najprostszym instynktem życia, który wyznaczają mu tablica przyrządów i wrogi obiekt. Podczas walki reakcje następują tak szybko, że pilot nie jest w stanie myśleć o niczym innym niż o samolocie nieprzyjaciela. Z samej walki nie pamięta nic. W miarę wzbijania się w górę człowiek zespala się z maszyną w jedną całość i stanowi jej mózg, zamknięty w szczelnej czaszce metalowego ptaka. Silnik jest jego sercem, a jeśli przestaje działać następuje katastrofa. Wzrok w powietrzu jest najważniejszym zmysłem, od którego zależy wszystko – szybkość decyzji, trafność pocisków i ostateczny wynik walki. Człowiek zmienia się w olbrzymie oko, służące maszynie, którą kieruje. Chwilą kulminacyjną tego zespolenia jest moment, kiedy pilot strzela do przeciwnika. Pociski zmieniają się wówczas w drapieżne pazury, szarpiące ciało wroga.
Zwycięstwa polskich myśliwców we wrześniu 1940 roku stały się dla świata rewelacją i wielu starało się odkryć ich przyczynę. Polacy wyróżniali się przewagą wzroku, przewagą polskiej taktyki bojowej i przewagą zawziętości. Polacy mieli lepszy wzrok niż ich brytyjscy koledzy, a dzięki doskonałej spostrzegawczości oceniali sytuację szybciej i trafniej. Ich taktyka bojowa polegała na tym, by w dogodnym momencie dopaść jak najbliżej przeciwnika i ostrzelać go. Ludzie postronni uważali to za brawurę szaleńców, lecz dzięki temu Polacy mieli więcej zestrzeleń i mniej strat własnych. Zawziętość Polaków miała źródła w historii i udręce własnego Narodu.
Pierwsza walka
W ostatnim dniu sierpnia 1940 roku, po godzinie osiemnastej, Dywizjon 303 był w powietrzu i patrolował okolice Londynu. Tego dnia odbywał się jego ostatni lot szkoleniowy. Nazajutrz miał dołączyć do Bitwy o Brytanię, która toczyła się w powietrzu od trzech tygodni. Polscy myśliwcy marzyli o walce i wyczekiwali jej z niecierpliwością.
Dywizjonem dowodził major Ronald Kellet. Był to niezwykły Anglik o pozornie jowialnym wyrazie twarzy, który nie wierzył w bojową wartość polskich myśliwców. Od kilku tygodni był ich angielskim dowódcą i nie zdążył ich poznać. Miał nimi dowodzić w pierwszych walkach nad Anglią. Myśl, że obcym i nieznanym myśliwcom powierzono obronę stolicy brytyjskiego świata, irytowała go i dziwiła jednocześnie. Major patrzył na swoje miasto i odczuwał narastający niepokój. Po godzinie szesnastej padł rozkaz z ziemi, aby Dywizjon 303 włączył się do eskadry A. Sześć samolotów pod dowództwem Kelleta oderwało się od dywizjonu i ruszyło w wyznaczonym kierunku. Po paru minutach lotu piloci dostrzegli nieprzyjacielskie bombowce, lecące w stronę Francji.
Polska eskadra bez namysłu zdecydowała się na atak, lecz nie dotarła do niemieckich bombowców, ponieważ nieoczekiwanie pojawiły się trzy Messerschmitty 109. Zbliżył się do nich klucz majora Kelleta, obok którego lecieli sierżanci Eugeniusz Szaposznikow i Stefan Karubin. Kellet trafił środkowego Messerschmitta, który wybuchł. Boczne samoloty zanurkowały, lecz nie zdołały uciec przed Polakami. Walka odbyła się w błyskawicznym tempie i major nie sądził, że jego życie było zagrożone. W chwili, kiedy atakował przeciwnika, z odsieczą nadleciały trzy kolejne Messerschmitty. W pościg za nimi ruszyli porucznik Mirosław Ferić i sierżant Wünsche, boczni drugiego klucza. Obydwaj prawie równocześnie wystrzelili, strącając dwa niemieckie samoloty. Zwycięstwo było kompletne i przyszło bez większego wysiłku – pięć Messerschmittów spadało ku ziemi.
Polscy piloci przekonali się jak nieprawdopodobna jest miażdżąca siła ognia. Porucznik Zdzisław Henneberg, jedyny, który nie strzelał do przeciwnika, ruszył w stronę kolejnych Messerschmittów, nadlatujących z naprzeciwka i nagle zorientował się, że jest zupełnie sam. Nie wycofał się jednak, lecz zajął dogodne stanowisko i leciał za wrogiem, coraz bardziej zbliżając się do kanału. Niemcy nie wykazywali chęci do walki, uciekając w popłochu. W pewnym momencie jeden z nich odskoczył od reszty, a kapitan Henneberg dopadł go z boku i wystrzelił. Po paru minutach niemiecki samolot wpadł do wody.
Na lotnisku panowała nieopisana radość. Wszyscy wybiegli na dwór, obserwując zwycięskie myśliwce, które kolejno robiły beczkę przed lądowaniem. Nagle zauważono brak szóstego samolotu. Wszyscy z niepokojem wpatrywali się w niebo. Po paru minutach w oddali dostrzeżono niewielki punkcik. Major Kellet, który nie lubił Polaków i miał im wiele rzeczy za złe, wzruszony ściskał dłonie myśliwców. Mimo woli musiał przyznać, że miał przed sobą znakomitych pilotów. Kilka dni później, po kolejnych wyczynach Polaków, zdumiona i zachwycona była cała Brytania, a w dwa tygodnie później – cały świat podziwiał ich waleczność.
Koleżeńskość
Dover, przyczółek Wielkiej Brytanii, był miejscem szczególnie ważnym, nad którym unosiły się balony zaporowe, znienawidzone przez wroga. Niemcy atakowali je nieustannie i bezskutecznie. W dniu 2 września szedł na nie dywizjon Messerschmittów i nagle ujrzał przed sobą brytyjskie myśliwce z Dywizjonu 303. Nastąpiła walka, jakiej jeszcze Dover nie widział. Polacy, lecący na zwrotniejszych Hurricanach, szybko zyskali znaczącą przewagę. Messerschmitty stopniowo odłączały się od eskadry i uciekały w stronę Francji.
Dywizjon 303 ruszył w pościg, przepędzając wroga znad przyczółku. Jednym z polskich pilotów był porucznik Ferić, który uparł się, że zdobędzie drugiego „Adolfka”. Upatrzył sobie jednego Messerschmitta i zbliżył się do niego, strzelając serią pocisków. Przeciwnik w pierwszej chwili przechylił się na skrzydło i wykonał beczkę, a potem poleciał dalej po linii prostej. Ferić rzucił się za nim, lecz nagle zrobiło się ciemno w kabinie i przerażony pilot dostrzegł, że płyn z pękniętych przewodów z oliwą zalał szyby z zewnątrz. Natychmiast zaniechał pogoni i zawrócił ku Anglii. Otworzył okno i przetarł nieco szybę przeciwpancerną.
Parę minut później z rur wydechowych zaczęły wydobywać się kłęby dymu. Maszyna lada chwila mogła stanąć w ogniu i Ferić odpiął pasy, by szybciej wyskoczyć z samolotu. Z niepokojem patrzył na morze, rozpościerające się na dole niczym ołowiana płyta. Silnik zatarł się i lotnik wyłączył dopływ benzyny, licząc na to, że samolot lotem ślizgowym dotrze do lądu. Mężczyzna poczuł się zupełnie bezbronny. Tego dnia nad Anglią toczyły się walki i mógł natrafić na wracające Messerschmitty. W tych strasznych chwilach porucznik był jak żołnierz bez broni. Nagle z boku nadleciał podporucznik Łokuciewski i dał mu znak, że pozostanie w pobliżu i będzie czuwał. Po chwili dołączył do nich porucznik Ludwik Paszkiewicz. Obaj osłaniali Fericia i w obronie towarzysza byli gotowi zginąć.
Ferić mógł spokojnie zająć się maszyną. Minęli środek kanału i w oddali dostrzegli brzeg. Raptem ujrzeli przed sobą dwa Messerschmitty 109, lecące ku Francji. Paszkiewicz i Łokuciewski przygotowali się do walki i wzbili się w górę. Niemieckie samoloty zajęły pozycje do ataku, lecz zwlekały z pierwszymi strzałami. W końcu przeciwnicy spokojnie zawrócili do Francji. Samolot Fericia stopniowo tracił wysokość i na wysokości 900 stóp przeleciał linię brzegu. Ferić wzruszonym głosem podziękował przyjaciołom za wsparcie i wyszukał miejsce do przymusowego lądowania.
A gdy kul zabrakło…
Zawziętość okazała się bronią równie skuteczną jak karabin. Zawzięty żołnierz zawsze zwyciężał, a w tej wojnie nie było myśliwców bardziej zawziętych niż Polacy. Sierżant Stefan Karubin miał ponad dwadzieścia lat, a jego oczy były harde, żarliwe i zaczepne. Owego dnia ścigał wraz z Dywizjonem 303 niemieckie bombowce nad ujściem Tamizy. W drodze powrotnej jego klucz zaatakowały niemieckie myśliwce. Karubin umknął im, lecz jednocześnie stracił łączność ze swoim dywizjonem. Nagle na celowniku ujrzał samotnego Messerschmitta i zaczął do niego strzelać. Po drugiej serii przeciwnik spadł na ziemię.
Młodzieniec z zadowoleniem patrzył na agonię wroga, kiedy nad jego głową przeleciały pociski, a na horyzoncie pojawił się nowy przeciwnik. Myśliwiec skręcił, a sierżant zatrząsł się z oburzenia. Po chwili przyłączył się wraz z dwoma Hurricanami do pościgu za Messerschmittem. Minęli ujście Tamizy i niemiecki samolot obrał najbliższą drogę do Francji, przez hrabstwo Kentu. Brytyjczycy nie mogli go dogonić i wkrótce zostali w tyle. Karubin, nucąc pod nosem, wyminął Hurricany i coraz bardziej zbliżał się do „Adolfka”. Z odległości siedemdziesięciu metrów wziął na cel przeciwnika i strzelił. Po chwili posłał drugą serię i dostrzegł cienką smugę dymu, wydobywającego się z Messerschmitta. Samolot jednak leciał dalej, nie tracąc prędkości. Polak, zapatrzony w celownik, nie zauważył, że wróg skierował się na drzewo i w ostatniej chwili przeskoczył wierzchołek.
Karubin poderwał maszynę i usłyszał, że gałęzie uderzają o spód kadłuba. Otworzył po raz trzeci ogień i skończyła się amunicja. Zawiedziony, usunął się na bok, robiąc miejsce Hurricanom. Po chwili zorientował się, że Brytyjczycy nie dogonią Messerschmitta, który zbliżał się coraz bardziej do morza. Karubina ogarnęła złość i poczuł, że za wszelką cenę musi zniszczyć hitlerowca. Dodał gazu i wyprzedził uciekiniera. Potem skierował się wprost na niego, jakby chciał się z nim zderzyć, lecz w ostatniej sekundzie poderwał samolot i przeleciał nad maszyną wroga. Dostrzegł przerażoną twarz Niemca i usłyszał za sobą potężny huk. Myśliwiec zatoczył koło nad miejscem, gdzie Messerschmitt zarył w ziemię, upajając się obrazem zniszczenia.
Raz na wozie, raz pod podwoziem
Bitwa wrzała, a każdego dnia na angielskim niebie pojawiały się niemieckie bombowce. W trzecim tygodniu ataku na Brytanię najeźdźcy zmienili taktykę, rzucając całą swoją powietrzną potęgę przeciw brytyjskiemu myślistwu. Przez kolejne dwa tygodnie niemieckie samoloty bezskutecznie starały się zniszczyć angielskie lotnictwo. Przeciwnik wciąż się bronił, czego hitlerowcy nie potrafili zrozumieć.
Dnia 5 września Dywizjon 303 odniósł chwalebne zwycięstwo. Zestrzelił osiem spośród trzydziestu dziewięciu strąconych samolotów niemieckich i ponosząc stratę jednej maszyny, przy czym ranny pilot ocalał. Częste sukcesy Polaków wzbudziły wątpliwości dowódcy lotniska w Northolt, Stanleya Vincenta, który zaczął podejrzewać ich o przesadę w raportach i machlojki. 5 września pułkownik Vincent zbił się w powietrze równocześnie z Dywizjonem 303 i stał się naocznym świadkiem brawury i sprawności polskich myśliwców. Dywizjon strącił trzy niemieckie bombowce i zniszczył cztery Messerschmitty, a wszyscy Polacy szczęśliwie wrócili na ziemię. Vincent widział również, jak sierżant Kazimierz Wünsche uratował majora Kelleta. Po wylądowaniu stwierdził, że Polacy są wspaniałymi szaleńcami.
Następny dzień, według niemieckich planów, miał być Sądnym Dniem dla brytyjskiego lotnictwa. Od samego rana Luftwaffe użyła nowego sposobu, bardzo niebezpiecznego dla Anglików. Niemieckie myśliwce tworzyły dwójkami żywy pomost od brzegu kanału daleko w głąb kraju. Dywizjon 303 wyleciał przed godziną dziewiątą, mając do dyspozycji dziewięć maszyn i obrał kierunek na południowy wschód. Po przebyciu połowy drogi piloci dostrzegli niezliczone patrole Messerschmittów.
Leciały na pułapie nieosiągalnym dla Hurricanów. W pewnej chwili wyłoniła się grupa niemieckich bombowców. Dowódca Polaków natychmiast zdecydował się na atak i rzucił się w stronę wroga. Z góry niczym szarańcza spadły Messerschmitty. Atak był druzgocący. Major Zdzisław Krasnodębski, dowódca Dywizjonu 303, ciężko poparzony, musiał ratować się, wyskakując z samolotu. Pozostałe samoloty zdołały wyrwać się z natarcia i wywiązała się chaotyczna walka. Pierwszego Messerschmitta zestrzelił porucznik Witold Urbanowicz. Sierżant Karubin trafił drugiego i zaatakował lecące poniżej bombowce. Strącił jedną maszynę, lecz sam został trafiony z armatki i ranny w nogę, cało wylądował na łąkach południowego Kentu. Sierżant Wünsche popędził na pomoc Spitfirowi i zestrzelił kolejnego Messerschmitta.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 -