Bitwa o Brytanię 1940 roku
Lato 1940 roku było straszne dla wszystkich ludzi dobrej woli. Wszyscy wolni jeszcze ludzie przecierali oczy ze zdumienia, a ich serca były pełne zwątpienia i najgorszych przeczuć. Wszyscy też tracili nadzieję i oczekiwali ostatecznej klęski – klęski całego cywilizowanego świata. Świadczyła o tym wymowa faktów. Hitlerowska potęga po czterech tygodniach podbiła Polskę i Francję. Niemcy odnieśli zwycięstwo na terenie pięciu mniejszych państw, miażdżąc również kolejnych sojuszników Wielkiej Brytanii, Norwegię i Belgię.
Zbliżała się nieuchronnie bitwa na Wyspach Brytyjskich, a to, co się wydarzyło, nie pozostawiało żadnej nadziei. Położenie Anglii było groźne, o czym poinformował swych rodaków Winston Churchill. 8 sierpnia 1940 roku, kilka tygodni po upadku Francji, rozpoczęła się niemiecka ofensywa, mająca być „ostatnim aktem wojennego dramatu i zmierzająca do rozbicia w puch Imperium Brytyjskiego”. Niemcy nie wykorzystali nowej broni i użyli broni, która zapewniła im wcześniejszy sukces – lotnictwa. Od tego dnia nad wyspy napływały roje zbrojnych maszyn.
Rozgorzała bitwa, określona mianem Bitwy o Brytanię, która trwała dwa miesiące i rozgrywała się wyłącznie w powietrzu. W tym czasie Luftwaffe wykonała 98 głównych ataków i użyła do tego sześciu tysięcy samolotów bojowych. Alianci uniemożliwili Niemcom zburzenie portów i przybrzeżnych lotnisk. W drugiej fazie bitwy udało im się ocalić lotniska, broniące Londynu. Trzecia faza miała na celu zniszczenie Londynu, lecz i ona zakończyła się porażką sztabu hitlerowskiego. W połowie września lotnictwo niemieckie przeprowadziło dwa szturmy generalne na Anglię, które miały zadecydować o wszystkim.
Wysp skutecznie broniło zaledwie 250 myśliwców. Niemiecka armada poniosła kolejną klęskę i nie doszło do ostatecznej inwazji hitlerowskiej. Zwycięstwo w Bitwie o Brytanię uwolniło ludzkość od złego czaru i przekonało, że hitlerowcy nie są niezwyciężeni. Dokonała tego garstka młodych i mężnych aliantów, skromnych, uśmiechniętych i mocnych, którzy okazali się mistrzami wobec niemieckich asów lotnictwa. Winston Churchill oddał im najwyższy honor, wypowiadając znaczące słowa: „Nigdy w dziedzinie ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. Obok Brytyjczyków w tym dzielnym hufcu walczyli również polscy lotnicy. Ich dywizjon, znany jako Dywizjon 303, znany jako Eskadra Kościuszkowska, wszedł do bitwy w ostatniej fazie i walczył przez 43 dni. W jednym miesiącu zestrzelił 108 maszyn niemieckich i zdobył rekord zwycięstw, osiągając najwyższą liczbę strąceń. Swoje zwycięstwa we wrześniu 1940 roku okupił śmiercią pięciu myśliwców.
Myśliwiec
Myśliwiec jest rycerzem pośród innych lotników, a jego zadaniem jest obrona własnych samolotów przed atakiem wroga i własnej ziemi przed atakiem wrogich bombowców. Jego zwycięstwa i tragedie rozgrywają się ponad chmurami, gdzie rzuca się na wroga, szturmuje i naciera. W tym czasie jego szybkość rozwija się do dwustu metrów na sekundę. Myśliwiec, który na ziemi jest człowiekiem normalnym jak każdy inny, w powietrzu staje się szaleńcem – człowiekiem – błyskawicą. W powietrzu o życiu decydują ułamki sekund. Chwila opóźnienia odsieczy sprawia, że bitwa jest przegrana. Wielkie bitwy o Anglię nie trwały dłużej niż 10-15 minut i te minuty rozstrzygały o wyniku wojny i istnieniu Imperium Brytyjskiego.
Na ziemi myśliwiec żyje jak inni ludzie – śmieje się, kocha i jak inni Polacy doskonale wie, dlaczego jest zawzięty i niszczy wroga. Wzbijając się do lotu zapomina o ziemskich uczuciach i kieruje się najprostszym instynktem życia, który wyznaczają mu tablica przyrządów i wrogi obiekt. Podczas walki reakcje następują tak szybko, że pilot nie jest w stanie myśleć o niczym innym niż o samolocie nieprzyjaciela. Z samej walki nie pamięta nic. W miarę wzbijania się w górę człowiek zespala się z maszyną w jedną całość i stanowi jej mózg, zamknięty w szczelnej czaszce metalowego ptaka. Silnik jest jego sercem, a jeśli przestaje działać następuje katastrofa. Wzrok w powietrzu jest najważniejszym zmysłem, od którego zależy wszystko – szybkość decyzji, trafność pocisków i ostateczny wynik walki. Człowiek zmienia się w olbrzymie oko, służące maszynie, którą kieruje. Chwilą kulminacyjną tego zespolenia jest moment, kiedy pilot strzela do przeciwnika. Pociski zmieniają się wówczas w drapieżne pazury, szarpiące ciało wroga.
Zwycięstwa polskich myśliwców we wrześniu 1940 roku stały się dla świata rewelacją i wielu starało się odkryć ich przyczynę. Polacy wyróżniali się przewagą wzroku, przewagą polskiej taktyki bojowej i przewagą zawziętości. Polacy mieli lepszy wzrok niż ich brytyjscy koledzy, a dzięki doskonałej spostrzegawczości oceniali sytuację szybciej i trafniej. Ich taktyka bojowa polegała na tym, by w dogodnym momencie dopaść jak najbliżej przeciwnika i ostrzelać go. Ludzie postronni uważali to za brawurę szaleńców, lecz dzięki temu Polacy mieli więcej zestrzeleń i mniej strat własnych. Zawziętość Polaków miała źródła w historii i udręce własnego Narodu.
Pierwsza walka
W ostatnim dniu sierpnia 1940 roku, po godzinie osiemnastej, Dywizjon 303 był w powietrzu i patrolował okolice Londynu. Tego dnia odbywał się jego ostatni lot szkoleniowy. Nazajutrz miał dołączyć do Bitwy o Brytanię, która toczyła się w powietrzu od trzech tygodni. Polscy myśliwcy marzyli o walce i wyczekiwali jej z niecierpliwością.
Dywizjonem dowodził major Ronald Kellet. Był to niezwykły Anglik o pozornie jowialnym wyrazie twarzy, który nie wierzył w bojową wartość polskich myśliwców. Od kilku tygodni był ich angielskim dowódcą i nie zdążył ich poznać. Miał nimi dowodzić w pierwszych walkach nad Anglią. Myśl, że obcym i nieznanym myśliwcom powierzono obronę stolicy brytyjskiego świata, irytowała go i dziwiła jednocześnie. Major patrzył na swoje miasto i odczuwał narastający niepokój. Po godzinie szesnastej padł rozkaz z ziemi, aby Dywizjon 303 włączył się do eskadry A. Sześć samolotów pod dowództwem Kelleta oderwało się od dywizjonu i ruszyło w wyznaczonym kierunku. Po paru minutach lotu piloci dostrzegli nieprzyjacielskie bombowce, lecące w stronę Francji.
Polska eskadra bez namysłu zdecydowała się na atak, lecz nie dotarła do niemieckich bombowców, ponieważ nieoczekiwanie pojawiły się trzy Messerschmitty 109. Zbliżył się do nich klucz majora Kelleta, obok którego lecieli sierżanci Eugeniusz Szaposznikow i Stefan Karubin. Kellet trafił środkowego Messerschmitta, który wybuchł. Boczne samoloty zanurkowały, lecz nie zdołały uciec przed Polakami. Walka odbyła się w błyskawicznym tempie i major nie sądził, że jego życie było zagrożone. W chwili, kiedy atakował przeciwnika, z odsieczą nadleciały trzy kolejne Messerschmitty. W pościg za nimi ruszyli porucznik Mirosław Ferić i sierżant Wünsche, boczni drugiego klucza. Obydwaj prawie równocześnie wystrzelili, strącając dwa niemieckie samoloty. Zwycięstwo było kompletne i przyszło bez większego wysiłku – pięć Messerschmittów spadało ku ziemi.
Polscy piloci przekonali się jak nieprawdopodobna jest miażdżąca siła ognia. Porucznik Zdzisław Henneberg, jedyny, który nie strzelał do przeciwnika, ruszył w stronę kolejnych Messerschmittów, nadlatujących z naprzeciwka i nagle zorientował się, że jest zupełnie sam. Nie wycofał się jednak, lecz zajął dogodne stanowisko i leciał za wrogiem, coraz bardziej zbliżając się do kanału. Niemcy nie wykazywali chęci do walki, uciekając w popłochu. W pewnym momencie jeden z nich odskoczył od reszty, a kapitan Henneberg dopadł go z boku i wystrzelił. Po paru minutach niemiecki samolot wpadł do wody.
Na lotnisku panowała nieopisana radość. Wszyscy wybiegli na dwór, obserwując zwycięskie myśliwce, które kolejno robiły beczkę przed lądowaniem. Nagle zauważono brak szóstego samolotu. Wszyscy z niepokojem wpatrywali się w niebo. Po paru minutach w oddali dostrzeżono niewielki punkcik. Major Kellet, który nie lubił Polaków i miał im wiele rzeczy za złe, wzruszony ściskał dłonie myśliwców. Mimo woli musiał przyznać, że miał przed sobą znakomitych pilotów. Kilka dni później, po kolejnych wyczynach Polaków, zdumiona i zachwycona była cała Brytania, a w dwa tygodnie później – cały świat podziwiał ich waleczność.
Koleżeńskość
Dover, przyczółek Wielkiej Brytanii, był miejscem szczególnie ważnym, nad którym unosiły się balony zaporowe, znienawidzone przez wroga. Niemcy atakowali je nieustannie i bezskutecznie. W dniu 2 września szedł na nie dywizjon Messerschmittów i nagle ujrzał przed sobą brytyjskie myśliwce z Dywizjonu 303. Nastąpiła walka, jakiej jeszcze Dover nie widział. Polacy, lecący na zwrotniejszych Hurricanach, szybko zyskali znaczącą przewagę. Messerschmitty stopniowo odłączały się od eskadry i uciekały w stronę Francji.
Dywizjon 303 ruszył w pościg, przepędzając wroga znad przyczółku. Jednym z polskich pilotów był porucznik Ferić, który uparł się, że zdobędzie drugiego „Adolfka”. Upatrzył sobie jednego Messerschmitta i zbliżył się do niego, strzelając serią pocisków. Przeciwnik w pierwszej chwili przechylił się na skrzydło i wykonał beczkę, a potem poleciał dalej po linii prostej. Ferić rzucił się za nim, lecz nagle zrobiło się ciemno w kabinie i przerażony pilot dostrzegł, że płyn z pękniętych przewodów z oliwą zalał szyby z zewnątrz. Natychmiast zaniechał pogoni i zawrócił ku Anglii. Otworzył okno i przetarł nieco szybę przeciwpancerną.
Parę minut później z rur wydechowych zaczęły wydobywać się kłęby dymu. Maszyna lada chwila mogła stanąć w ogniu i Ferić odpiął pasy, by szybciej wyskoczyć z samolotu. Z niepokojem patrzył na morze, rozpościerające się na dole niczym ołowiana płyta. Silnik zatarł się i lotnik wyłączył dopływ benzyny, licząc na to, że samolot lotem ślizgowym dotrze do lądu. Mężczyzna poczuł się zupełnie bezbronny. Tego dnia nad Anglią toczyły się walki i mógł natrafić na wracające Messerschmitty. W tych strasznych chwilach porucznik był jak żołnierz bez broni. Nagle z boku nadleciał podporucznik Łokuciewski i dał mu znak, że pozostanie w pobliżu i będzie czuwał. Po chwili dołączył do nich porucznik Ludwik Paszkiewicz. Obaj osłaniali Fericia i w obronie towarzysza byli gotowi zginąć.
Ferić mógł spokojnie zająć się maszyną. Minęli środek kanału i w oddali dostrzegli brzeg. Raptem ujrzeli przed sobą dwa Messerschmitty 109, lecące ku Francji. Paszkiewicz i Łokuciewski przygotowali się do walki i wzbili się w górę. Niemieckie samoloty zajęły pozycje do ataku, lecz zwlekały z pierwszymi strzałami. W końcu przeciwnicy spokojnie zawrócili do Francji. Samolot Fericia stopniowo tracił wysokość i na wysokości 900 stóp przeleciał linię brzegu. Ferić wzruszonym głosem podziękował przyjaciołom za wsparcie i wyszukał miejsce do przymusowego lądowania.
A gdy kul zabrakło…
Zawziętość okazała się bronią równie skuteczną jak karabin. Zawzięty żołnierz zawsze zwyciężał, a w tej wojnie nie było myśliwców bardziej zawziętych niż Polacy. Sierżant Stefan Karubin miał ponad dwadzieścia lat, a jego oczy były harde, żarliwe i zaczepne. Owego dnia ścigał wraz z Dywizjonem 303 niemieckie bombowce nad ujściem Tamizy. W drodze powrotnej jego klucz zaatakowały niemieckie myśliwce. Karubin umknął im, lecz jednocześnie stracił łączność ze swoim dywizjonem. Nagle na celowniku ujrzał samotnego Messerschmitta i zaczął do niego strzelać. Po drugiej serii przeciwnik spadł na ziemię.
Młodzieniec z zadowoleniem patrzył na agonię wroga, kiedy nad jego głową przeleciały pociski, a na horyzoncie pojawił się nowy przeciwnik. Myśliwiec skręcił, a sierżant zatrząsł się z oburzenia. Po chwili przyłączył się wraz z dwoma Hurricanami do pościgu za Messerschmittem. Minęli ujście Tamizy i niemiecki samolot obrał najbliższą drogę do Francji, przez hrabstwo Kentu. Brytyjczycy nie mogli go dogonić i wkrótce zostali w tyle. Karubin, nucąc pod nosem, wyminął Hurricany i coraz bardziej zbliżał się do „Adolfka”. Z odległości siedemdziesięciu metrów wziął na cel przeciwnika i strzelił. Po chwili posłał drugą serię i dostrzegł cienką smugę dymu, wydobywającego się z Messerschmitta. Samolot jednak leciał dalej, nie tracąc prędkości. Polak, zapatrzony w celownik, nie zauważył, że wróg skierował się na drzewo i w ostatniej chwili przeskoczył wierzchołek.
Karubin poderwał maszynę i usłyszał, że gałęzie uderzają o spód kadłuba. Otworzył po raz trzeci ogień i skończyła się amunicja. Zawiedziony, usunął się na bok, robiąc miejsce Hurricanom. Po chwili zorientował się, że Brytyjczycy nie dogonią Messerschmitta, który zbliżał się coraz bardziej do morza. Karubina ogarnęła złość i poczuł, że za wszelką cenę musi zniszczyć hitlerowca. Dodał gazu i wyprzedził uciekiniera. Potem skierował się wprost na niego, jakby chciał się z nim zderzyć, lecz w ostatniej sekundzie poderwał samolot i przeleciał nad maszyną wroga. Dostrzegł przerażoną twarz Niemca i usłyszał za sobą potężny huk. Myśliwiec zatoczył koło nad miejscem, gdzie Messerschmitt zarył w ziemię, upajając się obrazem zniszczenia.
Raz na wozie, raz pod podwoziem
Bitwa wrzała, a każdego dnia na angielskim niebie pojawiały się niemieckie bombowce. W trzecim tygodniu ataku na Brytanię najeźdźcy zmienili taktykę, rzucając całą swoją powietrzną potęgę przeciw brytyjskiemu myślistwu. Przez kolejne dwa tygodnie niemieckie samoloty bezskutecznie starały się zniszczyć angielskie lotnictwo. Przeciwnik wciąż się bronił, czego hitlerowcy nie potrafili zrozumieć.
Dnia 5 września Dywizjon 303 odniósł chwalebne zwycięstwo. Zestrzelił osiem spośród trzydziestu dziewięciu strąconych samolotów niemieckich i ponosząc stratę jednej maszyny, przy czym ranny pilot ocalał. Częste sukcesy Polaków wzbudziły wątpliwości dowódcy lotniska w Northolt, Stanleya Vincenta, który zaczął podejrzewać ich o przesadę w raportach i machlojki. 5 września pułkownik Vincent zbił się w powietrze równocześnie z Dywizjonem 303 i stał się naocznym świadkiem brawury i sprawności polskich myśliwców. Dywizjon strącił trzy niemieckie bombowce i zniszczył cztery Messerschmitty, a wszyscy Polacy szczęśliwie wrócili na ziemię. Vincent widział również, jak sierżant Kazimierz Wünsche uratował majora Kelleta. Po wylądowaniu stwierdził, że Polacy są wspaniałymi szaleńcami.
Następny dzień, według niemieckich planów, miał być Sądnym Dniem dla brytyjskiego lotnictwa. Od samego rana Luftwaffe użyła nowego sposobu, bardzo niebezpiecznego dla Anglików. Niemieckie myśliwce tworzyły dwójkami żywy pomost od brzegu kanału daleko w głąb kraju. Dywizjon 303 wyleciał przed godziną dziewiątą, mając do dyspozycji dziewięć maszyn i obrał kierunek na południowy wschód. Po przebyciu połowy drogi piloci dostrzegli niezliczone patrole Messerschmittów.
Leciały na pułapie nieosiągalnym dla Hurricanów. W pewnej chwili wyłoniła się grupa niemieckich bombowców. Dowódca Polaków natychmiast zdecydował się na atak i rzucił się w stronę wroga. Z góry niczym szarańcza spadły Messerschmitty. Atak był druzgocący. Major Zdzisław Krasnodębski, dowódca Dywizjonu 303, ciężko poparzony, musiał ratować się, wyskakując z samolotu. Pozostałe samoloty zdołały wyrwać się z natarcia i wywiązała się chaotyczna walka. Pierwszego Messerschmitta zestrzelił porucznik Witold Urbanowicz. Sierżant Karubin trafił drugiego i zaatakował lecące poniżej bombowce. Strącił jedną maszynę, lecz sam został trafiony z armatki i ranny w nogę, cało wylądował na łąkach południowego Kentu. Sierżant Wünsche popędził na pomoc Spitfirowi i zestrzelił kolejnego Messerschmitta.
Tymczasem z różnych stron nadlatywały niemieckie samoloty, coraz bardziej osaczając przeciwników, którzy mogli jedynie wykonywać obronne uniki. W końcu z pułapki wymknęły się ostatnie Hurricany i Spitfiry. Niemieckie maszyny, wyczerpane potyczką, zawróciły do Francji, lecąc na resztkach paliwa. Dywizjon 303 poniósł dotkliwe straty – na dziewięć maszyn, pięć zostało zniszczonych, a czterech myśliwców było rannych. Najważniejsze jednak było to, że zamiary wroga spaliły na panewce, a zgrupowanie bombowców nie dotarło do celu. Tego dnia polscy lotnicy otrzymali list z gratulacjami od generała Sikorskiego, który był pełen uznania dla wielkich zalet bojowych swych rodaków. Przez kolejne dwa tygodnie Polacy spotykali się z ogromną życzliwością Brytyjczyków, którzy przekonali się, że Anglia może obronić się przed niemiecką inwazją i ma wiernych sojuszników. Dowódcą Dywizjonu 303, po zestrzeleniu majora Krasnodęskiego, został porucznik Urbanowicz.
Tłusta przekąska: Dorniery
W sobotę,7 września po południu, niemieckie bombowce dotarły do Londynu. Sielankę weekendu przerwał huk spadających bomb i wyjących syren alarmowych. Płonęły domy i ginęli ludzie, a pociski wciąż niszczyły miasto, jakby miały znieść je z powierzchni ziemi.
Nastał czarny dzień dla Londynu i brytyjskiego myślistwa, które wykazało się zadziwiającą nieudolnością i nie zdołało powstrzymać nalotu. Dywizjon 303 opuścił lotnisko na kilka minut przed bombardowaniem i natychmiast skierował się ku miastu. Dowodził nim kapitan Forbes minął linię wroga i zaczął oddalać się od niej. Wówczas inicjatywę przejął porucznik Paszkiewicz, prowadzący drugi klucz, który wyrwał się z szyku i dał znak pozostałym myśliwcom.
Za nim natychmiast polecieli Henneberg i Urbanowicz ze swoimi eskadrami. W tym czasie Forbes spostrzegł manewr towarzyszy i zawrócił swój klucz. Dywizjon szerokim łukiem zaczął oskrzydlać niemieckie bombowce, a wysoko nad nimi rozgrywał się wstępny atak bojowy, bardzo korzystny dla akcji Polaków. Dywizjon Hurricanów zaatakował Messerschmitty, pozbawiając bombowce ochrony myśliwskiej. Bombowce – Dorniery 215 – leciały trójkami blisko siebie, tworząc zwartą masę. Zawrzała walka, a polscy lotnicy osaczyli przeciwników z czterech stron. Pierwszy Dornier został strącony strzałami porucznika Paszkiewicza. Po chwili spadały kolejne niemieckie samoloty, a cała akcja rozegrała się niezmiernie szybko.
Messerschmitty zaczęły zlatywać z góry, lecz pomoc przyszła za późno. Pokonane bombowce odlatywały w stronę Francji, gdzie wyłapywały ich i niszczyły Hurricany i Spitfiry. Niektórzy piloci z „303” walczyli jeszcze z Messerschmittami. Zestrzelony porucznik Marian Pisarek musiał skakać ze spadochronu i wydostając się z samolotu, stracił trzewik. Podporucznik Jan Zumbach stracił przytomność i odzyskał ją zaledwie cztery tysiące metrów nad płonącym przedmieściem. W walce Dywizjon 303 strącił 14 niemieckich maszyn, a sam stracił dwie. Tego dnia angielska artyleria zyskała najlepszy wynik i zniszczyła 28 bombowców.
Porucznik Urbanowicz wylądował na najbliższym lotnisku, aby uzupełnić amunicję i paliwo. Na lotnisku zastał pustkę. W oddali ciemne kłęby dymu unosiły się nad Londynem i wyglądało to tak, jakby płonęło całe miasto. Nagle obok porucznika zjawił się angielski kapral, prosząc go, aby zszedł do schronu. Myśliwiec zastał tak kilku żołnierzy, którzy spokojnie pili popołudniową herbatę i palili papierosy. Kapral poczęstował go herbatą i zaczął smarować chleb dżemem. Niedaleko rozległ się huk eksplodującej bomby i Urbanowicz nie wytrzymał. Krzyknął do Anglika, aby zaprowadził go do ludzi, którzy mają amunicję i paliwo. Mężczyzna posłusznie wypełnił jego polecenie i po jakimś czasie porucznik wzbił się w powietrze, wciąż rozmyślając nad tym, co zobaczył.
Ból
Podporucznik Kazimierz Daszewski, nazywany przez kolegów Długim Joe, był postacią niezwykle zagadkową. Pod maską łagodnego uśmiechu i pogodnego spojrzenia jasnych oczu kryła się rogata dusza. W dniu, w którym bombowce zaatakowały Londyn, Daszewski również strącił bombowca i zaczął ścigać wroga aż nad Dover. Tam, otoczony Messerschmittami, został zestrzelony, a pocisk rozerwał kabinę, raniąc go. Myśliwiec poczuł paraliżujący ból i w tej samej chwili gorący glikol chlusnął mu w twarz i poparzył ją.
Instynkt kazał mu ratować się, lecz sytuacja była groźna, ponieważ nie działały stery, a samolot wpadł w korkociąg. Daszewski otworzył kabinę, ale był zbyt słaby, aby z niej wyskoczyć. Po paru minutach rozpaczliwej szamotaniny zdołał zerwać przewody i wyleciał w powietrze. W obawie przed zestrzeleniem, nie otwierał spadochronu, lecąc twarzą w górę, co uniemożliwiało mu dostrzeżenie lądu. Wreszcie, przerażony starał się chwycić za rękojeść, lecz nie mógł, ponieważ miał sparaliżowaną prawą stronę ciała. Zaczął walczyć o życie i nagle zdołał lewą ręką chwycić za metalową dźwignię.
Spadochron rozwinął się, a myśliwiec pomyślał, że jest ocalony. Szarpnięcie wywołało potworny ból, którego nie potrafił znieść. Wreszcie opadł w pobliżu jakiejś wsi, zupełnie zobojętniały na to, że spadochron wlókł go po twardej ziemi. Usłyszał jakieś głosy i ktoś chwycił go za nogi. Kilka osób starało się odczepić sprzączki spadochronu, w końcu rozcięli pasy nożem. Przed przyjazdem ambulansu życzliwi ludzie opatrzyli lotnika, nieświadomie sprawiając mu jeszcze większy ból. Daszewski błagał, aby tego nie robili, lecz jego słowa nie odniosły żadnego skutku. W karetce zapadł w głęboki sen, tracąc przytomność. Po ponad trzech miesiącach wyszedł ze szpitala i znów walczył przeciwko niemieckim samolotom. Bolesne przeżycia nie zniszczyły jego pogody ducha, a jego blizny i uśmiech stały się symbolem zwycięskiego narodu.
Uśmiech poprzez krew
Za dowódcą, jako trzeci myśliwiec, leciał podporucznik Jan Zumbach, który miał za zadanie osłaniać klucz. W powietrzu toczyła się walka brytyjskich Hurricanów z niemieckimi Messerschmittami. Anglia była zakryta zwartymi chmurami, nad którymi leciały samoloty. Wrześniowe słońce odbijało się od puszystego dywanu i Zumbach miał wrażenie, że wszystko dookoła przypomina obraz z baśni. Nagle uświadomił sobie, że samolot dowódcy znikł z klucza. Zaniepokojony, dostrzegł go nieco wyżej i dopędził go. Zbliżając się, dostrzegł, że samolot ma dwa zastrzały, a powinien być, jak pozostałe Hurricany, bez nich.
Dopiero po chwili zauważył na boku maszyny żółte pasy i czarny krzyż. Natychmiast wystrzelił w stronę przeciwnika serię pocisków i zaśmiał się, zadowolony ze zwycięstwa. Nagle ze spóźnioną odsieczą spadł na niego drugi Messerschmitt, lecz Polak zdołał umknąć przed strzałami. Wywiązała się między nimi zawzięta walka. Zumbach bronił się, stosując uniki. Wtem, ku jego zgrozie, nadleciał drugi niemiecki samolot. Myśliwiec miał świadomość, że zginie, jeśli nie wzniesie się na wyższy pułap. Przeciwnicy zmienili taktykę i nie strzelając, lecieli za nim. W tej samej chwili ukazały się kolejne dwa Messerschmitty.
Podporucznik nie myślał już o walce i chciał jedynie ocalić swoje życie. Ucieczkę w dół uniemożliwiała mu kolejna niemiecka maszyna. Zumbach, choć był żołnierzem odważnym, poczuł, że ogarnia go strach i z trudem opanował nerwy. Krążąc, zaczął nieznacznie obniżać lot, zbliżając się ku chmurom. Wtedy został zaatakowany, lecz kolejne serie strzałów okazały się niecelne, co pozwoliło mu zejść niżej. Po czwartym ataku wydarzyło się coś, co zdezorientowało Niemców i umożliwiło ucieczkę Polakowi. Pilot Messerschmitta, lecącego najniżej, dostrzegł smugi i sądząc, że został trafiony, ukrył się w chmurach. Zumbach zanurkował za nim i odruchowo wziął go na cel, naciskając na spust. W kwadrans później wylądował szczęśliwie na lotnisku, witany przez uradowanych przyjaciół i poprosił ich o papierosa i szklankę wody. Lotnicy z niepokojem zauważyli, że ma w kącikach ust ma krople zakrzepłej krwi. Jan uśmiechał się do nich poprzez krew.
Chmura
Chmury dla myśliwca były ważnym czynnikiem ludzkiego losu – czasem mogły stanowić groźną zasadzkę, a czasem stawały się błogosławieństwem ocalenia. Ucieczka w chmury ocaliła życia podporucznika Zumbacha, a w tym samym czasie, kilkanaście kilometrów dalej, sierżant Kazimierz Wünsche przeżył podobną przygodę. Jego również dopadły Messerschmitty i musiał ratować się ucieczką w chmury.
Ukrył się, doznając ulgi i czując się bezpiecznie. Zataczał w środku kręgi, lecz miał mało paliwa i musiał działać. Postanowił więc lecieć w dół. Zszedł niżej i przekonał się, że nieprzyjacielskie maszyny czuwają pod obłokiem i strzelają do innej chmury. Tuż obok niego przeleciały smugi pocisków, podciągnął zatem swój samolot w górę, lecąc na oślep.
Po chwili spróbował jeszcze raz ucieczki i wpadł ponownie na Messerschmitty. Zawrócił w chmurę i zaczął ponownie latać w niej dokoła. Mijały kolejne minuty, a niepokój młodego sierżanta narastał. Paliwa było coraz mniej i pilot powoli tracił nadzieję. Obłok, skrywający go przed wzrokiem nieprzyjaciela, stawał się groźny i przerażający. Nacisnął drążek i poleciał na wprost. Parę sekund później usłyszał trzask i zrozumiał, że został trafiony. Równocześnie gorąca oliwa chlusnęła w jego twarz. Resztką sił rozpiął pasy i otworzył kabinę, podrywając samolot w górę. Natychmiast po wyskoczeniu popełnił błąd i otworzył spadochron. Dostrzegł zbliżające się Messerschmitty i nagle poczuł dziwną obojętność. Zapadł w stan omdlenia i kiedy ocknął się parę minut później, zorientował się, że nadal żyje i wolno opada ku ziemi. W pobliżu zjawiły się trzy Spitfiry, które osłaniały go, aby mógł bezpiecznie wylądować.
Najliczniejsze zwycięstwo
Niemiecki atak na Londyn, trwający siedem dni, miał zadecydować o losach całej wojny. Pierwszy nastąpił 7 września 1940 roku, drugi – tej samej nocy. Od tej pory każdej nocy nad stolicę Wielkiej Brytanii napływały hordy bombowców, niszcząc miasto i mając na wymuszenie kapitulacji na rządzie brytyjskim.
Sztab Hitlera nie wziął pod uwagę czynnika ogromu ludzkiego i okazał się złym psychologiem. W okresie nocnych nalotów na Londyn Luftwaffe organizowała również dzienne ataki. Wróg uderzył ponownie w poniedziałek, tracąc sporo maszyn i nie odnosząc żadnych korzyści. Wywiad brytyjski już od kilku dni obserwował gorączkowe przygotowania Niemców. Przeciwnik koncentrował wojska i zanosiło się na coś poważnego. W środę, 11 września, Luftwaffe przeprowadziła jedne z najgwałtowniejszych nalotów na Londyn. Około czwartej po południu nad miasto nadciągnęło kilka mniejszych zgrupowań, co miało na celu zmylenie Brytyjczyków. Kilka minut później nadeszła główna eskadra, składająca się z sześćdziesięciu bombowców i około setki Messerschmittów.
Fortel nie powiódł się, a Dywizjon 303 odniósł swe najliczniejsze zwycięstwo, strącając 17 niemieckich samolotów. Polska kompania tego dnia leciała naprzeciw bombowcom i dowódca pierwszego klucza, kapitan Forbes, postanowił wykorzystać sytuację, uderzając na bombowce pomimo ryzyka ze strony osłony z Messerschmittów.
Na myśliwce natychmiast z góry zleciały niemieckie maszyny, lecz w tej samej chwili rzucił się na nich drugi klucz, prowadzony przez porucznika Paszkiewicza. Między jego trójką a niemieckimi pilotami wywiązała się zażarta walka. Dwa klucze zdołały dotrzeć do bombowców, co powstrzymało druzgocącą przewagę wroga. Z drugiej strony przybyły angielskie myśliwce i osaczona niemiecka wyprawa nie wytrzymała uderzenia. Niemcy, zaskoczeni zuchwałością myśliwców, zaczęli uciekać na oślep.
Odsiecz Messerschmittów nie zdołała powstrzymać ogólnej paniki. Po rozbiciu eskadry bombowców nastąpił pościg, w którym ponownie wyróżnili się Polacy. Na ziemię spadały szczątki niemieckich maszyn, niszcząc Heinkle, Dorniery i Messerschmitty. W walce zginęło dwóch Polaków: porucznik Cebrzyński i sierżant Stefan Wojtowicz, którego bohaterska walka w powietrzu przeszła do legendy. Piloci z Dywizjony 303 zniszczyli łącznie siedemnaście maszyn, a dzień, który miał być dniem spełnienia hitlerowskich nadziei, stał się dniem klęski Niemców. Tej nocy niemieckie bombowce, zbliżające się do Londynu pod osłoną ciemności, napotkały zaporę huraganową artylerii przeciwlotniczej, a mieszkańcy miasta po raz pierwszy od kilku dni spali spokojnie.
Wróg tańczy taniec śmierci
Doświadczeni myśliwcy wiedzieli doskonale, gdzie najkorzystniej po wykonaniu zadania najłatwiej zasadzić się na powracających z wyprawy przeciwników. Po ataku lecieli nad brzegiem kanału, dopadając zmęczonych Niemców. Metoda ta w dywizyjnym żargonie nazywana była „metodą Frantiszka” i stanowiła dla pilotów przyjemny sport.
Tak właśnie postąpił 11 września podporucznik Tolo Łokuciewski. W walce z jakimś „Adolfkiem” oddalił się od swojego klucza i zestrzelił wroga niedaleko kanału.
Potem zaczaił się w pobliżu wybrzeża i po kilkunastu minutach dostrzegł samotnego Dorniera 215. Twarz lotnika rozjaśnił uśmiech, ponieważ samolot leciał prosto na niego i stanowił pewny łup. Pierwszy atak okazał się nieskuteczny, natarł więc na nieprzyjaciela z tyłu. Bombowiec usiłował ratować się nagłym skrętem, lecz w tej samej chwili Tolo zniszczył jego prawy silnik. Ciężka maszyna zaczęła wykonywać swój taniec śmierci. Najpierw poleciała w górę i po jakimś czasie zaczęła staczać się w dół. W połowie nurkowania skręciła w bok, unikając w ten sposób śmierci. Powoli wzbijała się w górę, a Łokuciewski śledził jej lot z zapartym tchem, odczuwając żołnierską rozkosz. Znienawidzony wróg wykonywał na jego oczach błędny taniec i pilot domyślił się, że musiał zranić niemieckiego pilota. Bombowiec wpadł w korkociąg i runął prosto do morza, które zamknęło się nad nim niczym teatralna kurtyna.
Sierżant Frantiszek – dzielny Czech
Józef Frantiszek, zuchwały Czech, który nie był stateczny ani układny, stał się bohaterem. Kiedy Niemcy w marcu 1939 roku wkroczyli do Pragi, Frantiszek porwał samolot i uciekł do Polski. Uczynił to wbrew swym władzom i przeciw ogółowi, ponieważ mógł żyć nadal skromnie i spokojnie jak inni w Protektoracie. On jednak chciał walczyć i od tej pory złączył swój los z losami Polaków.
Wraz z nimi przeżył tragiczny wrzesień i drogę do Francji. Tam wykazał, że jest doskonałym pilotem i potrafi walczyć. Po upadku Francji wraz z innymi przedostał się do Anglii, gdzie dołączył do Dywizjonu 303. Brał udział we wszystkich większych bitwach i nigdy prawie nie wracał bez triumfalnego zwycięstwa. Któregoś dnia z jego winy omal nie zginął dowódca klucza, w którym leciał.
Podczas ataku dowódca stwierdził, że sierżant odłączył się od klucza, co pokrzyżowało plan ataku i zmusiło pozostałych myśliwców do wycofania się. Po powrocie do bazy okazało się, że Frantiszek zestrzelił dwa nieprzyjacielskie samoloty w pobliżu Kanału. W następnych dniach ucieczki Czecha powtarzały się, co było niezgodne z ogólnie przyjętymi zasadami i wprowadziło nieład w kluczu.
Po kolejnym odskoku sierżant został wezwany przed oblicze Urbanowicza, tłumacząc swoje postępowanie. Dowódca Dywizjonu zakazał mu opuszczać szyk przed walką i przez dwa dni Frantiszek solennie wypełniał rozkaz. Potem powrócił do swego nałogu i spieszył nad Kanał, czyhając na wroga, wracającego z Anglii. Jego metoda szybko zyskała zwolenników wśród Polaków i Brytyjczyków z innych dywizjonów. Oni jednak lecieli nad Kanał już po skończonej walce, natomiast Czech pędził nad wybrzeże tuż po wzbiciu się w powietrze. Jako jedyny nie uznawał w górze skrępowania i towarzystwa. Jego postępowanie stało się problemem dla dowództwa. W końcu pozwolono mu na swobodę i pozostali myśliwcy odetchnęli z ulgą.
Frantiszek czuł się Czechem, lecz wielokrotnie podkreślał swą przynależność do polskiego dywizjonu. Anglicy zachwycali się jego zdolnościami i starali się ściągnąć go do swych dywizjonów, lecz on był niezłomny. Miał opinię niezrównanego strzelca i pilota. O wyjątkowej przytomności umysłu i błyskawiczności działania świadczyło pewne zdarzenie, którego świadkami było całe lotnisko angielskie. W czasie walki nad Kentem przeciwnik dzielnego sierżanta dał znak, że chce się poddać i wylądować na pobliskim lotnisku.
Frantiszek przestał strzelać, a Messerschmitt zaczął schodzić do lądowania. W chwili, kiedy kołami dotykał ziemi, dodał gazu i poderwał się w górę. Parę sekund później otrzymał serię pocisków od Czecha i rozbił się na pasie startowym. Pod koniec września sierżant zaczął bać się ziemi i jedynie w powietrzu czuł się bezpiecznie. W czasie nocnych nalotów jako pierwszy pędził do schronu i był niezwykle przewrażliwiony. Strach ten przyczynił się do jego tragedii. W dniu 8 października, podczas wykonywania zwycięskiej beczki, zaczepił skrzydłem o kopiec i zginął na miejscu.
Szare korzenie bujnych kwiatów
Polscy myśliwcy darzyli szczerym przywiązaniem i miłością grupę żołnierzy, którzy stanowili ziemską obsługę dywizjonu. To właśnie im, mechanikom, zawdzięczali nie tylko swą chwałę, ale i życie. W oczekiwaniu na rozkazy piloci odpoczywali i byli spokojni, wiedząc, że w tym czasie jego samolot znajduje się pod pieczołowitą opieką mechaników. Wiedział, że może polegać na ich nieomylności i niezawodności.
Kiedy myśliwiec wracał z zwycięskiej walki, obwieszczał swe powodzenie beczką, wykręcaną nad głowami mechaników. W ten sposób składał im hołd, a kiedy w chwilę później kołował pilot pokazywał im podniesiony kciuk, uśmiechając się szeroko. Mechanicy odczuwali zadowolenie i szczęście, ponieważ zwycięstwo odniósł samolot ich ręką naprawiony i dopieszczony. Myśliwca i mechanika łączyła miłość do samolotu, choć laury zbierał wyłącznie pilot. Mechanicy byli niczym skromne korzenie kwiatu lotnictwa, niezbędny do jego rozwoju, lecz zacienione bez promieni podziwu. Jednak dla lotnictwa znaczyli bardzo wiele.
Kiedy myśliwiec opuszczał swój samolot, nie troszczył się o jego los do następnego startu. W tym momencie zaczynała się służba mechaników, którzy uzupełniali amunicję, napełniali zbiorniki paliwem i sprawdzali funkcjonowanie wszystkich przyrządów. Polski mechanik, niedościgniony w swej zręczności, stał godnie obok polskiego myśliwca i zdawał egzamin życia. Podobnie jak inni polscy żołnierze, również mechanicy przedarli się do Anglii i po trzech tygodniach zadziwili wszystkich znajomością Hurricanów.
Swe wspaniałe zwycięstwa z września 1940 roku Dywizjon 303 w dużej mierze zawdzięczał właśnie nim. Naprawiali maszyny, które powinny zostać odesłane do fabryki, dzięki czemu polski dywizjon nie miał ani dnia przerwy w walkach. Po bitwie, która rozegrała się 15 września, samoloty dywizjonu przedstawiały żałosny obraz zniszczenia. Dziesięć z nich nie nadawało się do lotu, jednak mechanicy nie stracili otuchy i pracowali przez całą noc, świadomi, że wróg zaatakuje ponownie. Dokonali rzeczy wręcz nieprawdopodobnej – rankiem dwanaście maszyn było gotowych do akcji. Ich kierownik, porucznik-inżynier Wiorkiewicz, był znakomitym konstruktorem i potrafił porwać swych ludzi do czynu. Wojna nauczyła pilotów szacunku dla mechaników, lecz nie zmieniła przepisów wojskowych. Mechanik nie mógł otrzymać Virtuti Militari ani Krzyża Walecznych, które przyznawane były za czyny w obliczu wroga. Nie walczyli bezpośrednio z nieprzyjacielem, lecz ich zasługi na tym polu było ogromne i wiele od nich zależało. Dlatego też im należała się najgłębsza wdzięczność i najwyższe odznaczenia.
Lotnik bez lęku i skazy
Często mówiono, że II wojna światowa w powietrzu była wyłącznie wojną zespołów. W rzeczywistości wszystkie walki rozpoczynały się w zespołach, lecz już w pierwszej chwili natarcia klucze rozsypywały się i poszczególni lotnicy w pojedynkę atakowali bombowce. Szereg heroicznych pojedynków rozstrzygał wówczas o zwycięstwie bądź porażce. W tych osobistych zmaganiach wybijały się najtwardsze jednostki – asy.
Najwybitniejszym z nich był Witold Urbanowicz, zwycięzca w siedemnastu spotkaniach z przeciwnikiem. Wyróżniał się stalowymi nerwami, mocną postawą i energią. Był żołnierzem służby czynnej, kapitanem Wojsk Polskich i majorem w armii brytyjskiej. W roku 1940 miał trzydzieści cztery lata. We wrześniu 1939 roku otrzymał rozkaz przedarcia się ze swym plutonem do Rumunii, a kiedy wykonał polecenie, wrócił do Polski i dostał się do niewoli. Uciekł z niej po kilku godzinach i wraz ze swymi podwładnymi przedostał się do Francji, skąd w styczniu 1940 roku wysłano go do Brytanii.
Początkowo przydzielono go do brytyjskiego dywizjonu, a pierwszego wroga zestrzelił w sierpniu tegoż roku. Owego dnia zgłosił się do lotu jako ochotnik i leciał jako trzynasty na końcu dywizjonu. W pobliżu Portsmouth dostrzegł cztery Messerschmitty i bez chwili wahania rzucił się na trzy z nich, rozbijając klucz, po czym ruszył w pościg za czwartym nieprzyjacielem, który ratował się ucieczką. Pierwsza walka uwidoczniła wszystkie zalety Urbanowicza – trafność decyzji, szybkość reakcji, odwagę i zaciekłość.
Kilka dni później wszedł w skład Dywizjonu 303 i 5 września stanął na jego czele. Tu również wykazał się wytrwałością i swoistą drapieżnością, odnosząc kolejne sukcesy. Ostatniego dnia walki, 30 września, prowadził swój dywizjon przeciw niemieckim bombowcom i rozbił ich zgrupowanie. Sam zaatakował Dorniera 215 i zestrzelił go nad Kanałem. W ciągu kilkunastu minut zestrzelił dwa kolejne samoloty. Po skończonych walkach Anglicy zatrudnili go w dowództwie Grupy Myśliwskiej, a jego Dywizjon 303 został przeniesiony na lotnisko wypoczynkowe.
Mit Messerschmitta 110
W pierwszych miesiącach wojny hitlerowcy donosili, że mają w zanadrzu nową i niezwykle skuteczną broń w postaci supersamolotu, stanowiącego szczyt wynalazku. Nowe maszyny zostały wykorzystane w kampanii wrześniowej oraz francuskiej, lecz było ich niewiele i Alianci nie mieli możliwości zdobycia pewnych informacji na ich temat. Wiedzieli jedynie, że Messerschmitty 110 były samolotami dwusilnikowymi, o dużym uzbrojeniu i posiadały tylnego strzelca.
Dopiero w bitwie o Anglię Luftwaffe wykorzystała większą ilość osławionych Messerschmittów 110. Obrońcy dość szybko przekonali się, że po unieszkodliwieniu tylnego strzelca, co było rzeczą niezwykle łatwą, niemiecka maszyna nie jest tak straszna, jak zapewniali hitlerowcy. Mit Messerschmitta 110 zniszczyło definitywnie wydarzenie, które miało miejsce pewnego wrześniowego dnia.
Owego dnia Dywizjon 303 napotkał zgrupowanie trzydziestu bombowców, Heinkli 111, lecących w kierunku Londynu pod osłoną Messerschmittów 109. Rozpoczęła się zażarta bitwa, a po chwili nadleciały brytyjskie dywizjony i wspólnymi siłami powstrzymano nieprzyjaciela. W czasie potyczki Urbanowicz, zaatakowany przez kilka Messerschmittów, wyrwał się z potrzasku i odskoczył w kierunku zachodnim.
Nagle ujrzał zdumiewające zjawisko – w stronę stolicy leciało gęsiego ponad czterdzieści samolotów, w których rozpoznał Messerschmitty 110. W pobliżu Polaka znalazło się kilka brytyjskich myśliwców i wszyscy przepuścili atak na wroga. Przeciwnik nie wdał się w walkę, lecz utworzył zamknięte koło, tworząc olbrzymią redutę powietrzną. Brytyjskie samoloty krążyły bezradnie nad nimi, wypatrując słabych punktów. Tymczasem nadleciały kolejne Hurricany i Urbanowicz dał sygnał, machając skrzydłami. Dołączyło do niego pięciu myśliwców i zwartą grupą spadli na najbliższy odcinek koła, wytrącając z niego trzy maszyny. Urbanowicz znów wzniósł się w górę, aby powtórzyć atak, lecz w tej samej chwili został zaatakowany przez dwa Messerschmitty 109, które przybyły z odsieczą.
Udało mu się zestrzelić jednego z nich i wrócić do zwartego koła. W międzyczasie inni piloci zdołali trafić kilka niemieckich maszyn, które leciały wolniej niż pozostałe i przerywały spoistość reduty. Nieustannie nadlatywały kolejne Hurricany, tworząc wokół niemieckich samolotów obręcz. Jeden z Messerschmittów nie wytrzymał napięcia i wyrwał się, lecąc w stronę Francji, prosto na Urbanowicza. Ten, bez zastanowienia, rzucił się do walki, strzelając kilkoma seriami. Czwarty atak definitywnie zniszczył wroga i maszyna rozbiła się o ziemię. Kiedy Polak wrócił do koła, okazało się, że pozostało w nim zaledwie kilka dymiących samolotów, które kręciły się jak w obłędzie. Niemcy po raz kolejny ponieśli druzgocącą klęskę.
Podstępy
Groteskowość wojny wynikała z faktu, że instynkt barbarzyński podporządkował sobie najwspanialsze wyniki wiedzy i technicznego postępu. Cudem ówczesnej techniki był Messerschmitt 109, którego w powietrzu pilotował człowiek, zmieniający się w prymitywnego jaskiniowca, wykorzystującego każdy podstęp, aby zwyciężyć.
Podczas jednej z potyczek pilot Messerschmitta 109 chciał zaatakować z góry porucznika Henneberga, lecz wycofał się, widząc nadlatującego z pomocą podporucznika Jana Zumbacha. Przeleciał przed Polakami, zbyt pewny siebie i nie docenił ich karabinów. Po chwili wpadł w korkociąg, zestrzelony przez Zumbacha i zaczął spadać na ziemię. Podporucznik, przekonany o zwycięstwie, dołączył do dowódcy klucza i zerknął w stronę wroga. Okazało się, że Niemiec zdołał wyprowadzić maszynę i uciekał w stronę Francji.
Zumbach ruszył w pościg, a kiedy nieprzyjaciel dostrzegł go, ponownie wpadł w korkociąg. Tym razem podporucznik Jan nie dał się oszukać i zszedł za wrogiem, cały czas strzelając. Zeszli tak na wysokość trzech tysięcy metrów, kiedy Polak zrozumiał, że przeciwnik chce wciągnąć go w zasadzkę. Przestał więc strzelać i niczym cień leciał za Messerschmittem, mając świadomość, że mu nie ucieknie. Kilkaset metrów nad ziemią Niemiec wykonał nagły zwrot i wyrwał się z korkociągu. Zumbach natychmiast zaczął strzelać, lecz wróg wykonał beczkę, zmuszając go do poderwania samolotu. Potem zaatakował przeciwnika i z satysfakcją patrzył, jak rozbija się o ziemię.
Chłopcy z Dywizjonu 303, zdrowi, krzepcy i przystojni, szybko zyskali uznanie w oczach angielskich dziewcząt i kobiet. Lady Smith-Bingham, matka-opiekunka polskiego dywizjonu, pewnego dnia urządziła dla lotników cocktail-party, zapraszając najpiękniejsze panny z londyńskiego towarzystwa. Jedna z nich, młoda wdówka, upatrzyła sobie Jana Zumbacha i prawiła mu czułe słówka. Młodzieniec odparł, że również mu się podoba i nagle przypomniał sobie polską dziewczynę, której również wyznał miłość. Jego zapał natychmiast ostygł i już nie potrafił powiedzieć pięknej lady, że ją kocha.
Losy się ważą
Niedziela 15 września była pogodna i upalna. Tego dnia sztab hitlerowski postanowił rozstrzygnąć wojnę na zachodzie. Atak powietrzny na Brytanię trwał już sześć tygodni, a Luftwaffe ponosiła każdego dnia straty, przekonana, że większe straty zadała przeciwnikowi. Niemcy mylnie ocenili sytuację, lecz doskonale znali własną potęgę i dwieście pełnych dywizji czekało na sygnał do rozpoczęcia inwazji. Losy tego dnia i losy wojny zależały od tego, czy Alianci zdołają pokonać hitlerowską armię powietrzną.
W niedzielę kolejne bombowce nadciągały nad Londyn. Pierwsza, najsilniejsza, uderzyła w południe. Pierwsze klucze Messerschmittów można było dostrzec na niebie już po godzinie 9 rano. Miały na celu zdezorientowanie przeciwnika, który nie dał się tak łatwo oszukać. Dwie godziny później pojawiło się więcej samolotów, które kierowały się prosto na miasto. Brytyjczycy pozwolili, aby dotarły w głąb kraju i dopiero wtedy przystąpili do ataku.
Dowództwo ani na chwilę nie straciło kontroli, wypuszczając kolejne dywizjony i przejmując inicjatywę. Kilka minut później nadciągnęła wyprawa bombowców, eskortowanych przez Messerschmitty. Natychmiast zostały zaatakowane przez nieliczne dywizjony Spitfirów, które – zgodnie z planem dowództwa – wciągnęły Messerschmitty do walki, pozbawiając bombowce osłony. W głębi kraju czekała na nich zapora, utworzona z Hurricanów, stanowiąca główną linię oporu. Wyprawa bombowców, zmuszona do walki, rozproszyła się i straciła swą siłę uderzeniową. Niespełna pięć minut później okazało się, że nad Anglię nadleciało kolejne, liczniejsze zgrupowanie niemieckich maszyn, a nad krajem zawisło bezpośrednie zagrożenie.
Bombowce przeleciały nad wybrzeżem, nie zatrzymywane przez nikogo i zmierzały prosto na Londyn. Nieoczekiwanie pojawiły się świeże dywizjony angielskich myśliwców i zdołały zatrzymać część napastników. Reszta parła do przodu i dotarła do miasta w chwili, kiedy Big Ben wybijał południe. W tym samym czasie napłynęło kilka nowych dywizjonów myśliwców, ściągniętych z dalszych rejonów wyspy. Wśród nich znajdował się również Dywizjon 303. Wróg został rozbity i ratował się ucieczką. Dowództwo hitlerowskie nie odważyło się na kolejny atak, który mógł przeważyć szalę zwycięstwa na stronę Niemców.
Dywizjon 303 walczył w tej bitwie wspaniale, prowadzony przez kanadyjskiego kapitana Kenta, młodego i niezbyt doświadczonego myśliwca. Kapitan, skuszony zgrupowaniem dwudziestu Messerschmittów, puścił się w pogoń za nimi wraz z dywizjonem. Przeciwnik wywabił myśliwców nad ujście Tamizy i rozbił ich na cztery klucze.
Pierwszy z nich, dowodzony przez Kenta, zuchwale zaatakował kilkanaście Messerschmittów i z potyczki wyszedł cało. Drugi klucz, porucznika Henneberga, rozleciał się na wszystkie strony, a Jan Zumbach przy tej okazji zniszczył podstępnego wroga, który ratował się korkociągiem. Trzeci klucz, kierowany przez porucznika Paszkiewicza, zaskoczony przez wrogów, również rozpadł się, lecz myśliwce zdołali strącić jeden samolot.
Podczas starcia podporucznik Łokuciewski został ciężko ranny i musiał lądować. Dowódca czwartego klucza, porucznik Marian Pisarek, dostrzegł sierżanta Frantiszka, który swoim zwyczajem odłączył się od grupy i odleciał w stronę Kanału. Dywizjon 303, choć rozproszony wykazał się walecznością i spisał się znakomicie tego dnia – zniszczył dziewięć z sześćdziesięciu zestrzelonych niemieckich maszyn. Winston Churchill obserwował przebieg bitwy z centrali operacyjnej brytyjskiego dowództwa. Był zadowolony i z uśmiechem podziękował później lotnikom za wypełnienie powierzonego im zadania. Jednak niedziela jeszcze się nie skończyła…
Losy się rozstrzygnęły
Niemieckie dywizjony wciąż czekały na sygnał do inwazji. Minęły zaledwie dwie godziny, kiedy nad brzegami kanału pojawiły się kolejne bombowce Luftwaffe. Drugi atak był równie potężny jak pierwszy. Po godzinie drugiej do walki wezwano Dywizjon 303. W powietrze wzniosło się dziesięć samolotów i na wysokości ośmiu tysięcy stóp weszły w gęstą warstwę chmur, która uniemożliwiała łączność między kluczami.
Wreszcie klucz Urbanowicza wydostał się z obłoków i myśliwcy daremnie szukali wzrokiem kolegów z pierwszej eskadry. Byli zupełnie sami, lecz lecieli dalej w wyznaczonym kierunku. Nagle ujrzeli przed sobą wyprawę bombowców, zbliżających się do Londynu. Powyżej sunęła osłona z Messerschmittów. Urbanowicz dostrzegł pięć Messerschmittów 110, lecących w tym samym co polski dywizjon kierunku. Rzucił się za nimi w pogoń, lecz w chwilę później przekonał się, że to próżny trud.
Wziął więc na cel Dorniery i dał sygnał do ataku. Pięciu myśliwców runęło od strony słońca na wroga, ubiegając zbliżające się brytyjskie dywizjony. Nieprzyjaciel stracił głowę, zdruzgotany nieprzewidzianym uderzeniem. Dwa Dorniery zderzyły się ze sobą, inne uciekały w popłochu. Polscy piloci rozbili w ten sposób niemiecką wyprawę. Odsiecz Messerschmittów przyszła za późno i nie uchroniła bombowców przed zagładą. Luftwaffe poniosło kolejną klęskę, tracąc tego dnia 185 maszyn. Wielka bitwa, zwana Bitwą o Brytanię, rozstrzygnęła się na korzyść Aliantów i zadecydowała o losach drugiej wojny światowej.
„Zaczynamy poznawać Polaków”
Druga połowa miesiąca potwierdziła, że niedziela 15 września była dniem kulminacyjnym Bitwy o Brytanię i decydująco złamała potęgę Luftwaffe. Naloty na Anglię straciły na sile, a nieliczne ataki były skutecznie odpierane przez brytyjskie lotnictwo. Brytania ocalała i tylko nieliczni zdawali sobie sprawę, jak blisko była klęski. Bitwę wygrali przede wszystkim myśliwcy, którzy nie dopuścili do niemieckiej inwazji. Walka ta utorowała drogę dla właściwego frontu, stworzonego później przez cały świat.
Między dzielnymi lotnikami byli również Polacy, a wśród nich sławny Dywizjon 303. Jego wkład w obronę Anglii był zdumiewający – Polacy zestrzelili trzykrotnie więcej przeciwników niż przeciętnie każdy z innych dywizjonów alianckich. We wrześniu 1940 roku Polacy, rozproszeni po różnych jednostkach brytyjskich, zniszczyli 121 niemieckich maszyn. Nikogo nie dziwiło więc, że walka przyniosła im sławę i powszechny podziw. Za wysiłek i odwagę podziękował im osobiście król brytyjski, a angielscy dziennikarze oddawali im należyty hołd, pisząc z uznaniem o ich waleczności i zasługach. Dzieje polskich lotników w Brytanii nie były pozbawione nieporozumień, ponieważ Brytyjczycy początkowo oceniali ich materiał ludzki zdemoralizowany i niezdolny do walki. Ocena ta szybko okazała się mylna i niewłaściwa. Później uważano ich za szaleńców, którzy nie szanują swojego życia. Wkrótce jednak przekonano się, że Polacy to dobrzy myśliwcy, odznaczający się wyjątkową precyzją.