Rozdział I
Już kilka lat przed nastaniem 1647 roku wiadomo było, że będzie to czas niezwykły. Na te przypuszczenia złożyło się szereg rozmaitych przepowiedni, autorstwa wróżbitów, czarownic i wiedźm:
„Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia”.
Gdy nastał ten pamiętny rok, wszyscy byli bardzo zdziwieni, ponieważ na Dzikich Polach nie dostrzeżono żadnych zmian, nie nadciągało – jak to zapowiadano – niebezpieczeństwo. Pewnego jednak dnia stało się coś niespodziewanego – samotnie podróżujący jeździec został napadnięty i zatrzymany, gdy przemierzał północny skraj Pól, teren nad Omelniczkiem. Niedługo po nim, pojawili się kolejni nieznani podróżnicy – rozpętała się walka:
„Rzekłbyś: burza zawrzała nagle w tej cichej, złowrogiej pustyni. Potem jęki ludzkie zawtórowały wrzaskom strasznym, wreszcie ucichło wszystko: walka była skończona”.
Po zapanowaniu ciszy, jeden z żołnierzy rozpalił ogień i wszyscy zajęli się budzeniem leżącego obok nich wojaka. Gdy to się udało, przywódca wyjaśnił mu, że uratowali go przed zgrają napierających na niego rzezimieszków. Obejrzawszy walające się wokoło zwłoki, skonsternowany jeździec przedstawił się jako Zenobi Abdank i wyjaśnił zebranym, że byli to słudzy jego sąsiada. Przywódcą grupy, która uratowała mu życie był Jan Skrzetuski.
W czasie wspólnej wieczerzy mężczyźni rozmawiali o poselstwie do chana. Z tej misji wracał właśnie Skrzetuski. Jego opowieści przerwało pojawienie się grupy jeźdźców kozackich, którzy byli ludźmi Abdanka. Respekt, z jakim odnosili się do swego wodza bardzo zaskoczył Skrzetuskiego. Nie spotkał jeszcze człowieka, który wzbudzał taki szacunek wśród Kozaków. Rozważania Jana przerwał gest Zenobiego – podarował mu pierścień z relikwiarzem:
„– Spojrzyj jeno. Nie bogactwo tego pierścienia, ale inne cnoty ci zalecam. Za młodych jeszcze lat w bisurmańskiej niewoli będąc dostałem go od pątnika, który z Ziemi Świętej powracał. W tym oczku zamknięty jest proch z grobu Chrystusa. Takiego daru odmawiać się nie godzi, choćby i z osądzonych rąk pochodził. Jesteś waść młodym człowiekiem i żołnierzem, a gdy nawet i starość bliska grobu nie wie, co ją przed ostateczną godziną spotkać może, cóż dopiero adolescencja, która mając przed sobą wiek długi, na większa liczbę przygód trafić musi! Pierścień ten ustrzeże cię od przygody i obroni, gdy dzień sądu nadejdzie, a to ci powiadam, że dzień ten idzie już przez Dzikie Pola”.Po tych słowach Abdank odkrył przed swoim wybawcą prawdziwą tożsamość – okazało się, że Skrzetuski uratował Bohdana Zenobiego Chmielnickiego.
Rozdział II
Nazajutrz Skrzetuski dotarł do Czehryna, gdzie w towarzystwie chorążego Zaćwilichowskiego, „byłego komisarza Rzeczpospolitej, żołnierza dobrego, któren, nie służąc u księcia, był jednak jego zaufanym i przyjacielem”, udał się do karczmy Wołocha Dopuła. Tam od razu wychwycił tematy wszystkich rozmów, a była nimi ucieczka Chmielnickiego! Zdziwiony Jan zdał sobie sprawę, że oto zeszłej nocy uratował przed śmiercią człowieka, który pokłócił się z niejakim Czaplińskim (podstarości czehryński, sługa zaufany młodego pana chorążego Koniecpolskiego), po czym wykradł listy królewskie staremu pułkownikowi Barabaszowi i uciekł z tajemniczą korespondencją w step. Wkrótce po tym hetman wydał rozkaz pojmania Bohdana.
Dowiedziawszy się o tych wydarzeniach, zdziwiony Skrzetuski opowiedział Zaćwilichowskiemu o wydarzeniach wczorajszej nocy. Relacjonowanie historii o uratowaniu Chmielnickiemu życia przerwało pojawienie się w karczmie Czaplińskiego (tego, z którym pokłócić miał się Bohdan przed wyjazdem), który zaczął ogłaszać, że pojmie uciekiniera i wymierzy sprawiedliwość. Gdy dowiedział się o czynie Skrzetuskiego, nie krył swojego wzburzenia:
„Czapliński zerwał się z miejsca i aż mu mowę ze złości odjęło; twarz tylko spąsowiała mu zupełnie, a oczy coraz bardziej na wierzch wyłaziły. Tak stojąc przed Skrzetuskim puszczał tylko urywane wyrazy:Już miał dobyć szabli, lecz Skrzetuski był szybszy:
- Jak to! waść mimo listów hetmańskich!... Ja waści... ja waści...”.
„obrócił go w palcach, chwycił jedną ręką za kark, drugą za hajdawery poniżej krzyża, podniósł w górę rzucającego się jak cyga i idąc ku drzwiom między ławami wołał: - Panowie bracia, miejsce dla rogala, bo pobodzie! To rzekłszy doszedł do drzwi, uderzył w nie Czaplińskim, roztworzył i wyrzucił podstarościego na ulicę. Po czym spokojnie usiadł na dawnym miejscu obok Zaćwilichowskiego”.
Zachowanie Skrzetuskiego odbiło się szerokim echem w karczmie. Oklaskom i wiwatom zebranych nie było końca. Po chwili do Jana dosiadło się dwóch nieznajomych: pierwszym okazał się być otyły szlachcic z bielmem na oku Zagłoba, a drugim wysoki, z ogromnym mieczem – pan Longinus Podbipięta. Gdy Skrzetuski próbował unieść jego broń, podzielił los innych zebranych – nikomu poza właścicielem nie było dane tego uczynić.
Po jakimś czasie do biesiadujących dołączył pułkownik Barabasz. Wszyscy pili, rozmawiali, ucztowali.
Gdy bohaterowie powrócili do kwatery Zaćwilichowskiego, Barabasz wyjaśnił ogromną rolę pism, które niedawno wykradł mu Chmielnicki. Pułkownik oznajmił, że wkrótce rozpęta się rebelia kozacka:
„- Wszystko to furda, jeśli, jak mówią, wojna z bisurmanem praeparatur, a podobno że tak i jest, bo choć Rzeczpospolita wojny nie chce i niemało już sejmy królowi krwi napsuły, wszelako król może na swoim postawić. Cały ten ogień można będzie na Turka obrócić, a w każdym razie mamy przed sobą czas. Ja sam pojadę do pana krakowskiego i zdam mu sprawę, i będę prosił, by się jako najbliżej ku nam z wojskiem przymknął. Czy co wskóram, nie wiem, bo chociaż to pan mężny i wojownik doświadczony, ale okrutnie w swoim zdaniu i swoim wojsku dufny. Waść, mości pułkowniku czerkaski, trzymaj w ryzie Kozaków – a waszeć, mości namiestniku, po przybyciu do Łubniów ostrzeż księcia, by na Sicz baczność obrócił. Choćby mieli co począć – repeto; mamy czas. Na Siczy teraz ludzi niewiele: za rybą i za zwierzem się porozchodzili i po całej Ukrainie we wsiach siedzą. Nim się ściągną, dużo wody w Dnieprze upłynie. Przy tym imię księcia straszne i gdy się zwiedzą, że na Czertomelik oczy ma obrócone, może będą cicho siedzieli”.
Rozdział III
W kilka dni po rozmowie z Barabaszem, Skrzetuski wypełnił jego rozkaz i zmierzał z orszakiem oraz Podbipiętą i posłem hospodara wołoskiego Rozwanem Ursu z jego ludźmi w stronę Łubniów.
W czasie podróży Pan Longinus zdradził swoje marzenie: chciał, aby wybuchła wojna z Tatarami, ponieważ umożliwiłaby mu ona wypełnienie złożonego dawno ślubowania. Opowiedział o swoim przodku Stowejce, który w bitwie pod Grunwaldem ściął za jednym ruchem miecza trzy głowy krzyżackie – to od tego wywodziła się nazwa herbu Podbipiętów, czyli Zerwikaptur.
Opowieści Pana Longinus przerwało nagłe zerwanie się nad Kahamliku stada spłoszonych żurawi. Zachęciło to Rozwana do wypuszczenia za nimi sokoła i wybrania się w pogoń. Towarzyszyli mu Skrzetuski i Podbipięta.
„Popędzili naprzód we trzech, a za nimi Wołoch sokolniczy z obręczą, który utkwiwszy oczy w ptaki krzyczał z całych sił, zachęcając raroga do walki. Dzielny ptak zmusił już tymczasem stado do podniesienia się w górę, potem sam wzbił się jak błyskawica jeszcze wyżej i zawisł nad nim. Żurawie zbiły się w jeden ogromny wir szumiący jak burza skrzydłami. Groźne wrzaski napełniały powietrze. Ptaki powyciągały szyje, powytykały ku górze dzioby jak włócznie i czekały ataku. Raróg tymczasem krążył nad nimi. To zniżał się, to podnosił, jak gdyby wahał się runąć na dół, gdzie na pierś jego czekało sto ostrych dziobów. Jego białe pióra, oświecone słońcem, błyszczały jak samo słońce na pogodnym błękicie nieba. Nagle, zamiast rzucić się na stado, pomknął jak strzała w dal i wkrótce zniknął za kępami drzew i oczeretów”.
Ruszywszy w pogoń na sokołem oraz stadem, bohaterowie dotarli na nieznany gościniec, na środku którego ujrzeli kolaskę ze złamaną osią oraz stojące obok dwie kobiety. Młodsza z nich użyczyła swojego ramienia…sokołowi! Gdy Skrzetuski podszedł bliżej i podjął próbę zdjęcia ptaka, ten zatrzymał się i zaczął do siebie przyciągać dłonie Jana i niewiasty.
W tym czasie starsza z nieznajomych poprosiła rycerzy o pomoc. Okazało się, że była wdową po Konstantym Kurcewiczu. Teraz podróżowała z Heleną – córka kniazia Wasyla Kurcewicza do Rozłogów, do których w podziękowaniu na użyczenie powozu zaprosiła napotkanych mężczyzn.
W drodze Jan ofiarował swoją dożywotnią służbę pięknej Helenie, którą był zafascynowany:
„(…) na tak wielki fawor zarobić długą i wierną służbą pragnę i o to tylko proszę, abyś mnie imć panna przyjąć na ową służbę raczyła (…) – Ledwiem cię ujrzał, jużem o sobie zgoła zapomniał i widzę, że wolnemu dotąd żołnierzowi chyba w niewolnika zmienić się przyjdzie, ale taka widać wola boża. Afekt jest jako strzała, która niespodzianie pierś przeszywa, i oto czuję jej grot, choć wczoraj sam bym nie wierzył, gdyby mi kto powiadał (…) Czas o tym najlepiej waćpannę przekona, a szczerości choćby zaraz nie tylko w słowach, ale i w obliczu dopatrzyć się możesz”.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 - - 8 - - 9 - - 10 -