Rozdział I
Już kilka lat przed nastaniem 1647 roku wiadomo było, że będzie to czas niezwykły. Na te przypuszczenia złożyło się szereg rozmaitych przepowiedni, autorstwa wróżbitów, czarownic i wiedźm:
„Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia”.
Gdy nastał ten pamiętny rok, wszyscy byli bardzo zdziwieni, ponieważ na Dzikich Polach nie dostrzeżono żadnych zmian, nie nadciągało – jak to zapowiadano – niebezpieczeństwo. Pewnego jednak dnia stało się coś niespodziewanego – samotnie podróżujący jeździec został napadnięty i zatrzymany, gdy przemierzał północny skraj Pól, teren nad Omelniczkiem. Niedługo po nim, pojawili się kolejni nieznani podróżnicy – rozpętała się walka:
„Rzekłbyś: burza zawrzała nagle w tej cichej, złowrogiej pustyni. Potem jęki ludzkie zawtórowały wrzaskom strasznym, wreszcie ucichło wszystko: walka była skończona”.
Po zapanowaniu ciszy, jeden z żołnierzy rozpalił ogień i wszyscy zajęli się budzeniem leżącego obok nich wojaka. Gdy to się udało, przywódca wyjaśnił mu, że uratowali go przed zgrają napierających na niego rzezimieszków. Obejrzawszy walające się wokoło zwłoki, skonsternowany jeździec przedstawił się jako Zenobi Abdank i wyjaśnił zebranym, że byli to słudzy jego sąsiada. Przywódcą grupy, która uratowała mu życie był Jan Skrzetuski.
W czasie wspólnej wieczerzy mężczyźni rozmawiali o poselstwie do chana. Z tej misji wracał właśnie Skrzetuski. Jego opowieści przerwało pojawienie się grupy jeźdźców kozackich, którzy byli ludźmi Abdanka. Respekt, z jakim odnosili się do swego wodza bardzo zaskoczył Skrzetuskiego. Nie spotkał jeszcze człowieka, który wzbudzał taki szacunek wśród Kozaków. Rozważania Jana przerwał gest Zenobiego – podarował mu pierścień z relikwiarzem:
„– Spojrzyj jeno. Nie bogactwo tego pierścienia, ale inne cnoty ci zalecam. Za młodych jeszcze lat w bisurmańskiej niewoli będąc dostałem go od pątnika, który z Ziemi Świętej powracał. W tym oczku zamknięty jest proch z grobu Chrystusa. Takiego daru odmawiać się nie godzi, choćby i z osądzonych rąk pochodził. Jesteś waść młodym człowiekiem i żołnierzem, a gdy nawet i starość bliska grobu nie wie, co ją przed ostateczną godziną spotkać może, cóż dopiero adolescencja, która mając przed sobą wiek długi, na większa liczbę przygód trafić musi! Pierścień ten ustrzeże cię od przygody i obroni, gdy dzień sądu nadejdzie, a to ci powiadam, że dzień ten idzie już przez Dzikie Pola”.Po tych słowach Abdank odkrył przed swoim wybawcą prawdziwą tożsamość – okazało się, że Skrzetuski uratował Bohdana Zenobiego Chmielnickiego.
Rozdział II
Nazajutrz Skrzetuski dotarł do Czehryna, gdzie w towarzystwie chorążego Zaćwilichowskiego, „byłego komisarza Rzeczpospolitej, żołnierza dobrego, któren, nie służąc u księcia, był jednak jego zaufanym i przyjacielem”, udał się do karczmy Wołocha Dopuła. Tam od razu wychwycił tematy wszystkich rozmów, a była nimi ucieczka Chmielnickiego! Zdziwiony Jan zdał sobie sprawę, że oto zeszłej nocy uratował przed śmiercią człowieka, który pokłócił się z niejakim Czaplińskim (podstarości czehryński, sługa zaufany młodego pana chorążego Koniecpolskiego), po czym wykradł listy królewskie staremu pułkownikowi Barabaszowi i uciekł z tajemniczą korespondencją w step. Wkrótce po tym hetman wydał rozkaz pojmania Bohdana.
Dowiedziawszy się o tych wydarzeniach, zdziwiony Skrzetuski opowiedział Zaćwilichowskiemu o wydarzeniach wczorajszej nocy. Relacjonowanie historii o uratowaniu Chmielnickiemu życia przerwało pojawienie się w karczmie Czaplińskiego (tego, z którym pokłócić miał się Bohdan przed wyjazdem), który zaczął ogłaszać, że pojmie uciekiniera i wymierzy sprawiedliwość. Gdy dowiedział się o czynie Skrzetuskiego, nie krył swojego wzburzenia:
„Czapliński zerwał się z miejsca i aż mu mowę ze złości odjęło; twarz tylko spąsowiała mu zupełnie, a oczy coraz bardziej na wierzch wyłaziły. Tak stojąc przed Skrzetuskim puszczał tylko urywane wyrazy:Już miał dobyć szabli, lecz Skrzetuski był szybszy:
- Jak to! waść mimo listów hetmańskich!... Ja waści... ja waści...”.
„obrócił go w palcach, chwycił jedną ręką za kark, drugą za hajdawery poniżej krzyża, podniósł w górę rzucającego się jak cyga i idąc ku drzwiom między ławami wołał: - Panowie bracia, miejsce dla rogala, bo pobodzie! To rzekłszy doszedł do drzwi, uderzył w nie Czaplińskim, roztworzył i wyrzucił podstarościego na ulicę. Po czym spokojnie usiadł na dawnym miejscu obok Zaćwilichowskiego”.
Zachowanie Skrzetuskiego odbiło się szerokim echem w karczmie. Oklaskom i wiwatom zebranych nie było końca. Po chwili do Jana dosiadło się dwóch nieznajomych: pierwszym okazał się być otyły szlachcic z bielmem na oku Zagłoba, a drugim wysoki, z ogromnym mieczem – pan Longinus Podbipięta. Gdy Skrzetuski próbował unieść jego broń, podzielił los innych zebranych – nikomu poza właścicielem nie było dane tego uczynić.
Po jakimś czasie do biesiadujących dołączył pułkownik Barabasz. Wszyscy pili, rozmawiali, ucztowali.
Gdy bohaterowie powrócili do kwatery Zaćwilichowskiego, Barabasz wyjaśnił ogromną rolę pism, które niedawno wykradł mu Chmielnicki. Pułkownik oznajmił, że wkrótce rozpęta się rebelia kozacka:
„- Wszystko to furda, jeśli, jak mówią, wojna z bisurmanem praeparatur, a podobno że tak i jest, bo choć Rzeczpospolita wojny nie chce i niemało już sejmy królowi krwi napsuły, wszelako król może na swoim postawić. Cały ten ogień można będzie na Turka obrócić, a w każdym razie mamy przed sobą czas. Ja sam pojadę do pana krakowskiego i zdam mu sprawę, i będę prosił, by się jako najbliżej ku nam z wojskiem przymknął. Czy co wskóram, nie wiem, bo chociaż to pan mężny i wojownik doświadczony, ale okrutnie w swoim zdaniu i swoim wojsku dufny. Waść, mości pułkowniku czerkaski, trzymaj w ryzie Kozaków – a waszeć, mości namiestniku, po przybyciu do Łubniów ostrzeż księcia, by na Sicz baczność obrócił. Choćby mieli co począć – repeto; mamy czas. Na Siczy teraz ludzi niewiele: za rybą i za zwierzem się porozchodzili i po całej Ukrainie we wsiach siedzą. Nim się ściągną, dużo wody w Dnieprze upłynie. Przy tym imię księcia straszne i gdy się zwiedzą, że na Czertomelik oczy ma obrócone, może będą cicho siedzieli”.
Rozdział III
W kilka dni po rozmowie z Barabaszem, Skrzetuski wypełnił jego rozkaz i zmierzał z orszakiem oraz Podbipiętą i posłem hospodara wołoskiego Rozwanem Ursu z jego ludźmi w stronę Łubniów.
W czasie podróży Pan Longinus zdradził swoje marzenie: chciał, aby wybuchła wojna z Tatarami, ponieważ umożliwiłaby mu ona wypełnienie złożonego dawno ślubowania. Opowiedział o swoim przodku Stowejce, który w bitwie pod Grunwaldem ściął za jednym ruchem miecza trzy głowy krzyżackie – to od tego wywodziła się nazwa herbu Podbipiętów, czyli Zerwikaptur.
Opowieści Pana Longinus przerwało nagłe zerwanie się nad Kahamliku stada spłoszonych żurawi. Zachęciło to Rozwana do wypuszczenia za nimi sokoła i wybrania się w pogoń. Towarzyszyli mu Skrzetuski i Podbipięta.
„Popędzili naprzód we trzech, a za nimi Wołoch sokolniczy z obręczą, który utkwiwszy oczy w ptaki krzyczał z całych sił, zachęcając raroga do walki. Dzielny ptak zmusił już tymczasem stado do podniesienia się w górę, potem sam wzbił się jak błyskawica jeszcze wyżej i zawisł nad nim. Żurawie zbiły się w jeden ogromny wir szumiący jak burza skrzydłami. Groźne wrzaski napełniały powietrze. Ptaki powyciągały szyje, powytykały ku górze dzioby jak włócznie i czekały ataku. Raróg tymczasem krążył nad nimi. To zniżał się, to podnosił, jak gdyby wahał się runąć na dół, gdzie na pierś jego czekało sto ostrych dziobów. Jego białe pióra, oświecone słońcem, błyszczały jak samo słońce na pogodnym błękicie nieba. Nagle, zamiast rzucić się na stado, pomknął jak strzała w dal i wkrótce zniknął za kępami drzew i oczeretów”.
Ruszywszy w pogoń na sokołem oraz stadem, bohaterowie dotarli na nieznany gościniec, na środku którego ujrzeli kolaskę ze złamaną osią oraz stojące obok dwie kobiety. Młodsza z nich użyczyła swojego ramienia…sokołowi! Gdy Skrzetuski podszedł bliżej i podjął próbę zdjęcia ptaka, ten zatrzymał się i zaczął do siebie przyciągać dłonie Jana i niewiasty.
W tym czasie starsza z nieznajomych poprosiła rycerzy o pomoc. Okazało się, że była wdową po Konstantym Kurcewiczu. Teraz podróżowała z Heleną – córka kniazia Wasyla Kurcewicza do Rozłogów, do których w podziękowaniu na użyczenie powozu zaprosiła napotkanych mężczyzn.
W drodze Jan ofiarował swoją dożywotnią służbę pięknej Helenie, którą był zafascynowany:
„(…) na tak wielki fawor zarobić długą i wierną służbą pragnę i o to tylko proszę, abyś mnie imć panna przyjąć na ową służbę raczyła (…) – Ledwiem cię ujrzał, jużem o sobie zgoła zapomniał i widzę, że wolnemu dotąd żołnierzowi chyba w niewolnika zmienić się przyjdzie, ale taka widać wola boża. Afekt jest jako strzała, która niespodzianie pierś przeszywa, i oto czuję jej grot, choć wczoraj sam bym nie wierzył, gdyby mi kto powiadał (…) Czas o tym najlepiej waćpannę przekona, a szczerości choćby zaraz nie tylko w słowach, ale i w obliczu dopatrzyć się możesz”.
Podróżni napotkali także grupę jeźdźców, którymi okazali się synowie kniahini i młody, przystojny Kozak – Bohun. Gdy dostrzegł wlepione w Helenę oczy Jana, zaczął zaczepiać Skrzetuskiego. Przestał dopiero po srogiej uwadze Kurcewiczowej, która – chcąc zminimalizować złe wrażenie, jakie po sobie zostawiał, przedstawiła go jako sławnego, odważnego i utalentowanego pułkownika.
Rozdział IV
Ten rozdział jest przybliżeniem historii rodziny Kurcewiczów.
Głowa rodu – Wasyl Kurcewicz – służył przez wiele lat u księcia Michała Wiśniowieckiego. Za swoje zasługi otrzymał wiele przywilejów, między innymi wieś Rozłogi. Po przejściu na spoczynek poślubił wybrankę swojego serca. Wkrótce doczekał się córki Heleny, jednak podczas porodu zmarła jego żona. Zostawszy sam na gospodarstwie, sprowadził do pomocy swojego zubożałego brata Konstantego z rodziną.
Wkrótce sytuacja Wasyla uległa jeszcze większym komplikacjom. W czasie wojny w 1634 roku pod Smoleńskiem ktoś przechwycił list do Szehina. Okazało się, że był zaklejony pieczęcią Kurcz, czyli herbu Kurcewiczów. Wszyscy uznali to za dowód zdrady kniazia, który – zostawiwszy córkę pod opieką brata – wyjechał z kraju. Wieści po nim urwały się w Niemczech. Po kilku latach okazało się oczywiście, że nikogo nie zdradził – list opieczętowano znalezionym przez jakiegoś zdrajcę sygnetem. Mimo iż Wasylowi przywrócono odebrane tytuły, nigdy go już nie odnaleziono.
Rozłogami zarządzał Konstanty. Po jego śmierci obowiązek ten przejęła jego żona – kobieta o nieznanym bliżej pochodzeniu. Bojąc się księcia, żyła przez te wszystkie lata spokojnie i skromnie.
Gdy bohaterowie w końcu dotarli do siedziby Kurcewiczów, ich oczom ukazały się bardzo zaniedbane budynki. Jakie było ich zdziwienie, gdy po przekroczeniu progu domu ujrzeli panujący w nim dostatek, na który składały się przede wszystkim cenne przedmioty przywiezione z wojen.
Po wyjściu kniahini, Bohun starał się wypełnić jej polecenie i zachowywać się godnie. Zajął się rozmową ze Skrzetuskim. W pewnym momencie do izby wszedł najstarszy, obłąkany syn gospodyni Wasyl. Nie wiadomo, jak zachowałby się w konfrontacji z tyloma nieznajomymi, gdyby nie łagodny śpiew Heleny.
Zachwycony Skrzetuski – gdy tylko nadarzyła się okazała bycia sam na sam – wyznał kolejny raz Kurcewiczównie miłość. Usłyszawszy zapewnienie o wzajemności, nie starał się nawet ukryć swojej radości.
Pierwszą osobą, której wyznał swój stan, był pan Longinus:
„Sen ucieka mnie od powiek i jeno do wzdychania mam ochotę, od którego chyba cały w parę się rozpłynę – co waćpanu powiadam dlatego, że mając serce czułe i afektów godne, snadnie mękę moją zrozumiesz”.
Chcąc jeszcze bardziej poznać charakter ukochanej oraz dowiedzieć się o jej przeszłości, Jan skorzystał z nadarzającej się okazji i wypytał o wszystko starego sługę Heleny, Tatara Czechłego, który akurat przyniósł od niej posłanie. Sługa bohaterki wyznał:
„Oni ją chcą dać Bohunowi, by ją wziął i poniósł jako wilk jagnię, a ich w Rozłogach zostawił – bo Rozłogi jej, nie ich, po kniaziu Wasylu. On też Bohun to uczynić gotów, bo po komyszach więcej ma złota i srebra niżeli piasku w Rozłogach, ale ona ma go w nienawiści od pory, jak przy niej człowieka czekanem rozszczepił. Krew padła między nich i nienawiść wyrosła. Bóg jest jeden!”. Wiadomości, które zdobył, miały okazać się wkrótce bardzo pomocne.
Gdy nazajutrz Skrzetuski poprosił kniahinię o rękę Heleny i napotkał na jej gwałtowny sprzeciw, nie zawahał się zagrozić jej, że poinformuje księcia o odebraniu przez nią córce Wasyla praw zarządzania Rozłogami. Usłyszawszy taką groźbę, Kurcewiczowa obiecała Janowi Helenę. Przekonała go jednak, by nie zabierał ukochanej natychmiast ze sobą, ponieważ to wywołałoby niepotrzebne starcie z Bohunem. Rozmówcy ustalili, że Kniahinia wkrótce przyjedzie z podopieczną do Łubniów i tam odda ją Skrzetuskiemu.
Rozdział V
Po przyjeździe do Łubniów, Skrzetuski nie zastał tam księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Oczekując na jego powrót, spotkał się z dawno niewidzianymi znajomymi, między innymi z Wołodyjowskim. Przyjaciele przekrzykiwali się w historiach z pól bitewnych oraz z sercowych przygód:
„Namiestnik opowiadał wzajemnie towarzyszom o Krymie, gdzie prawie pół roku spędził czekając na respons chana jegomości, o tamtejszych miastach pozostałych z dawnych czasów, o Tatarach i o potędze ich wojennej, a na koniec o postrachu, w jakim żyli usłyszawszy o walnej na Krym wyprawie, w której wszystkie siły Rzeczypospolitej miały wziąć udział”.
Rozmowy mieszkańców Łubniów dotyczyły nie tylko Skrzetuskiego. Także Podbipięta otaczał się wpatrzonymi w niego żołnierzami, którzy nie mogli się nadziwić jego niewyobrażalnej sile. Longinus podjął decyzję o wstąpieniu w szeregi wojska książęcego.
Gdy w końcu wrócił Wiśniowiecki, jego dworzanie na każdy wieczór organizowali bale, uczty i zabawy, podczas których jeszcze bardziej dawała we znaki Skrzetuskiemu tęsknota za ukochaną. Przestał nawet zwracać uwagę na najpiękniejszą dwórkę księżnej Gryzeldy – pannę Anusię Borzobohatą. Ta, zdziwiona zachowaniem dotąd uległego jej wdziękom Jana („»Co mu się stało?« – pytała sama siebie rozpieszczona faworytka całego dworu i tupiąc drobną nóżką, czyniła postanowienie rzecz tę zbadać. Nie kochała się ona wprawdzie w Skrzetuskim, ale przyzwyczaiwszy się do hołdów nie mogła znieść, by na nią nie zważano i gotowa była ze złości sama się rozkochać w zuchwalcu”), przeniosła swoje zainteresowanie na pana Longinusa. Intrygowało ją jego ślubowanie, a on z kolei był pod ogromnym wrażeniem jej urody i delikatności. Aby odegnać pokusę i skupić się na wypełnieniu obietnicy – często chodził do spowiedzi. Starał się także nie pominąć żadnej wzmianki o szykującej się wojnie.
Gdy zniecierpliwienie oczekiwaniem na przyjazd Heleny stało się nie do wytrzymania, Skrzetuski wysłał do Rozłogów swojego pachołka Rzędziana z listem. Gdy ten wrócił, Jan prawie rzucił się na niego z pytaniami o stan ukochanej, o traktowanie jej przez przyszywaną ciotkę oraz o zachowanie Bohuna. Uspokoiwszy się trochę długim na cztery strony listem od Heleny oraz szczegółową relacją Rzędziana, ofiarował mu wielką zapłatę.
Rozdział VI
Na Ukrainie zapanował złowieszczy nastrój:
„poczęły zrywać się jakieś szumy, jakoby zwiastuny burzy bliskiej; jakieś dziwne wieści przelatywały od sioła do sioła, od futoru do futoru, na kształt owych roślin, które jesienią wiatr po stepach żenie, a które lud perekotypolem zowie. W miastach szeptano sobie o jakiejś wielkiej wojnie, lubo nikt nie wiedział, kto i przeciwko komu ma wojować. Coś zapowiadało się wszelako. Twarze ludzkie stały się niespokojne”.Atmosfera nadciągającej bitwy udzieliła się także księciu Jeremiemu Wiśniowieckiemu. Chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o ewentualnym przeciwniku, rozkazał swoim zaufanym ludziom zdobyć potrzebne informacje. W tym celu polecił panu Bychowcowi, by pojechał na Sicz i rozeznał się w sytuacji. Gdy o tej misji dowiedział się Skrzetuski, natychmiast popędził do Jeremiego z prośbą o zastąpienie rycerza. Wiśniowiecki przystał na petycję Jana, który pragnął przy okazji podróży odwiedzić Helenę w Rozłogach:
„W Łubniach od dawna trudno już mu było wysiedzieć, a ta ekspedycja dogadzała wszelkim jego życzeniom. Naprzód miał zobaczyć Helenę, a potem – prawda, że trzeba było się od niej na dłuższy czas oddalić, ale właśnie taki czas był potrzebny, by drogi po niezmiernych deszczach stały się dla kół możliwe do przebycia”.Bohater wyruszył w drogę jeszcze tego samego wieczora. Towarzyszyli mu Rzędzian i czterdziestu semenów z kozackiej książęcej chorągwi.
Rozdział VII
Podróż Skrzetuskiego była bardzo długa. Do ukochanej Heleny dotarł dopiero w drugiej połowie marca. Stęskniony, nie zwrócił uwagi na chłodne przyjęcie przez kniahinię, która rozpogodziła się dopiero, gdy powtórzył swoją obietnicę o pozostawieniu jej Rozłogów (prawnie należących do Heleny).
Powitanie pary zakochanych byłą bardzo radosne:
„Wbiegłszy zdyszana i kraśna jak wiśnia, tchu prawie złapać nie mogła i tylko oczy śmiały się jej szczęściem i weselem. Skrzetuski skoczył jej ręce całować, a gdy kniahini dyskretnie wyszła, całował i usta, bo był człowiek porywczy. Ona też nie broniła się bardzo, czując, że niemoc opanowywa ją ze zbytku szczęścia i radości”.Młodzi snuli plany na przyszłość, wróżąc sobie z kukania kukułki, że doczekają się dwunastu synów i spędzą wspólnie ponad pięćdziesiąt lat.
Wieczorem Skrzetuski ruszył w dalszą drogę, kierując się w stronę Siczy.
Rozdział VIII
Przejeżdżając przez Czehryn, Skrzetuski przekazał Zaćwilichowskiemu listy, które pisał do niego książę i spotkał się z pułkownikiem Barabaszem, który otrzymał list z pogróżkami od Chmielnickiego.
Przy okazji pobytu w Czehrynie Skrzetuski dowiedział się o nastrojach, panujących w mieście. Wszyscy bali się nadchodzącej wojny:
„Ale jakkolwiek czarne chmury skłębiły się na widnokręgu ukraińskim, jakkolwiek padała od nich noc złowroga, jakkolwiek we wnętrzu ich kłębiło się i huczało, a grzmoty przewalały się z końca w koniec, ludzie nie zdawali sobie jeszcze sprawy, do jakiego stopnia burza się rozpęta”.Mimo przepełnionej złymi wróżbami atmosfery Jan nie posłuchał rad i nie przerwał drogi na Sicz. Skorzystał jedynie z podpowiedzi Barabasza i przesiadł się do łodzi.
Przed wypłynięciem na Dniepr Jan spotkał ucztujących Zagłobę i…Bohuna! Od tego pierwszego dowiedział się, że pił z Kozakami, ponieważ próbował ich przeciągnąć na stronę Rzeczypospolitej, a ich dowódcy – Bohunowi – obiecał przyjęcie do swego rodzinnego herbu, co umożliwiłoby mu poślubienie jakiejś szlachcianki, w której bardzo się kochał:
„on mi po pijanemu wyznał, iż się w szlachciance kocha i chce się z nią żenić, przeto nie wypada mu w wigilię ślubu z chłopy się bratać. Toć on chce, bym go adoptował i do herbu przypuścił”.
Gdy nastał czas odpłynięcia, Skrzetuski pożegnał się z Zaćwilichowskim i Zagłobą. Przez całą drogę rozmyślał o Helenie i Bohunie, który – nie wiedzieć czemu – przebywał w Czehrynie:
„Obawa, złe przeczucia, troski obsiadły go jak kruki. Począł mocować się z nimi, aż się znużył, myśli mu się mąciły, zmieszały jakoś dziwnie z poświstem wiatru, z pluskiem wioseł, z pieśniami rybaków – i usnął”.
Rozdział IX
Skrzetuski ze swoimi ludźmi płynęli korytem Dniepru. Podziwiali piękno i wielkość rzeki:
„Szeroko rozlane wody marszczyły się w drobne zmarszczki od lekkiegoi ciepłego powiewu. Brzegi były w tumanie i zlewały się z płaszczyzną wód w jedną nieprzejrzaną równinę”.
Po kilku dniach podróży bohaterowie dotarli w końcu na ląd – do Kudaku. Jako że była akurat noc, nie zostali wpuszczeni do środka fortecy. Dopiero nazajutrz komendant Grodzicki rozkazał wprowadzić książęcego posła. Po przywitaniu się ze wszystkimi dowódcami Skrzetuski przekazał pisma od Jeremiego Wiśniowieckiego.
W czasie rozmowy z Grodzickim Jan dowiedział się o nadchodzącej wojnie, o zbliżającym się niebezpieczeństwie, o małym zapasie prochu, uniemożliwiającym obronę twierdzy przez stutysięcznym kozackim wojskiem.
Na pożegnanie Skrzetuski otrzymał od komendanta kilka czajek, tj. lekkich łódek do dalszej żeglugi. Tylko w nich mógł pokonać dalszą drogę, a nie chciał zrezygnować z poselstwa. Nie martwił się o siebie, tylko o ukochaną. Wiedział dobrze, że nie zdąży jej obronić przed Kozakami, którzy dotrą do Rozłogów o wiele szybciej, niż on. Szukając jakiegokolwiek rozwiązania dającego nadzieję, wysłał do Heleny Rzędziana:
„bez zwłoki ni odpoczynku ruszysz prosto do Rozłogów. Tam kniahini nic nie mów, czy mi co grozi, ani panience, proś tylko, by zaraz, choćby konno, do Łubniów jechały, choćby bez tobołów żadnych”.
Nad ranem Skrzetuski ruszył w dalszą drogę.
Rozdział X
Skrzetuski z powodzeniem przemierzał w lekkich czajkach wodospady na Dnieprze. Gdy z żołnierzami ujrzeli największy Nienasytc, zrozumieli, że muszą tym razem przeciągnąć łodzie lądem, ponieważ nikomu – prawdopodobnie tylko Bohun tego dokonał – nie udało się pokonać tego wodospadu łodzią.
Pierwszy nocleg bohaterowie spędzili na wyspie Chortyca. Zbudziły ich kroki ciekawskiego nieznajomego, który pytał o ich tożsamość. Gdy usłyszał, że podróżują z poselstwem od księcia do atamana, Kozak zawołał swoich kolegów. Bohaterowie zostaliby związani, gdyby nie Skrzetuski, który pierwszy wymierzył śmiertelny cios. Rozpętała się walka.
Na ranem do Kozaków dołączyło kilkuset Tatarów. Przewaga była wyraźna:
„Dymy, spędzone ruchem masy ciał, rozproszyły się nagle i odsłoniły oczom dwie czajki namiestnika pokryte czarniawym tłumem Tatarów, niby dwa trupy końskie rozdzierane przez stada wilków. Tłum ten parł, kotłował się, wył, wspinał, zdawał się walczyć sam z sobą i ginął. Kilkunastu semenów dawało jeszcze odpór, a pod masztem stał pan Skrzetuski, z zakrwawioną twarzą, ze strzałą utkwioną aż po brzechwę w lewym ramieniu, i bronił się z wściekłością. Postać jego wydawała się olbrzymią wśród otaczającego go tłumu, szabla migotała jak błyskawica. Uderzeniom odpowiadały jęki i wycie”.Skrzetuski odniósł poważne obrażenia: strzała z łuku wbiła mu się w lewe ramię, a jego ludzie zostali wymordowani.
Rozdział XI
Tymczasem na przedmieściu Hassan-Basza w Siczy Anton Tatarczuk i Fyłyp Zachar dyskutowali o listach odnalezionych przy Skrzetuskim. Obaj obawiali się zdemaskowania i odkrycia ich roli w poselstwie.
Ich rozmowę przerwał dźwięk dzwonu. Był to znak o rozpoczęciu narady kozackiej starszyzny na centralnym placu Siczy. Tłum pijanych Kozaków – tzw. „towarzystwo” – wybrał swoich przedstawicieli, którzy udali się do domu pełnego już atamanów. Spóźniali się jedynie Chmielnicki i Tuhaj-bej.
Po pojawieniu się tych przywódców, rozpoczęto naradę. Chmielnicki poinformował zebranych, że przechwycone listy były skierowane do atamana koszowego, Tatarczuka i młodego Barabasza. Po uniewinnieniu tego pierwszego – dzięki wstawiennictwu mówcy – na języki zostali wzięci pozostali dwaj. Nazwani przez Chmielnickiego zdrajcami, zostali za takich uznani przez całą starszyznę.
Nagle do izby wtoczyło się kilkunastu pijanych przedstawicieli „towarzystwa”. Mimo protestów zebranych porwali Barabasza i Tatarczuka na dziedziniec, gdzie rozerwano ich ciała na strzępy:
„Tatarczuk nie stawiał oporu, jęczał tylko przeraźliwie, ale młody Barabasz począł bronić się ze straszną siłą. Zrozumiał na koniec, że go chcą zamordować; strach, rozpacz i wściekłość odbiły się na jego twarzy: piana okryła mu wargi, z piersi wydobył się ryk zwierzęcy. Po dwakroć wyrywał się z rąk oprawców i po dwakroć ręce ich chwytały go za ramiona, za piersi, za brodę i osełedec; on szamotał się, kąsał, ryczał, upadał na ziemię i znów podnosił się, okrwawiony, straszny. Podarto na nim ubranie, wyrwano mu osełedec z głowy, wybito oko, na koniec przygniecionemu do ściany złamano rękę. Wówczas padł. Oprawcy porwali go za nogi i wraz z Tatarczukiem wywlekli na majdan. Tam dopiero, przy blasku smolistych beczek i stosów ognia, rozpoczęła się doraźna egzekucja. Kilka tysięcy ludzi rzuciło się na skazanych i darło ich w sztuki wyjąc i walcząc z sobą o przystęp do ofiar. Deptano ich nogami, wyrywano kawały ciała; ciżba tłoczyła się koło nich tym strasznym konwulsyjnym ruchem rozszalałych mas. Chwilami krwawe ręce podnosiły w górę dwie bezkształtne, niepodobne już do ludzkich postaci bryły, to znowu ciskano je na ziemię. Dalej stojący wrzeszczeli wniebogłosy: jedni, żeby wrzucić ofiary w wodę, drudzy, by je wtłoczyć w beczki palącej się smoły. Pijani rozpoczęli bójkę ze sobą. Z szaleństwa zapalono dwie kufy z wódką, które oświeciły tę piekielną scenę drgającym, błękitnym światłem. Z nieba patrzył na nią także księżyc cichy, jasny, pogodny. Tak »towarzystwo« karało swoich zdrajców”.
Po tym krwawym przerywniku rozpoczęło się przesłuchanie Skrzetuskiego. Tuhaj-bej i Chmielnicki rozpoznali w nim dzielnego, młodego rycerza księcia Wiśniowieckiego, co – obok jego hardej postawy – wzbudziło dla niego szacunek wśród zebranych atamanów.
Gdy także po niego wpadł tłum pijanych Kozaków, Chmielnicki wpadł na pewien pomysł uratowania Lacha. Niewiele myśląc, poinformował Tuhaj-beja o tym, że Jan jest jego jeńcem, więc Tatar nie może nim dysponować wedle własnej woli.
Atak furii Tuhaj-beja przerwało pojawienie się starego Kozaka z listem do Chmielnickiego od hetmana Potockiego, który informował, że właśnie wysyła swojego syna i wojsko przeciw Kozakom. Był to moment przełomowy – wybuchła wojna. Tym samym hetman zaporoski objął nieograniczoną władzę wojskową:
„Po chwili huk dział z bramy prowadzącej z Hassan-Basza do siczowego majdanu zatrząsł ścianami izby i rozległ się posępnym echem po całym Czertomeliku, zwiastując wojnę. Rozpoczynał on także epokę w dziejach dwóch narodów, ale o tym nie wiedzieli ni pijani siczowcy, ni sam hetman zaporoski”.
Rozdział XII
Nastała noc. Skrzetuski razem z Chmielnickim z Tuhaj-bejem spędzili ją u koszowego. Uzgodnili wykup Lacha od Tatara za dwa tysiące talarów, które stopniowo wzrosły do czterech, gdy tylko Tuhaj-bej usłyszał, że Chmielnicki może zapłacić gotówką.
Po rozejściu się zebranych na spoczynek, hetman zaporoski i poseł książęcy zostali w końcu sami. Nadarzyła się sposobność do szczerej rozmowy. Skrzetuski usłyszał, że jest wolny i może odjechać, jeśli przyrzeknie, iż to, co widział, zachowa tylko dla siebie. Oczywiście nie zgodził się na taki warunek. Jakby tego było mało, wyrzucił Chmielnickiemu, że sprzedał interesy Rzeczpospolitej dla własnych korzyści. Mimo iż jego rozmówca bronił się walką o prawa Kozaków, dążeniem do uniezależnienia się ich przed uciskiem Polaków, Skrzetuski nie dał się przekonać: „- Krew przelana ci zaciąży, łzy ludzkie oskarżą, śmierć cię czeka, sąd czeka!”.
Dyskusja zakończyła się zapadnięciem w sen pijanego Chmielnickiego.
Rozdział XIII
Następnego dnia piesze i konne wojska kozackie i tatarskie, dowodzone przez doświadczonych żołnierzy, wyruszyły razem w pole w kierunku Kudaku. Ich przeciwnicy byli bardzo nieliczni. Składało się na nich około dwóch tysięcy husarii, sześć tysięcy semenów pod dowództwem pułkownika Krzeczowskiego i starego Barabasza oraz tysiąc niemieckiej piechoty pod wodzą młodego Stefana Potockiego. Chmielnickiemu i Tuhaj-bejowi nie sprawiło większego trudu pokonanie tych oddziałów. Po starciu w okolicy Kudaku skierowali się na Żółte Wody.
Przez cały czas w oddziałach Chmielnickiego, na jednym z wozów taborowych więziony był osłabiony raną od łuku Jan Skrzetuski.
Rozdział XIV
W czasie, gdy przywódcy Kozaków i Tatarów upajali się zwycięstwem, o oblężeniu Kudaku – z huku dział – dowiedzieli się Barabasz i Krzeczowski, dowodzący sześcioma tysiącami Kozaków rejestrowych, z którymi podróżował regiment niemieckiej piechoty pod wodzą pułkownika Flika.
Każdy z trzech żołnierzy miał własną wizję starcia z wrogiem. Krzeczowski chciał nazajutrz samodzielnie pokonać rebelię, mając nadzieję, że nieprzyjaciel będzie wyczerpany szturmem na Kudak. Marzył o godności hetmańskiej. Flik z kolei przekonywał do natychmiastowego ataku, posiłkując się elementem zaskoczenia.
Dwaj dowódcy odłączyli się od Barabasza, podpłynęli do obozu wroga, ukryli swoje łodzie w trzcinach i czekali na rozwój sytuacji. Rankiem zostali wezwani przez Chmielnickiego na rozmowę. Dowódca Kozaków zaproponował Krzeczowskimu rozmowę na osobności. Po powrocie ten drugi był już po stronie hetmana zaporoskiego. Gdy bezskutecznie rozkazał Flikowi i Barabaszowi, aby się poddali, zabił Niemca, a drugiego towarzysza oddał na śmierć Kozakom z jego własnej chorągwi.
„Rzeczpospolita leżała w prochu i krwi u nóg Kozaka”.
Rozdział XV
Przebywający w niewoli u Chmielnickiego Skrzetuski dowiedział się od Zachara o zdradzie Krzeszowskiego i jej tragicznych konsekwencjach. Niepokój rycerza o swoją narzeczoną znacznie się nasilił. Starał się zminimalizować go, przekonując sam siebie, że Kurcewiczówny spełniły jego prośbę i są już w Łubniach pod opieką księcia Wiśniowieckiego.
Tymczasem Kozacy kierowali się w kierunku Żółtych Wód. Po drodze natknęli się na nieliczne – w porównaniu z ich dwudziestopięciotysięczną armią – oddziały młodego Stefana Potockiego, któremu towarzyszył bardziej doświadczony pułkownik Stefan Czarniecki.
Szóstego maja wybuchła bitwa. Oglądał ją Skrzetuski. Przez cały czas był pod wrażeniem husarii, która odważnie szła na znacznie liczniejszego i lepiej uzbrojonego wroga. Pierwsze starcie zakończył rzęsisty deszcz.
Doprowadziwszy porażką Tuhaj-beja do granic wytrzymałości, Chmielnicki postanowił przekupić Kozaków z obozu polskiego i zasilić nimi swoje oddziały. Tak też się stało w poniedziałek, gdy w kulminacyjnym momencie walki chorągiew Bałabana przeszła na jego stronę.
Konsekwencje tej zdrady były druzgocące: obóz Polaków został zdobyty, Stefan Potocki zmarł wskutek odniesionych ran, a Jan Skrzetuski załamał się. Dopiero pocieszające słowa Czarnieckiego o tym, że jeszcze nie wszystko stracone, zasiały ziarno nadziei w jego sercu.
Choć bardzo tego pragnął, Chmielnicki nie mógł spocząć na laurach. Czym prędzej zebrał wojsko i wyruszył z misją pokonania kolejnych oddziałów hetmańskich, nim wejdą w skład wojska książęcego. Zdobywszy Czehryn i Czerkasy, uderzył na Korsuń. Zagarnięcie łupów z tego miejsca, pojmanie jego mieszkańców i dowodzących obroną hetmanów zajęło mu trochę więcej czasu i kosztowało sporo sił. W końcu jednak Korsuń podzielił smutny los innych miast.
Rozdział XVI
Przypieczętowanie serii zwycięstw zdobyciem Korsunia umożliwiło Chmielnickiemu przeciąganie coraz większej ilości Kozaków służących w polskim wojsku na swoją stronę. Teraz dowodził już armią złożoną z ponad dwustu tysięcy ludzi, gotowych dla niego rzucić się w ogień. Na porządku dziennym stały się mordy czy branie w jasyr.
Powoli cała ta sytuacja, czyli rozszerzająca się anarchia, zaczęły przerażać Chmielnickiego. Zdał sobie sprawę, że nie zastanawiał się wcześniej nad tym, co będzie dalej, gdy uzbiera tak ogromną armię – zawsze jego jedynym celem było skonstruowanie tak licznego wojska. Jednocześnie był pewien, że nie uda mu się zdobyć Rzeczypospolitej, ponieważ był to kraj gotowy do stawienia czoła największemu przeciwnikowi.
Spędziwszy wiele godzin na roztrząsaniu swojego położenia, powziął w końcu pewne decyzje. Postanowił zostać na Ukrainie i dalej zbierać ludzi. Wypuścił też z niewoli Skrzetuskiego, ofiarując mu przedtem kilkudziesiąt Tatarów dla ochrony.
Jan co sił podążał w kierunku Rozłogów, cały czas obawiając się tego, co tam zastanie. Gdy był w okolicy miejscowości Kahamlik, spotkał
„dwóch ludzi całkiem nagich. Jeden z nich był to starzec, drugi wysmukły, może piętnasto- lub szesnasto-letni wyrostek. Obaj kłapali zębami ze strachu i długi czas nie mogli ni słowa przemówić”. W końcu wyznali, że zostali napadnięci i że taki sam los spotkał mieszkańców Rozłóg. Na te słowa Skrzetuski zawołał „W konie!” i popędził przed siebie.
Gdy dotarł na miejsce, jego oczom ukazał się straszny widok: dwór zastąpiły zgliszcza. Przekonany o śmierci lub pojmaniu Heleny, usiadł zrezygnowany:
„Opuściła go przytomność. Nie wydał ani jęku. Po chwili, ręce na kolanach wsparłszy, głowę spuścił i pozostał w nieruchomej postawie, tak że mogło się zdawać, że usnął. Jakoż jeśli nie usnął, to odrętwiał – i przez głowę zamiast myśli przelatywały mu tylko niejasne obrazy”.
Z odrętwienia nie wyrwało go nawet pojawienie się Bechowca i innych kompanów:
„Tymczasem nadciągnęły i inne pułki. Wieść o odnalezieniu Skrzetuskiego rozbiegła się piorunem po chorągwiach, więc wszyscy śpieszyli powitać miłego towarzysza. Mały Wołodyjowski, dwaj Śleszyńscy, Dzik, Orpiszewski, Migurski, Jakubowicz, Lenc, pan Longinus Podbipięta i mnóstwo innych oficerów biegło na wyścigi na wzgórze. Ale próżno przemawiali do niego, wołali po imieniu, szarpali za ramiona, usiłowali podnieść – pan Skrzetuski patrzył na nich szeroko otwartymi oczyma i nie rozpoznawał nikogo”.Dopiero interwencja księdza Muchowieckiego przyniosła jakąkolwiek zmianę w jego zachowaniu – rzucił się na ziemię ze szlochaniem.
Rozdział XVII
Rzędzian dostał się w ręce Bohuna, który pojmał go, gdy ten przyjechał do Czehryna. Z hetmańskiego rozkazu znajomy Heleny zajmował się sprawdzaniem wszystkich, którzy przekraczali granicę miasta. Przeczytawszy list swojego rywala, który odnalazł po zrewidowaniu Rzędziana, uderzył sługę i pozostawił w izbie w towarzystwie Zagłoby. Ten dopilnował, by zajęto się rannym, a sam wybiegł za Bohunem. Już wiedział, że rozwścieczony Kozak zamierza napaść na Rozłogi.
Bohaterowie dotarli do dworu Kurcewiczów. Przekroczywszy bramę tylko z Zagłobą, Bohun rozkazał służącym natychmiastowe jej zamknięcie.
Rozdział XVIII
Ujrzawszy na progu Bohuna, kniahini nie kryła swojego zdziwienia niespodziewaną wizytą. Kozak zaczął opowiadać o przebiegu wojny, o swoich sukcesach, aż w końcu zapytał o Helenę. Wzmianka o dziewczynie była pretekstem do podjęcia tematu o małżeństwie. Bohun chciał jeszcze raz usłyszeć, że kniahini przeznaczyła piękną Kurcewiczównę jemu za żonę. Gdy tak się stało – przysięgali także synowie gospodyni – wtedy oszukany Bohun rzucił na stół listy Skrzetuskiego, w których ten pisał o obietnicy ciotki Heleny.
Rozpętała się straszna walka, w wyniku której synowie kniahini i ona sama zginęli, a Bohun został ranny. Gdyby nie przytomność umysłu Zagłoby, los kuzynów podzieliłaby zapewne Helena. Staruszek przekonał ją, że muszą uciekać. Udało im się przechytrzyć Bohuna tylko dlatego, że razem ze swoimi ludźmi – dzięki namowom Zagłoby – oddał się alkoholowej uczcie.
Rozdział XIX
Zagłoba z Heleną przemierzali step. W czasie podróży staruszek opowiedział jej o wydarzeniach ostatnich tygodni, a od napotkanego przypadkiem Pleśniewskiego dowiedzieli się o strasznej zdradzie Krzeczowskiego oraz o buncie w Czehrynie. Przyjaciel Skrzetuskiego nie był pewien, dokąd ma teraz jechać:
„No! – rzekł Zagłoba – masz diable kubrak! Wykręcałem się sianem z różnych okazji, ale w takich jeszcze nie byłem. Z przodu Chmielnicki, z tyłu Bohun, co gdy tak jest, nie dałbym jednej złamanej orty ani za swój przód, ani za tył, ani za całą skórę. Głupstwom pono zrobił, żem do Łubniów z waćpanną nie uciekał, ale o tym nie czas mówić. Tfu! tfu! tfu! Cały mój dowcip niewart teraz tego, żeby nim buty wysmarować. Co uczynić? gdzie się udać? W całej tej Rzeczypospolitej nie ma widać już kąta, w którym by człowiek swoją, nie darowaną śmiercią mógł zejść ze świata. Dziękuję za takie podarunki: niech je inni biorą!”.
Uciekinierzy zjechali jeszcze bardziej w głąb stepu, gdzie mieli nadzieję zaznać trochę spokoju i zastanowić się nad dalszą drogą.
Rozdział XX
Ze snu Helenę i Zagłobę wyrwało szczekanie psów. Okazało się, że dojechali (zasnęli na koniach) do niedużej osady czabanów, skąd z powodu chłodnego przyjęcia udali się na nocleg nad Kahamlik.
Okoliczności nie sprzyjały uciekinierom. Ich konie zostały poranione przez sforę wilków, więc dalej musieli iść pieszo. Gdy spotkali dwóch nieznajomych: dziada i niemowę wyrostka, zabrali im ubrania i podążali przed siebie w przebraniu. Aby zwracać jeszcze mniej uwagi, Zagłoba ściął szablą długi warkocz Heleny, która po tym „zabiegu”:
„podniosła się żywo i natychmiast krótko obcięte włosy rozsypały się czarnym koliskiem koło jej twarzy, na którą biły rumieńce wstydu, bo w owych czasach ucięcie warkocza dziewczynie poczytywano za hańbę wielką, więc była to z jej strony ciężka ofiara, którą z konieczności tylko przenieść mogła”.
Po dotarciu do wsi Demianówka Zagłoba namówił chłopów, aby poszli do Złotonoszy i przyłączyli się do stacjonujących tam prawdopodobnie polskich chorągwi. Ten postój był pierwszym od dawna źródłem wypoczynku.
„W kilka chwil później dziad pokrzepiał się silnie baraniną popijając obficie miodem, a nazajutrz rano ruszył wraz z pacholęciem wygodną telegą ku Zołotonoszy, eskortowany przez kilkudziesięciu konnych chłopów zbrojnych w spisy i kosy.
Jechali na Kawrajec, Czarnobaj i Kropiwnę. Po drodze widzieli, że wrzało już wszystko. Chłopi wszędzie zbroili się, kuźnice po jarach pracowały od rana do nocy i tylko straszna potęga, straszne imię księcia Jeremiego wstrzymywało jeszcze krwawy wybuch”.
Rozdział XXI
Tymczasem w Rozłogach Bohun kipiał z wściekłości. Jako że odniesiona w walce rana uniemożliwiała mu podróż konno, rozkazał między dwa wierzchowce przywiązać kolebkę. Usadowiwszy się w takim „powozie”, wyruszył w pościg ku Łubniom.
Będąc już w Wasiłówce zdał sobie sprawę, że sprytny Zagłoba nie uciekał w przewidywanym przez niego kierunku. Chcąc się dobrze zastanowić nad taktyką przebiegłego staruszka, wrócił do Rozłogów, a raczej do zgliszcz, pozostały po spaleniu dworu przez okolicznych chłopów. Ten krok mu się opłacił – zastawszy na miejscu Pleśniewskiego, poddał go torturom i dowiedział się o trasie Zagłoby.
Wszelki ślad za uciekinierami urwał mu się jednak tuż za Kahamlikiem. Dwie doby błądził w poszukiwaniu nowego tropu, aż w końcu skorzystał z rady jednego ze swoich ludzi i podzieli swój oddział na kilka mniejszych. Szanse na odnalezienie zbiegów znacznie się zwiększyły.
Bohun deptał Zagłobie i Helenie po piętach. Prawie udałoby się ich pojmać w czasie przeprawy promem na Dnieprze, jednak trzeźwy umysł staruszka pokrzyżował im plany. Wmówił on podróżujących z nimi chłopami, że Kozacy człowieka Bohuna – Antona, to pościg książęcy. Gdy tropiciele rzucili się wpław do rzeki, chłopi zaczęli do nich strzelać.
Rozdział XXII
Wieści o klęsce pod Korsuniem dobiegły także do księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Gdy dotarł do niego list od Chmielnickiego, zrozumiał, że ma do czynienia z przebiegłym i niezwykle inteligentnym wodzem. Przywódca Kozaków nie poczuwał się do winy za zaistniałą sytuację, podkreślał, że wiele problemów jest skutkiem złego, upartego charakteru Skrzetuskiego:
„Tej to właśnie pysze i poniewierce, jakie ustawicznie od Lachów Kozaków spotykały, przypisywał Chmielnicki wszystko, co się stało, począwszy od Żółtych Wód aż do Korsunia. Wreszcie list kończył się zapewnieniami żalu i wierności dla Rzeczypospolitej oraz zaleceniem pokornych służb, wedle książęcej woli”.
Odczytawszy słowa Chmielnickiego zebranym wokół siebie pułkownikom, Wiśniowiecki czekał na rady. Jedni namawiali do zebrania wszystkich sił i wyruszenia przeciw Kozakom, inni doradzali wstrzemięźliwość i czekanie na rozwój wypadków…
Nie wybrano dalszej strategii, ponieważ księciu doniesiono o spaleniu Rozłogów – majątku ukochanej jego najwierniejszego żołnierza. Wydawszy rozkaz o wysłaniu podjazdów do Czerkasów i Prochorówki, Wiśniowiecki prosił Boga, by nie było za późno.
Rozdział XXIII
Nazajutrz oddziały księcia Wiśniowieckiego dotarły do Rozłogów. Tak też doszło do spotkania czołowych żołnierzy Jeremiego i cierpiącego po stracie ukochanej Skrzetuskiego.
Gdy Jan otrząsnął się z pierwszego szoku, spowodowanego widokiem pogorzeliska, zaczął analizować wszystkie wiadomości, które dochodziły do uszu zebranych. Ktoś mówił o pogoni Kozaków za szlachcicem i jakimś chłopcem, ktoś inny o namówieniu przez kogoś chłopów do wstąpienia do książęcej chorągwi. Dzięki pomocy Zaćwilichowskiego, który połączył wszystkie fakty ze sobą, Skrzetuski zyskał pewność, że tajemniczym szlachcicem był Zagłoba. Miał nadzieję, że jeśli jego przyjaciel przeżył rzeź w Rozłogach, być może zabrał ze sobą Helenę. Z ochota wyruszył w drogę z żołnierzami oraz księciem.
Podczas podróży Jan zdał dokładną relację Wiśniowieckiemu ze swojego poselstwa, a Jeremi analizował położenie swojego ukochanego kraju,
„tej Rzeczypospolitej, którą kochał ze wszystkich sił swej gorącej duszy, a dla której zdawała się zbliżać dies irae et calamitatis”.
Wieczorem bohaterowie dotarli do Łubniów, gdzie księżna Gryzelda wszystko już przygotowała do dalszej drogi.
Rozdział XXIV
Gdy Skrzetuski dotarł do Łubni, nie odnalazł tam Heleny. Jego nadzieja została mocno nadszarpnięta i nie wiadomo, jakby poradził sobie ze smutkiem i złością, gdyby nie słowa księdza Muchowieckiego. Kleryk wytłumaczył mu, że kiedy dobro ojczyzny jest zagrożone, prywatne problemy schodzą na dalszy plan:
„A gromił w ten sens, iż nie wolno jest chrześcijaninowi w moc Bożą wątpić, a obywatelowi więcej nad swym własnym niż nad ojczyzny nieszczęściem płakać, gdyż prywata to jest swego rodzaju mieć więcej łez dla siebie niż dla publiki – i więcej swego kochania żałować niż klęsk powszechnych. Po czym te klęski, ten upadek i hańbę ojczyzny w tak wzniosłych i żałośliwych wyraził słowach, że zaraz wielką miłość dla niej w sercu rycerza rozniecił, od której własne nieszczęścia tak mu zmalały, że prawie ich dostrzec nie mógł”.Jan postanowił od tej chwili poświęcić życie walce o wolność i niezależność Rzeczypospolitej.
Następnego dnia oddziały księcia Wiśniowieckiego wyruszyły w drogę. Przed wyjazdem Jeremi złożył przysięgę, że nie spocznie, póki nie „utopi buntu we krwi”. Rozpoczęła się mozolna wędrówka przez bory, które systematycznie były podpalane przez Kozaków – dla utrudnienia drogi wojskom książęcym.
Gdy dotarła do oddziałów wiadomość o śmierci króla Władysława IV, Wiśniowiecki uznał, że najlepiej i sprawiedliwie będzie, gdy zastąpi go Karol Waza – brat Jana Kazimierza.
Rozdział XXV
Na dziesiąty dzień morderczej wędrówki i trzydniowej przeprawie przez Desnę bohaterowie w końcu dotarli do Czernihowa, gdzie Skrzetuski także nie odnalazł śladu swojej ukochanej. Chociaż bardzo się starał, nie mógł pojąć taktyki Zagłoby, który – zamiast kierować się w stronę obozów wojsk polskich, zmierzał w nieznanym kierunku. Nielogiczne zachowanie staruszka starał się wyjaśnić Janowi Longinus:
„- Jużże ty się uspokój, mileńki. Ja tego Zagłobę znam. Pił on ze mną i zapożyczał się u mnie. O pieniądze on nie dba ani o swoje, ani o cudze. Swoje ma, to straci, cudzych nie odda – ale żeby miał na takie postępki się puszczać, tego po nim się nie spodziewam (…) ale i frant, który każdego w pole wywiedzie i ze wszystkich niebezpieczeństw się wykręci. A jako tobie ksiądz prorockim duchem przepowiedział, iż ci ją Bóg powróci – tak i będzie, gdyż słuszna to jest, aby wszelki szczery afekt był wynagrodzony, którą ufnością pocieszaj się, jako ja się pocieszam”.
Gdy oddziały księcia dotarły do Lubecza nad Dnieprem, pożegnał on czule swoją małżonkę Gryzeldę i wyraził pewność, że wkrótce dotrze ona do bezpiecznego miejsca. Przed wyjazdem dama – widząc zachowanie swoich dwórek, wręczających rycerzom pamiątki na szczęście – podarowała rozpaczającemu Skrzetuskiemu złoty krzyżyk ozdobiony turkusami, mówiąc:
„- Niejeden tu podobno rycerz szkaplerzyk albo wstążeczkę na waletę dostanie, a że nie masz tu tej, od której byś waćpan najbardziej pragnął, przeto przyjm ode mnie jakby od matki”.
Bohaterowie musieli pokonać teraz rozległe bagna Prypeci. „Po dwudziestu dniach nadludzkich trudów i wysileń wychyliły się wojska książęce w kraj zbuntowany”, czyli na Ukrainę. Do ich uszu dotarły straszliwe nowiny.
Rozdział XXVI
„Tymczasem Chmielnicki, postawszy czas jakiś w Korsuniu, do Białocerkwi się cofnął i tam stolicę swą założył”, czekając cierpliwie na dalszy rozwój wypadków. Miał w planach podjęcie rozmów z Rzeczypospolitą, które mógł już prowadzić – z racji rosnącego w siłę jego wojska – z pozycji dyktatora. Nadal nachodziły go chwile lęku przed poczynaniami Kozaków, strachu przed wojskami książęcymi, przed atakiem na Warszawę i przed piętnem zdrady. Pocieszenia i wytchnienia zaczął szukać w alkoholu: „Gdy takie myśli opadły ciężką głowę hetmana, naówczas zamykał się w swej kwaterze i pił dnie całe i noce. Wówczas między pułkownikami i czernią rozchodziła się wieść: »Hetman pije« – i za przykładem jego pili wszyscy, karność się rozprzęgała, mordowano jeńców, bito się wzajemnie, rabowano łupy – rozpoczynał się sądny dzień, panowanie zgrozy i okropności. Białocerkiew zmieniała się w piekło prawdziwe”.
Gdy do hetmana zaporoskiego zaczęły docierać coraz to nowe wieści o sukcesach Wiśniowieckiego i jego oddziałów, przeprowadził poważną rozmowę z Tatarami. Nie sposób opisać jego gniewu, gdy nie zgodzili się na proponowany przez niego atak na Jeremiego, woląc prawie bez ryzyka łupić i okradać mniejsze miejscowości. Podobne stanowisko przedstawiali Kozacy, gdy za radą Wyhowskiego hetman zwołał naradę – żaden z dowódców nie zamierzał atakować Wiśniowieckiego.
W końcu, po wielu rozmowach, misji tej podjęli się Krzywonos oraz Pułjan. Decyzja ta – zwyczajem Kozaków – musiała zostać opita, i żołnierze zaczęli biesiadować bez nadzoru:
„Tłumy zaczęły śpiewać pieśni w sto tysięcy głosów. Rozproszono konie powodowe, które szalejąc po obozie i wzbijając tumany kurzawy wszczęły nieopisany nieład. Goniono je z krzykiem, zgiełkiem i śmiechami; znaczne watahy włóczyły się nad rzeką, strzelały z samopałów, parły się i cisnęły do kwatery samego hetmana, który kazał je wreszcie Jakubowiczowi rozpędzać. Wszczęły się bójki i zamęt, dopóki deszcz ulewny nie zapędził wszystkich pod szałasy i wozy”.Jakby tego było mało – rozpętała się straszliwa burza! „Grzmoty przewalały się z jednego końca chmur w drugi, błyskania oświecały całą okolicę to białym, to czerwonym światłem”. W takich mało sprzyjających okolicznościach Krzywonos wraz z sześćdziesięcioma tysiącami wojowników wyruszyli do ataku.
Rozdział XXVII
Rozpętała się walka. Krzywonos palił i mordowała każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Podobnie czynił Wiśniowiecki, który kazał nie oszczędzać Kozaków.
Gdy zwrócił się do niego po pomoc wojewoda kijowski Janusz Tyszkiewicz, który nie miał już sił – pozostało mu zaledwie niespełna dwa tysiące żołnierzy – do obrony obleganej przez Kozaków Machnówki. Książę nie zwlekał ze wsparciem, mimo iż jego żołnierze także byli bardzo wyczerpani i zdziesiątkowani. Po przybyciu na miejsce, okazało się, że Machnówkę oblega młody Krzywonos (syn).
Wiśniowiecki ruszył na pomoc do zamku, gdzie na wieży broniło się zaledwie kilku pozostających przy życiu szlachciców. W wymianie ognia decydującym okazał się być atak husarii dowodzonej przez Skrzetuskiego, który w rozstrzygającym starciu pokonał Burdabuta:
„On zaś istotnie miał pianę na wąsach, a wściekłość w oczach. Dojrzał nareszcie Skrzetuskiego i poznawszy oficera po odwiniętym rękawie, runął na niego. Wszyscy dech zatrzymali w piersiach i bitwę przerwali patrząc na walkę dwóch najstraszliwszych rycerzy. Pan Jan się bowiem wołaniem: „Charakternik!”, nie strwożył - ale gniew zawrzał mu w duszy na widok tylu spustoszeń, zgrzytnął więc zębem i z furią natarł na watażkę. Zwarli się więc, aż konie na zadach przysiadły. Rozległ się świst żelaza i nagle szabla watażki rozleciała się w kawałki pod cięciem polskiego koncerza. Już się zdawało, że żadna moc nie wyratuje Burdabuta, gdy on skoczył, sczepił się z panem Skrzetuskim tak, iż obaj jedno zdawali się tworzyć ciało - i nożem nad gardłem husarza błysnął. Teraz Skrzetuskiemu śmierć stanęła w oczach, bo ciąć już mieczem nie mógł. Ale szybki jak błyskawica puścił miecz, który na rzemyku zawisł, a ręką za rękę watażki chwycił. Przez chwilę dwie te ręce drgały konwulsyjnie w powietrzu, ale żelazny to musiał być uścisk pana Skrzetuskiego, bo watażka zawył jak wilk i w oczach wszystkich nóż wypadł mu ze zdrętwiałych palców jak wyłuskwione ziarno z kłosa. Wtedy Skrzetuski rękę zgniecioną mu puścił i za kark ucapiwszy przygiął straszny łeb aż do kuli kulbaki, lewą zaś dłonią buzdygan zza pasa wychwycił, gruchnął raz, drugi - watażka zacharczał i spadł z konia. Jęknęli na ten widok ludzie kalniccy i biegli pomścić - w tej chwili jednakże rzuciła się na nich husaria i wycięła co do nogi”.
Bitwa zakończyła się zatem zwycięstwem oddziałów Wiśniowieckiego. Książę już miał ruszać na pomoc miejscowości Połonne, obleganej przez starego Krzywonosa, gdy dotarła do niego wiadomość od Kisiela. Donosił o układzie, który wkrótce zostanie zawarty z Chmielnickim i prosił o zaniechanie walk. Oczywiście Wiśniowiecki – za namową żołnierzy wojewodów, nie posłuchał, zamierzał dalej walczyć w imię wolności ojczyzny.
Rozdział XVIII
Skrzetuski wykonał polecenie Wiśniowieckiego i pojechał do pułkowników Osińskiego i Koryckiego, stacjonujących nieopodal Konstantynowa. Wszyscy razem mieli zmierzyć się ze starym Krzywonosem – taki był plan księcia. Nie uwzględnił on jednak tego, iż książę Dominik Zasławski zakazał wspierania go w walce z Kozakami – także był zwolennikiem „ugody” z Chmielnickim.
W drodze powrotnej od pułkowników Skrzetuski spotkał w lesie grupę chłopów rezunów. Nie zdając sobie sprawy, z kim ma do czynienia - kazał na nich uderzyć. Na szczęście w porę okazało się, że jednym z jeńców był dziad lirnik – Zagłoba w przebraniu! Okazało się, że ukrył Helenę w twierdzy w Barze. Radości Skrzetuskiego nie było końca:
„Tysiąc myśli i wspomnień cisnęło mu się do głowy; Helena jak żywa stanęła mu przed oczyma, taka, jaką ją widział ostatni raz w Rozłogach przed samym na Sicz wyjazdem: więc śliczna, zarumieniona, smukła, z tymi jej oczyma czarnymi jak aksamit, pełnymi niewysłowionych ponęt. Zdawało mu się teraz, że ją widzi, że czuje ciepło bijące od jej policzków, że słyszy jej słodki głos. Wspomniał ową przechadzkę w sadzie wiśniowym (…) więc dusza prawie wychodziła z niego, serce aż mdlało z kochania i radości, przy której wszystkie przeszłe cierpienia były jakby kropla przy morzu. Sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Chciał krzyczeć, to znów na kolana padać i znów Bogu dziękować; to wspominać, to pytać i pytać bez końca!”.
Rozdział XXIX
Wiadomości o rozkazie Zasławskiego bardzo rozzłościły i zasmuciły Wiśniowieckiego, który przecież od tylu miesięcy walczył z Kozakami. Czuł, że potraktowano go jak pionek. W końcu postanowił, że ze swoimi ludźmi pojedzie pod Zbaraż. Tak się jednak nie stało – doszły do niego wieści, iż Krzywonos zdobył Połonne, mordując dziesięć tysięcy mieszkańców. Podobno jego kolejnym przystankiem miał być Konstantynów. W obliczu takiej potworności do księcia przyłączył się wojewoda Tyszkiewicz i razem postanowili zapobiec kolejnej klęsce.
Rozdział XXX
Pierwszym przystankiem Wiśniowieckiego były Rosołowice, gdzie natknął się na owych pułkowników, którzy jeszcze kilka dni temu odmawiali połączenia się i zjednania sił przeciw Krzywonosowi. Teraz pułkownicy Osiński i Korycki prosili, by książę wziął ich pod swoją komendę. Jeremi przystał na ich prośbę. Jego samopoczucie i wiara w słuszność swoich decyzji poprawiły się jeszcze bardziej, gdy dołączył do niego pan Łaszcz z ponad tysiącem szlachty.
W ostatecznym rozrachunku okazało się, że Wiśniowiecki dowodził około dwunastoma tysiącami najlepszych żołnierzy. Wkrótce mieli zmierzyć się ze znacznie liczniejszą armią - prawie sześćdziesięcioma tysiącami Kozaków Krzywonosa.
Gdy podszedł pod Połonne, chorągwie książęce ruszyły ku obleganemu miastu, gdzie ścierali się już pierwsi harcownicy. „Dwie przeciwne potęgi patrzyły czas jakiś na się w milczeniu”.
Rozdział XXXI
Bitwę rozpoczął Wołodyjowski - pokonał Zaporożca. Zagłoba, który wcześniej obawiał się starcia i zarzucał pytaniami Skrzetuskiego o kondycję przeciwników Skrzetuskiego, ustawił się w bezpiecznej odległości i przyjął pozycję obserwatora. To on widział wyczyny ogromnego Kozaka Pułjana, który zabił Wierszuła oraz kilku innych Polaków, aż został pokonany dopiero przez Longinusa.
W końcu sam stanął do walki – odwagi dodawały mu przerażone oczy wrogów, którzy bali się jego grubej sylwetki. W pewnej poczuł gwałtowne uderzenie i coś owinęło mu głowę. Myśląc, że wzięto go do niewoli, poczekał na odpowiednią chwilę i zrzucił brzemię. Wtedy okazało się, że była to kozacka chorągiew pułkowa, za którą – jeśli była zdobyta w walce – należała się duża nagroda! Tak też się stało – wieczorem, gdy wszyscy składali przed Wiśniowiecki zdobyte trofea, Jeremi kazał wypłacić odważnemu szlachcicowi należne mu pieniądze.
Wieczorem do obozu dotarty wieści, że z pomocą Krzywonosowi zbliża się… Bohun, a rankiem wszyscy otrzymali rozkaz wycofania się z palcu boju.
Rozdział XXXII
Okazało się, że polskie wojska tylko udawały, iż się wycofują. Tym fortelem udało im się zdezorientować wroga, który nie krył zaskoczenia, że z goniącego w jednej, w następnej chwili stał się uciekającym. Oddziałom Wiśniowieckiego udało się dzięki temu zdziesiątkować walczących w taborze.
W tej bitwie poważnych obrażeń doznał Zagłoba – nie zdążył zrobić uniku i został uderzony cepami. Otoczony troskliwą opieką Skrzetuskiego, szybko jednak dochodził do zdrowia.
Kilka dni później Jan został wysłany pod Zasław, gdzie dominowały mordercze bandy rezunów. Dzięki tej misji doszło w końcu do spotkania rycerza i jego oddanego pachołka Rzędziana, który opowiedział mu o wkupieniu się w łaski Bohuna, który obdarzył go zaufaniem i sporym bogactwem: „Zresztą już oni mnie całkiem za swego mają.”. Dzięki informacjom zdobytym w czasie pobytu u Tatarów, Rzędzian mógł teraz bardzo pomóc swojemu panu.
Rozdział XXXIII
Po otrzymaniu nowego książęcego rozkazu, Skrzetuski wziął się za zbieranie rozproszonych po całej Rzeczypospolitej chorągwi, by potem móc je zaprowadzić pod Zbaraż. Gdy jego misja organizacyjna dobiegała końca, widząc zadowolenie Jeremiego, zdobył się na odwagę i poprosił o dwumiesięczny urlop, by pojechać do Baru po Helenę i w końcu ją poślubić. Zadowolony ze swojego najlepszego żołnierza Wiśniowiecki przystał na tą próbę – Jan miał wyjechać nazajutrz.
Noc upłynęła księciu na rozmyślaniach o mocy oddziałów, które powierzyły w jego ręce swój los. Czuł, że pokonanie Chmielnickiego jest tylko kwestią czasu, lecz aby nie okazać się zaślepionym dyktatorem, nad ranem na zwołanej przez siebie radzie oddał się pod komendę regimentarzy.
Skrzetuski już miał wyruszyć do Baru, gdy zorganizowaną z tej okazji ucztę przerwało pojawienie się wracającego z podjazdu Kuszela. Okazało się, że miasto, w którym przebywała Helena, zostało zdobyte przez Kozaków.
Tom II
Rozdział I
„Pewnej pogodnej nocy na prawym brzegu Waładynki posuwał się w kierunku Dniestru orszak jeźdźców złożony z kilkunastu ludzi”. Między końmi przywiązana była mała kołyska, w której leżała jakaś postać: „Srebrne promienie oświecały bladą jej twarz i zamknięte oczy”.
Po dotarciu do Czortowego Jaru, naprzeciw nim wyszła wiedźma o imieniu Horpyna. W jej chacie Bohun ułożył wyjętą z kołyski nieprzytomną Helenę, która – jak się kazało – pchnęła go w Barze nożem.
„Bohun nie tylko pomyślał o klatce bezpiecznej dla swego ptaka, ale postanowił ją przybrać, by ptakowi niewola nie zdawała się zbyt nieznośną. Wkrótce też nadszedł ze młyna i sam pilnował roboty. Noc upływała i księżyc zdjął już swoje białe światło z wierzchołków skał, a w świetlicy słychać jeszcze było przytłumione stukanie młotów. Prosta izba stawała się coraz podobniejsza do komnaty. Na koniec, gdy już ściany były obwieszone, a tok wymoszczony, przyniesiono na powrót senną kniaziównę i złożono ją na miękkich wezgłowiach”.
Rozdział II
Po przebudzeniu, Helena przypomniała sobie wypadki z Baru:
„W tej chwili straszne sceny wzięcia Baru stanęły nagle przed nią jakby żywe. Przypomniała sobie wszystko: rzeź tysięcy narodu, szlachty, mieszczan, księży, zakonnic i dzieci - pomazane krwią twarze czerni, szyje i głowy poobwijane w dymiące jeszcze trzewia, pijane wrzaski, ów sądny dzień wycinanego w pień miasta - na koniec zjawienie się Bohuna i porwanie. Przypomniała sobie i to, jak w chwili rozpaczy padła na nóż nadstawiony własną ręką - i zimny pot operlił teraz jej skronie. Widać nóż ześliznął się jej po ramieniu, bo czuje tylko trochę bólu, ale zarazem czuje, że żyje, że wraca jej siła i zdrowie, pamięta wreszcie, że długo, długo wieziono ją gdzieś w kołysce”.
Gdy do jej izby wszedł znienawidzony Bohun, poinformowała go z przekonaniem, iż nigdy go nie pokocha i jego zabiegi są bezcelowe. Na koniec, wystraszona i zmęczona zemdlała i los oszczędził jej usłyszenia obietnicy Kozaka o zabiciu Skrzetuskiego.
Rozdział III
Ze swoich uczuć Bohun zwierzył się Horpynie. Na koniec zaznaczył, że jeśli pod jego rychłą nieobecność kniaziównie spadnie włos z głowy, on się rozprawi z Dońcówna: „- Dotknij ty jej ręką, a ja cię każę wołami na pal nawlec”.
Przed wyruszeniem do Chmielnickiego Kozak usłyszał od wróżącej z koła wodnego Horpyny, że będzie sławnym wodzem („Ty szczęśliwy - hetmanem zostaniesz”) i ostrzegła go przed zdradą przyjaciela („Widzę cię znowu, a przy tobie ktoś, kto cię zdradzi. Twój druh nieszczery”).
Rozdział IV
Tymczasem Skrzetuski rozpaczał po wieściach o zdobyciu Baru. Nie mógł wyruszyć na poszukiwanie ukochanej, ponieważ pozostawał na służbie u Wiśniowieckiego.
W końcu Jan mógł oderwać się od myśli losie Heleny - otrzymał rozkaz zorganizowania podjazdu na Jarmolińce. W drodze doszło do nieprzyjemnego incydentu – pijany pan Łaszcz zaczął szydzić z uczuć namiestnika, a w końcu rzucił się na niego z szablą. Gdy bohater bez trudu wytrącił mu broń, strażnik koronny wniósł o ukaranie Skrzetuskiego przez Jeremiego.
Po wysłuchaniu relacji świadków, Wiśniowiecki nominował kandydaturę Jana na porucznika, a Łaszczowi nakazał natychmiastowe opuszczenie chorągwi.
Następcą Skrzetuskiego został Podbipięta.
Jan nie cieszył się z awansu – zdradził Wołodyjowskiemu, że po pomszczeniu Heleny wstąpi do klasztoru:
„Ale choćbym ją też i żywą odnalazł, zali to nie będzie za późno? Strzeż mnie, Boże, bo o wszystkim mogę myśleć, tylko nie o tym, strzeż, Boże, rozumu mojego! Już ja niczego więcej nie pragnę, jeno wyrwać ją z tych rąk potępionych, a potem niech ona znajdzie taki przytułek, jakiego i ja będę szukał. Widać woli bożej nie było... Daj mnie się modlić, Michale, a krwawiącej rany nie tykaj…”.
Rozdział V
„Pan Skrzetuski szedł ze swym podjazdem w ten sposób, że we dnie wypoczywał w lasach i jarach, pilnie rozstawiając straże, a nocami tylko posuwał się naprzód”. Celem jego misji było dowiedzenie się, czy Krzywonos ze swymi czterdziestoma tysiącami ludzi nadal oblega Kamieniec, czy też – zrezygnowawszy z bezowocnego oblężenia - idzie z pomocą Chmielnickiemu. Miał także zorientować się o poczynaniach dobrudzkich Tatarów, „czy już Dniestr przeszli i połączyli się z Krzywonosem, czy z tamtej strony jeszcze leżą?”.
Jan wpadł na pomysł, by rozprzestrzenić plotkę o pokonaniu Chmiela oraz o tym, że towarzyszy mu całe wojsko Wiśniowieckiego. Dzięki temu udało mu się przestraszyć Krzywonosa do tego stopnia, że zaczął się wycofywać z obawy przed spotkaniem, polecając przedtem Bohunowi, by stanął do walki i pojął jak najwięcej jeńców.
Rozdział VI
Skrzetuski podzielił oddziały na mniejsze tak, aby móc otoczyć i pokonać wroga. Dowodzenie nad jednym powierzył Zagłobie, który miał problemy z odnalezieniem się w nowej roli. Dopiero obserwowanie Wołodyjowskiego, który cieszył się ogromnym szacunkiem i poparciem swoich ludzi spowodowało, że szlachcic poczuł się pewniej, aż za pewnie…
Gdy doniesiono mu o zbliżających się nieznajomych na koniach, mimo iż okazało się, że byli to goście chłopskiego wesela, on rozkazał ludziom otoczyć zaskoczonych biesiadników. Nie wiadomo, jakby skończyła się ta opowieść, gdyby nie pomysł któregoś z weselników, by poczęstować Zagłobę miodem. Dowódca i jego ludzie upili się do nieprzytomności, bawiąc się na weselu do białego rana. Gdy w końcu zasnął, nawiedziły go koszmary. Jak się później okazało, przebudzenie było jeszcze gorsze – stał nad nim Bohun.
Rozdział VII
„Zagłoba leżał związany w kij do własnej szabli w tej samej izbie, w której odbywało się wesele, a straszliwy watażka siedział opodal na zydlu i pasł oczy przerażeniem jeńca”.Gdy Bohun zaczął streszczać Zagłobie okoliczności ich ostatniego spotkania, szlachcic w myślach żegnał się z życiem. Po zamknięciu go w chlewie, udało mu się podsłuchać rozmowę mołojców o zbliżającym się wyjeździe za Jampol.
Wiedząc, że nie uda mu się uciec, zdecydował, że zginie w walce – wdrapał się na stryszek, skąd dzielnie bronił się przed próbującymi go ściągnąć Kozakami. Przed śmiercią uratowały go niezidentyfikowane strzały – okazało się, że na mołojców i Bohuna napadł z oddziałem Wołodyjowski! Po przegonieniu Kozaków bohaterowie połączyli swe siły i wspólnie ruszyli ku Jarmolińcom.
Rozdział VIII
Pokonanemu Bohunowi udało się wrócić do obawiającego się natarcia Wiśniowieckiego Krzywonosa.
Tymczasem Zagłoba nieustannie wspominał swoją walkę w chlewie, przedstawiając siebie jak najodważniejszego rycerza Rzeczypospolitej. Poinformował towarzyszy o miejscu ukrycia Heleny (podsłuchał, że Bohun zawiózł ją w okolice Jampola) oraz o planach Kozaków.
W wyruszeniu na poszukiwanie Heleny bohaterom przeszkodziła informacja, którą nocą przyniósł Wierszułł. Okazało się, że Chmielnicki wraz z Tatarami rozgromili wojska książęce pod Piławcami, a Wiśniowieckiemu regimentarze odebrali dowództwo!
Rozdział IX
Ci, którym udało się zbiec spod Piławiec, ukryli się we Lwowie – siedzibie żołnierzy i uciekinierów.
„Pan Skrzetuski ze swym oddziałem przybył w dwa dni później, gdy już cały gród był zapchany uciekającym żołnierstwem, szlachtą i uzbrojonym mieszczaństwem. Myślano już o obronie, gdyż lada chwila spodziewano się Tatarów, ale nie wiedziano jeszcze, kto stanie na czele i jak się do dzieła weźmie, dlatego wszędy panował bezład i popłoch. Niektórzy uciekali z miasta wywożąc rodziny i mienie, okoliczni zaś mieszkańcy szukali w nim schronienia; wyjeżdżający i wjeżdżający zawalali ulice i wzniecali tumulty o przejazd; wszędy było pełno wozów, pak, tłumoków i koni, żołnierzy spod najrozmaitszych znaków; na wszystkich twarzach czytałeś niepewność, gorączkowe oczekiwanie, rozpacz lub rezygnację. Co chwila przestrach jak wir powietrzny zrywał się niespodzianie; rozlegały się krzyki: „Jadą! Jadą!” - i tłumy poruszały się jak fala; czasem biegły na oślep przed siebie, rażone szaleństwem trwogi, dopóki nie pokazało się, że to nadjeżdża nowy jakiś oddział rozbitków”.
Na zorganizowanej pospiesznie naradzie Wiśniowiecki przyjął buławę i– widząc, że los kraju leży w jego rękach – ponownie objął dowództwo.
Rozdział X
Wiśniowiecki przez tydzień czasu przygotowywał Lwów do obrony, a potem wyjechał w stronę Warszawy. Chciał zdobyć z sejmu środki na utworzenie nowych oddziałów oraz poprzeć wybranego kandydata podczas elekcji.
W połowie drogi spotkał się z żoną, która wyjechała mu naprzeciw wraz ze swoimi dwórkami. Przy tej okazji doszło do nieporozumienia – zakochany w Anusi Borzobochatej Charłamp wyzwał na pojedynek Wołodyjowskiego, który jego zdaniem kradł mu kandydatkę na żonę. Do starcia miało dojść, jak tylko mały rycerz powróci z misji dostarczenia rozkazu książęcego.
Skrzetuski pozostał w ufortyfikowanym Zamościu.
Rozdział XI
Po upływie kilku tygodni Warszawa była coraz bardziej wypełniona przybywającymi na elekcję szlachcicami. Wiśniowiecki popierał królewicza Karola, młodszego brata Jana Kazimierza oraz organizował środki na stworzenie oddziałów wojska.
Pewnego dnia Wołodyjowski wyjechał z miasta z misją zakupu koni. Gdy w drodze natknął się na nalegającego na natychmiastową walkę Charłampa, poprosił w zaczekanie kilka dni, aż wróci z rozkazu. Bohaterowie umówili się na pojedynek.
W sobotnie popołudnie Wołodyjowski z Zagłobą i Kuszlem stawili się w Lipkowie godzinę wcześniej. Nie mając co zrobić z czasem, postanowili spędzić go w karczmie. Jakie było ich zdziwienie, gdy spotkali tam… Bohuna! Choć chcieli go pojmać, chronił go immunitet posła – przewoził list od Chmielnickiego do Jana Kazimierza. W końcu mały rycerz wyzwał go na pojedynek, cały czas próbując nakłonić go do wyjawienia miejsca ukrycia Heleny. Bohun przystał na tą prośbę, w zamian oczekując obietnicy, że jeśli pokona Wołodyjowskiego, żołnierze nie będą szukać kniaziówny.
Po złożeniu obietnic Zagłoba dał znak do rozpoczęcia walki.
Rozdział XII
„Świstnęły szable i ostrze szczęknęło o ostrze. Wnet zmienił się plac boju, bo Bohun natarł z taką wściekłością, że pan Wołodyjowski uskoczył w tył kilka kroków i świadkowie również musieli się cofnąć. Błyskawicowe zygzaki szabli Bohuna były tak szybkie, że przerażone oczy obecnych nie mogły za nimi nadążyć - zdało im się, że pan Michał całkiem jest nimi otoczony, pokryty i że Bóg jeden chyba zdoła go wyrwać spod tej nawałności piorunów. Ciosy zlały się w jeden nieustający świst, pęd poruszanego powietrza uderzał o twarze. Furia watażki wzrastała; ogarniał go dziki szał bojowy - i parł przed sobą Wołodyjowskiego jak huragan - a mały rycerz cofał się ciągle i tylko się bronił. Wyciągnięta jego prawica nie poruszała się prawie wcale, dłoń tylko sama zataczała bez ustanku małe, ale szybkie jak myśl półkola i chwytał szalone cięcia Bohunowe, ostrze podstawiał pod ostrze, odbijał i znów się zasłaniał, i jeszcze się cofał, oczy utkwił w oczach Kozaka i śród wężowych błyskawic wydawał się spokojny, jeno na policzki wystąpiły mu plamy czerwone”.
W końcu Wołodyjowski fortelem pokonał Kozaka – udał, że upada, co umożliwiło mu zranienie pochylającego się nad nim przeciwnika. Bohaterowie odjechali z pola z przekonaniem, że pozostawiają śmiertelnie ranionego Bohuna.
Do głównego pojedynku nie doszło, ponieważ Zagłoba pogodził Charłampa i Wołodyjowskiego.
Rozdział XIII
Za zabicie Bohuna Wiśniowiecki podarował Wołodyjowskiemu wartościowy pierścień i zezwolił, by mały rycerz pojechał pod Zamość i osobiście przekazał dobrą nowinę Skrzetuskiemu. Jan mógł jechać na poszukiwanie ukochanej.
Rozdział XIV
Elekcja zakończyła się wybraniem Jana Kazimierza. Koronacja odbyła się Krakowie. Pojechał na nią Wiśniowiecki.
Tymczasem Wołodyjowski i Zagłoba zbliżali się do Skrzetuskiego do Zamościa. W drodze natknęli się na jadącego z listami do księcia Podbipiętę. Wymieniwszy najnowsze wiadomości, przyjaciele dowiedzieli się, że Skrzetuski wyjechał w poszukiwaniu rozproszonych grup Kozaków.
Rozdział XV
Po dojechaniu do Zamościa, Wołodyjowski i Zagłoba otrzymali polecenie udania się do Zbaraża. Podczas długiej i ciężkiej podróży dowiedzieli się o śmierci Krzeszowskiego (został wbity na pal przez Niemców z regimentu Radziwiłła), a gdy w końcu dotarli na miejsce, Wierszułł poinformował ich, że Skrzetuski wyjechał.
W liście, który w kilka dni później dostarczono bohaterom Jan pisał, że jedzie do Jahorlika w poszukiwaniu ukochanej.
Rozdział XVI
Oddelegowani do negocjowania z Chmielnickim komisarze każdego dnia, mimo dowodzonych przez pułkownika Dońca stu dragonów i czterystu mołojców, wysłanych im dla ochrony, byli wystawieni na śmierć.
Jakie było ich zdziwienie, gdy pewnego wieczoru przybył do nich w przebraniu chłopskim Skrzetuski z prośbą zezwolenie na towarzyszenie im w tej iście samobójczej misji. To od komisarzy Jan dowiedział się o śmierci Bohuna. Informację tą przyjął jednak z pewnym niedowierzaniem – w końcu rozpowszechniał ją lubujący się w przekręcaniu faktów i swojej w nich roli pan Zagłoba.
Rozdział XVII
Następnego dnia poniżani przez Kozaków komisarze ruszyli w dalszą drogę. Chmielnicki czekał na nich w Perejasławiu, podobno był gotowy do zawarcia ugody.
Gdy w końcu doszło do spotkania, przywódca Kozaków za wszelką cenę starał się podkreślić swoją wyższość i władzę.
„Chmielnicki czekał przed swym dworcem wśród pułkowników, wszystkiej starszyzny i nieprzeliczonych tłumów kozactwa i czerni, chciał bowiem, żeby cały naród widział, jaką to go czcią sam król otacza”.
Mimo usilnych prób wypatrzenia w tym tłumie twarzy Bohuna, Skrzetuski nie znalazł znienawidzonego przeciwnika. Gdy zapytał jednego z ludzi o poszukiwanego dowódcę usłyszał, że rozkazem Chmielnickiego każdy, kto zadawał pytania o Kozaków miał być zabity: „taki jest rozkaz Chmiela, iż jeśliby ktokolwiek z was, choćby który z komisarzy, o co spytał - żeby go na miejscu ubić. Nie uczynię ja tego, to inny uczyni, dlatego ostrzegam cię z życzliwości”.
Rozdział XVIII
Następnego dnia komisarze wręczyli Chmielnickiemu dary królewskie: buławę hetmańską i chorągiew z orłem, którą ten natychmiast kazał przed sobą rozwinąć.
W czasie uroczystego obiadu Kozak upił się i wraz ze swoimi ludźmi zaczął wyzywać książęcych posłów:
„- Pokornie proszę, jedzcie i pijcie - rzekł Chmielnicki - bo będę myślał, że nasza prosta strawa kozacka przez wasze pańskie gardła przejść nie chce. - Jeśli mają za ciasne, tak może by im poprzerzynać! - zawołał Dziedziała”.
Nazajutrz Chmielnicki odwiedził Ksiela. Przypomniawszy sobie, jak kiedyś Skrzetuski uratował go przed Czaplińskim, ofiarował się, że spełni każdą jego prośbę: „- Nie bój się - rzekł Chmielnicki. - Słowo nie dym; proś, o co chcesz, byleś o takie rzeczy nie prosił, które należą do Kisiela”. Gdy usłyszał o postępowaniu Bohuna, poinformował Jana o śmierci Kozaka: „Bohun zabit Meni korol pysaw, że on w pojedynku usieczon” i zezwolił mu na wyjazd w poszukiwaniu ukochanej do Kijowa:
„- Ty mój druh, ty Czaplińskiego rozbił... Ja tobie dam nie tylko prawo, żeby ty jechał i szukał wszędy, gdzie zechcesz, ale i rozkaz dam, by ten, u którego ona jest, w twoje ręce ją oddał, i piernacz ci dam na przejazd, i list do metropolity, by po monastyrach u czernic szukali. Moje słowo nie dym!”.
Nazajutrz Skrzetuski wyjechał z Perejasławia. Przy sobie miał przepustkę od Chmielnickiego oraz dwustu ludzi dowodzonych przez pułkownika Dońca (brata Horpyny!).
Rozdział XIX
Tymczasem Wołodyjowski i Zagłoba nadal przebywali w Zbarażu, gdzie czekali na powrót Skrzetuskiego. Już mieli wyruszyć na poszukiwania, gdy pod koniec marca Kozak Zachar przyniósł im list, w którym Jan donosił o wsparciu Chmielnickiego w tropienie Heleny.
Rozdział XX
Chmielnicki przygotowywał się do wojny, a Wiśniowiecki - odsunięty od kwestii militarnych – zastanawiał się, jak najlepiej poprowadzić swoje wojsko.
W czasie jednego z podjazdów na watahę Kozaków, Wołodyjowski spotkał dwóch rycerzy Kurcewiczów-Bułyhów. Okazało się, że byli oni stryjecznymi braćmi Heleny i mieli pewność, że ich siostra zmarła! Dowiedzieli się tego od pewnego chorego rycerza nazwiskiem Skrzetuski, który był umierający.
Rozdział XXI
„- Imaginuj sobie waćpan (…) że ten człowiek tak się w jednej godzinie zmienił, jakoby o dwadzieścia lat postarzał. Tak wesoły, taki mowny, tak obfity w fortele, że samego Ulissesa w nich przewyższał, dziś pary z gęby nie puści, jeno po całych dniach drzemie, na starość narzeka i jakoby przez sen mówi. Wiedziałem to, że on ją kochał, alem się nie spodziewał, żeby do tego stopnia”– tak o zmianie, jaka zaszła w Zagłobie kilka dni po otrzymaniu informacji śmierci Heleny Wołodyjowski mówił do Longinusa.
Wszystko zmieniło się, gdy do Zbaraża przybył Rzędzian. Pachołek Skrzetuskiego utrzymywał, że kniaziówna żyje! Dowiedział się tego od napotkanego we Włodawie rannego Bohuna. Kozak, uważając Rzędziana na przyjaciela, wyznał mu miejsce ukrycia Heleny. Jakby tego było mało, oddał mu oznakę wyższych oficerów na Zaporożu i wysłał do wiedźmy z rozkazem przywiezienia kniaziówny do Kijowa! Nim Rzędzian wyjechał, sprytnie nasłał na Bohuna wojska książęce.
Wiadomość o miejscu przetrzymywania Kurcewiczówny do tego stopnia uszczęśliwiła Wołodyjwskiego i Zagłobę, że razem z Rzędzianem postanowili jeszcze tego samego dnia wyruszyć do Horpyny.
Rozdział XXII
Zagłoba, Wołodyjowski oraz Rzędzian przebrali się w stroje kozackiej starszyzny i zaopatrzyli w stare konie. Droga do Horpyny upływała dwóm ostatnim na słuchaniu opowieści tego pierwszego, który rozprawiał o swoich licznych przygodach, przedstawiając siebie w jak najkorzystniejszym świetle. Mówił na przykład o swojej znajomości z groźnymi Tatarami:
„Wspominałem ci przecie, jakom między nimi wiele lat spędził i do godności wielkich mogłem dojść; ale żem się nie chciał zbisurmanić, więc musiałem wszystkiego poniechać i jeszcze mi śmierć męczeńską zadać chcieli za to, żem ich najstarszego księdza na wiarę prawdziwą namówił”.
Przed wjechaniem w Czortowy Jar Rzędzian zaopatrzył się w pistolet ze święconą kulą, którą zastrzelił wiedźmę Horpynę. Jej pomocnik – karzeł Czeremis, zginął z rąk Zagłoby:
„W tej samej chwili pan Zagłoba ciął Czeremisa szablą przez głowę, aż kość zgrzytnęła pod ostrzem; potworny karzeł nie wydał ani jęku, tylko zwinął się w kłębek jak robak i począł drgać, palce zaś u jego rąk otwierały się i zamykały na przemian, na kształt pazurów konającego rysia”.
Helena została uratowana!
Rozdział XXIII
Po odnalezieniu Heleny trójka przyjaciół pospiesznie opuściła Czortowy Jar: „uciekali tak śpiesznie, że gdy księżyc wytoczył się na step byli już w okolicach Studenki za Waładynką”. Napotkanym Kozakom pokazywali otrzymany od Kozaka Burłaja, któremu wcześniej wmówili, że są ludźmi Bohuna, piernicz – znak przepustki.
Gdy zatrzymali się przed Płoskirowem, Zagłoba pojechał do miasta po konie, gdzie zobaczył… Bohuna! Żołnierze wywnioskowali, że ten, któremu Rzędzian wydał wcześniej Kozaka, wypuścił go na złość swojemu wrogowi Skrzetuskiemu. Dalsza podróż obfitowała w strach oraz pragnienie znalezienia się już w Zbarażu.
Pewnego dnia bohaterowie zauważyli uciekające wilki i sarny – znak nadchodzących Tatarów. Na nic zdało się zaciskanie lejców – po jakimś czasie gonił ich czambuł. Nadeszła ciężka chwila – Rzędzian wraz z Heleną nie przerwali ucieczki, a Wołodyjowski i Zagłoba zostali, by walczyć: „- Wstrzymamy pogoń. Nie ma innego dla kniaziówny ratunku”. Udało im się zabić trzech Tatarów i w porę się ukryć. Z kryjówki nasłuchiwali wystrzałów i walki oddziału Kuszla z czambułem.
Gdy pewne było, że Tatarzy ponieśli klęskę i rycerze wrócą do Zbaraża postanowili, że nie powiedzą Skrzetuskiemu o odbiciu Heleny – nie wiedzieli przecież, czy Rzędzianowi uda się uratować kniaziównę.
Rozdział XXIV
„W Zbarażu zastali pan Wołodyjowski i Zagłoba wszystkie wojska koronne, zgromadzone i na nieprzyjaciela czekające”, zaznaczające, że będą walczyć jedynie pod rozkazami księcia Wiśniowieckiego.
Gdy Zagłoba i Wołodyjowski spotkali Skrzetuskiego, nie powiedzieli mu o odbiciu Heleny. Wszyscy razem czekali na przybycie Jeremiego.
Kilkudniowy deszcz i ukazanie się siedmiobarwnej tęczy na niebie wzięto za znak: „Wówczas otucha wstąpiła w serca. Rycerstwo wróciło do obozu i wstąpiło na śliskie wały, aby widokiem tęczy oczy weselić”. Jak się chwilę później kazało – była to słuszna interpretacja. Na horyzoncie ukazała się dywizja Wiśniowieckiego.
Za gestem jednego z regimentarzy - pana Lanckorońskiego, który oddał księciu swoją buławę, poszli inni dowódcy.
„Żołnierze mieli ogień w oczach. Serca rozpaliły się pragnieniem walki, dreszcz zapału przebiegał przez ciała. Starszyzna nawet podzielała ogólne uniesienie”.
Nazajutrz pod zamkiem pojawili się pierwsi Tatarzy i rozpoczęła się walka. Do wieczora wojska książęce musiały mierzyć się już nie tylko z nimi, lecz i z nadciągającymi siłami Chmielnickiego i chana. Przeciwnik liczył ponad kilkaset tysięcy ludzi, podczas gdy po polskiej stronie było zaledwie piętnaście tysięcy żołnierzy.
Ważnym epizodem w tej potyczce był gest Chmielnickiego. Otóż zawiadomił on Wiśniowieckiego, że następnego dnia będzie ucztować w zamku, książę odpisał mu, że biesiadę organizuje już tego wieczoru. „Jakoż w godzinę później zagrzmiały na wiwaty moździerze, wzniosły się radosne okrzyki - i wszystkie okna zamkowe zajaśniały od tysiąców świec jarzących” - złość Tatarów i Kozaków zdawała się nie mieć granic.
Nazajutrz, trzynastego lipca we wtorek, Chmielnicki natarł na zamek: „W tej chwili sześćdziesiąt armat kozackich ryknęło jednym głosem, nieprzejrzane zastępy ruszyły z krzykiem okropnym ku wałom - i szturm się rozpoczął”. Kozacki przywódca nie zdobył go jednak tak, jak zapewniał zeszłego wieczoru Tatarów, lecz po dwóch godzinach musiał zarządzić wycofanie się zdziesiątkowanych oddziałów. Ponowny atak także zakończył się niepowodzeniem, więc niestrudzeni Kozacy uderzyli jeszcze raz po półgodzinie. I wtedy na okopie pojawił się sam książę Wiśniowiecki!
„I stojąc na okopie wśród krwawych świateł wydawał im się ten groźny książę jakby olbrzym z baśni ludowej, więc drżenie przebiegło im utrudzone członki, a ręce czyniły znaki krzyża... On stał ciągle.
Skinął złotą buławą - i wnet złowrogie ptactwo granatów zaszumiało na niebie i wpadło w następujące szeregi; zastępy zwinęły się jak smok śmiertelnie rażony; okrzyk przerażenia przeleciał z jednego końca ławy na drugi” - wystraszeni tym widokiem mołojcy dali się pokonać sprytnie wykorzystującej moment zaskoczenia husarskiej chorągwi. Straty wroga były ogromne: ciężko raniony przez Skrzetuskiego Tuhaj-bej, rozbite przez Longinusa czworoboki janczarów, przetrzebione oddziały Tatarów i zdziesiątkowane Kozaków. „Tak skończyło się pierwsze spotkanie straszliwego „Jaremy” z Chmielnickim”.
Nie wszędzie jednak Polacy radzili sobie tak samo. Po drugiej stronie obozu Burłaj prawie przerwał obronę, lecz w porę uniemożliwiła to husaria oraz Zagłoba, który pokonał Kozaka.
Zrozpaczony Chmielnicki nie marzył o niczym innym, niż o utopieniu swojej klęski w alkoholu. Bał się nie tylko ponownego ataku Wiśniowieckiego, ale i gniewu upokorzonego chana. Przecież jeszcze zeszłego wieczoru na pytanie przyglądającego się ucztującym Tuhaj-beja: „- Jutro to moje?”, bez zastanowienia odpowiedział: „- Jutro tamci pomrą”.
Rozdział XXV
Nazajutrz w polskim obozie stał już nowy wał obronny, a Zagłoba – jak to miał w zwyczaju – powiadał wszystkim wkoło, jak to pokonał Burłaja:
„otóż pan Podbipięta z Myszykiszek zdusił owego Pułjana, a ja Burłaja. Nie zmilczę wszelako waćpaństwu, że oddałbym tamtych wszystkich ze jednego Burłaja i że pono najcięższą miałem robotę. Diabeł to był, nie Kozak, co? Żebym tak miał synów legitime natos, piękne bym im imię zostawił. Ciekawym tylko, co król jegomość i sejmy na to powiedzą, jak nas nagrodzą, nas, którzy się siarką i saletrą więcej niż czym innym żywimy”.
Tego samego dnia Chmielnicki rozpoczął regularne oblężenie:
„Kozacy również nie próżnowali od czasu ostatniego szturmu, ale sypali szańce, zaciągali na nie działa tak długie i donośne, jakich nie było w polskim obozie, porozpoczynali poprzeczne, wężowato idące fosy, aprosze; z daleka wydawały się te nasypy jak tysiące olbrzymich kretowisk. Cała pochyła równina była nimi pokryta, świeżo skopana ziemia czerniła się wszędzie między zielonością - i wszędy mrowiło się od pracującego ludu. Na pierwszych wałach migotały także krasne czapki mołojców”.
Odkąd obóz księcia Wiśniowieckiego otoczyły szańce i podkopy, Kozacy co jakiś czas przystępowali do szturmu – na szczęście zakończone klęską.
Gdy pewnej nocy rozpętała się burza, książę posłał Skrzetuskiego i starostę krasnostawskiego na zwiady. Wraz z wymiennymi na tą niebezpieczną misję wyruszyli także Zagłoba oraz Wołodyjowski. Bohaterom udało się zdobyć szaniec wroga, podpalić jego działa, a Podbipięta w końcu wykorzystał swoją nadludzką siłę – rozbił ruchomą wieżę, rzucając w nią ogromnym głazem:
„Czterech najtęższych z ludu mocarzy nie ruszyłoby go z miejsca, lecz on kołysał nim w potężnych rękach - i tylko przy świetle maźnic widać było, że krew wystąpiła mu na twarz. Rycerze oniemieli z podziwu.
- To Herkules! niechże go kule biją! - wołali wznosząc ręce do góry”.
Niestety, w drodze powrotnej do obozu Wołodyjowski i Longinus zaginęli. Gdy żołnierze zawrócili im z pomocą ujrzeli, jak dzielni rycerze cofali się przed nadciągającymi Kozakami:
„Obaj głowy mieli zwrócone ku goniącym ich na kształt zgrai psów mołojcom
Przy czerwonej łunie pożaru widać było całą gonitwę doskonale. Rzekłbyś: olbrzymia łosza uchodzi przed gromadą strzelców ze swoim małym, gotowa w każdej chwili rzucić się na napastników”.
Rozdział XXVI
Kozacy przegrywali. Nie potrafili przebić się przez obronę polskich oddziałów, które, choć z dnia na dzień były mniej liczne, to jednak gotowe dla swojego wodza oddać życie:
„Żołnierz rozkochał się w swym wodzu, w niebezpieczeństwach, w szturmach, w ranach i śmierci. Jakaś egzaltacja bohaterska ogarnęła dusze; serca stały się harde, umysły „zatwardziły się”. Okropność stała się dla nich rozkoszą. Rozmaite chorągwie prześcigały się wzajem w służbie, w wytrwałości na głód, bezsenność, pracę, w męstwie i zaciekłości. Przyszło do tego, że trudno było żołnierzy utrzymać na wałach, bo nie poprzestając na obronie darli się do nieprzyjaciela jak rozwścieczeni z głodu wilcy do owczarni. We wszystkich pułkach panowała jakaś dzika wesołość. Kto by wspomniał o poddaniu, rozerwano by go w mgnieniu oka na sztuki. „Tu umierać chcemy!” - powtarzały wszystkie usta”.
24 lipca Kozacy wyszli z propozycją rozejmu. Szczegóły przedstawili Zaćwilichowskiemu, który jako wysłannik księcia pojechał do ich obozu. Niestety, warunki Chmielnickiego okazały się nie do przyjęcia i tego samego wieczoru husarzy odparli kolejny szturm.
Oblężenie trwało dalej, „Nazajutrz o zorzy nowa strzelanina, wkopywanie się w wały - i całodzienna bitwa na cepy, kosy, ośniki, szable, kamienie i bryły ziemi”.
Rozdział XXVII
„Chorągwie pancerne książęce były tej nocy na pieszej służbie w obozie, więc pan Skrzetuski, pan Podbipięta, mały rycerz i pan Zagłoba na okopie, szepcąc ze sobą z cicha, w przerwach rozmowy wsłuchiwali się w szum deszczu padającego w fosę”.Rozmowę przerwał nagły gest Wołodyjowskiego, który usłyszał kroki dochodzące zza wału. Po ostrzeżeniu kompanów i księcia, wszyscy w skupieniu czekali na kolejny atak.
Nagle na krawędzi wału pojawiły się trzy pary rąk, a chwilę potem wynurzyły się trzy głowy Turków.
„W tej chwili rozległ się straszliwy huk kilku tysięcy muszkietów; zrobiło się widno jak w dzień. Nim światło zgasło, pan Longinus zamachnął się i ciął okropnie, aż powietrze zawyło pod ostrzem. Trzy ciała spadły w fosę, trzy głowy w misiurkach potoczyły się pod kolana klęczącego rycerza”.Szczęśliwy po spełnieniu ślubowania, Litwin dzielnie walczył przez następne dwie godziny, aż atak został udaremniony.
Po całonocnym leżeniu krzyżem w kościele w podziękowaniu za pomoc w wypełnieniu ślubów, następnego dnia Podbipięta przyjmował szczere gratulacje od księcia i kompanów. Chętnie zgodził się także wypełnić niebezpieczną misję: przekraść się przez obóz kozacki, by poinformować króla o ciężkiej sytuacji oblężonego starosty jaworowskiego. Wraz z nim zgłosili się Skrzetuski, Wołodyjowski oraz Zagłoba.
Rozkazem Wiśniowieckiego pierwszy miał iść Podbipięta. Tak też się stało, lecz niestety misja ta zakończyła się śmiercią Longinusa, który zginął z rąk kilkunastu Tatarów skrywających się przed deszczem pod olbrzymim dębem.
„I gdy pan Longinus powiedział: „Gwiazdo zaranna!” - już strzały tkwiły mu w ramionach, w boku, w nogach... Krew ze skroni zalewała mu oczy i widział już - jak przez mgłę - łąkę, Tatarów, nie słyszał już świstu strzał. Czuł, że słabnie, że nogi chwieją się pod nim, głowa opada mu na piersi... na koniec ukląkł. Potem, na wpół już z jękiem, powiedział pan Longinus: „Królowo Anielska!” - i to były jego ostatnie słowa na ziemi. Aniołowie niebiescy wzięli jego duszę i położyli ją jako perłę jasną u nóg „Królowej Anielskiej”.
Rozdział XXVIII
Nazajutrz Kozacy podsunęli pod wały kilkanaście machin oblężniczych. Na jednej z nich - najwyższej - wisiało ciało pana Podbipięty.
„Zagłoba oderwał wreszcie dłonie od powiek; strach było na niego spojrzeć: na ustach miał pianę, twarz siną, oczy wyszły mu na wierzch.Po zabraniu ciała przyjaciela, w nocy pogrzebano go z wszelką czcią należną „rycerzowi bez skazy”.
- Krwi! krwi! - ryknął tek strasznym głosem, że aż dreszcz przeszedł blisko stojących. I skoczył w fosę. Za nim rzucił się, kto był żyw na wałach. Żadna siła, nawet rozkazy książęce nie zdołałyby powstrzymać tego wybuchu wściekłości”.
Tej samej nocy Skrzetuski podjął się dokończenia misji Longinusa. Udał mu się przedostać przez obóz wroga, staw i rzeczkę, w których trafiał na pływające trupy. Po ukryciu się w trzcinach i zaspokojeniu głodu znalezionymi i ogryzionymi już kośćmi, przedostał się w końcu do lasu.
„I szedł ten nędzarz zgłodniały, zziębnięty, mokry, uwalany we własnej krwi, w czerwonej rudzie i czarnym błocie - z radością w sercu, z nadzieją, że wkrótce inaczej, potężniej wróci do Zbaraża. „Już nie zostaniecie w głodzie i bez nadziei - myślał o druhach w Zbarażu - bo króla sprowadzę!”. I cieszyło się to serce rycerskie bliskim ratunkiem dla księcia, dla regimentarzy, dla wojska, dla Wołodyjowskiego i Zagłoby, i wszystkich tych bohaterów zamkniętych w zbaraskim okopie. Głębie leśne otwierały się przed nim i osłaniały go cieniem”.
Rozdział XXIX
Na dworze w Toporowie czas na naradzie spędzali król, kanclerz Ossoliński i Radziejowski.
„Siedzieli (…) strapieni i smutni, nie wiedząc dobrze, co im począć należy, bo przy królu było tylko dwadzieścia pięć tysięcy wojska. Wici rozesłano za późno i zaledwie część pospolitego ruszenia ściągnęła do tego czasu. Kto był przyczyną tej zwłoki i czy nie była ona jednym więcej błędem upartej polityki kanclerza - tajemnica zaginęła między królem i ministrem - dość, że w tej chwili czuli się obaj bezbronni wobec potęgi Chmielnickiego”.
Gdy nagle stanął przed nimi wycieńczony i zeszczuplały Skrzetuski, dowiedzieli się wszystkiego o położeniu oblężonych. Po wysłuchaniu relacji, król rozkazał wojskom wymarsz:
„- Modlitwom waszym, ojcze - odpowiedział król - poruczam ojczyznę, wojsko i siebie, bo wiem, że straszna to impreza, ale już nie mogę pozwolić, aby książę wojewoda zgorzał w tym nieszczęsnym okopie z takim rycerstwem, jak owo ten towarzysz, który tu jest przed nami”.
Jan udał się na nocleg do plebani, do kapelana królewskiego księdza Cieciszowskiego.
Rozdział XXX
„Spał dni kilka, a i po przebudzeniu nie opuszczała go jeszcze zła gorączka i długo jeszcze majaczył, gadał o Zbarażu, o księciu, o staroście krasnostawskim, rozmawiał z panem Michałem i z Zagłobą, krzyczał: „Nie tędy!”, na pana Longina Podbipiętę - o kniaziównie tylko ani razu nie wspomniał”.Gdy w końcu się przebudził, ujrzał pochylonego nad sobą Rzędziana.
Dowiedziawszy się od niego o wyprawie z Wołodyjowskim i Zagłobą, jak również o uwolnieniu Heleny i ich późniejszych losach (napotkanie czambułu tatarskiego, starcie z Dońcem), zdezorientowany Jan ubrał się i wyruszył naprzeciw czambułu tatarskiego, z którym do Toporowa zbliżała się Helena.
W międzyczasie przyjechali Zagłoba i Wołodyjowski z wiadomością o zawarciu pokoju w Zborowie. Wszyscy razem ruszyli na spotkanie Kurcewiczówny:
„Aż wreszcie w środku orszaku ukazała się kolaska ozdobniejsza od innych; oczy rycerzy ujrzały przez jej otwarte okna poważne oblicze sędziwej damy, a obok niej słodką i śliczną twarz Kurcewiczówny. - Córuchna! - wrzasnął Zagłoba rzucając się na oślep ku karecie - córuchna! Skrzetuski jest z nami... Córuchna! W orszaku poczęto wołać: „Stój! stój!” - uczynił się ruch i zamieszanie; tymczasem Kuszel z Wołodyjowskim prowadzili, a raczej wlekli Skrzetuskiego do karety, on zaś osłabł zupełnie i ciążył im coraz bardziej. Głowa zwisła mu na piersi i nie mógł już iść, i opadł na kolana przy stopniach kolaski. Lecz w chwilę później silne a słodkie ramiona Kurcewiczówny podtrzymywały osłabłą i wynędzniałą głowę rycerza.
Zagłoba zaś widząc zdumienie pani sandomierskiej wołał:
- To Skrzetuski, bohater ze Zbaraża ! On to się przedarł przez nieprzyjaciół, on ocalił wojska, księcia, całą Rzeczpospolitą! Niech im Bóg błogosławi i niech żyją!
- Niech żyją! vivant! vivant! - wołała szlachta.
- Niech żyją! - powtórzyli książęcy dragoni, aż grzmot rozległ się po toporowieckich polach”.
Kolejną ważną informacją była ta o pojmaniu przez Wołodyjowskiego Bohuna i jego niewoli u księcia. Okazało się, że Wiśniowiecki daruje Kozaka Skrzetuskiemu. Choć życie żołnierza było teraz w rękach Jana, nie zamierzał on go zabić czy podarować rządnemu zemsty Rzędzianowi. Na usilne prośby pachołka odpowiedział: „- Zemstę zostaw Bogu”.
Epilog
„Lecz tragedia dziejowa nie zakończyła się ani pod Zbarażem, ani pod Zborowem, a nawet nie zakończył się tam jej akt pierwszy. W dwa lata później zerwała się znów cała Kozaczyzna do boju z Rzecząpospolitą”.Chmielnicki razem z chanem zebrali półmilionową armię, która stanęła naprzeciw ponad stutysięcznego oddziału polskich żołnierzy. Do starcia doszło pod Beresteczkiem, gdzie po trzech dniach walk Tuhaj-bej uciekł, a przywódca Kozaków opuścił swoich ludzi.
Pozostali Kozacy, kierowani przez Dziedziałe, rozbili obóz w widłach Pleszowy i nowym wodzem wyznaczyli Bohuna, który „ani chciał słyszeć o układach - pragnął bitwy i krwi przelewu, choćby i w tej krwi sam miał utonąć”. Choć zbudował on ogromny most umożliwiający przejście rozległych bagien, tuż przed wymarszem wojsk w oddziale zapanowała panika. Bitwa przypominała rzeź,
„Masy ludzkie wezbrały naraz na kształt rozszalałego potoku. Zdeptano ogniska, poprzewracano wozy, namioty, rozerwano ostrokoły; ściskano się, duszono. Straszliwa panika poraziła obłędem wszystkie umysły. Góry ciał zatamowały wnet drogę - więc deptano po trupach wśród ryku, zgiełku, wrzasku, jęków. Tłumy wylały się z majdanu, wpadały na pomost, spychały się w bagna, tonący chwytali się w konwulsyjne uściski i wyjąc do nieba o miłosierdzie, zapadali się w chłodne, ruchome błota. Na pomoście wszczęła się bitwa i rzeź o miejsca. Wody Pleszowej zapełniły się i zatkały ciałami. Nemezis dziejowa spłacała straszliwie za Piławce Beresteczkiem. Wrzaski okropne doszły do uszu młodego wodza i wnet zrozumiał, co się stało. Lecz na próżno zawrócił w tej chwili do taboru, na próżno leciał naprzeciw tłumom ze wzniesionymi do nieba rękami. Głos jego zginął w ryku tysiąców - straszliwa rzeka uciekających porwała go wraz z koniem, orszakiem i całą jazdą i niosła na zatracenie (…)
I nastał dzień gniewu, klęski i sądu... Kto nie był zduszon lub się nie utopił, szedł pod miecz. Spłynęły krwią rzeki tak, że nie rozpoznałeś, czy krew, czy woda w nich płynie. Obłąkane tłumy jeszcze bezładniej zaczęły się dusić i spychać w wodę, i topić... Mord napełnił te okropne lasy i zapanował w nich tym straszliwiej, że potężne watahy poczęły się bronić z wściekłością. Toczyły się bitwy na błotach, w kniejach, na polu.”.
Ciało Bohuna nigdy nie zostało odnalezione, a kolejne lata przynosiły nowe wiadomości o Kozackim dowódcy, któremu udało się w końcu to, o czym zawsze marzył Chmielnicki – zawładniecie dawnych ziem Wiśniowieckiego.
„Sam Chmielnicki, złamany, przeklinany przez własny lud, szukał protekcji postronnych, dumny zaś Bohun odrzucał wszelką opiekę i gotów był szablą swobody swej kozaczej bronić”.Po osiedleniu się w pewnej wiosce nazwanej przez siebie Rozłogami, Bohun umarł w podeszłym wieku.