Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
Opowieść o przygodach Karolci i jej przyjaciół rozpoczyna krótkie wprowadzenie od narratorki:

Dzień dobry!
Zaczyna się opowiadanie o przygodach dziewczynki, która miała na imię Karolcia, i o przygodach chłopca, imieniem Piotr. To, co im się przydarzyło, może się właściwie przydarzyć każdemu. Każdemu, kto...Sami zresztą się o tym przekonacie. Ale najpierw musicie poznać Karolcię!


NOWINA

Historia Karolci rozpoczyna się w momencie, gdy bohaterka ma osiem lat i osiem miesięcy. Z wyglądu dziewczynka nie przypomina swoich rówieśnic, była o wiele niższa. Miała związane w kitkę jasne włosy i równiutko przyciętą grzywkę. O wyglądzie bohaterki wiadomo jeszcze, że miała okrągłą buzię i trochę wystającą bródkę, jej oczy przypominały trochę oczy kota (duże, okrągłe i zielonkawe).

Karolcia była jedynaczką. Obok rodziców najbliższą rodziną była dla niej ciocia Agata. W momencie rozpoczęcia opowieści o tytułowej bohaterce zbliżał się koniec roku, za parę dni Karolcia miała otrzymać świadectwo szkolne z promocją do klasy trzeciej. Narratorka dokładnie opisuje moment pierwszego „spotkania” z dziewczynką:
W tej chwili, kiedy spotkaliśmy Karolcię biegnącą do domu, ona sama jeszcze nic nie wiedziała o rzeczach niezwykłych, które się jej przytrafią. Ale to bardzo często tak bywa — nie wiemy, co nas czeka nawet w najbliższej przyszłości.


Niezwykłe przygody dziewczynki zaczęły się od tego, że jej tatuś podczas obiadu zakomunikował, że nadszedł czas przeprowadzki do pięknego mieszkania z balkonem w nowym domu. Wszyscy bardzo ucieszyli się tą nowiną i od razu wybrali termin – za tydzień mieli zacząć nowy etap życia. Po obiedzie rodzice pojechali zobaczyć mieszkanie, a Karolcia miała zająć się odrabianiem pracy domowej.

Kolejne dni upłynęły rodzinie na pakowaniu i przygotowywaniu przeprowadzki. Karolcia upychała w jednej ze skrzyń swoje książki i zabawki, nawet zawiniętą w chusteczkę starą lalę - Ewelinkę. W końcu nadszedł dzień przeprowadzki na nowe mieszkanie. Mieściło się ono na pierwszym piętrze w nowych blokach przy ulicy Kwiatowej. Dom miał numer dwadzieścia, a mieszkanie siedem. Ten dzień okazał się dniem nie tylko tak ważnym, jak przypuszczała Karolcia, ale jeszcze ważniejszym: Naprawdę zupełnie niezwykłym.

ZACZĘŁO SIĘ ZWYCZAJNIE

Właściwie wszystko zaczęło się zupełnie zwyczajnie. Przeprowadzka trwała w najlepsze, wynajęci mężczyźni w niebieskich kombinezonach wynosili skrzynie z książkami i innymi rzeczami oraz meble. Rodzina odkrywała tajemnice opuszczanego mieszkania. Ktoś zauważył jaśniejsze ściany za meblami, ktoś inny mysie gniazdo, aż wreszcie ktoś zwrócił uwagę na niebieski, podłużny jak fasolka koralik, połyskujący w szparze podłogi, gdzie stał dawniej kredens. Nikt nie wiedział, skąd wziął się paciorek.

Karolcia chciała koralik wydłubać ze szpary, ale w ferworze obowiązków zapomniała. Zawróciła po niebieskie znalezisko już z taksówki, która miała ją i ciotkę Agatę zawieść do nowego lokum. Ujrzała koralik jaśniejący „przedziwnie” pięknym blaskiem i przy pomocy leżącej w pobliżu drzazgi wydobyła go ze szpary. Karolcia była ogromnie szczęśliwa. Zaciskała zdobycz w dłoni, podczas gdy taksówkarz próbował przejechać przez zakorkowane miasto. Gdy zaczął na głos mówić, że przydałby mu się latający samochód, dziewczynka powtórzyła jego prośbę na głos. Wtedy stało się coś nieprawdopodobnego:
W tejże chwili Karolcia uczuła jakby lekkie szarpnięcie i ze zdumieniem zauważyła, że taksówka powoli zaczęła unosić się ponad ulicą, ponad stłoczonymi autami i sunącymi po szynach tramwajami, przeskoczyła nawet lekko nad dachami domów.

Dziewczynka spojrzała na ciotkę Agatę, ale ta drzemała i kiwała się miękko i rozkosznie w takt lekkich podskoków fruwającej taksówki. Bohaterka zatem zwróciła się do kierowcy, a ten tylko obejrzał się, uśmiechnął porozumiewawczo i mruknął: — Dobra jest!.

Fruwająca taksówka sunęła nad miastem. Dziewczynka obserwowała z góry wieżę ratuszową, dach wielkiego domu towarowego. W końcu postanowiła wstąpić tam na małe zakupy, wiec kierowca zatrzymał się na wysokości trzeciego piętra i zgrabnie wjechał do wnętrza przez otwarte, wielkie okno. Najdziwniejsza była reakcja ludzi: nikogo to jakoś nie zdziwiło. Karolcia postanowiła obejrzeć pokoiki dla lalek, zaś ciotka Agata wylądowała przy ladzie z kapeluszami i przymierzała wszystkie po kolei.

Wśród wielu pokoików dla lalek bohaterce spodobał się zwłaszcza jeden, miał różowe mebelki, elektryczne oświetlenie był po prostu prześliczny! Gdy przyglądała się z zachwytem zabawce, jedna ze sprzedawczyń zaproponowała jej dziwną wymianę:
— Och — sprzedająca machnęła ręką i uśmiechnęła się dziwnie — pieniądze wcale nie są potrzebne. Wystarczy, jeśli mi po prostu dasz ten niebieski koralik, który dziś znalazłaś.

Słowa kobiety wprowadziły dziewczynkę w osłupienie. Na szczęście przybiegł po nią kierowca taksówki i krzyknął srogo do sprzedającej:
— Co, chciałabyś zdobyć koralik, prawda? Ale to ci się nie uda! O nie! Ja cię znam!


Mężczyzna porwał Karolcię w objęcia i skarcił za lekkomyślność. Okazało się, że sprzedawczyni ma na imię Filomena i jest jedną z najbardziej chytrych czarownic. Kiedyś, gdy taksówkarz był małym chłopcem, jemu także chciała odebrać magiczne znalezisko. Bohaterom udało się zbiec. Motor taksówki warczał niecierpliwie, gdy wszyscy troje znaleźli się już w jej wnętrzu. Tymczasem Filomena nie zamierzała dać za wygraną: biegła od strony lady z zabawkami. Jej włosy były rozwiane, a twarz potwierdzała jej zły charakter:
bardzo długi, spiczasty nos, trochę podobny do bocianiego dzioba. Wyciągała w stronę Karolci szponiaste ręce i coś wołała.

Na szczęście Filomena nie zdążyła dogonić bohaterów. Taksówka już szybowała ponad ulicami, aż w końcu dowiozła Karolcię i ciotkę Agatę do nowego mieszkania. Dziewczynka nie zdążyła wypytać kierowcy o czarownicę.

Gdy Karolcia chciała powiedzieć o niezwykłej jeździe rodzicom, jej mama zauważyła piękny kapelusz u Agaty. Pytanie o nowy nabytek spotkało się z ogromnym zdziwieniem ciotki: nie wiedziała, co on robił na jej głowie. Kobieta nie pamiętała nic z ostatniej godziny.

TROCHĘ O SĄSIADACH I O DESZCZOWYM DNIU

Nowe mieszkanie było bardzo ładne. Było większe od dawnego, miało duże okno z balkonem od strony ulicy i dwa okna, które wychodziły na podwórze, czyli na ładne, rozległe trawniki wypełnione klombami z kwiatkami i poprzedzielane ławeczkami. Wśród kolejnych zalet nowego lokum można było wymienić piękną łazienkę (w której Karolcia starannie i często myła ręce) oraz sąsiedztwo. W bloku bohaterki oraz w sąsiednich było mnóstwo dzieci, z niektórymi dziewczynka zawarła znajomości. Szczególnie bliskich było jej troje: Piotr, Leszek i Dorota.

Piotr mieszkał na drugim piętrze, tuż nad Karolcią. Choć był pół roku starszym od dziewczyny, bardzo się z nią zaprzyjaźnił. Był wyższy od dziewczynki, miał jasne włosy, interesował się geografią oraz bardzo lubił czytać. Drugim przyjacielem bohaterki był mieszkający na drugim piętrze Leszek. Chłopiec miał małą siostrzyczkę Janię, która dopiero po wakacjach miała rozpocząć naukę w pierwszej klasie. Oprócz Piotra i Leszka Karolcia zaprzyjaźniła się także z Dorotą. Dziewczynka mieszkała w sąsiednim bloku, miała czarne warkocze i jasną cerę. Z kolei Agasia – następna koleżanka, miała włosy związane na czubku głowy w koński ogon i była rówieśnicą bohaterki. Szczególnie lubiły stawać przed wystawą wielkiego sklepu z zabawkami po przeciwnej stronie ulicy i opowiadać, jakie zabawki chciałaby z niego mieć. Dalszymi sąsiadami dziewczynki byli dwaj chłopcy, bracia Waldek i Robert. Nie lubiła ich, ponieważ często ją przezywali i straszyli inne dzieci.

Obok nowych osób Karolcia poznała także nowego zwierzaka. W mieszkaniu pojawił się nieduży kotek, szary z białą mordką i różowym nosem, bardzo wąsaty i zawsze chętny do zabawy. Ciotka Agata nadała mu imię Gracja. Kot od razu zyskał sympatię rodziny stał się – jak na przedstawiciela swojego gatunku - wrogiem Nero, psa dozorczyni. Zwierzaki ganiały się po całym podwórzu.

W pewien deszczowy dzień w domu Karolci zabrakło bułek. Ciotka postanowiła posłać po nie dziewczynkę, gdy tymczasem rodzice szykowali się do pracy. Po powrocie z pieczywem, podczas wyjmowania reszty z kieszeni płaszczyka, bohaterka wyjęła także błękitny koralik. Okazało się, że całkowicie o nim zapomniała. Szybko ukryła się w łazience i zabrała się do mycia swego skarbu, aż nagle ilość piany zaczęła się niepokojąco powiększać, a bańki mydlane rosły i rosły. Wtem stało się coś nadzwyczajnego – koralik przemówił ludzkim głosem. Cieszył się, że w końcu, po wielu latach odosobnienia, ktoś go odnalazł.

Koralik podziękował Karolci za wydobycie go ze szpary w podłodze pod ciemną szafą, gdzie przeleżał kilka lat (a może nawet kilkadziesiąt). Ukrył się tam przed Filomeną. Gdy dziewczynka usłyszała to imię, była przekonana, że skądś zna jego właścicielkę…

Nagle paciorek – kierując się uwagą ośmiolatki, iż dziwnie rozmawia się z kimś tak małym, zaczął rosnąć i powiększać się. Jednocześnie stawał się coraz mniej błękitny, a za to coraz bardziej przezroczysty. W końcu wyglądał jak spora bańka mydlana, zaczął podskakiwać na dłoni bohaterki, ciesząc się z odzyskanej swobody: - Och, jak to dobrze trochę tak się rozciągnąć i poruszać. Tyle lat byłem nieruchomy.

Po kilku podskokach niebieskie znalezisko przyjął poważny ton i oznajmił Karolci, że jest w stanie spełnić jej wszystkie życzenia, o ile będzie trzymała go w dłoni. Czas na pierwszą prośbę nastąpił kilka minut później, gdy dziewczynka ukryła już paciorek w kieszeni:
Niech owsianka w jednej chwili zniknie z talerza!

Tak też się stało, a bliscy pochwalili ją za zjedzenie całej pożywnej porcji.

CO BYŁO DALEJ

Karolcia miała pewne wyrzuty, że ciotka Agata pochwaliła ją za zjedzenie ,,Mańki” niesłusznie. Postanowiła, że w przyszłości postara się unikać podobnych sytuacji, w których okłamuje rodzinę i… jeść owsiankę.

Gdy ciotka Agata zaczęła narzekać, że w deszcz musi iść po zakupy. Na jej słowa o konieczności kupienia kury na obiad Karolcia pomyślała, że byłoby cudownie, gdyby troszcząca się o nią ciotka nie musiała nigdzie jechać. Koralik spełnił kolejną prośbę dziewczynki i po chwili w kuchni rozległo się donośne gdakanie. Dorodna kura przechadzała się po stole, dziobiąc z zadowoleniem okruchy ze śniadania. Ciotka i mama nie wiedziały, do którego z sąsiadów należy ptak, nie uśmiechało się im także chodzić od mieszkania do mieszkania i pytać o właściciela. Wtedy Karolcia poprosiła w myślach, aby kura zniknęła. Tak też się stało.

Gdy ciotka wybiegła po zakupy, mama zaczęła szykować się do pracy. Na pytanie Karolci o godzinę powrotu odpowiedziała, że nie wie. Po zakończeniu zmiany w szpitalu miała jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. Gdyby córka była trochę starsza, mogłaby ją wyręczyć, ale było na to stanowczo za wcześnie. Marzenie o szybkiej dorosłości zaczęło się spełniać w mgnieniu oka. Dziewczynka poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. W sekundę stała się wyższa od mamy, zamieniła się w dorosłą kobietę, aż rodzicielka jej nie poznała.

Zdziwiona Karolcia spojrzała w wiszące naprzeciwko lustro i przekonała się, że jest wysoką osobą, ubraną zupełnie dorośle, i że nawet ma na głowie kapelusz. Podczas gdy mama zaczęła szukać swojej małej córeczki, bohaterka powtarzała: — Przecież tu jestem, mamo (…) Czy nie poznajesz mnie, mamo? Przerażona chciała poprosić koralik o powrót do normalnych rozmiarów, lecz nie miała go już w dłoni. Nie wiedziała, co będzie teraz. Jej strach sięgnął zenitu, gdy spiesząca się do pracy mamy wyprosiła nieznajomą kobietę za drzwi, kierując ją do dozorcy, który z pewnością wskaże jej odpowiedni adres.

GDZIE JEST KORALIK?

Zrozpaczona Karolcia zaczęła szukać koralika, nie dopuszczając do świadomości scenariusza, że oto bezpowrotnie stała się dorosła. Nagle usłyszała nawoływania z podwórza swoich przyjaciół. już chciała do nich zbiec, gdy zdała sobie sprawę, że nie potrafi poruszać się w wysokich obcasach, a spódnica plącze się naokoło nóg. W końcu Karolcia zsunęła się po poręczy. Po drodze wpadła na jakiegoś chłopca. Ogromnie zdumiony Leszek przeprosił nieznajomą kobietę.

Na podwórzu było pełno dzieci. Dorota i Agasia bawiły się w klasy, gdy ujrzały bohaterkę, ukłoniły się grzecznie i powiedziały — Dzień dobry!. Karolcia odpowiedziała i przystanęła nieopodal, zastanawiając się, co robić dalej. Gdy jednak ujrzała, jak jej przyjaciółka oszukuje w zabawie, nie wytrzymała i palnęła:
— Nie daj się oszukiwać, Agasiu! — krzyknęła. — Dorota Wcale nie trafiła do nieba! Sama widziałam!

Krótka wymiana zdań zakończyła się pokazem skoków wykłócającej się kobiety, wokół której zaczęli zbierać się gapie. Widok nieznajomej z uniesioną spódnicą i skaczącej na jednej nodze wzbudził niemałe zainteresowanie.

Gdy Karolcia usłyszała głos mamy, wołającej ją z okna, niewiele myśląc odkrzyknęła, że już wraca. Słowa te wywołały ogromne zdenerwowanie mamy: — Proszę pani! Przecież pani słyszy, że wołam moją córeczkę. Zrozpaczona Karolcia rozpłakała się rzewnie. Łzy spływały jej po policzkach i szlochała głośno. W dodatku była bardzo głodna. Nie zjadła przecież owsianki. W końcu postanowiła ukryć się przed mamą w sąsiedniej sieni i poczekać na ciotkę Agatę.

Gdy w końcu ta wróciła z zakupów, Karolcia podeszła do niej z nadzieją na rozpoznanie. Oczywiście myliła się. Nie myśląc wiele, dziewczynka ukryta w ciele dorosłej kobiety dała potężnego susa do mieszkania w chwili, gdy tylko krewna otworzyła drzwi. Nie bacząc na krzyki przerażonej tym wtargnięciem Agaty, pobiegła w stronę łazienki. To pod jej drzwiami stała wtedy, kiedy dokonała się ta przemiana - tu na pewno musiał upaść błękitny koralik.

Dziewczynka zaczęła nerwowo szukać paciorka, podczas gdy Agata zadawała pytania o to, dlaczego wtargnęła do jej mieszkania. W końcu bohaterka znalazła koralik i szepnęła życzenie. W tej samej chwili na podłodze w przedpokoju siedziała mała Karolcia, głodna jak wilk i przekonana, że nie chce już nigdy być dorosła.

Gdy ciotka przygotowywała jej jedzenie, ukryła się w łazience i przeprosiła koralik za swoją lekkomyślność. Postanowiła, że teraz musi go solidniej ukryć, po czym wytarła go starannie i zawinęła w chusteczkę do nosa.

Przed zaśnięciem dziewczynka obiecała sobie, że od tej pory będzie ostrożniej wypowiadała swoje życzenia. Nie wiedziała przecież, co może z nich wyniknąć. Postanowiła także, że nawlecze koralik na bardzo mocną nitkę (jedwabną i różową, wydobytą z koszyczka z przyborami do szycia mamy), dzięki czemu zawiesi go sobie na szyi. Gdy tak rozmyślała, pojawiła się niespodziewanie ciotka Agata. Zaskoczona widokiem niebieskiego paciorka wzięła go w palce i zaczęła oglądać pod światło. Powtarzała, że odpowiedź na pytanie, czy jest to koralik czy guziczek ułatwiły by jej z pewnością okulary. Nagle na jej nosie pojawiły się szkła. Podobnie stało się z wypowiedzianym pragnieniem zjedzenia ciastka z kremem. Nagle wokoło — na stoliku, na krześle, na półce z książkami, a nawet na oknie pojawiły się tace pełne ciastek z kremem. Co gorsza, przybywało ich coraz więcej.

Widząc ryzyko zatonięcia w narastającej masie ciastek, Karolcia szybko zerwała się szybko z łóżka i błyskawicznie pochwyciła porzucony przez ciotkę na stoliku koralik. Ilość ciastek była idealna na przyjęcie gości – taka myśl została szybko wcielona w życie przez paciorek. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi – najpierw pojawił się listonosz (jadł ciastka bardzo szybko i co chwila jak kot oblizywał swoje długie i sumiaste wąsy, ale ciastek nie ubywało), potem jacyś państwo z oficyny z trojgiem dzieci, następnie pani w kapeluszu i z parasolem, która niby to jadła ciastka, ale jednocześnie rozglądała się po pokoju.

Widok nieznajomej kobiety wzbudził w Karolci strach. Nagle przypomniała sobie, kim ona jest – akurat w chwili, gdy kobieta spostrzegła leżący na kołdrze koralik: to była zła czarownica Filomena. Karolcia błyskawicznie w ostatniej chwili zdołała wyrwać koralik z ręki ciotki Agaty, a posiadaczka spiczastych palców powiedziała groźnie: — Oddaj mi natychmiast!. Na szczęście dziewczynka zachowała przytomność umysłu i szybko wypowiedziała w myśli życzenie, aby ciastka, goście i Filomena zniknęli jak najszybciej z jej pokoju, a ciotka Agata o wszystkim zapomniała. Tak też się stało.

AUTOBUS I INNE RZECZY

Kiedy nazajutrz Karolcia obudziła się, było już bardzo późno. Tatuś dawno poszedł do pracy, a mama szykowała się właśnie do wyjścia. Zaniepokojona dziwnym zachowaniem córki poprzedniego dnia, pozwoliła jej wyjść na podwórze tylko jeśli przestanie padać. Na pytanie, co w takich razie dziewczynka ma robić cały dzień w domu, mama zaproponowała, by poczytała książkę lub zaprosiła któregoś z przyjaciół do siebie. Mama bardzo spieszyła się do autobusu, który o tej porze zawsze był wypełniony ludźmi. Przewidywała, że pewnie zmoknie na przystanku. Marzenie mamy o pustym autobusie zostało oczywiście przedstawione koralikowi przez Karolcię.

Chwilę później do bohaterki przyszedł w odwiedziny jej przyjaciel, Piotr. Zamierzali bawić się razem cały dzień, ale najpierw dziewczynka zaprowadziła go do okna, aby zobaczyć, czy mama dostała się do pojazdu. Widok był bardzo ciekawy: do pierwszego autobusu wepchnęła się masa zmokniętych ludzi, do drugiego zaś - pustego, zupełnie nowego, czerwonego autobusu – jako pierwsza wsiadła mama. Po niej zaczęli wsiadać inni, gdy tymczasem jakiś chuligan zaczął odpychać starszych ludzi. Na ten widok Karolcia zapragnęła być w tym momencie na dole i dać chłopcu nauczkę.

W tej samej chwili okno otworzyło się i dziewczynka, ku ogromnemu zdumieniu Piotra, uniosła się w powietrze, a następnie spłynęła na ulicę i znalazła się na przystanku autobusowym obok tego wstrętnego chłopaka. Teraz wszyscy na ulicy ze zdumieniem patrzyli, jak mała dziewczynka podskoczyła do góry i trzasnęła osiłka piąstką w nos, aż się przewrócił, po czym szybko zaczęła uciekać.

Kilka sekund później bohaterka była z powrotem w swoim pokoju, obok stojącego z ustami otwartymi ze zdumienia Piotra. Na jego pytania, jak to się stało, Karolcia opowiedziała mu o koraliku i spełnianych przez niebieskie cudo życzeniach. Przyjaciel oczywiście nie uwierzył jej w żadne słowo – potrzebował dowodów (epizod z dryblasem na przystanku wydawał mu się jakąś sztuczką). Założyli się zatem o jego największy skarb - globus.

Pierwszym wyzwaniem postawionym Karolci było stanie się niewidzialną. W jednej chwili stała się przezroczysta jak szkło. Tylko wiszący na jej szyi koralik jaśniał błękitnym światełkiem. Piotr stał zdumiony, a potem zaczął wołać: — E, ty się tylko tak schowałaś! Uwierzył w końcu, gdy na jego prośbę uniosła krzesło. Gdy nieśmiało poprosił, czy on także może stać się niewidzialny, Karolcia spełniła jego marzenie. Ofiarą przezroczystych dzieci stała się ciotka Agata, która weszła do pokoju i poprosiła, by wyszli z kryjówki. Prawie przewróciła się o wyciągniętą nogę dziewczynki, gdy podeszła do okna:
— Przysięgłabym, że tu coś leży na podłodze — mruknęła i hucznie spojrzała na posadzkę. Nic jednak tam widać nie dostrzegła, bo ruszyła dalej, potrącając po drodze niewidzialnego Piotra.

Dzieci postanowiły potwierdzić swoją nową moc na innych i zejść na podwórze. Najpierw jednak zamierzały posilić się w kuchni – nadal niewidzialni.

HURA! NIEWIDZIALNI! HURA! LATAMY!

Ciotka Agata nalała mleko do kubeczków i przygotowała bułki z masłem i szynką, gdy nagle przypomniała sobie o suszących się na balkonie ściereczkach. Po powrocie do kuchni ze zdumieniem odkryła, że talerze i kubki są puste. Nagle usłyszała w przedpokoju tupot małych stóp i trzaśniecie drzwi. Niewidzialni Karolcia i Piotr minęli na schodach sąsiadkę. Pani Kowalska odpowiedziała niepewnie na usłyszane Dzień dobry!, ale nie wiedziała, kto jest adresatem pozdrowienia.

Na podwórzu okazało się, że deszcz przestał nareszcie padać i tylko gdzieniegdzie pozostały spore kałuże. Dzieci postanowił wykorzystać okazję i wokół największej zebrali się Agasia i dwoje jej młodszych kolegów i zaczęli budować tamę. Nagle z sąsiedniego bloku wypadł Waldek, podbiegł do kałuży i zaczął ochlapywać dzieciarnię. Piotr i Karolcia spojrzeli na siebie — była to nareszcie prawdziwa okazja, żeby dać porządną nauczkę chuliganowi, który teraz wpychał do kałuży po kolei swoje młodsze ofiary:
Pobiegli więc szybko w stronę Waldka. Bardzo to śmiesznie wyglądało, kiedy duży Waldek klapnął naraz w sam środek błota jak żaba! To Piotr, niewidzialny Piotr popchnął go z całej siły. — Kto mnie pchnął?! — ryknął rozzłoszczony Waldek. I obejrzał się — ale nikogo za sobą nie zobaczył. Ale za chwilę znów rymsnął w błoto — to niewidzialna Karolcia chwyciła go za nogę, tak że stracił równowagę. A wszyscy naokoło stali i aż się trzymali za boki ze śmiechu. I nikt tego Waldka nie żałował, tylko wszyscy mówili, że dobrze mu tak za to, że taki dla wszystkich jest niedobry!


Kolejnym pomysłem Karolci i Piotra była pomoc miłej pani Kozłowskiej z drugiego bloku – chłopiec pomógł jej dźwigać ciężki kosz ze sprawunkami. Nie zdając sobie sprawy z pomocy niewidzialnego dziecka, kobieta cieszyła się, że oto odzyskała siły, zapewne po regularnie pitych ziółkach. Podczas gdy Piotr pomagał sąsiadce, Karolcia pędziła rozpędzona na hulajnodze, wprawiając w przerażenie pozostających na podwórku gapiów.

Po jakimś czasie niewidzialne dzieci postanowiły udać się do wielkiego domu towarowego, tam dopiero było miejsce do zabawy. Wcześniej napisały listy do ciotki Agaty i mamy Piotra, w których informowali o zabawie z tym drugim u niego w domu.

Dostarczając list do mieszkania chłopca, przydarzyła im się zabawna przygoda – przez nieuwagę zostali zamknięci w środku. Karolcia nie zraziła się drobnym niepowodzeniem – od czego miała niebieski korali. Bohaterowie poprosili o moc latania. Natychmiast okno otworzyło się i przyjaciele wyfrunęli przez nie. Unosili się teraz lekko nad ulicą, trzymając się za ręce.

Z góry mogli przyjrzeć się pajęczynie, złożonej z przewodów elektrycznych linii tramwajowych i trolejbusowych, mogli zaglądać do okien wszystkich domów. Postanowili wykorzystać to i zareagować, gdy frunąc obok wysokiej kamienicy zobaczyli, jak z mieszkania na trzecim piętrze jakiś malec wyglądał przez okno i tak się wychylał, że naprawdę mógł wypaść. Zdenerwowana Karolcia nie zawahała się, aby dać chłopcu nauczkę. Razem z Piotrem zatrzymała się przy tym oknie i wpłynęła do mieszkania. Wspólnymi siłami ściągnęli malca z okna, a Piotr powiedział możliwie grubym głosem, że nie wolno wchodzić na parapet, w przeciwnym razie malec dostanie „w skórę”.

Po nastraszeniu malucha bohaterowie lekko płynęli nad miastem. Przysiadali dla zabawy na chwilę na dachach lub na balkonach i unosząc się znowu w powietrze gonili się naokoło wszystkich kominów fabrycznych. Było to jednak niebezpieczne, ponieważ od czasu do czasu wiał dość silny wiatr, który mógł ich łatwo rozdzielić. Tak też się stało - w pewnej chwili Piotr zorientował się, że leci samotnie.

Dopiero po chwili spostrzegł Karolcię, zaczepioną brzegiem sukienki o jakąś antenę telewizyjną. Zawrócenie po przyjaciółkę nie było wcale łatwe, wiatr miotał nim na wszystkie strony. Z pomocą przyszły gawrony, parę uderzeń mocnymi dziobami i sukienka dziewczynki została odczepiona. Wtedy okazało się, że dzieci są widoczne dla ptaków i że… rozumieją ich język. Gawrony przestrzegły Karolcię przed lekkomyślnym używaniem koralika. W końcu przyjaciele dotarli do domu towarowego i wylądowali na tarasie, gdzie była urządzona kawiarnia. Karolcia poczuła ogromne pragnienie i razem z Piotrem wpadli na pomysł, jakby tu zjeść trochę lodów. Przechwycili dwie porcje, zostawiając pieniądze na bufecie. Transakcja udała się idealnie, lody były wspaniałe i pokrzepiające, a dzieci raźnie weszły do wnętrza domu towarowego.

LEPSZE l GORSZE POMYSŁY

W domu towarowym panował jak zawsze ogromny tłok. Ruchome schody zapchane były ludźmi, co utrudniało poruszanie się. Bohaterowie doszli do wniosku, że nie mogą przepychać się będąc niewidzialnymi, ponieważ mogliby zostać uduszeni w tym ścisku. Uznali, że najrozsądniej będzie podróżować normalnie.

Oglądanie zaczęli do stoiska z butami, gdzie ludzi obsługiwała bardzo niegrzeczna sprzedawczyni. Rzucała na ladę pudełka z butami i nikomu nie chciała podać innej pary, jeśli jakieś buty były za ciasne albo za luźne. Kiedy Piotr z Karolcią podeszli do stoiska, jakaś pani z małą dziewczynką na próżno prosiła o zamianę za ciasnych butów, które kupiła dla swojej córeczki. Bohaterowie doszli do wniosku, że sprzedawczyni przyda się nauczka:
Tylko rób to samo co ja! — I Piotr szybko schwycił z półki parę męskich butów, które włożył sobie na ręce. Karolcia zaraz też chwyciła jakąś parę czerwonych sandałków i ku szalonemu zdumieniu i przerażeniu ekspedientki — dwie pary butów samodzielnie pomaszerowały wzdłuż lady.

Pracownica stoiska bardzo zdenerwowała się na ten widok, gdy tymczasem męskie buty i czerwone sandałki tańczyły przytupując wesoło. W końcu uległa nastrojowi chwili i zaczęła śmiać się ze wszystkimi. Nagle buty przystanęły i dało się słyszeć dwa dziecinne głosy, które powiedziały głośno i wyraźnie: — Żądamy, aby sprzedająca była grzeczna dla kupujących! Sprzedająca zaczerwieniła się jak burak i rzuciła się w stronę butków, ale one tymczasem już zwinnie wróciły na swoje miejsce na półce. Tylko ludzie stojący przy ladzie powtarzali słowa dzieci. W końcu sprzedająca już nie mogła się złościć i musiała być bardzo grzeczna. Wszyscy myśleli, że dziwne zajście było wyreżyserowaną reklamą.

Tymczasem Piotr i Karolcia powędrowali dalej. Stoisko z zabawkami było na samym końcu, musieli więc przejść wzdłuż wielu jeszcze innych stoisk z różnymi rzeczami. Odwiedzili dział z pięknymi szalami, rękawiczkami i chusteczkami, gdzie dali nauczkę chłopcu w poplamionym swetrze, który wpychał ukradkiem do kieszeni piękny jedwabny szalik. Ludzie doszli do wniosku, że oto byli świadkami zdjęć do filmu.

Kolejnym działem był ten z zabawkami. Dzieci obserwowały wszystko z zachwytem. Karolcia zapragnęła wziąć chociaż na chwilę do rąk którąś ze wspaniałych, ogromnych lalek. Wtedy Piotr zaproponował, że wdrapie się na tę półkę i zdejmę jej którąś. Choć targały nią wyrzuty sumienia, wybrała tę w spódniczce czerwonej, uczesaną w koński ogon. Za chwilę duża lalka znalazła się w ramionach Karolci, która zaczęła ją oprowadzać niczym małe dziecko. Nagle wśród zgromadzonych rozległ się okrzyk zachwytu: — Lalka, która sama chodzi! Pewnie bardzo droga!.

Zebrani także chcieli kupić taką lalkę, na nic zdały się tłumaczenia sprzedawczyni, że ten model nie chodzi sam. Po chwili została oskarżona o ukrywanie pięknych zabawek i wystawienie do sprzedaży tylko tych zepsutych. Tymczasem Piotr z Karolcią wyprowadzili lalkę na korytarz. nie mieli zamiaru uciekać z lalką, tylko ogromnie się im ta zabawa spodobała. Ludzie stojący przy stoiskach stawali w podziwie, zagapieni na maszerującą lalkę, a pozostawieni w sklepie z zabawkami zaczęli gonić uciekającą. Ktoś wpadł na pomysł, by zawołać dyrektora, co nie na żarty wystraszyło bohaterów. W końcu postanowili oddać lalkę. Nagle maszerująca zabawka zatrzymała się, przystanęła, obróciła w stronę pościgu i powiedziała głosem, który dziwnie był podobny do głosu Piotra: — Znudziło mi się chodzić. Chcę wrócić na półkę. Tak też się stało.

Wszyscy zaczęli pytać o cenę chodzących lalek, a Piotr i Karolcia wsiedli do małego samochodziku i ruszyli przed siebie. Naturalnie znów zaczęły dziać się straszne awantury, bo teraz wszyscy biegli za pędzącym samochodzikiem z krzykiem: — Reklama! Reklama!.

Następnym miejscem w domu towarowymi, które odwiedzili bohaterowie był domek Baby Jagi. Był to mały domek zbudowany z pierników — ale tak na niby, bo naprawdę to był drewniany. Były tam małe okienka z firaneczkami i zielone drzwi, a na dachu siedziała drewniana sowa i obok niej uszyty z gałganków czarny kot.

CO SIĘ DZIAŁO DALEJ W PIERNIKOWYM DOMKU

Niewidzialne dzieci otworzyły skrzypiące drzwiczki zielonego płotka, który otaczał domek Baby Jagi. Pod oknami zrobiony był ogródek z papierowych kwiatów i rosło drzewo, które było zwykłą dekoracją z dykty i papieru, pomalowanego na zielono i brązowo. Czerwone jabłka na drzewie też były z czegoś zrobione (najprawdopodobniej z papierowej, pomalowanej na czerwono masy). Niewiele myśląc, Karolcia przyznała Piotrowi rację, że lepiej byłoby, gdyby domek i wszystko wokoło było prawdziwe, a nie zrobione z papieru i dykty:
— Pewnie że bym chciała, żeby to był prawdziwy, ale taki najprawdziwszy domek z prawdziwą Babą Jagą i prawdziwym kotem, ze wszystkim prawdziwym!

Koralik natychmiast spełnił życzenie Karolci.

Ledwie zamknęli za sobą skrzypiącą furtkę, natychmiast poczuli zapach żywych kwiatów rosnących przed domkiem, a zielona trawa była świeża i pełna stokrotek. Puchacz na dachu poruszał się niespokojnie i łypnął jednym żółtym okiem, czarny kot wstał i przeciągnął się, a potem mrucząc przyjaźnie zeskoczył na ziemię i zaczął się ocierać o nogi Karolci, tak jak to zwykły czynić wszystkie zaprzyjaźnione koty na świecie. Przymilanie się kota było dowodem na to, iż bohaterowie dla zwykłych ludzi byli niewidzialni, nie zaś dla tych z zaczarowanego świata.

Tymczasem kot wyginając grzbiet miauknął kilka razy uprzejmie, a potem, z podniesionym do góry ogonem, powędrował do drzwi chatki. Po chwili te zielone drzwi otworzyły się i wyszła do ogródka Baba Jaga. Ponieważ przedtem była drewniana, więc w pierwszej chwili zupełnie nie było wiadomo, czy dalej jest drewniana, czy też dzięki czarom jest prawdziwa. W każdym razie w tej chwili wcale nie wyglądała groźnie i w dodatku z poczciwym uśmiechem zapraszała ich do środka domku.

Dzieci weszły do środka i zaparło im dech na widok pięknych przedmiotów tam zgromadzonych. Wszystko było tam prawdziwe — i małe mebelki, i poduszki na łóżka, i piec z trzaskającym wesoło ogniem. Baba Jaga poczęstowała ich świeżo upieczonymi piernikami, były przepyszne. Gdy zobaczyła, że dzieci nie dadzą rady zjeść wszystkich zaproponowała, by częstowały nimi dzieci z domu towarowego. Na słowa Karolci, że przecież są niewidzialni dotknęła ich palcem i zapewniła: teraz już was wszyscy będą widzieli.

Wokół domku Baby Jagi stały zagapione dzieci. Stali również nie mniej zagapieni ich rodzice. Wszyscy podziwiali piernikowy domek, kwitnące wokół kwiaty i mądrego kota, który mruczał jakąś kocią piosenkę. Zachwyt wzrósł z chwilą, kiedy z domku wyszli Piotr i Karolcia i zaczęli rozdawać piernikowe serduszka w czekoladzie. Baba Jaga przypomniała sobie, że te ciasteczka są magiczne: kto zje takie serduszko, od razu staje się lepszy. Rzeczywiście, zaczęły dziać się rzeczy niezwykłe:
Wszyscy ustępowali sobie miejsca, nikt się nie pchał, chłopcy prosili dziewczynki, aby stanęły przed nimi, nie było mowy o żadnych sprzeczkach i popychaniu. A nawet jeden starszy chłopak pożyczył swoją czystą chustkę do nosa pewnemu malcowi i wziął go na ręce, aby mógł lepiej zobaczyć, jak wygląda domek Baby Jagi. Pewna dosyć duża dziewczynka zdjęła z warkocza różową kokardę i podarowała ją małej dziewczynce, która płakała z powodu zgubienia własnej kokardy. Jeśli przypadkiem zjadł kawałek piernika ktoś z dorosłych, natychmiast zaczynał rozumieć, że sprawy dzieci są niezmiernie ważne i właściwie najważniejsze ze wszystkiego. Mamusie natychmiast uważały, że sprawunkiem, który jak najszybciej trzeba załatwić, jest kupienie lalki dla córeczki, a tatusiowie szybko przeliczali pieniądze, czy im starczy na kupno roweru lub chociaż hulajnogi dla synka. Wszyscy chcieli być dla wszystkich bardzo dobrzy.

Naraz ku swojemu ogromnemu zdumieniu Karolcia zobaczyła w tłumie, w którym rozdzielała piernikowe serduszka, swoją własną mamusię. Na szczęście mamusia zajadała właśnie kawałek piernika, którym ją poczęstowała jakaś inna mamusia, i wobec tego wcale się nie zdziwiła, kiedy zobaczyła Karolcię w domku Baby Jagi, tylko zamachała do niej wesoło chusteczką.

Nagle do Karolci podeszła jakaś pani w dziwacznym kapeluszu z piórami, takim, jakich już nikt nie nosi, i wyciągnęła rękę. Nie chciała piernika, lecz… koralik. To był zła czarownica Filomena. Wyciągnęła swą szponiastą, chudą rękę w stronę paciorka, dziewczynkę ogarnął strach.

Choć natychmiast odzyskała niewidzialność, niestety błękitny koralik nie był przecież niewidzialny, tylko jaśniał swym ślicznym błękitem, kołysząc się na różowej, jedwabnej nitce, wiszącej na szyi dziewczynki. Filomena widziała go doskonale i krzyczała, że i tak go jej odbierze. Piotr chwycił szybko Karolcię za rękę i zaczęli uciekać. Błękitny koralik wyglądał jak mała, niebieska iskierka migocąca w powietrzu. Filomena rzuciła się gwałtownie w pogoń za nimi. Uciekający przemykali się w tłumie, nurkowali między kupującymi, a czarownica pędziła za nimi, wymachując parasolem.

Goniąc poprzez całe piętro, Piotr i Karolcia wpadli do działu firanek. Wtedy to Filomena zaplątała się w jedną z nich i runęła jak długa na podłogę. Trzepotała się niby ryba w sieci i już się zdawało, że koralik jest ocalony, gdy nagle jakaś przechodząca pani niechcący zaczepiła nową, dopiero co kupioną łyżką durszlakową o różową nitkę na szyi niewidzialnej Karolci - koralik potoczył się po gładkim linoleum, którym wyłożona była podłoga w domu towarowym, wydając przy tym dźwięk jak najdelikatniejszy dzwoneczek. Filomena usłyszała ten dźwięk. Szybko wyplątała się z firanki i skoczyła jak pantera w stronę koralika. Na szczęście niewidzialni bohaterowie także rzucili się na ziemię:

Chwila była bardzo dramatyczna! Bo oto szponiasta ręka Filomeny była tuż, tuż przy koraliczku, gdy naraz, prawie w ostatniej chwili zdołała go pochwycić Karolcia. Piotr tymczasem usiłował obezwładnić Filomenę: gdy ta leżała wyciągnięta na chodniku, przytrzymał ją z całej siły, aby nie mogła gonić dalej Karolci. I znów naturalnie zgromadził się tłum ludzi — wszyscy przyglądali się ze zdumieniem Filomenie, która w przekrzywionym kapeluszu, wyjąc dziko, rzucała się na podłodze. Bo nikt przecież nie widział walczącego z Filomeną Piotra.


Ludzie doszli do wniosku, że Ta pani zachorowała i postanowili wezwać pogotowie. Po chwili lekarz w białym fartuchu i dwaj sanitariusze zajęli się Filomeną, która dalej krzyczała, że musi odebrać niebieski koralik! Sanitariusze włożyli pacjentce pod pachę termometr, podczas gdy ona nadal kłóciła się ze wszystkimi, że nic jej nie jest.

Tymczasem Karolcia zdołała już na szczęście podnieść koralik. Trzymała go teraz w zaciśniętej ręce i nie wiedziała, co z nim zrobić, aby go nie zgubić. Gdy ujrzała mamę kupującą guziki do jej sukienki, podbiegła do niej i szybko wsunęła koralik do kieszeni jej płaszcza. Teraz była pewna, że koraliczek jest zupełnie bezpieczny.

Dzieci ułożyły plan – muszą jakoś wrócić do domu i tam poproszą koralik o odzyskanie cielesności. Teraz pozostało tylko wymyślić, jak się tam dostaną. O tej porze wszystkie autobusy były bardzo przepełnione, ludzie wracali na obiad do domu, mogliby ich zgnieść, ale nie było innego wyjścia.

Nim opuścili dom towarowy, poszli pożegnać się z Babą Jagą i z czarnym kotem. Dostali na drogę kilka magicznych pierników, które w prawdziwym świecie także utrzymują swoje działanie. Gospodyni wiedziała, że gdy odejdą, ona znów stanie się drewniana, ale nie było jej smutno. Poprosiła, aby jeszcze kiedyś ją odwiedzili, a potem wróciła do pierwotnej postaci:

W DOMU DZIEJĄ SIĘ DZIWNE RZECZY

Dostanie się do domu w zatłoczonym autobusie, gdy jest się niewidzialnym, wcale nie jest łatwe. Na szczęście dzieci dotarły na miejsce całe i zdrowe. Udało im się dostać do mieszkania Karolci, choć ciotka Agata dłuższą chwilę mruczała gniewnie na głupie dowcipy chuliganów, którzy dzwonią i uciekają.

Najgorsze było to, że mama dziewczynki jeszcze nie wróciła do domu, a wraz z nią niebieski koralik. Dzieci zaczęły się bać - Bo co by było, gdyby tak na przykład, wyjmując z kieszeni chusteczkę albo rękawiczki, mama wyrzuciła niechcący koralik. Strach pomyśleć —wtedy musieliby już do końca życia zostać niewidzialni.

Piotr postanowił zobaczyć, co się dzieje u niego w domu, czy mama nie wezwała jeszcze policji na poszukiwanie zaginionego synka, a Karolcia miała czekać na mamę. Oboje byli bardzo głodni. Aby udobruchać marudzącą ciotkę Agatę, dziewczynka podłożyła jej kawałek serduszka w czekoladzie z karteczką, namawiając do zjedzenia smakołyku. Jak na złość ciotka krzątała się przy kuchence gazowej, aż w końcu zobaczyła paczuszkę i z ciekawością spróbował pierniczka. Chwilę później od razu poweselała. Pomrukując z zadowolenia, zjadła pierniczek do końca i stwierdziła, że Karolcia to złote dziecko!.

W tej chwili rozległ się dźwięk dzwonka – Piotr wrócił od siebie. Tym razem Agata nie zdenerwowała się już tak bardzo otwierając drzwi, tylko zachichotała i nucąc wesoło, wróciła do kuchni. Przyjaciel powiedział Karolci, że na szczęście jego rodzice jeszcze nie wrócili z miasta. Zostawił kartkę, że niedługo przyjdzie, aby się nie martwili. Nie udało mu się nic zjeść, ponieważ wszystkie sprawunki mama miała załatwić w drodze powrotnej. Dzieci postanowiły zjeść coś w kuchni Karolci, podczas gdy Agata prała w łazience. Po powrocie zdziwiła się, dlaczego jest tak mało mleka w dzbanku i skąd się wzięły na stole dwie brudne szklanki.

W końcu do domu wróciła mama. Jej ręce wypełniały rozmaite paczki, aż wreszcie zdjęła płaszcz i powiesiła na wieszaku w przedpokoju. Karolcia podskoczyła czym prędzej i zanurzyła rękę w głębokiej kieszeni – nie było tam koralika. Dzieci wystraszyły się, że mama zgubiła magiczny paciorek. Zaczęły przeszukiwać go jeszcze dokładniej, czym wywołały popłoch mamy i Agaty. Kobiety myślały, że do płaszcza dostało się jakieś zwierzątko – materiał poruszał się dziwacznie. Wystraszone widmem myszy lub szczura w mieszkaniu ucieszyły się, gdy pojawił się tata.

W tym całym zamieszaniu Karolcia i Piotr, bliscy płaczu, nie przestawali szukać koralika. Obawiali się, że już na zawsze zostaną niewidzialni. Choć wizja nieodrabiania lekcji czy zabawy w domu towarowym były kusząca, oboje nie wyobrażali sobie takiego życia. W końcu rozpłakali się na dobre, gdy do pokoju weszli tatuś i mamusia. Oboje potrząsnęli płaszczem by upewnić się, że nie ma w nim żadnych gryzoni. Na koniec tatuś powiedział, że dziś w domu towarowym działy się niezwykłe rzeczy. Pisali o tym w gazecie, na pierwszej stronie, ogromnymi literami było wydrukowane:
NIESŁYCHANE WYDARZENIE W DOMU TOWAROWYM! UDANE POMYSŁY REKLAMOWE! LALKA, KTÓRA SAMA CHODZI! UCIECZKA SAMOCHODZIKA!

Nadszedł czas obiadu i ciotka Agata wyszła zawołać Karolcię z podwórza. Przerażenie dziewczynki sięgnęło zenitu. Nagle mama powiedziała tatusiowi, że chce mu pokazać coś, co znalazła w kieszeni palta, gdy sięgała w autobusie po pieniądze na bilet. Okazało się, że znalazła jakiś drogocenny kamyczek, a może zupełnie zwyczajne szkiełko, posiadający „dziwny blask”.

W końcu oczom przerażonych dzieci ukazał się błękitny koralik. Zanim jednak tatuś zdołał przyjrzeć się dziwnemu koralikowi, zniknął on nagle z ręki mamusi jak zdmuchnięty. Doszła do wniosku, że upadł na podłogę i już miała zacząć go szukać, gdy pojawiła się Karolcia.

UWAGA, BO CO BĘDZIE DALEJ?...

Nazajutrz, w chwili, kiedy Karolcia kończyła śniadanie, pod balkonem rozległo się umówione gwizdnięcie. To Piotr dał znać, czeka na dole. Nim dziewczynka zeszła do przyjaciela, ubrała się w nową niebieską sukienkę, ciotka Agata zawiązała jej kitkę nową, niebieską wstążką. Na koniec bohaterka wsunęła do kieszeni głęboko niebieski koralik. Upomniana przez krewną, aby nie zniszczyła stroju, Karolcia zeszła na dół. Miała coś ogromnie ważnego do powiedzenia Piotrowi: koralik zbladł.

Dziewczynka wydobyła z głębi kieszeni maleńkie pudełeczko od proszków. Kiedy je otworzyła, na poduszce z różowej waty, przykryty drugim kawałkiem niby kołderką, leżał błękitny koralik. Był całkiem inny, niż zazwyczaj - blady, milczący.

Aby sprawdzić magiczną moc paciorka, dzieci poprosiły go o drzewko, które wyrośnie tuż przez nimi. Życzenie zostało spełnione, lecz nie rozwiało to złego przeczucia Karolci. Dziewczynka rozpłakała się, dzięki jej łzom koralik odzyskał głos i powiedział, że każde życzenie, które spełnia, osłabia go tak, że traci kolor: Pamiętaj więc, że kiedy stanę się bezbarwny, nie będę mógł spełniać życzeń.

Aby zaplanować dalsze działanie, dzieci udały się do ogrodu. Miejsce znajdowało się prawie po drugiej stronie ulicy Kwiatowej. Nie był to bardzo duży ogród, ale miał mnóstwo zalet. Przede wszystkim najważniejsze było to, że dzieci z całej dzielnicy mogły tu w ciepłe dni spędzać czas na powietrzu i doskonale się bawić. Były tam krzewy, w których mogli mieszkać Indianie, były wąskie ścieżki, którymi chodzili wielcy wodzowie Mohikanów i Siuksów, były place, gdzie można było jeździć na rowerze lub hulajnodze, były wreszcie cztery huśtawki, jeden kołobieg, jedna karuzela i dwie zjeżdżalnie, nie mówiąc o dwóch wielkich piaskownicach dla maluchów. Jeśli tak się zdarzyło, że któreś z dzieci nie mogło wyjechać podczas wakacji na wieś, to tu spędzało lato. Matki wzdychały wtedy i mówiły:
Nie wiem, co by to było, żeby nie ten nasz ogród!

Piotr i Karolcia tak byli zamyśleni i przejęci sprawą blednięcia koralika, że nawet nie zauważyli, że na siatce otaczającej ogród wisi jakieś ogłoszenie i że stoi przy nim gromadka dzieci i dorosłych. Nie zważając na nic, weszli do ogrodu i od razu poszli w stronę alejki, gdzie stała kamienna ławeczka. Tam zawsze było najmniej dzieci i tam można było najspokojniej pomówić o tak poważnej sprawie, jak ta. Gdy ponownie obejrzeli koralik, był dużo bledszy, niż przedtem. Doszli do wniosku, że poproszą go tylko o jedną rzecz, o coś niezmiernie ważnego. W trakcie dyskusji Karolcia zrezygnowała z wymarzonej lalki, nie chcieli być już także niewidzialni. W końcu uzgodnili, że poczekają z ostatnim życzeniem dopóki nie stanie się coś nadzwyczajnego i poszli na huśtawki.

Na miejscu spotkali Leszka i Janie, a potem zaraz przyszły Dorota i Agasia. Za nimi przywlókł się Waldek, tym razem cichy i spokojny. Bohaterowie od razu poznali po smutnych minach przyjaciół, że coś jest nie tak. Okazało się, że nazajutrz ogród miał zostać zamknięty. Na ogrodzeniu widniało ogłoszenie: Od dnia 15 lipca ogród zostanie zamknięty. Na placu tym zbudowana będzie wielka restauracja. Podpisano: Prezydent Miasta. Zgromadzeni wokół tablicy ludzie nie kryli oburzenia. Zastanawiali się, gdzie teraz będą się bawić ich dzieci: na brudnym, ciasnym podwórku, czy może w dusznym mieszkaniu.

Ktoś chciał nawet iść do Ratusza, ale ktoś inny powiedział, że aby dostać się do Prezydenta, trzeba przejść przez sto siedemnaście pokoi! Wszyscy zaczęli dokładać swoje opowieści o trudnościach w dostaniu się do włodarza:
— Trzeba wpisać się w wielkiej księdze bez kleksów i bez błędów, bo inaczej nie przyjmują […] poza tym trzeba, żeby do takiego zapisanego papieru, który nazywa się podaniem, były jeszcze załączniki.

Wszyscy stali zasmuceni i kiwali głowami, zastanawiali się, co trzeba zrobić, żeby ten ogród zachować. W końcu tak się smutno wszystkim zrobiło, że mamy zaczęły pochlipywać, a dziewczynki głośno płakać.

CZERWONY SAMOCHÓD PO RAZ PIERWSZY

Piotr wpadł na pomysł uratowania miejsca zabaw dzieci. Chwycił Karolcię za rękę, odciągnął na bok i podzielił się z nią zamysłem. Dzieci postanowiły udać się do Prezydenta Miasta i wytłumaczyć mu, żeby restaurację postawić gdzie indziej. Koralik miał im pomóc dostać się do włodarza, ale tylko, gdyby sami nie dali rady. Najpierw chcieli spróbować swoich własnych sił. Nie chcąc już nadużywać sił koralika, pojechali najzwyczajniej pod słońcem autobusem na Stary Rynek, gdzie stał wielki Ratusz.

Przy ogromnej bramie czuwał strażnik miejski w starodawnym stroju i spoglądał niezmiernie srogo na każdego, kto miał zamiar dostać się do gmachu. Karolcia wystraszyła się groźnej miny mężczyzny, lecz nie Piotr. Oczywiście jego starania na nic się zdały – strażnik nie zamierzał wpuścić do Ratusza małego chłopca, poruszył groźnie wąsiskami i ryknął:
— Zjeżdżaj mi stąd, smarkaczu, pókiś cały! Patrzcie go! Interes ma do Prezydenta
Miasta!
— A mam! — tupnął nogą Piotr. Dla wszelkiej pewności stał teraz trochę dalej od
strażnika, ale nie dawał za wygraną.
— Cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha! — śmiał się strażnik. — Interes do Prezydenta! A to dobre!
— Dobre, niedobre, ale mam interes!
— Oooo! Patrzcie! Nie widać, a słychać — drwił strażnik — ale dosyć już żartów! Bo jak się zdenerwuję, to ci zaraz przyłożę!
— Proszę mnie natychmiast wpuścić! — powiedział teraz z mocą Piotr — ja muszę
wejść i załatwić niezmiernie ważną sprawę.
— A ja ci mówię, że nic nie załatwisz, pętaku! — wrzasnął strażnik i paradną halabardą, którą trzymał w ręku, zamierzył się na Piotra.
— A ja mówię, że załatwię — powtórzył Piotr. — I jak już załatwię, to panu będzie wstyd, że pan mnie nie chciał wpuścić.


Dzieci zdały sobie boleśnie sprawę, że srogi mężczyzna ich nie wpuści. Trzeba było poprosić o pomoc koralik i już po chwili – zupełnie niewidzialni – mijali wartownika. Piotr nie mógł wytrzymać i pociągnął za połę jego paradnego munduru, potem za halabardę i niechcący wyrwał mu ją z ręki. Koniec końców widok był przezabawny: halabarda sama ruszyła na wartownika, który na dobre przestraszył się i zaczął uciekać.

Bohaterowie ruszyli przed siebie. Przeszli przez ogromne podwórze, na którym rzędem stały piękne auta, kusząc ich swoim widokiem do tego stopnia, że postanowili im się przyjrzeć dokładnie. Piotrowi najbardziej podobało się jedno bardzo duże i długie auto, polakierowane na czerwono i czarno. Przekonywał Karolcię, że potrafiłby nim kierować, aż w końcu wsiedli razem i uruchomili pojazd.

Gdy Piotr męczył się z kierownicą i ryczącym silnikiem, na podwórze wypadł rozgniewany kierowca czerwonego wozu. Zaraz skamieniał ze zdumienia - czerwony samochód był pusty, choć motor warczał, a wóz podskakiwał dziwnie. Nagle usłyszał pytanie niewiadomo od kogo, jak zatrzymać wóz. Biedny, już zupełnie nie wiedział, co się z nim dzieje. Naraz auto zatrzymało się. Drzwiczki otworzyły się z trzaskiem i z trzaskiem zamknęły. To niewidzialni Piotr i Karolcia szybko wysiedli z samochodu, szukając gabinetu samego Prezydenta Miasta.

KAMIENNE LWY!

Kiedy już ochłonęli po przygodzie z autem, Piotr zauważył strzałki prowadzące do gmachu. Wejście było z drugiej strony. Musieli zawrócić. W tym chaosie zupełnie zapomnieli o tym, że są ciągle jeszcze niewidzialni. Biegnąc, narażali się na szturchnięcia i potrącenia przez przechodniów. Wreszcie stanęli przed głównym wejściem. Przy żelaznej, ogromnej bramie czuwały dwa zupełnie nieduże kamienne lwy, a w głębi widać było marmurowe schody i drzewka w drewnianych kubłach. Właśnie w tej chwili, gdy zdyszani jeszcze od pośpiechu mieli zamiar nacisnąć wielką, wykutą w kształcie liścia żelazną klamkę, wąsaty strażnik przekręcił w zamku ze zgrzytem ogromny klucz - brama została zamknięta.

Karolcia załamała z rozpaczą ręce. Postanowili wybrać inną drogę. Piotr, nie dając za wygraną, próbował teraz wspiąć się po śliskich, gładkich prętach żelaznego ogrodzenia. Wcześniej chciał się przecisnąć miedzy prętami. Oba sposoby nie poskutkowały. Jego towarzyszka zaczęła szlochać. Była już nie tylko zmartwiona, ale i zmęczona tym wszystkim. Oparła się o jednego z kamiennych lwów czuwających przy bramie i ocierała łzy spływające po jej niewidzialnej twarzyczce.

Nagle dziewczynka poczuła na ręce dotknięcie czegoś ciepłego, trochę szorstkiego i wilgotnego. Odsłoniła zapłakane oczy i ze zdumieniem zobaczyła, że to kamienny lew. Okazało się, że łzy Karolci ożywiły rzeźby. Jeden lew merdał uprzejmie ogonem, a drugi przeciągał się z przyjemnością i mruczał.

Okazało się, że lwy były zaczarowane i chętne do pomocy. Dzieci wsiadły im na grzbiety i wszyscy pojechali do Prezydenta. Dzieci dosiadły lwy i razem pobiegli szeroką, wysypaną żwirem aleją do marmurowych schodów, po których wchodziło się do Ratusza.

Gdy dostali się przed kryształowe drzwi, jeden z lwów dotknął ich łapą i zaraz same otworzyły się szeroko, z lekkim tylko skrzypnięciem. Na korytarzu minął ich woźny z tacą z herbatą, więc zwierzęta zastygły niczym z kamienia na czerwonym dywanie, pod jakąś palmą. Tymczasem woźny zatrzymał się i popatrzył przez chwilę na przycupnięte, kamienne zwierzęta. Tak się zdziwił ich widokiem, że postawił tacę na okrągłym stole i wolną ręką podrapał się po łysinie. Zaczął głośno rozważać dziwną sytuację.

Po chwili, w długim korytarzu wyłożonym czerwonym chodnikiem, rozległo się ciche stąpanie lwich łap. I nic by się nie stało po drodze nadzwyczajnego, gdyby nie to, że akurat w tej chwili uchyliły się drzwi jednego z pokoi i na korytarz wyjrzała jakaś urzędniczka. Grubiutka pani w okularach zaczęła krzyczeć i wzywać pomocy. Nagle przybiegło kilku urzędników i teraz wszyscy biegali po piętrach i korytarzach. Na szczęście nikt nie znalazł żadnych zwierząt oprócz dwóch kamiennych lwów, które spoczywały przed jakimiś drzwiami. Urzędniczce zarzucono przywidzenia: — To chyba te kamienne lwy tu biegały — powiedział ktoś na to i zaraz wszyscy zaczęli się śmiać, bo przecież nikt nie przypuszczał, aby kamienne lwy mogły biegać po korytarzach Ratusza.

Wreszcie wszyscy wrócili do swoich pokoi i znów zaległa cisza. Bohaterowie ruszyli przed siebie. W końcu, dzięki strzałkom, znaleźli się przed wielkimi, podwójnymi drzwiami, które otworzyły się przy lekkim pchnięciu lwiej łapy. Za drzwiami ukazała się ogromna sala pełna różnych obrazów i oszklonych szaf. Piotr i Karolcia rozejrzeli się, ale nigdzie nie było widać kogokolwiek, kto mógłby wyglądać na Prezydenta Miasta. Wreszcie w rogu sali dostrzegli jakąś wysoką postać w żelaznej zbroi. Okazało się, że byli w miejskim muzeum, a nie w gabinecie włodarza!

Nagle do sali weszła gromadka dzieci z jakąś panią. Jeden z lwów – akurat drapał się za uchem - pozostał z łapą podniesioną do góry. Nauczycielka tłumaczyła zebranym, że właśnie weszli do sali rycerskiej. Gdy tylko ujrzała lwy - zaniemówiła ze zdumienia. Nie jest zupełnie pewne, co stało się dalej w wycieczką szkolną. Ani Piotr, ani Karolcia nie mogli czekać. Unosili się na grzbiecie lwów, które w paru wspaniałych susach przesadziły całą salę, wpadły na korytarz i biegły dalej, nie zważając na okrzyki spotykanych po drodze ludzi. Wreszcie, zmyliwszy pogoń, lwy wpadły na jeszcze jeden korytarz i zatrzymały się przed drzwiami zasłoniętymi czerwoną portierą. Były to drzwi na samym końcu korytarza i już dalej nie można było uciekać. Wobec tego jeden z lwów nacisnął klamkę i drzwi otworzyły się gościnnie i szeroko: — Proszę wejść! — powiedział ktoś siedzący za dużym, błyszczącym biurkiem.

PANIE PREZYDENCIE MIASTA!

Ten ktoś siedzący za biurkiem zasłonięty był zupełnie gazetą i wcale nie było widać, kto to jest. Nagle poruszył się i odłożył gazetę. To była… Filomena!

Było za późno na ucieczkę. Filomena spostrzegła lwy, które zaraz zaczęły udawać, że są skamieniałe, i od razu domyśliła się, że na pewno Piotr i Karolcia byli w pobliżu. Bo tylko dzięki mocy niebieskiego koralika mogły ożyć kamienne lwy. A jeśli w pobliżu była Karolcia — w zasięgu ręki był niebieski koralik!

Filomena jednym susem przeskoczyła przez biurko i rzuciła się w stronę lwów. Jej nos wydłużył się i zaczerwienił niczym bociani dziób, gdy napadła na lwy. Nie dowiadując się od nich niczego, rozglądała się bacznie, czy nie dostrzeże błękitniejącego koralika. Ten, choć był schowany w pudełeczku i razem z pudełeczkiem ukryty w kieszeni sukienki, był widoczny! Świecił słabiutkim, błękitnym światełkiem i wskazywał nieomylnie, gdzie znajduje się dziewczynka.

Nie było właściwej drogi ucieczki. Za drzwiami na pewno byli jeszcze ludzie, którzy ich przed chwilą gonili, a tymczasem Filomena nie wiadomo skąd zdobyła parasol i z parasolem w ręce nacierała na biedne lwy. Nie wystraszyła się nawet ich ryknięć. Atakowała zaciekle i w pewnej chwili tak mocno trzasnęła parasolem jednego z nich, że aż mu rozbiła nos. Groziła, że gdy zdobędzie koralik, zamieni ich w kamień na zawsze:
Uganiała się teraz za lwami naokoło biurka. Lwy umykały w szalonym pędzie, Piotr i Karolcia trzymali się ich kosmatych grzyw, a Filomena biegała za nimi, wpatrzona w migocący błękitny koralik, zadyszana, z parasolem w ręce.


Nagle do pokoju wszedł jakiś starszy, bardzo miły pan. Lwy spostrzegły go wcześniej, zanim zauważyła jego wejście Filomena, i natychmiast skamieniały. Widząc krzyczącą i wymachującą parasolem kobietę, mężczyzna skarcił sekretarkę nakazał, by nikt mu nie przeszkadzał, ponieważ musi pomyśleć o bardzo ważnych sprawach. Filomena w końcu wyszła, trzasnąwszy lekko drzwiami, a Prezydent Miasta zauważył przycupnięte pod ścianą dwa kamienne lwy. Nie dość tego – jakiś cienki głosik, poprosił o wysłuchanie: — To my! Karolcia i Piotr! Z Kwiatowej! […] Pan nas nie widzi, bo my jesteśmy niewidzialni — wyjaśniał dalej głosik […].

Gdy Prezydent oświadczył, że nie lubi rozmawiać z kimś, kogo nie widzi, dzieci ujawniły swoją rzeczywistą obecność (podobnie jak lwy, które przestały być kamienne) i powód dziwnej wizyty.

RZECZY CHYBA JESZCZE DZIWNIEJSZE

Gdy Prezydent Miasta skończył jeść czekoladowe serduszko uznał, że było przepyszne. Nie wiedział jednak, jak ma zbadać sprawę ogrodu na Kwiatowej, ponieważ Filomena nie pozwala mu opuszczać Ratusza:
Nie myślcie, że ona tylko wobec was jest taka niedobra. Na mnie też ciągle krzyczy i na nic mi nie pozwala. Nie pozwala mi przyjmować tych ludzi, którzy przychodzą do mnie z różnymi sprawami, wszystkich wyrzuca za drzwi! […] Jeśli będę chciał wyjść, to ona zaraz powie, że przedtem muszę podpisać trzysta siedemdziesiąt sześć bardzo ważnych dokumentów. A ja tak nie lubię podpisywać dokumentów.


Piotr wpadł na pomysł, żeby dać jej czekoladowe serduszko, ale Karolcia zaraz mu przypomniała, że przecież w domu towarowym Filomena połknęła co najmniej pół tuzina serduszek i wcale a wcale to jej nie pomogło. Chłopiec szybko wymyślił inny plan, lecz on także został od razu zanegowany. W końcu Prezydent doradził, że jedynie danie mu niewidzialnej mocy umożliwi wspólną wizytę na Kwiatowej. Piotr z Karolcią odbyli błyskawiczną naradę i stwierdzili, że nie ma innego wyjścia, niż poprosić o przysługę koralik.

Tymczasem zegar na wieży ratuszowej wybił godzinę dwunastą. Za dwie godziny miało odbyć się ogromnie ważne posiedzenie rady miejskiej, na którym musiał być obecny. Nie było czasu do stracenia. Plan był prosty (odwrócić uwagę Filomeny, wyjść z budynku i udać się czym prędzej do ogrodu) i po chwili bohaterowie przystąpili do jego realizacji.

Gdy wszyscy stali się niewidzialni, Piotr otworzył drzwi i przeszedł do drugiego pokoju, który nazywano sekretariatem i w którym za dużym biurkiem siedziała zamyślona Filomena. Chłopiec skoczył szybko i niby wiatr zdmuchnął z biurka wszystkie papiery na nim leżące. Filomena rzuciła się na ziemię, aby szybko pozbierać wszystkie papierki, a tymczasem przez uchylone drzwi wymknęły się obydwa lwy, a wraz z nimi niewidzialni Karolcia i Prezydent Miasta.

Kiedy Piotr dogonił ich na korytarzu, odetchnęli wszyscy. Mogli teraz swobodnie pojechać na Kwiatową, ale wcześniej Prezydent chciał się koniecznie nacieszyć swoją niewidzialnością. Szybko wbiegł po marmurowych schodach na pierwsze piętro, a potem zręcznie zjechał po poręczy. W sali muzealnej przywdział zbroję i dusząc się ze śmiechu, przemaszerował w niej przez całą salę, ku wielkiemu zdziwieniu zwiedzających, na koniec zaczął ślizgać się po wyfroterowanej posadzce w hallu Ratusza.

W końcu zgodził się jechać na Kwiatową. Zaproponował przejażdżkę swoim autem. Po chwili Prezydent zasiadł przy kierownicy, Piotr obok niego, a Karolcia z lwami z tyłu. Nie było bowiem nawet mowy o pozostawieniu lwów przy bramie. Koniecznie chciały zobaczyć ogród i zjeżdżalnię oraz przejechać się na karuzeli. Motor zawarczał i zanim ktokolwiek się zorientował, czerwone auto wyjechało z podwórza.

STOP! ZATRZYMAĆ WÓZ!

Prezydent prowadził samochód doskonale. Zgrabnie wymijali autobusy i tramwaje, okrążali place i właśnie mieli przejechać jeden z pięciu mostów miejskich, gdy naraz ktoś na ulicy przystanął i zawołał: — Patrzcie na to czerwone auto! Jedzie bez kierowcy! A w aucie jadą dwa małe lwy! Teraz już wszyscy patrzyli na czerwony wóz, w którym odbywała się tymczasem błyskawiczna narada: „co robić”.

Na skrzyżowaniach ulic i przy krawężnikach gromadziły się tłumy przechodniów: wszyscy koniecznie chcieli zobaczyć auto, które jedzie samo, bez kierowcy, a po drugie, chcieli też na własne oczy obejrzeć jadące autem lwy. Niektórzy zaczęli wołać, by natychmiast zatrzymać auto, inni domagali się, by schwytać lwy. Prowadzenie auta w tych warunkach wcale nie było łatwe. Ale Prezydent dawał sobie doskonale radę na wszystkich skrzyżowaniach ulic, gdy naraz na jednym skrzyżowaniu policjant dał znak, aby zatrzymać auto. Gdy zobaczył, że nie ma w nim kierowcy, zeskoczył ze swego stanowiska i zaalarmował wszystkie posterunki: — Uwaga! Czerwone auto pędzi samo przez miasto! Nikogo nie ma przy kierownicy, a w aucie siedzą dwa lwy i okropnie ryczą! Lwy oczywiście wcale nie ryczały, a policjant powiedział tak, żeby wszystko wyglądało jak najbardziej groźnie. Alarm poskutkował. Natychmiast w całym mieście zaczęły wyć syreny, a przez głośniki puszczano alarm o lwach w samochodzie bez kierowcy.

Bohaterowie postanowili wyjechać na otaczającą miasto autostradę i szybko zwiedzić okolicę. Lwy poprosiły, aby auto zatrzymało się na chwilę, żeby mogły pobiegać trochę po trawie i rozprostować łapy, które im porządnie zdrętwiały od tego ciągłego udawania, że są kamienne. Uszczęśliwione swobodą zaczęły biegać najpierw w kółko, a potem gonić się w ósemki, gdy tymczasem niewidzialna trójka w aucie zastanawiała się, jak teraz najbezpieczniej będzie dojechać na Kwiatową, do ogrodu.

Na szosie rozległy się naraz głośne sygnały samochodowe. Jakiś wóz pędził z tak niezwykłą szybkością, że zaledwie zdążyli ukryć w pobliskich zaroślach czerwone auto. Najgorsze jednak było to, że rozbawione lwy nie zdążyły się ukryć. Jeden z nich biegał właśnie beztrosko po zielonej trawie z zerwanym kwiatkiem w pysku, a drugi przewrócił się na grzbiet i machał wesoło łapami, gdy nadjechał pościg.

Było to ogromne auto, z którego natychmiast wyskoczyła Filomena ze swoim ogromnym parasolem, a za nią kilku strażników miejskich. Zaledwie cała trójka — to znaczy Piotr, Karolcia i Prezydent — zdążyła nadbiec z pomocą, Filomena i strażnicy już dopadli biednych lwów. Zaczęła się nierówna walka. Lwy broniły się bohatersko, ale w końcu zostały pojmane w ogromną siatkę z grubych sznurów i przewiezione do Ogrodu Zoologicznego. Bohaterowie doszli do jednoznacznego wniosku: trzeba ratować lwy.

DZIWNE ZWIEŻĘ

Czerwone auto cicho zatrzymało się przed bocznym wejściem do Ogrodu Zoologicznego, a po chwili cała trójka szła jeszcze pustymi alejkami, gdyż tłum zwiedzających przybywał zazwyczaj dopiero po południu. Bohaterowie zastanawiali się, gdzie też mogą być ich lwy. Mijali klatki z różnymi zwierzętami, ale nigdzie nie było ich przyjaciół. Wreszcie na końcu ogrodu w pobliżu sadzawki, w której mieszkały foki, zauważyli podejrzany ruch. Szybko pobiegli w tamtymi kierunku. Gdy Prezydent dostał zadyszki, bohaterowie wsiedli na wielbłądy, które dozorca puścił luzem, żeby trochę zażyły swobody.

Całe szczęście, że personel zoo był w tej chwili zajęty oglądaniem dziwnej odmiany małych lwów przywiezionych przez Filomenę! Nikt więc nie zwrócił uwagi na galopujące wielbłądy, na których nie było widać jeźdźców. Gdy zatrzymali się w pobliżu zbiegowiska, dobiegły ich
piskliwe okrzyki Filomeny:
— Trzeba te lwy zaraz zamknąć w klatce! Są ogromnie niebezpieczne! Uważajcie! I widać było, jak podskakiwała, wymachując parasolem. Nos znów miała wydłużony i mocno zaczerwieniony na czubku.

Bohaterowie musieli szybko zastanowić się nad tym, jak uratować i wyzwolić lwy. Siedziały już w wielkiej klatce. Były zrozpaczone i widocznie straciły nadzieję na uwolnienie.

Piotr wpadł na pomysł. Karolcia miała odciągnąć uwagę ludzi, a on i Prezydent – uwolnić zwierzęta. Po chwili zaczęły rzeczywiście dziać się w ZOO dziwne rzeczy, nawet sam pan dyrektor nigdy nic podobnego w życiu nie widział. Nagle na wybiegu wszystkie słonie, namówione przez Karolcię, ustawiły się rzędem, podniosły trąby do góry i zaczęły trąbić. Ich ryk zaniepokoił wszystkich pracowników zoo, którzy pobiegli natychmiast w tamtą stronę. W dodatku do ryku słoni przyłączyły swój głos foki. Jedna z nich, aby dłużej utrzymać uwagę dyrektora i dozorców, zaczęła jak szalona fikać koziołki w wodzie.

W ten sposób Filomena została sama przy klatce, uczepiona jej prętów. Usiłowała dosięgnąć lwów parasolem i wrzeszczała jakieś niemądre słowa. Nie zauważyła nawet, jak małe małpki, kapucynki przysiadły na pobliskim drzewie i przyglądały się jej z zainteresowaniem. Nie ulegało wątpliwości, że postanowiły dopomóc lwom oraz Karolci i Piotrowi. Po chwili małpki zaatakowały Filomenę, wczepiły się w jej kapelusz, a ta miotała się rozzłoszczona jak stado tygrysów.

Kapucynki szybko otworzyły klatkę, a lwy szybko i zwinnie wymknęły się z niej. Razem z Prezydentem pobiegły w stronę bocznego wyjścia, a Karolcia i Piotr zajęli się Filomeną, którą wepchnęli do pustej klatki. Gdy spostrzegła, że jest uwięziona, zawyła dziko:
— Ha! Nie ujdziecie mej pomście! — i rzuciła się, aby wyłamać kraty. Jednak to się jej nie udało. Próbowała zresztą rozgryźć żelazne pręty, ale i ten pomysł był jak najzupełniej chybiony. Skakała więc tylko ze złości aż po sam wierzch klatki i rozczapierzała swe szponiaste palce — wyglądała jak bardzo dziwny stwór. A potem wskoczyła na zawieszoną w klatce suchą gałąź i zaczepiła się o nią nogami.

Widząc to, Piotr przekreślił napisane na małej deseczce słowo „lwy" i napisał znalezioną w kieszeni czerwoną kredką: dziwne zwieżę.

Żegnani okrzykami kapucynek bohaterowie dosiedli wielbłądów i błyskawicznie znaleźli się przy bramie, gdzie czekał na nich niewidzialny Prezydent z lwami, które tym razem przezornie ukryte były w bagażniku. Gdy już mieli jechać, Piotr zdał sobie sprawę, że zrobił błąd ortograficzny. Pewnie by go poprawił, gdyby nie zbliżający się dźwięk syren samochodowych.

NARESZCIE W OGRODZIE!

W końcu bohaterowie dotarli do ogrodu. Przybyli w ostatniej chwili, gdy właśnie jacyś dwaj urzędnicy ogromnym kluczem mieli zamiar zamknąć bramę ogrodu. Karolcia już miała odczarować przyjaciół i siebie, lecz Prezydent najpierw chciał wypróbować, czy da radę wyperswadować zamknięcie ogrodu tylko tonem głosu – oczywiście nie udało się.

Po chwili cała trójka była już widzialna, a wokoło słychać było dziki okrzyk radości dzieci, które witały przyjaciół z powrotem w swoim gronie. Nie małe zdziwienie wywołało pojawienie się samego Prezydenta. Wszyscy zaczęli mu dziękować za zainteresowanie się ich sprawą. Gdy Prezydent zakazał zamykania ogrodu i zobowiązał się do wydania stosownego zakazu w tej sprawie, postanowił zwiedzić to miejsce. Wcześniej wypuścił z bagażnika lwy, które wywołały spore zamieszanie. Dzieci zaczęły je głaskać i przytulać i wszyscy wyruszyli do ogrodu:
To dopiero była zabawa! Jeździło się na karuzeli i na kołobiegu! Huśtawki fruwały w górę, zdawało się, że sięgną nieba! Na zjeżdżalni był ruch bez przerwy, ale bez awantur! O, co to, to nie! Nic takiego się nie zdarzyło. Wszyscy stali porządnie w kolejce! Karolcia stała za Agatą, za nią Dorota, za Dorotą Leszek, za Leszkiem sam pan Prezydent Miasta! Tak jest! Tak jest, moi złoci! Sam pan Prezydent Miasta! Nie chciał opuścić żadnej kolejki! Tak mu się
to podobało. A na karuzeli ile się wyjeździł! Ze względu na to, że był honorowym gościem, jeździł nawet trochę częściej niż wszyscy. Ale należało mu się to! Tak wszyscy w ogrodzie uchwalili.

Lwy też we wszystkim brały udział. Ale najbardziej podobała im się karuzela, postanowili już z niej nie schodzić. Wszyscy mówili, że teraz to się dopiero wyjeżdżą „za wszystkie czasy!”. Choć Prezydent miał ochotę zostać kamiennym Prezydentem w tym ogrodzie, musiał wrócić do swoich obowiązków. Karolcia, Piotr i wszystkie dzieci, razem z lwami, odprowadziły go do auta, jeszcze raz podziękowały i pozdrowiły. Gdy już miał nacisnąć starter, wyskoczył ze swego czerwonego auta i stwierdził, że ono także powinno zostać w ogrodzie:
Chcę, żeby jeździły nim dzieci i żeby się wesoło przy tym bawiły. To mówiąc ujął pod pachy pewnego małego chłopaczka, który mieszkał w sąsiednich blokach, i posadził go przy kierownicy, a obok usadowił Janie.


Prezydent pragnął, aby niektóre zostały trochę niezwykłe i t r o c h ę zaczarowane. Ukłonił się elegancko kapeluszem, a dzieci pobiegły wszystkie za czerwonym samochodem, który stał się naraz zupełnie mały. Tylko Karolcia i Piotr zostali przed bramą. Bohaterowie pożegnali się serdecznie i podziękowali za pomoc.

NIE BLEDNIJ, KORALICZKU!

Zapatrzeni w znikający w oddali autobus bohaterowie doszli do wniosku, że nadszedł czas na obiad. Mama Piotra, która stała obok nich, kazała im biec szybko na posiłek. W popołudniowej gazecie wydrukowano informację o ponownym otwarciu ogrodu na Kwiatowej. Pisano także o odwiedzinach Prezydenta Miasta, o lwach na ulicach miasta, o dziwnym zachowaniu słoni i fok w Zoo oraz nieznanym gatunku umieszczonym w klatce.
Karolcia i Piotr byli bladzi i zmęczeni, nie wiedzieli, co mają o tym wszystkim myśleć. Chłopiec powiedział po cichu: — Już sam nie wiem, jak to było naprawdę....

Tymczasem w domu ciotka Agata już czekała na wszystkich z obiadem i nawet sama nakryła do stołu, chociaż zazwyczaj należało to do obowiązków Karolci. Gdy dziewczynka poszła umyć ręce, nadeszła okazja, by obejrzeć koralik dokładnie. Był blady, prawie przezroczysty. Zastanawiała się, na ile życzeń wystarczy mu niebieskości.

Zrozpaczona poprosiła, by nie bladł do końca i postanowiła, że teraz musi być bardzo, ale to bardzo ostrożna, bo to już pewnie będzie jedyne i ostatnie życzenie, jakie będzie mógł spełnić koralik, zanim stanie się zupełnie przezroczysty.

Na obiad była znienawidzona przez Karolcię zupa jarzynowa. Dziewczynka już miała poprosić o inną, lecz w porę ugryzła się w język – jedno niebaczne życzenie i przepadnie ostatnia okazja spełnienia jakiegoś życzenia naprawdę wspaniałego. Bohaterka brała pod uwagę kilka opcji: poprosić koraliczek, aby w ogrodzie zawsze były przedstawienia cyrkowe za darmo dla wszystkich dzieci albo poprosić o własne, małe auto. Najpierw musiała jednak uzgodnić to z Piotrem. Sprawa była bardzo poważna.

ŻEGNAJ, KORALIKU!

Z Piotrem udało się Karolci spotkać dopiero nazajutrz, ponieważ po obiedzie mama zabrała go do jakiejś ciotki na imieniny.

Rano dziewczynka zapukała do drzwi na drugim piętrze i oświadczyła stanowczo, że muszą porozmawiać. Chłopiec nie rozumiał, o czym ona może chcieć mówić tak nagle i tak wcześnie. Zachowywał się tak, jakby nie pamiętał o tym, co się wydarzyło wczoraj, i jakby nie istniała możliwość rzeczy niezwykłych. Dopiero gdy wspomniała o koraliku ożywił się i zeszli razem na podwórze.

Karolcia podsumowała ich sytuację: niebieskości koralika starczy na jedno tylko życzenie. Bardzo bała się, że chlapnie jakieś głupstwo, trzymając akurat paciorek w dłoni i zmarnuje marzenie. Piotr przyznał jej rację, mogła przecież powiedzieć nieostrożnie: Chciałabym wiedzieć, gdzie jest moja szczotka do butów.

Bohaterce było żal koralika. Obwiniała się, że jego stan jest winą jej lekkomyślności. Z kolei Piotr był zdania, że w tej sytuacji Karolcia musi dobrze się namyślić i wypowiedzieć jakieś życzenie, które byłoby bardzo potrzebne i ważne. Dziewczynka niepewnie napomknęła o lalce, ale szybko wycofała się z tego pomysłu, widząc pogardliwe spojrzenie przyjaciela. Chłopiec uzmysłowił bohaterce, że w ich pobliżu mieszkają dzieci, które mają ogromne potrzeby. Leszek na przykład marzył o rowerze, ale jego rodziców nie było stać na taki drogi zakup, innym potrzebne były buty na zimę, a jeszcze innym książki. Agasia marzyła o skakance, a Dorota o wrotkach: Każdy ma jakieś marzenia. Naturalnie, że jedne są bardziej ważne, a drugie mniej. Podobnie było z dorosłymi. Piotr powiedział, że pani Leśniewska z trzeciego piętra ciągle narzekała na reumatyzm i marzyła o wyzdrowieniu.

Gdy Karolcia zapytała o marzenie przyjaciela, ten zastanowił się przez chwilę a potem odparł:
Ty, tylko nie śmiej się ze mnie, to ci powiem. Ja bym tak chciał tu stać na podwórku i patrzeć, co by tu się działo, gdyby tak spełniło się życzenie każdego człowieka, który tu mieszka. Każdego dziecka i każdego dorosłego. Toby było, co?
— Ach! — westchnęła z zachwytem Karolcia — toby było wspaniale.

Dzieci rozmarzyły się na chwilę, aż nagle dziewczynka szeptem wypowiedziała życzenie. A potem zacisnęła mocno pięść, tak jakby jeszcze chciała go choć na trochę zatrzymać, zaraz jednak zaczęły się w całym domu dziać tak dziwne i nieoczekiwane rzeczy, że zupełnie przestała wtedy myśleć o koraliku.

Tak, tak, było na co patrzeć. Przede wszystkim więc jak wicher śmignął koło nich Leszek na nowiuteńkim rowerze. Agasia, która wybiegła z sieni, od razu zaczęła skakać przez nową, śliczną skakankę, a trzy inne miała jeszcze przewieszone przez szyję. Ciotka Agata przemknęła przez podwórze przystrojona w nowy kapelusz z kwiatami, a pani Leśniewska, ta z trzeciego piętra, zbiegła ze schodów zupełnie zdrowa, jakby nigdy w świecie nie chorowała na reumatyzm. […] Za panią Pieniążkową, która mieszkała w sąsiednim bloku, szło z powagą dziesięć białych kotów, gdyż, jak wyznała, zawsze chciała mieć co najmniej tyle białych kocurów, a Waldek przemknął obok trzymając pod pachą nowiuteńką piłkę do siatkówki. Przed oknem dozorczyni wyrosły kwitnące grusze, a tatuś Karolci zajechał najniespodziewaniej w świecie na nowym skuterze. Mama Piotra biegła z całą ogromną paką książek, które zawsze chciała mieć, a mama Karolci przybiegła zdyszana, ale niezmiernie szczęśliwa, wołając, że wszystkie dzieci w szpitalu wyzdrowiały, co było jej największym marzeniem. Z każdego mieszkania dobiegał śmiech i radosne okrzyki. Wszyscy wyglądali przez okna i opowiadali sąsiadom o swoim szczęściu […].


Na podwórzu pojawiły się dziwnie wyglądające postacie. Byli to ludzie o skórze barwy miedzi i czarnych włosach, w których mieli wspaniałe pióra, a w rękach trzymali tomahawki. Podeszli do Piotra i z serdecznym uśmiechem wyciągnęli do niego ręce na powitanie, on powitał ich w swoim wigwamie, a potem przedstawił Karolci jak najdzielniejszych wojowników ze szczepu Delawarów. Oto spełniło się skryte marzenie Piotra.

Nie było czasu na dalsze wyjaśnienia, bo na podwórzu przy blokach działy się coraz to dziwniejsze rzeczy i coraz było radośniej i weselej. Wreszcie doszło do tego, że grupka mieszkańców przyniosła drabinę i przystawiła ją do ściany domu, na której była tabliczka z napisem: Ulica Kwiatowa. Zamienioną ją na Szczęśliwy Zaułek.

Dzieci były tak szczęśliwe, że po twarzy Karolci spłynęła łza. kropla. Podniosła rękę, aby ją otrzeć i w tej chwili przypomniała sobie, że przecież trzymała przed chwilą błękitny koralik. Otworzyła więc dłoń, ale już go tam nie było, już nie błękitniał. Błyszczała tam tylko teraz mała kropelka rosy. I nie było wiadomo, czy to koralik, czy może jej łza. Chwilę później kropla stoczyła się z ręki na trawę:
— Koraliczku! — szepnęła Karolcia.
I zaraz obydwoje z Piotrem przyklękli, aby go poszukać, ale już nic nie znaleźli.
Być może, że jeszcze go kiedyś odnajdą. A może znajdzie go ktoś inny. Może które z was? Nigdy nic nie wiadomo i wszystko jest możliwe.
A również może tak się zdarzyć, że koralik na nowo jaśniejący swą błękitną barwą wróci do Karolci i Piotra i że znów spotkają ich niezwykłe przygody. A może te przygody czekają na kogoś z was? Trzeba tylko umieć znaleźć błękitny koralik...




Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej
1  Karolcia - streszczenie w pigułce
2  Karolcia - charakterystyka
3  Charakterystyka pozostałych bohaterów „Karolci”