zawile.
W końcu w notesie u góry,
patrząc w cyferblat "Cyma",
nakreślił dziwne figury
z miną olbrzyma.
A potem wsparty na dłoniach,
już tylko w okno poglądał:
za oknem była zielona
Bolonia
i wieczór.
Daleko, w złotym birecie,
student przygrywał na flecie -
było to w lecie.
Stop!
Bo gdy wypełniła się pora,
znaczy, godzina szósta,
u bezbożnego rektora
popękały wszystkie lustra;
i potrzaskały także
u rentierów i tapicerów,
i u wszystkich w mieście fryzjerów,
a była to plaga za grzech.
Komiczne! woźny malvento,
egzaminując się w lustrze:
- Twarz mam na dwoje rozciętą!
wrzasnął!. A to było w lustrze.
Więc widząc, co się święci,
z kościołów uciekli święci,
salwując się fugą niepiękną,
jak lustra nie chcieli pęknąć.
Uniosły się trwożnie do góry
ładne gliniane figury
i poleciały do nieba
Nie ma świętych gdy potrzeba.
A tutaj w moich widzeniach
nastąpi należna przerwa.
Widzenia następują
Koty, motyle i drzewa
tańczyły ze zgrozy w kółko,
skrzydła siwaiły jaskółkom,
widziano krew na kamieniach.
Widziano nawet jak rektor
ze strachu spuszczał zasłony
i płakał, jak narodzony,
a przecież nie był bylekto.
A już na wszystkich ulicach
krzyczano: "Ginie Bolonia!"
Widząc ten bayzel, policja
jęła cwałować na koniach;
długimi pałkami z gumy
prazyli karabinierzy,
niestety wrzeszczały tłumy:
"Ratuj się, kto w Boga wierzy!"
I kto wierzył szeptał: "O Boże",
a kto nie: "Strachy na lachy!"
Ciekawsi włazili na dachy
i nawet bydło ryczało w oborze
ryczało, ryczało, ryczało.
Ulicami szli biczownicy
w diesirycznej włośnicy
i umartwiali ciało.
Mówiono, że nawet papież
(tss!) szuka ucieczki na mapie,
że całe święte Koncylium
bije się w członki lilią.
Taki to dopust Pan dał
przez usta Pandafilanda.
Tylko weseli studenci
do strachu nie mieli chęci:
w tawernach winem obrosłych
kochankom pisali akrostych,
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 -