Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
„Na kartach pierwszej części Trylogii przewijają się setki postaci obdarowanych nazwiskami, a są to nazwiska autentyczne, związane z rzeczywiście występującymi wówczas osobami (wyjątek stanowi Zagłoba), choć najczęściej z ich biografiami nie mają wiele – a często nawet nic – wspólnego. Spotykamy jednak również ludzi z pierwszych kart historii, owych rzeczywistych bohaterów rozgrywającego się dramatu dziejowego”
– teza Marcelego Kosmana („»Ogniem i mieczem«. Prawda i legendy”, Poznań 1999).

Charakterystyka Skrzetuskiego


Poszukując pierwowzoru dla głównego bohatera historycznej powieści, Henryk Sienkiewicz sięgnął między innymi do „Księgi pamiętniczej” autorstwa Jakuba Michałowskiego. W książce tej zamieszczony został list biskupa poznańskiego Andrzeja Szołdrskiego do nie znanego bliżej adresata, w którym autor „Ogniem i mieczem” przeczytał:
„Król Jmć w dziewięciu milach był od Zbaraża, wojska ma 16000, ale coraz to więcej przybywa posiłków. Towarzysz z wojska oblężonego Skrzetuski przybył do Króla Jmci pod Toporów, który powiedział, iż do środy albo czwartku mogli się jeszcze nasi bronić, dalej nie, bo już dwóch szaleńców musieli nieprzyjacielowi ustąpić; tylko pod miastem w trzecim szańcu stoją, a z zamku z dział strzelają do Kozaków. Puszkarków dobrych mają; prochu, kul o małe i żywności. Nie mogąc szturmem naszym szkodzić, już podkopami ziemnymi chcą naszym obesse. Powiedział także P. Skrzetuski, iż kilka tysięcy ordy tylko przy Kozakach, i tuszy naszym dobrze. Jakoż i wojsko przy ochocie Króla Jmci bardzo jest ochotne. Ten P. Skrzetuski, ubrawszy się po chłopsku, przyszedł pod wojsko kozackie do rzeki, którą przebywszy, w boru leżał cały dzień, a w nocy poszedł manowcami do Króla Jmci”.


Bohaterski czyn, jakiego dokonał niejaki rycerz Skrzetuski, czyli przedostanie się przez oblegające Zbaraż wojska kozackie i dotarcie z wieściami do króla, zrobił na Sienkiewiczu tak wielkie wrażenie, że postanowił uczynić z niego głównego bohatera swojej powieści. Pisarz nadał postaci imię Jan (chociaż „prawdziwy” Skrzetuski spod Zbaraża nosił imię Mikołaj), a następnie wykreował go na jedną z najbardziej znanych i lubianych postaci polskiej literatury.

Niewiele miejsca w „Ogniem i mieczem” poświęcone zostało pochodzeniu Skrzetuskiego. Właściwie poza krótką informacją, że nie zależało mu na posagu Heleny, co świadczyć ma o jego rodowym bogactwie. Sienkiewicz nie odnalazł pewnie w historycznych księgozbiorach wiadomości na temat awanturniczej przeszłości Mikołaja Skrzetuskiego, który w 1634 roku podczas pijackiej sprzeczki w Chwastowie zakatował rotmistrza piechoty królewskiej. Pierwowzór dzielnego rycerza z „Ogniem i mieczem” całe życie służył w wojsku, przez co nie miał nawet czasu na założenie własnej rodziny.

Nie można powiedzieć, że Jan jest bohaterem dynamicznym, ponieważ przez cały czas trwania powieści jest wierny tym samym ideałom i pozostaje takim samym niezłomnym, szlachetnym i odważnym rycerzem. Z drugiej jednak strony można zauważyć, iż wyraźnie zmienia się jego wygląd zewnętrzny. Czytelnik poznaje Skrzetuskiego, kiedy ten spotyka Bohdana Chmielnickiego, wówczas Jan prezentował się okazale:
„Był to młody jeszcze bardzo człowiek, suchy, czarniawy, wielce przystojny, ze szczupłą twarzą i wydatnym orlim nosem. W oczach jego malowała się okrutna fantazja i zadzierżystość, ale w obliczu miał wyraz uczciwy. Wąs dość obfity i nie golona widocznie od dawna broda dodawały mu nad wiek powagi”.
W pierwszej scenie widzimy więc Skrzetuskiego młodego, piekielnie przystojnego, pełnego zapału.

Z czasem jednak, głównie przez tęsknotę za ukochaną, a także niewyobrażalne trudy boju, bohater wyraźnie się zmienia:
„Rzeczywiście pan Skrzetuski wyglądał jak cień. Rany i ostatnie wypadki zwaliły z nóg tego olbrzymiego młodziana, który takie teraz miał pozory, jakby nie obiecywał jutra dożyć. Twarz mu pożółkła, a czarna broda, nie strzyżona od dawna, podnosiła jeszcze mizerię oblicza. Pochodziło to z utrapień wewnętrznych. Rycerz omal się nie zagryzł”.
Jednak pod koniec powieści Jan powrócił do dawnej dobrej formy, chociaż ślady stoczonych walk, więzienia, zgryzoty i przebytych setek kilometrów na stale odcisnęły się na jego wyglądzie:
„Jakoż Skrzetuski zdrów był już w istocie, bo młodość i potężna siła zwalczyły w nim chorobę. Zgryzoty przeżarły mu duszę, ale ciała zgryźć nie mogły. Wychudł tylko bardzo i pożółkł tak, że czoło, policzki i nos miał jakby z wosku kościelnego uczynione. Dawna kamienna surowość została mu w twarzy i był w niej taki skrzepły spokój, jak w twarzach umarłych. Więcej jeszcze srebrnych nici wiło się w jego czarnej brodzie, a zresztą nie różnił się niczym od innych ludzi (…)”.


„Jan Skrzetuski, namiestnik chorągwi pancernej J.O. księcia Jeremiego Wiśniowieckiego”, jak sam przedstawiał się bohater, swoim wyglądem często wywoływał popłoch u przeciwników. Był wysoki i postawny, co w połączeniu ze znakomitymi umiejętnościami szermierczymi i przywódczymi czyniło z niego żołnierza idealnego. Niejednokrotnie wystarczyło, że jedynie dobył szabli, aby przeciwnikowi zmiękły kolana:
„Teraz pan Skrzetuski podniósł się także całą wysokością swego wzrostu, ale nie wyjmował szabli z pochew, tylko jak ją miał spuszczoną nisko na rapciach, chwycił w środku i podsunął w górę tak, że rękojeść wraz z krzyżykiem poszła pod sam nos Czaplińskiemu. – Powąchaj no to waść – rzekł zimno”.


Jego widok na polu bitwy musiał budzić podziw, ale i przerażenie u wrogów: „W jednym z czółen stał pan Skrzetuski, wyższy nad innych, dumny, spokojny, z porucznikowskim buzdyganem w ręku i z gołą głową, bo mu strzała tatarska zerwała czapkę”. Nawet wówczas, gdy został ciężko ranny, prezentował wspaniałą postawę:
„(…) pod masztem stał pan Skrzetuski, z zakrwawioną twarzą, ze strzałą utkwioną aż po brzechwę w lewym ramieniu, i bronił się z wściekłością. Postać jego wydawała się olbrzymią wśród otaczającego go tłumu, szabla migotała jak błyskawica. Uderzeniom odpowiadały jęki i wycie”.


Imponujący wygląd, a także wyraźnie wyczuwalna charyzma i opanowanie pomagały Janowi nie tylko w czasie bitew, ale również w życiu codziennym. Nawet kniahini, zazwyczaj dominująca nad swoimi rozmówcami, głośna i kłótliwa, nie miała odwagi podnieść na niego głosu: „(…) pan Skrzetuski, choć człowiek młody, tyle miał w sobie jakowejś powagi rycerskiej i tak jasne wejrzenie, że mu zaoponować nie śmiała (…)”.

Główną cechą charakteru Jana była jego zawziętość i nieugiętość. Bohater nigdy się nie poddawał, zarówno w walce, jak i w życiu codziennym „pan Skrzetuski poddawał się (…) tylko Bogu (…)”. Nie miał zwyczaju poddawać się, zawsze walcząc do ostatniego tchu. Był także człowiekiem bardzo lojalnym wobec przełożonych, co w połączeniu z nieskrywaną miłością do ojczyzny, czyniło go jednym z najznamienitszych rycerzy Rzeczypospolitej.

Zawsze robił wszystko, by wypełnić powierzoną mu misję, nawet jeśli miałoby to oznaczać oddanie życia:
„(…) namiestnikowi chodziło już o to tylko, by poselstwo swoje krwią przypieczętować, pohańbienia godności nie dopuścić i zginąć nie bez sławy. Dlatego też, podczas gdy semenowie poczynili sobie z worów z żywnością rodzaj zasłon, spoza których razili nieprzyjaciela, on stał widny i na pociski wystawiony”.
Widzimy, że był niesłychanie odważny i mężny co udowadniał wiele razy. Zdawał sobie sprawę ze swojej popularności oraz wartości, jaką reprezentował. Dodawało mu to jeszcze więcej pewności siebie, którą porażał oponentów, co widać w jego konfrontacji z synami kniahini, kiedy zaatakowany skrzyżował dumnie i spokojnie ręce na piersiach, a następnie wykrzyczał:
„Jako książęcy poseł z Krymu wracam (…) i niech tu jedną kroplę krwi uronię, a w trzy dni i popiołu z tego miejsca nie zostanie, wy zaś pognijecie w lochach łubniańskich. Jest-li na świecie moc, co by was uchronić zdołała? Nie groźcie, bo was się nie boję!”.
Nie musiał nawet dobywać szabli, aby zatrwożyć gorliwych do bójki młodziaków. Wspomniana pewność siebie owocowała tym, że najczęściej to „Namiestnik był panem położenia”.

Można nawet powiedzieć, że Jan posiadał aż nadto odwagi i pewności siebie, przez co nieustannie z własnej woli wpadał w różnego rodzaju kłopoty, z których zwykł wychodzić obronną ręką: „(…) cięty to był jak osa człowiek pan Skrzetuski, dufny aż nadto w siebie i również nie cofający się przed niczym, a na niebezpieczeństwa chciwy prawie”. Zdawał sobie sprawę ze swojej porywczości i niejednokrotnie musiał się pohamowywać. Wówczas przejawiał niesłychane zdyscyplinowanie i podporządkowanie się etyce rycerskiej. Skrzetuski zawsze postępował zgodnie z tym kodeksem, czego przejawem było wywiązywanie się z danego słowa, nawet wówczas, gdy bardzo tego żałował: „Pan Skrzetuski trząsł się jak w febrze na tę myśl, targał się jak wilk na łańcuchu, żałował swego rycerskiego słowa danego kniahini – i nie wiedział, co ma począć”. Nigdy jednak nie złamał danego słowa i zawsze postępował z rycerską godnością.

Takie, a nie inne, cechy charakteru określały także stosunek Skrzetuskiego do życia i samego siebie. Był to człowiek,
„który nierad pozwalał się ciągnąć za brodę wypadkom. W jego naturze leżała wielka przedsiębiorczość i energia. Nie czekał on na to, co mu los zdarzy; wolał los brać za kark i zmuszać, by zdarzał fortunnie”.
Nade wszystko nie cierpiał siedzieć z założonymi rękami i przyglądać się rozwojowi wydarzeń. Był człowiekiem bardzo niecierpliwym, który zwykł działać, i to bardzo energicznie.

W kontaktach z innymi ludźmi był bardzo bezpośredni. Swoich przełożonych szanował i był gotów oddać za nich życie na polu bitwy. Natomiast wobec przeciwników był bardzo srogi, choć daleko mu było do mściwości. Nawet w bardzo trudnych sytuacjach pozostawał wierny swoim poglądom i prawdomówności. Widać to doskonale w konfrontacji z Tuhaj bejem, kiedy pojmany i skuty Skrzetuski z odwagą zabrał głos:
„Nie myśl, atamanie koszowy, bym się śmierci obawiał albo żywota bronił, albo się z mej niewinności wywodził. Szlachcicem będąc, od równych tylko sobie sądzon być mogę i nie przed sędziami tu stoję, jeno przed zbójcami, nie przed szlachtą, jeno przed chłopstwem, nie przed rycerstwem, jeno przed barbarzyństwem, i wiem dobrze, że się od śmierci nie wybiegam, którą wy też dopełnicie miary swej nieprawości. Przede mną jest śmierć i męka, ale za mną moc i zemsta całej Rzeczypospolitej, przed którą drżyjcie wszyscy”.
Nawet wówczas, gdy spętanemu Janowi w oczy zaglądał sam Chmielnicki, Skrzetuski nie bał się wykrzyczeć zdrajcy prosto w twarz: „Krew przelana ci zaciąży, łzy ludzkie oskarżą, śmierć cię czeka, sąd czeka!”.

Wobec przyjaciół Skrzetuski był bardzo ciepły. Widać to doskonale w jego relacjach z Zagłobą, Wołodyjowskim i Podbipiętą. Łatwo to jednak zrozumieć, ponieważ wszyscy czterej wywodzili się ze szlachty i ramię w ramię walczyli w imieniu Rzeczypospolitej. Co ważniejsze, Skrzetuski nie miał oporów przed okazywaniem sympatii również gorzej od niego urodzonym. Doskonale widać to w relacjach bohatera z Rzędzianem, jego szesnastoletnim pachołkiem. Jan był dla niego niczym ojciec. Nie uważał chłopca za kogoś gorszego od siebie, często wysłuchiwał jego zdania, a nawet się z nim sprzeczał, chociaż bardziej przypominało to droczenie się. Czasami jednak pozostawał wobec Rzędziana stanowczy, co wynikało nie ze złej woli Skrzetuskiego, a konieczności: „Wiedziałem, żeś dobry pachołek, powiem ci jednak: nie chcesz po dobrej woli jechać, pojedziesz z rozkazu, bo już inaczej nie może być”. Jednak Jan za wszelką cenę starał się unikać sytuacji, w których stanowczo rozkazywałby Rzędzianowi, ponieważ było mu chłopca po prostu żal.

Osobą, do której Skrzetuski miał szczególny stosunek była oczywiście Helena. Okazało się, że Jan był człowiekiem porywczym i niecierpliwym także w miłości. Zakochał się bez pamięci w pięknej dziewczynie już od pierwszego wejrzenia. Kiedy okazało się, że Helena odwzajemnia jego uczucie, a kniahini zgodziła się oddać swoją podopieczną rycerzowi za żonę, Jan był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie:
„(…) pan Skrzetuski mało ze skóry nie wyskoczył. Pił na umór, ale miód nie działał na niego, bo już był pijany miłością. Nie widział nikogo więcej przy stole, tylko swoją dziewczynę”.
Miłość i tęsknota za ukochaną nieraz doprowadzały go do skraju wytrzymałości. Skrzetuski nieustannie martwił się o Helenę, a na samą myśl o Bohunie, który również ją kochał:
„(…) pięście ściskał i miecza szukał wedle siebie”. Zakochany bez pamięci wciąż pozostawał jednak przede wszystkim żołnierzem, rycerzem: „Jednakże służbę ściśle pełnił i co się tyczyło wojny albo spodziewanego oblężenia, tym na równi ze wszystkimi się zajmował”.


Warto w tym momencie zwrócić szczególną uwagę na stosunek Skrzetuskiego do dzielnego Kozaka. Chociaż uważał on Bohuna za swojego wroga na placu boju, a na dodatek rywala w ubieganiu się o Helenę, w decydującym momencie wyzbył się nienawiści i mściwości. Skrzetuski dobrodusznie darował życie Bohunowi, zapominając mu wszystkie złe rzeczy, jakie ten uczynił, ponieważ darzył go szacunkiem: „Wielkiej to jest fantazji żołnierz, a że nieszczęsny, tym bardziej go żadną chłopską funkcją nie pohańbię”. Swoim zachowaniem Jan udowodnił, że jest prawdziwym rycerzem, a żądnemu wymierzenia kary Kozakowi Rzędzianowi odparł: „Zemstę zostaw Bogu”.

Skrzetuski posiadał także oblicze bardziej stonowane, czasem smutne i nostalgiczne. Z pewnością najtrudniejszymi dla niego momentami były dni spędzone w niewoli kozackiej, kiedy był naocznym świadkiem niewyobrażalnych zbrodni:
„Widział hańbę i klęskę Rzeczypospolitej, hetmanów w niewoli; widział tryumfy kozackie, piramidy poukładane z głów odciętych poległym żołnierzom, szlachtę wieszaną za żebra, odrzynane piersi niewiast, profanacje panien, widział rozpacz odwagi, ale i nikczemność strachu (…)”.
Te straszne obrazy niesłychanie mocno dręczyły jego sumienie, ponieważ to przecież on pomógł w ucieczce Chmielnickiego, nieświadom jego tożsamości. Dręczył się okrutnie i nie pomieszczała go myśl, że nie mógł się spodziewać „rycerz chrześcijański, że ratunek podany bliźniemu takie wyda owoce”.

Również tęsknota za Heleną zmuszała go do zatrzymywania się i rozmyślania. Często uciekał w ciche i odludne miejsca, by tam oddawać się refleksji:
„Tam to Skrzetuski chronił się przed gwarem dworskim i zamiast strzelać do ptaków, rozpamiętywał; tam to przed oczyma jego duszy stawała przywoływana pamięcią i sercem postać kochanej dziewczyny; tam wśród mgły, szumu oczeretów i melancholii owych miejsc doznawał ulgi we własnej tęsknocie”.
Okazał się więc Skrzetuski być nie tylko niezłomnym rycerzem, który nie wie co to strach, ale również wrażliwym romantykiem.

O jego wrażliwości może także świadczyć fakt, iż Skrzetuski był uzdolniony muzycznie. Zanim jeszcze poznał Helenę, wzdychał do pięknej Anusi Borzobohatej-Krasieńskiej, której czasem śpiewał, akompaniując sobie lutnią. Ciężko sobie wyobrazić rosłego, wąsatego rycerza, który wykonuje serenady, ale Skrzetuski właśnie taki był.

Jan nie pozostawał także obojętny w obliczu piękna przyrody. Z uwagi na to, że niemal nieustannie przebywał na łonie natury czuł się niemal częścią krajobrazu. Jednak raz na jakiś czas, kiedy jego oczom ukazywało się szczególnie piękne zjawisko zatrzymywał się i oddawał kontemplacji:
„Ciszę przerywał więc tylko huk fali o skały Nienasytca. Przez czas, gdy ludzie toczyli czółna, pan Skrzetuski przypatrywał się temu dziwowisku natury. Straszny widok uderzył jego oczy”.


Skrzetuski był także człowiekiem wielkiej wiary. Każdego wieczora oddawał się modlitwie. Zaraz po przyjeździe do jakiekolwiek miasta, kierował swoje kroki najpierw do kościoła: „W mieście dzwoniono na »Anioł Pański« i na pochwalnię. Wyszli. Pan Skrzetuski poszedł do kościoła, pan Zaćwilichowski do cerkwi, a pan Zagłoba do Dopuła w Dzwoniecki Kąt”. Zawsze starał się postępować według chrześcijańskich zasad, nawet na polu walki. Warto także zwrócić uwagę na sposób, w jaki Jan zareagował, gdy było już jasne, że Helena wkrótce zostanie jego żoną:
„Skrzetuski jak prawdziwy rycerz chrześcijański spuścił pokornie głowę – ale kniaziówna wstała, strząsnęła warkocze, rumieńce biły jej na twarz, a z oczu strzelała duma, bo ten rycerz miał być jej mężem, a sława męża pada na żonę jak światło słońca na ziemię”.
Można powiedzieć, że kodeks rycerski, a także religia były jedynymi siłami, które potrafiły utemperować temperament i charakter tego wielkiego rycerza.

Nie ulega wątpliwości, że w odróżnieniu od swojego pierwowzoru, Sienkiewiczowski Skrzetuski „(…) był człowiek jak łza”. Nie sposób doszukać się jakichkolwiek skaz na tej postaci. Był to nie tylko przykładny rycerz, ale i prawdziwy chrześcijanin, przyjaciel, mąż i patriota. Dzięki tym przymiotom Skrzetuski na zawsze wszedł do panteonu najpopularniejszych bohaterów polskiej literatury.

Skrzetuski jako przykład rycerza idealnego


Jan Skrzetuski, namiestnik chorągwi pancernej księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, a następnie porucznik husarski księcia wojewody ruskiego to jeden z najzacniejszych, najodważniejszych i najszlachetniejszych rycerzy w historii polskiej literatury. Dzielny żołnierz, główny bohater pierwszej części Trylogii Henryka Sienkiewicza, dał się poznać czytelnikom niemalże jako ideał. Ciężko doszukać się w nim jakichkolwiek wad, natomiast nie sposób wymienić wszystkich jego zalet.

Skrzetuski,
„choć człowiek młody, tyle miał w sobie jakowejś powagi rycerskiej i tak jasne wejrzenie”
, że niewielu było w stanie otwarcie się mu sprzeciwić. Z jego dystyngowanej i dumnej postawy emanował wręcz rycerski etos. Zresztą Skrzetuski nie tylko swoim wyglądem i pozorami zasłużył na szacunek i uznanie, ale szlachetnymi czynami, którymi na każdym kroku dowodził swojej wielkości. Biorąc pod uwagę zachodnioeuropejski kanon rycerski nie sposób nie zauważyć, że Jan doskonale wpisuje się w cechy idealnego przedstawiciela tego stanu.

Po pierwsze był niezrównanym żołnierzem. Udowodnił to wiele razy na polu bitwy, gdzie zazwyczaj sprawował role przywódcze. Nigdy nie chował się za czyimiś plecami, zawsze stojąc dzielnie w pierwszym rzędzie. W „Ogniem i mieczem” jest nawet scena, w której w takiej właśnie sytuacji, tatarska strzała strąca mu czapkę z głowy, lecz on w ogóle nawet tego nie zauważył. Można powiedzieć, że był nieustraszony i niezłomny. Nawet wówczas, kiedy został bardzo poważnie ranny w ramię, wciąż odpierał ataki nieprzyjaciela. A gdy znalazł się w niewoli tatarskiej, nawet przez moment nie zamierzał podporządkowywać się wrogowi. W obliczu śmierci spoglądał w oczy Chmielnickiemu, nazywając go zdrajcą Rzeczypospolitej. Największym wyczynem Jana, który zapewnił mu pamięć na wieki, było wydostanie się ze Zbaraża i powiadomienie króla Jana Kazimierza o oblężeniu twierdzy. Wówczas o Skrzetuskim usłyszał cały naród. Sława charakteryzowała jedynie najznakomitszych rycerzy, a główny bohater „Ogniem i mieczem” zapewnił ją sobie jeszcze za życia.

Warto w tym momencie wspomnieć o kolejnej cesze idealnego rycerza, który zawsze jest skory do niesienia pomocy potrzebującym. Los chciał, że Jan wybawił z opresji przyszłego dowódcę kozackiej rebelii, ale przecież nie mógł wówczas tego wiedzieć. Ani przez moment nie zastanawiał się również widząc dwie kobiety będące w potrzebie. Wraz z kompanami pomógł kniahini i Helenie, kiedy ich powóz ugrzązł w błocie. Z tą sytuacją bezpośrednio wiąże się kolejna cecha rycerza idealnego.

Chodzi tu mianowicie o fakt, iż każdy reprezentant tego stanu winien mieć wybrankę serca, której ślubuje wierność. Skrzetuski bez pamięci zakochał się w Helenie, którą wcześniej wybawił z opresji. Jak przystało na prawdziwego rycerza, był gotów oddać za ukochaną własne życie, a w obronie jej honoru gotów był stoczyć bój z każdym. Tęsknota za Heleną była potężna, ale nie odwracała jego uwagi od najważniejszej powinności, czyli walki o dobro i bezpieczeństwo ojczyzny.

Skrzetuski, jak na prawdziwego rycerza przystało, ponad wszystko kochał ojczyznę i swojego pana. Jeremi Wiśniowiecki, u którego służył, był człowiekiem srogim i bezkompromisowym, lecz Jan był mu wierny w każdej sytuacji. Uważał go za swojego zwierzchnika i nigdy nie odważył się nie wypełnić jego rozkazu.

Skrzetuski był także człowiekiem bardzo religijnym. Wielokrotnie widzimy go gorliwie modlącego się. To również wpisuje się w zachodnioeuropejski kanon rycerski. Można także powiedzieć, że, sprzeciwiając się ordom Kozaków i Tatarów, Jan stawał po stronie chrześcijaństwa w walce z pogaństwem i islamem. W ten sposób bohater Sienkiewicza przypominał znanych ze średniowiecza krzyżowców. Pamiętając, że w średniowieczu rycerze byli często opisywani jako święci, można powiedzieć, iż w podobny sposób przedstawiany jest Skrzetuski. Doskonałym tego przykładem może być niepozorna scena, w której Jan kładzie się spać:
„Reszta nocy zeszła Skrzetuskiemu na pisaniu listów i żarliwej modlitwie, po której zaraz przyleciał do niego anioł uspokojenia”.
Jasnym jest, że Sienkiewiczowi nie chodziło o prawdziwego anioła, lecz o sen, jednak scena ta jest niezwykle wymowna i symboliczna.

Doskonały rycerz charakteryzował się również poszanowaniem dla przeciwnika. Skrzetuski nie raz udowodnił, że uważa Bohuna za równego sobie. Był pełen uznania dla jego szermierczych umiejętności, sprytu i hartu ducha. Do tego stopnia darzył rywala szacunkiem, iż po zakończeniu działań wojennych, kiedy miał do tego okazję, darował mu wolność. Najbliższe otoczenie rycerza nie mogło tego pojąć, większość kompanów zalecała, by Jan uczynił z Kozaka swojego podwładnego. Skrzetuski jednak odparł:
„Z pewnością tego nie uczynię (…). Wielkiej to jest fantazji żołnierz, a że nieszczęsny, tym bardziej go żadną chłopską funkcją nie pohańbię”.
Co więcej, zabronił komukolwiek źle się wyrażać o Kozaku.

Charakterystyka Zagłoby


Według Bolesława Prusa „wielka figura, najznakomitsza w powieści, lecz nierealna”, posiadająca cechy dwóch olbrzymów: „Szekspirowskiego Falstaffa i Homerowego Ulissesa”, według Kosmana „rzymski Żołnierz Samochwał Plauta” - bez wątpienia postać Jana Onufrego Zagłoby należy do najbardziej rozpoznawalnych w całej polskiej literaturze. Pojawia się on we wszystkich częściach Trylogii, za każdym razem odgrywając ważną rolę. Dzięki Zagłobie na kartach cyklu pojawia się przede wszystkim wspaniały humor, który niejako równoważy powagę, a nierzadko tragiczność, opisywanych przez Sienkiewicza wydarzeń.

„Niestary, gruby, oczy miał jak u ryby, na jednym bielmo”
– tak najlepiej można określić wygląd szlachcica. Właściwie to poza tą krótką informacją nie można odnaleźć w „Ogniem i mieczem” dokładnego opisu wizerunku Zagłoby. Ze szczątkowych informacji dowiadujemy się jednak, iż zwykł on nosić na głowie rysi kołpaczek, poza tym, jego ubiór nie różnił się niczym od strojów ówczesnej szlachty. Wygląd zewnętrzny Jana powoduje, że możemy określić go postacią spójną, ponieważ doskonale odzwierciedla on jego charakter i usposobienie. Grubiutki szlachcic słynął z ciętego poczucia humoru, a przede wszystkim z zamiłowania do dobrego jedzenia i pitnego miodu.

Można powiedzieć, że był mitomanem. Już w pierwszej scenie czytelnik przekonał się o tym, iż Zagłoba często koloryzuje swój życiorys i przypisuje sobie dokonania, które nigdy nie miały miejsca. Oto w jaki sposób przedstawił się Skrzetuskiemu:
„Jan Zagłoba herbu Wczele, co każdy snadno poznać może choćby po onej dziurze, którą w czele kula rozbójnicka mi zrobiła; gdym się do Ziemi Świętej za grzechy młodości ofiarował”.
Szybko okazało się, że dziura w czole to ślad po kuflu, a w dodatku blizna ta nie powstała na Ziemi Świętej, ale w Radomiu w trakcie pijackiej awantury. Nigdy nie przepuszczał okazji, by pochwalić się jakimś wspaniałym wyczynem, którego w istocie nie dokonał, nawet Helenie próbował w ten sposób zaimponować: „Waćpanna nie wiesz, żem ja już w Galacie od Turków palmę otrzymał (…)”.

Zagłoba potrafił zjednywać sobie sojuszników nie tylko dlatego, że był idealnym kompanem do biesiad, ale dzięki umiejętności wkupywania się w łaski. Z tego powodu przyjaciela mieli w nim tacy wzajemni wrogowie jak Skrzetuski i Bohun (do czasu). Zagłoba doskonale wiedział, co trzeba powiedzieć, żeby przymilić się do drugiego człowieka, zwłaszcza, jeśli był on w jakiś sposób związany z magnaterią. Na widok Skrzetuskiego, namiestnika księcia Wiśniowieckiego, zawołał:
„Niech żyją wiśniowiecczycy! Tak młody, a już porucznik u księcia. Vivat książę Jeremi, hetman nad hetmany! Z księciem Jeremim pójdziemy na kraj świata! – Na Turków i Tatarów! – Do Stambułu! Niech żyje miłościwie nam panujący Władysław IV!”.

Zagłoba nie był człowiekiem o kryształowym sumieniu i godnej pochwały przeszłości. Można jedynie przypuszczać, że hulaszczy tryb życia wpędził go w nie lada tarapaty. Z wiadomych tylko sobie przyczyn obawiał się hetmanów i zawsze omijał ich obozy dalekim łukiem:
„Mógł się wprawdzie pan Zagłoba schronić i do obozu hetmanów, ale miał swoje powody, dla których tego nie czynił. Była-li to kondemnatka za jakie zabójstwo czy też mankamencik w księgach, on sam jeden tylko wiedział; dość, że nie chciał w oczy leźć”.
Dlatego też zamieszkiwał długie lata w Czehrynie, gdzie nikt nie zadawał mu trudnych pytań. Szybko wtopił się w nowe otoczenie i stał się ulubieńcem okolicznych szlachciców, ekonomów i starych Kozaków. Jak łatwo się domyślić, Zagłoba kolegował się z każdym, kto mógł postawić mu coś do picia:
„Pan Zagłoba był warchoł nie lada, ale jego warcholstwo miało pewną miarę. Hulać po karczmach czehryńskich z Bohunem i inną starszyzną kozacką, zwłaszcza za ich pieniądze – i owszem; wobec gróźb kozackich dobrze nawet było takich ludzi mieć przyjaciółmi”.

Przede wszystkim Zagłoba był lubiany za swoje poczucie humoru. Niemalże każda jego wypowiedź w powieści wydaje się być zabawna. Często z jego ust padają kąśliwe i złośliwe komentarza na temat opisywanych wydarzeń lub też osób biorących w nich udział. Zagłoba w charakterystyczny dla siebie sposób szczególnie często naśmiewał się z Podbipięty: „Bo Bóg jest sprawiedliwy (…). Waści na przykład dał wielką fortunę, wielki miecz i ciężką rękę, a za to mały dowcip”. Jego stosunek do Longinusa zasługuje na szczególna uwagę, ponieważ bohaterzy ci stanowili osobliwą parę. Jeden był niezwykle wysoki i chudy, a drugi korpulentny, jednego cechowała odwaga i waleczność, a drugiego raczej miganie się od walki, pierwszy był ucieleśnieniem skromności, drugi natomiast bałwochwalstwa. Jednak byli ze sobą bardzo zżyci. W pewnym sensie byli do siebie podobni: „(…) żyjąc w stanie bezżennym, własnych prawych potomków zostawić nie mogłem, a jeśli mam nieprawe, to są bisurmanami, bom w Turczech długo przebywał. Na mnie też kończy się ród Zagłobów herbu Wczele” – mówił Jan do Heleny.

Ciężko dokładnie powiedzieć, czy Zagłoba kiedykolwiek nie znajdował się pod wpływem alkoholu. Utrzymywał bowiem, że miód pitny na niego zbawienne działanie:
„Srogi miód, srogi, czuję, że mi ulżyło i żem się trochę pocieszył. Jakoż ulżyło panu Zagłobie rzeczywiście, w głowie mu pojaśniało, nabrał fantazji i widocznym było, że krew jego, podlana miodem, utworzyła on wyborny likwor, o którym sam powiadał, a od którego na całe ciało rozchodzi się męstwo i odwaga”.
Miód pitny był także źródłem mądrości Zagłoby:
„Pan Zagłoba wychylił kwartę miodu i rzekł:
- ...Sed jam nox humida coelo praecipitat,
Suadentque sidera cadentia somnos,
Sed si tantus amor casus cognoscere nostros,
Incipiam…”.


Brak odwagi, na trzeźwo, rekompensował sobie w inny sposób. Za każdym razem, kiedy znajdował się w opresji, starał się wymyślić jakiś fortel, by sprytem wywinąć się z trudnej sytuacji. Trzeba mu przyznać, że prawie zawsze mu się to udawało, a kiedy jego plan zawodził w sukurs przychodziło mu szczęście. Jednak kiedy dzięki własnemu intelektowi udało mu zwieść rywala, wówczas był z siebie dumny i zaraz szukał okazji, by się chwalić:
„A co? ma Zagłoba głowę na karku? Chytrym jak Ulisses i to muszę waćpannie powiedzieć, iż gdyby nie ta chytrość, dawno by mnie krucy zdziobali”.


Czasem jednak Zagłoba był zmuszony do tego, by stanąć z przeciwnikiem w otwartej walce. Wówczas przeważnie nachodził go strach i za wszelką cenę starał się wymigać od bitwy:
„Nie myśl waćpan, że ja się boję (…) ale mam krótki oddech i nie lubię tłoku, bo gorąco, a jak gorąco, to już nic po mnie. Bodaj to w pojedynkę sobie radzić! Człek przynajmniej fortelów może zażyć, a tu nic i po fortelach. Nie głowa, jeno ręce wygrywają. Tu ja głupi przy panu Podbipięcie. Mam na brzuchu te dwieście czerwonych złotych, co mi je książę darował, ale wierzaj mi waszmość, że brzuch wolałbym mieć gdzie indziej. Tfu! tfu! nie lubię ja tych wielkich bitew! Niech je zaraza tłucze!”.
Jednak wielokrotnie udowadniał, że nie jest byle tchórzem, lecz prawdziwym wojownikiem. Przeważnie zdawał się w walce na łut szczęścia: „Leciał tedy przymknąwszy oczy, a w głowie latały mu z błyskawicową szybkością myśli: »Na nic fortele! na nic fortele! głupi wygrywa, mądry ginie!«”. Jednak kiedy bardzo się zdenerwował, zaczynał kląć i ciąć szablą na wszystkie strony, „Czasem przecinał powietrze, a czasem czuł, iż ostrze mu grzęźnie w coś miękkiego. Jednocześnie czuł, że jeszcze żyje, i to dodawało mu nadzwyczajnie otuchy”.

Szczególnie wzruszający w „Ogniem i mieczem” jest moment, kiedy po śmierci Podbipięty, Zagłobę, jego serdecznego przyjaciela, ogarnął prawdziwy szał:
„(…) strach było na niego spojrzeć: na ustach miał pianę, twarz siną, oczy wyszły mu na wierzch. – Krwi! krwi! – ryknął tek strasznym głosem, że aż dreszcz przeszedł blisko stojących. I skoczył w fosę. Za nim rzucił się, kto był żyw na wałach. Żadna siła, nawet rozkazy książęce nie zdołałyby powstrzymać tego wybuchu wściekłości. Z fosy wydobywali się jedni na ramionach drugich, chwytali się rękoma i zębami za brzeg rowu - a kto wyskoczył, biegł na oślep, nie bacząc, czy inni biegną za nim. Beluardy zadymiły jak smolarnie i wstrząsły się od huku wystrzałów, ale nic to nie pomogło. Zagłoba leciał pierwszy, z szablą nad głową, straszny, wściekły, podobny do rozhukanego buhaja. (…) Pan Zagłoba szalał; rzucał się w największy tłum jak lwica, której zabrano lwięta; rzęził, chrapał, ciął, mordował, deptał!”.


Śmierć Longinusa bardzo dotknęła Zagłobę. Pokazał wówczas, że jest człowiekiem bardzo wrażliwym i oddanym przyjacielem. Do końca nie potrafił się pogodzić z utratą kompana: „W chwili gdy trumnę położono na sznurach, pana Zagłobę trudno było od niej oderwać, jakby mu brat albo ojciec umarł”.

Pierwowzorem tej barwnej postaci byli między innymi weteran powstania listopadowego kapitan Rudolf Korwin Pieorowski, poznany przez Sienkiewicza w czasie pobytu w Kalifornii (gdy powiedział mu o tym, że kiedyś go uwieczni, tez rzekł: „A bodaj ci się pysk skrzywił!”), teść pisarza z pierwszego małżeństwa, stary szlagon litewski Kazimierz Szetkiewicz (uczestnik powstania styczniowego) czy warszawski dziennikarz Władysław Olendzki, uczestnik powstania 1863 roku, służący pisarzowi zdaniem Kosmana
„pomocą w chwilach trudnych, jak choćby wtedy, kiedy ten nie wiedział, w jaki sposób uwolnić Zagłobę przywiązanego w chlewie do własnej szabli i oczekującego swego losu z ręki Bohuna. A uwolnić go musiał, więc podobno przez parę dni chodził wielce zafrasowany. Wówczas to Olendzki na własnym grzbiecie pokazał, jak to można uczynić: tyle tylko, iż szablę zastąpił kij”.


Charakterystyka Wołodyjowskiego


Michał Wołodyjowski nie jest bohaterem pierwszego planu w „Ogniem i mieczem”. Z całej czwórki przyjaciół, to jemu poświęcono w powieści najmniej miejsca, jednak Sienkiewicz wynagrodził mu to z nawiązką w ostatniej części Trylogii. Nie zmienia to jednak faktu, iż mały rycerz, jak często nazywana jest ta postać, zasługuje na uznanie i uwagę czytelnika.

Sienkiewicz w „Ogniem i mieczem” jedynie zarysował obraz pana Michała. Dotyczy to również wyglądu rycerza, o którym dowiadujemy się jedynie, że jest niski, szczupły, a jego znakiem rozpoznawczym są wąsiki podkręcone w górę tak, „że aż za nozdrza sięgały jak u chrabąszcza” oraz zadarty nos. Narrator powieści bardzo ciepło wypowiadał się o wyglądzie małego rycerza, a czasami nawet pieszczotliwie:
„Więc wspinał się na strzemionach, żółte wąsiki nad falę traw wytykał i patrzył, wietrzył, słuchał jak Tatar, kiedy to w Dzikich Polach wśród burzanów myszkuje”.


Aby jeszcze lepiej oddać charakter tej postaci Sienkiewicz kilkakrotnie przyrównuje ją do dzikiego kota: „(…) Wołodyjowski rzucił się jak ryś na środek gościńca (…)”, „(…) stojąc wraz z innymi nad samą fosą, przysłonił swe rysie oczy ręką i zakrzyknął (…)”, „(…) pan Michał skoczył jak żbik (…)”, „(…) mały rycerz zaś zerwał się jak dziki kot i całą niemal długością ostrza ciął straszliwie w odkrytą pierś Kozaka”, „Wołodyjowski podobny do rannego rysia”.

Wielokrotne przyrównywanie Wołodyjowskiego do drapieżnego kota miało na celu nie tyle odzwierciedlenie jego wyglądu, ale zwinności i szybkości, które były jego największymi zaletami na placu boju. Dzięki nim pan Michał był niedościgłym mistrzem fechtunku. Niezwykłe umiejętności szermiercze w połączeniu z niepozornym wyglądem, stanowiły śmiertelną dla wroga mieszankę, ponieważ znaczna część rywali małego rycerza była przekonana, że nie będzie wymagającym przeciwnikiem. Gdy spoglądał pod światło na ostrze szabli, a następnie poruszał żółtymi wąsikami i przyjmował pozycję do walki, jego oponenci byli niemalże rozbawieni. Jednak zawsze oznaczało to dla nich porażkę.

Pan Michał zdawał sobie sprawę z tego, że wielu przeciwników nie traktuje go poważnie i czasami wykorzystywał to dla zabawy. Ponieważ nade wszystko uwielbiał się pojedynkować, w „Ogniem i mieczem” widzimy go wędrującego z Zagłobą w poszukiwaniu awantur.
„Zaczepiali tylko co znamienitszych rębajłów, których sława była niezachwiana i ustalona”, a następnie prowokowali ich do pojedynku. Zazwyczaj pan Michał udawał ucznia Zagłoby, który prosił swojego mistrza o możliwość sprawdzenia swoich umiejętności. Rywal niemal zawsze zgadzał się na udzielenie „lekcji” młodzianowi, a wtedy pan Michał „puszczał się w taniec, a że istotnie mistrz to był nad mistrzami, więc po kilku złożeniach kładł zwykle przeciwnika”.


Niezwykła odwaga, a także pewność swoich umiejętności pozwalały Wołodyjowskiemu na wygranie pojedynku z każdym, nawet wyraźnie przewyższającym go przeciwnikiem. Swojego kunsztu dowiódł pan Michał w dwóch pojedynkach z samym Bohunem, chociaż na pierwszy rzut oka nie miał z nim szans:
„Ale jakże marnie wyglądał mały pan Michał przy rosłym i silnym atamanie! Prawie go nie było widać. Świadkowie z niepokojem spoglądali na szeroką pierś Kozaka, na olbrzymie muskuły widne spod zawiniętego rękawa, podobne do sęków i węzłów. Zdawało się, iż to mały kogucik staje do walki z potężnym jastrzębiem stepowym”.
Jednak dzięki wspomnianej już kociej zwinności i szybkości, to pan Michał był górą.

Wołodyjowski zrobił także wielką karierę wojskową. Waleczny rycerz stał na czele elitarnego oddziału dragonów, który siał popłoch na polach bitew. O jego umiejętnościach przywódczych przekonał się Zagłoba, kiedy obserwował jego poczynania:
„I dojrzał na koniec pan Zagłoba małego pana Wołodyjowskiego, jak stojąc wedle wrot na czele kilkunastu żołnierzy, głosem i buławą wydawał innym rozkazy, a niekiedy rzucał się na swym gniadym koniu w zamęt i wówczas ledwo się złożył, ledwie się zwrócił, już padał człowiek, nawet i nie wydawszy okrzyku. O, bo mistrz to był nad mistrzami mały pan Wołodyjowski! - i żołnierz z krwi i kości, więc bitwy nie tracił z oka, ale poprawiwszy tu i owdzie, znowu się wracał - i patrzył, i poprawiał, właśnie jak ów, który kapelą kierując, czasem sam zagra, czasem grać przestaje, a nad wszystkimi ustawicznie czuwa, by każdy swoje odegrał”.
Oddział dragonów składał się głównie z Rusinów, z których jednak pan Michał uczynił wybornych żołnierzy wiernych Rzeczypospolitej.

Tak samo jak walecznym, Wołodyjowski był człowiekiem bardzo kochliwym. Na kartach „Ogniem i mieczem” wzdycha niemal do wszystkich pięknych kobiet! Narrator mówi o nim nawet: „Odznaczał się ten kawaler tym, iż ustawicznie był zakochany”. Lista kobiet, do których wzdychał jest imponująca:
„Przekonawszy się o nieszczerości Anusi Borzobohatej, zwrócił był czułe serce ku Anieli Leńskiej, pannie również z fraucymeru, a gdy i ta przed miesiącem właśnie zaślubiła pana Staniszewskiego, wówczas Wołodyjowski dla pociechy jął wzdychać do starszej księżniczki Zbaraskiej, Anny, synowicy księcia Wiśniowieckiego”.
Podkochiwał się nawet w Helenie, a także w siostrze Anny – Barbarze. Niezwykła wrażliwość na kobiece wdzięki była największym mankamentem pana Michała. Zawsze zakochiwał się szybko i na krótko, przez co wciąż cierpiał i wzdychał.

Miłosne niespełnienie z czasem zaczęło wpychać go nawet w kompleksy. Przeważnie nie miał odwagi, by wyjawić swojej wybrance, co do niej czuje. Obawiał się, że narazi się na śmieszność. Dlatego też obserwował, jak inni mężczyźni sięgają po obiekty jego westchnień. Zdarzyło mu się także kilkakrotnie zostać wyśmianym. Czasami wydawało mu się, że jest „niezgrabny, głupi, a zwłaszcza, mały, ale to tak mały, że aż śmieszny”. Wówczas jednak zapewniał samego siebie, że gdyby tylko „się jaka przygoda zdarzyła, żeby z ciemności ukazał się jaki olbrzym, (…) wówczas pokazałby biedny pan Michał, że nie taki to on mały, jak się wydaje!”.

Chociaż był wspaniałym fechmistrzem i niezwykle walecznym wojownikiem, a podczas wielkich bitew czuł „radość w sercu”, „nie miał w sobie jednak ani na szeląg tej powagi, jaką np. w Skrzetuskim wyrobiły nieszczęścia i cierpienie”. Nie interesował się polityką, a jedynie „bił, kogo mu kazano”. Wołodyjowski nie działał w pełni świadomie, to znaczy nie rozumiał dokładnie, co dzieje się wokół niego. Jak mówi narrator:
„Był to słowem młodzik-wietrznik, który dostawszy się w szum stołeczny utonął w nim po uszy i przyczepił się jak oset do Zagłoby, bo ten był mu mistrzem w swawoli”.


Wołodyjowski koncentrował się wyłącznie na tym, na czym znał się najlepiej, czyli na byciu oficerem. Można także o nim mówić, że był przykładnym rycerzem, ponieważ obok odwagi i waleczności, cechował się poszanowaniem przeciwnika. Udowodnił to po drugim pojedynku z Bohunem, kiedy nie pozostawił go na placu boju, ale zadbał, by przeniesiono rannego w bezpieczne miejsce i opatrzono rany.

Pan Michał był także oddanym przyjacielem. Z każdym z kompanów łączyły go bardzo mocne więzi, ale szczególnie blisko „podobali się sobie” z Podbipiętą. Mężczyźni wzdychali nawet do tej samej kobiety, która ostatecznie wybrała Longinusa na swojego rycerza. Wołodyjowski wykazał się wówczas lojalnością wobec Podbipięty i już zawczasu usunął się w cień widząc, że niewiasta woli jego przyjaciela.

Najlepiej postać Wołodyjowskiego ujmują słowa Zagłoby: „Ale ten mały fircyk! niech go kule biją! Cięta to sztuka jak osa”. Z jednej strony był to nieustraszony fechmistrz, który siał popłoch na polach bitew, a także w indywidualnych pojedynkach na szable, a z drugiej kochliwy i prosty człowiek, którego wielkości nie należało mierzyć wzrostem.

Charakterystyka Bohuna


Eugeniusz Latacz, znany badacz XVII-wiecznej wojskowości, pisał o prawdziwym Iwanie Bohunie:
„Mimo awanturniczego żywota i smutnego końca wypadnie zaliczyć Bohuna do postaci jaśniejszych i sympatyczniejszych od wielu ze współczesnych mu i późniejszych dostojników kozackich. Reprezentując najczystszy typ Kozaka zawadiaki, miał on jednak obce wielu jego towarzyszom zasady i przekonania, którym starał się pozostać wiernym do ostatka. Będąc gorącym zwolennikiem samodzielności Ukrainy, odrzucał możliwość jakiejkolwiek zależności zarówno w stosunku do Rzeczypospolitej, jak i do Moskwy czy Turcji, bronił też tej niepodległości do upadłego. A bił się przy tym znakomicie i z niezwykłą odwagą osobistą. Wrodzony spryt i przebiegłość wcielił niejako w sposób wojowania; fortele i wykręty stanowiły cechę tej strategii. Najlepiej temu dał może wyraz sam gmin ruski, nazywając żołnierzy jego pułku bohunowcami, a każdy zręczny manewr wojenny bohunowskim figlem”
.

W świetle dokumentów znanych historykom dziś można powiedzieć, że Latacz dał się nieco ponieść fantazji i stworzonemu przez Sienkiewicza obrazowi Bohuna, który faktycznie oblegał Zbaraż, a także stał na czele pułku kozackiego w bitwie pod Beresteczkiem. Był wówczas człowiekiem podstarzałym, statecznym i żonatym, któremu dużo brakowało do awanturniczego młokosa, znanego z kart „Ogniem i mieczem”.

Sienkiewiczowski Bohun, określany często mianem „sokoła” lub „młodego watażki”, był mężczyzną o niezwykłej urodzie. Przystojny Kozak był smukły
„jak topola, z obliczem smagłym, zdobnym w bujny, czarny wąs zwieszający się ku dołowi. Wesołość na tej twarzy przebijała przez ukraińską zadumę jako słońce przez mgłę. Czoło miał watażka wysokie, na które spadała czarna czupryna w postaci grzywki ułożonej w pojedyncze kosmyki obcięte w równe ząbki nad silną brwią. Nos orli, rozdęte nozdrza i białe zęby, połyskujące przy każdym uśmiechu, nadawały tej twarzy wyraz trochę drapieżny, ale w ogóle był to typ piękności ukraińskiej, bujnej, barwnej i zawadiackiej”.
Stanowił zatem przeciwwagę dla Skrzetuskiego, który reprezentował inny typ urody, bardziej męski.

Również swoim strojem „sokół” wyróżniał się spośród pozostałych bohaterów „Ogniem i mieczem”:
„Bohun miał na sobie żupan z cienkiej lamy srebrnej i czerwony kontusz, którą to barwę nosili wszyscy Kozacy perejasławscy. Biodra otaczał mu pas krepowy, od którego bogata szabla zwieszała się na jedwabnych rapciach; ale i szabla, i ubiór gasły przy bogactwie tureckiego gindżału, zatkniętego za pas, którego głownia tak była nasadzona kamieniami, że aż skry sypały się od niej. Tak przybranego każdy by snadnie poczytał raczej za jakie paniątko wysokiego rodu niż za Kozaka, zwłaszcza że i jego swoboda, jego wielkopańskie maniery nie zdradzały niskiego pochodzenia”.
Widzimy więc, że Bohun był młodzieńcem niezwykle eleganckim, schludnym i znającym dobre maniery. Kozak jest doskonałym przykładem na to, że nie należy osądzać książki po okładce, a także na to, że pozory mylą. Pod wymuskaną powierzchownością czaił się bowiem prawdziwy drapieżnik, wilk.

Wielokrotnie na kartach powieści Bohun porównywany jest do dzikiego zwierza, bestii, bezwzględnego łowcy. Dla przykładu warto przytoczyć fragmenty:
„Przy świetle księżyca ujrzał dwoje oczu, które patrzyły na niego zuchwale, wyzywająco i szyderczo zarazem. Straszne te oczy świeciły jak ślepie wilka w ciemnym borze”; „Bohun uchwycił się tymczasem za głowę i skowyczał jak ranny wilk. Potem padł na ławę nie przestając skowyczeć, bo się w nim dusza z wściekłości i bólu rozdarła. Nagle zerwał się, dobiegł do drzwi, wywalił je nogą i wypadł do sieni”
;
„Przypomniawszy sobie wszystko, co się stało, wpadł we wściekłość, ryczał jak dziki zwierz, krwawił ręce na własnym krwawym łbie i nożem godził w ludzi, tak że semenowie nie śmieli do niego przystąpić”
. Można przypuszczać, że zabieg ten miał na celu uświadomienie czytelnikowi prawdziwej natury kozaczej – porywczej, namiętnej, ale i brutalnej.

Chyba nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że Bohun wiele razy dawał upust swoim samczym instynktom. Najlepiej widać to w jego pierwszej konfrontacji ze Skrzetuskim, w którym dostrzegł zalotnika swojej ukochanej Heleny. Wówczas bez słowa zbliżył się do Jana i zaczął wpatrywać mu się w oczy, wyzywając niejako na pojedynek o kobietę:
„Namiestnik, jako był człowiek do czynu skory, zamiast odpowiedzieć, uderzył tak silnie nogą w brzuch konia napastnika, że rumak jęknął i w jednym szczupaku znalazł się na samym brzegu gościńca. Jeździec osadził go na miejscu i przez chwilę zdawało się, że pragnie rzucić się na namiestnika, ale wtem zabrzmiał ostry, rozkazujący głos starej kniahini (…)”.
Bohun nie bał się niczego i nikogo, czym przerażał swoich rywali. Kniahini, która miała wielki na niego wpływ, do czasu, mówiła o nim: „To szalona głowa i bies kozaczy”.

Nie był jednak Bohun zwykłym awanturnikiem i zawadiaką. Bohater pożytkował swoje umiejętności w walce o niepodległość Ukrainy. Był podpułkownikiem, sławnym junakiem, o którym słyszeli niemal wszyscy:
„Spośród imion różnych pułkowników i atamanów kozackich wypłynęło ono na wierzch i było na wszystkich ustach po obu stronach Dniepru. Ślepcy śpiewali o Bohunie pieśni po jarmarkach i karczmach, na wieczornicach opowiadano dziwy o młodym watażce”.


Nieodgadnione było jego pochodzenie, podobnie jak Skrzetuskiego. Według legend „kolebką były mu stepy, Dniepr, porohy i Czertomelik ze swoim labiryntem cieśnin, zatok, kołbani, wysp, skał, jarów i oczeretów. Od wyrostka zżył się i zespolił z tym dzikim światem”. Stanowił więc część natury, na łonie której się wychował. Dlatego pewnie wielokrotnie porównywano go ze zwierzęciem. Według przekazów ludowych Bohun
„tłukł się po zakrętach Dnieprowych, brodził po bagniskach i oczeretach wraz z gromadą półnagich towarzyszów – to znów całe miesiące spędzał w głębinach leśnych. Szkołą były mu wycieczki na Dzikie Pola po trzody i tabuny tatarskie, zasadzki, bitwy, wyprawy przeciw brzegowym ułusom, do Białogrodu, na Wołoszczyznę lub czajkami na Czarne Morze. Innych dni nie znał, jak na koniu, innych nocy, jak przy ognisku na stepie”. Bardzo szybko dzięki bitewnym osiągnięciom stał się „ulubieńcem całego Niżu”.


Już jako młodzian zaczął pełnić funkcje przywódcze wśród Kozaków, ponieważ już wtedy przewyższał wszystkich odwagą. Jako dowódca charakteryzował się nie tylko fantazją i rozmachem, ale także brutalnością i bezwzględnością:
„Gotów był w sto koni iść choćby do Bakczysaraju i samemu chanowi zaświecić w oczy pożogą; palił ułusy i miasteczka, wycinał w pień mieszkańców, schwytanych murzów rozdzierał końmi, spadał jak burza, przechodził jak śmierć. Na morzu rzucał się jak wściekły na galery tureckie. Zapuszczał się w środek Budziaku, właził, jak mówiono, w paszczę lwa. Niektóre jego wyprawy były wprost szalone. Mniej odważni, mniej ryzykowni konali na palach w Stambule lub gnili przy wiosłach na tureckich galerach – on zawsze wychodził zdrowo z i łupem obfitym”.


Bohun był nieodgadniony dla otaczających go ludzi. Jego zachowania nie dało się przewidzieć; raz opływał w złoto i piękne tkaniny, a innym razem chodził bosko; raz pił na umór przez kilka dni z przyjaciółmi, a innym razem zachowywał abstynencję, żyjąc tygodniami jak mnich. Był człowiekiem niespokojnym, a „Czynami jego powodowała fantazja”. Właśnie przez to nie potrafił nigdzie na dłużej zagrzać miejsca.

Posiadał także unikalną umiejętność idealnego dopasowywania się do otoczenia: „Między szlachtą umiał być dwornym kawalerem, między Kozaki najdzikszym Kozakiem, między rycerzami rycerzem, między łupieżcami łupieżcą”. Z łatwością wkupywał się łaski innych ludzi, budząc w ich oczach sympatię i poważanie.

W odróżnieniu od Skrzetuskiego, Bohun nie miał konkretnego celu w życiu. Starał się czerpać pełnymi garściami z tego, co daje mu los:
„Dlaczego na świecie żył i czego chciał, dokąd dążył, komu służył – sam nie wiedział. Służył stepom, wichrom, wojnie, miłości i własnej fantazji. Ta właśnie fantazja wyróżniała go od innych watażków grubianów i od całej rzeszy rozbójniczej, która tylko grabież miała na celu i której za jedno było grabić Tatarów czy swoich. Bohun brał łup, ale wolał wojnę od zdobyczy, kochał się w niebezpieczeństwach dla własnego ich uroku; złotem za pieśni płacił, za sławą gonił, o resztę nie dbał”.
Widzimy zatem, że nie bogactwa i łupy napędzały jego działanie, lecz żądza wrażeń. Pod tym względem był podobny do Skrzetuskiego, który także prowokował los.

Bohun potrafił być bezwzględny wobec każdego, kto stanie na jego drodze, a zwłaszcza wobec tego, kto odważy się przeciwko niemu knuć. Przekonała się o tym boleśnie kniahini, która traktowała Kozaka niczym swojego syna. On zresztą także odnosił się do kobiety z szacunkiem i poważaniem, ale tylko do momentu, kiedy dowiedział się, iż obiecała ona rękę Heleny Skrzetuskiemu. Wówczas ogarnęła go furia, w której zabił dwóch synów kniahini, swoich przyszywanych braci. Pałając nienawiścią i żądzą zemsty zapowiadał swoim podwładnym:
„Albo mnie pohybel, albo im! Ot, ja duszu by zhubyw za nich, za Kurcewiczów, oni mi byli bracia, a stara kniahini mać, której ja w oczy jak pies patrzył! A jak Wasyla Tatary złapały, tak kto do Krymu poszedł? kto go odbił? – ja! Kochał ich i służył im jak rab, bo myślał, że tę dziewczynę wysłużę. A oni za to prodały, prodały mene jak raba, na złuju dolu i na neszczastje... Wygnali precz – no, tak i pójdę, tylko się wprzód pokłonię; za sól i chleb, com u nich jadł, po kozacku zapłacę – i pójdę, bo swoją drogę znaju”.


Napady szału i gniewu były elementem jego osobowości. Generalnie nie potrafił sobie radzić z rozbujanymi emocjami, chociaż czasami udawało mu się utemperować je puszczając się konno „na stepy i lasy, by się wiatrem spić, zgubić w dali i zapamiętać, i to, co duszę bolało – przeboleć”. Przeważnie jednak nie potrafił się opamiętać, czego świadkiem była Helena, na oczach której „rozszczepił” mężczyznę zabiegającego o jej względy.

Z taką samą siłą, z jaką nienawidził i gardził, kochał i pożądał. Przekonała się o tym Helena, w której kochał się na zabój. Uczucie, jakim darzył Kurcewiczównę było wyjątkowe, ponieważ ukazywało zupełnie inne jego oblicze. Wobec Heleny nigdy nie zachowywał się agresywnie czy brutalnie, nigdy nie chciał jej skrzywdzić. Szczerze ją kochał i nie mógł zrozumieć, że ona nie kocha jego. Na jej widok „zdawało mu się, że serce chyba mu rozsadzi żebra w piersiach”. Dzięki niej czuł, że jego życie może mieć sens. Dlatego też nie mógł pogodzić się z tym, że Helena wolała Skrzetuskiego. Z czasem jednak zrozumiał, że nie może poślubić ukochanej siłą. Widać to najlepiej, kiedy ze łzami w oczach, co wydawało się niemożliwe, mówił:
„Jeśli ja ją pohańbił? Ot, nie wiem, jak wy miłujecie, panowie szlachta, rycerze i kawalery, ale ja Kozak, ja ją w Barze od śmierci i hańby obronił, a potem w pustynię wywiózł – i tam jak oka w głowie pilnował, palca na nią nie skrzywił, do nóg padał i czołem bił jak przed obrazem. Kazała precz iść, tak poszedł – i nie widział jej więcej, bo wojna-matka trzymała”.


Porywczość Bohuna powodowała, że miał zdecydowanie więcej wrogów niż przyjaciół. Jednak niemal każdy darzył go szacunkiem, nawet Zagłoba, który spędził z nim wiele czasu, myślał sobie:
„Dziw (…) że taki gładysz, a i dziewki nawet sobie nie umiał skonwinkować. Kozak jest – to prawda – ale rycerz znamienity i podpułkownik, któren też, prędzej późniéj, jeśli tylko do rebelii nie przystanie, będzie nobilitowany, co wcale od niego zależy. A już pan Skrzetuski, zacny kawaler – i przystojny, ale z tym malowanym watażką na urodę i porównać się nie może. Hej, wezmą też się oni za łby, jak się spotkają, bo obaj zabijaki nie lada”.


Sam Zagłoba jednak przekonał się własnej skórze, jaki naprawdę jest Bohun, którego uważał nawet za swojego przyjaciela. Kiedy jednak okazało się, że Kozak złorzeczy Skrzetuskiemu, szlachcic ujrzał prawdziwe oblicze watażki, który grożąc mu nożem wycedził przez zaciśnięte zęby: „Wieprzu nieczysty, pasy drzeć z ciebie każę, na wolnym ogniu spalę, ćwiekami nabiję, na szmaty rozerwę!”. Widzimy, że Bohun był bezwzględny wobec swoich wrogów, nawet jeśli wcześniej darzył ich sympatią. Przyglądając się tej sytuacji, możemy także stwierdzić, że nie darzył szacunkiem osób starszych.

O ile Bohun szczycił się swoimi umiejętnościami szermierczymi i brutalnością, bardzo wstydził się tego, że nie potrafi czytać. Nie wiedzieli o tym jego podwładni, którym zawsze kazał wychodzić, kiedy przychodziło do niego jakieś pismo. Obawiał się, że jeśli dowiedzą się o tym, to straci u nich część autorytetu. Fakt ten nie może dziwić, ponieważ Bohun wychowywał się na stepie, ale biorąc pod uwagę to, że potrafił zachowywać się niczym szlachcic, zmusza do refleksji.

Prawdziwą lekcją pokory dla Kozaka okazały się być szermiercze pojedynki z Michałem Wołodyjowskim. Dwukrotnie okazało się, że to Polak jest mistrzem szabli, a Bohun miał wielkie szczęście, iż z obydwu starć wyszedł żywy. Z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru jeden z pojedynków skomentował Zagłoba:
„Wiedziałem, że dobry żołnierz, ale żeby tak sobie na Bohunie jechał, jak na łysej kobyle, tegom się po nim nie spodziewał. Że też to w tak małym ciele taki może być animusz i wigor! Bohun mógłby go u pasa na sznurku nosić jak kozik. Niechże go kule biją! albo lepiej: niech mu Bóg szczęści! (…) No, no, ale żeby tak na Bohunie jechać! Muszę się temu Wołodyjowskiemu jeszcze przypatrzyć, bo chyba diabeł w nim siedzi”.

Upokorzenie, jakiego doznał w pierwszym starciu z panem Michałem wyraźnie podcięło mu skrzydła:
„Bohun wrzał jak ogień; cięty w rękę, stratowany, chory, pobity, i wroga zaklętego z rąk wypuścił, i sławę nadwerężył (…). Gdy o tym watażka myślał, świat mu czerniał w oczach, w głowie się przewracało i rozpacz kąsała mu duszę jak pies wściekły. On, który na Czarnym Morzu na galery tureckie się rzucał; on, który aż do Perekopu na karkach tatarskich dojeżdżał i chanowi w oczy pożogą ułusów świecił; on, który księciu pod ręką przy samych Łubniach regiment w Wasiłówce wyciął – musiał uciekać w koszuli i bez czapki, i bez szabli, bo i tę w spotkaniu z małym rycerzem utracił. Toteż, gdy nikt nie patrzył, na postojach i popasach, watażka chwytał się za głowę i krzyczał: «Gdzie moja sława mołojecka, gdzie moja szabla-drużka?!» A gdy tak krzyczał, porywał go obłęd dziki i spijał się jak nieboże stworzenie, po czym na księcia chciał iść, na całą siłę jego uderzyć – i zginąć, i przepaść na wieki”.
Z czasem jednak, kiedy zagoiły się rany, zaczął pałać chęcią rewanżu. Kiedy po raz kolejny stanął naprzeciwko Wołodyjowskiego otwarcie wyzwał go na pojedynek. Tym razem ledwo uszedł z życiem, ale zasłużył sobie na szacunek Polaków, którzy mieli go za dzielnego i odważnego Kozaka.

Charakterystyka Podbipięty


Rosłego i bogobojnego rycerza czytelnik poznaje w bardzo zabawnych okolicznościach. W karczmie bohater ten został przedstawiony Skrzetuskiemu przez Zagłobę jako Powsinoga herbu Zerwpludry z Psichkiszek. Naprawdę jednak nazywał się Longinus Podbipięta, był szlachcicem z rodu Zerwikaptur, pochodzącym z Myszykiszek na Litwie.

Nie bez powodu rycerz nazywany był przez wielu „cudakiem”, wystarczy mu się przyjrzeć:
„Przede wszystkim był to mąż wzrostu tak wysokiego, że głową prawie powały dosięgał, a chudość nadzwyczajna wydawała go wyższym jeszcze. Szerokie jego ramiona i żylasty kark zwiastowały niepospolitą siłę, ale była na nim tylko skóra i kości. Brzuch miał tak wpadły pod piersią, że można by go wziąć za głodomora, lubo ubrany był dostatnio, w szarą opiętą kurtę ze świebodzińskiego sukna, z wąskimi rękawami, i wysokie szwedzkie buty, które na Litwie zaczynały wchodzić w użycie. Szeroki i dobrze wypchany łosiowy pas nie mając na czym się trzymać opadał mu aż na biodra, a do pasa przywiązany był krzyżacki miecz tak długi, że temu olbrzymiemu mężowi prawie do pachy dochodził”.


Podbipięta budził zdziwienie nie tylko swoim wzrostem, ubiorem i ogromny mieczem przypasanym do boku, ale także obliczem:
„Była to twarz chuda, również jak i cała osoba, ozdobiona dwiema zwiśniętymi ku dołowi brwiami i parą tak samo zwisłych konopnego koloru wąsów, ale tak poczciwa, tak szczera, jak u dziecka. Owa obwisłość wąsów i brwi nadawała jej wyraz stroskany, smutny i śmieszny zarazem. Wyglądał na człeka, którego ludzie popychają, ale panu Skrzetuskiemu podobał się z pierwszego wejrzenia za ową szczerość twarzy i doskonały moderunek żołnierski”.
Można powiedzieć, że łagodna twarz Longinusa zupełnie nie pasowała do reszty jego wizerunku, ale właśnie taka dwoistość: z jednej strony potworna siła, a z drugiej łagodność i poczciwość, doskonale oddawała charakterystykę tej postaci.

Podbipięta potrafił budzić sympatię ludzi: „(…) jako człek słodki, od razu pozyskał serca, a okazawszy przy próbach z mieczem nadludzką swą siłę, powszechny sobie zjednywał szacunek”. Na jego „słodkość” składały się takie czynniki jak: przyjazne usposobienie, poczucie humoru, dobroć, szczerość, bogobojność, a także litewska mowa, która wyróżniała go spośród wszystkich bohaterów. Człowiek ten bardzo szybko nawiązywał przyjaźnie, czego dowodem mogą być jego mocne więzy ze Skrzetuskim, Wołodyjowskim i Zagłobą, których poznał stosunkowo niedawno. Tu jednak pojawił się problem, ponieważ Podbipięta był prawdziwym chrześcijańskim rycerzem, dla którego dane słowo (a co dopiero śluby!), cenniejsze było od życia.

Przysiągłszy Najświętszej Pannie w Trokach, że nie stanie na ślubnym kobiercu, dopóki nie jednym cięciem nie strąci trzech głów na raz. W ten sposób Longinus zamierzał oddać honor swojemu wielkiemu przodkowi Stowejce, który podobnego wyczynu dokonał niegdyś podczas oblężenia krzyżackiego i od tamtego czasu ich ród nosił herb Zerwikaptur. Podbipięta niemalże nieustannie myślał o tym, czy nadarzy mu się okazja, by powtórzyć wyczyn pradziada. Wiedział, że będzie to przełomowe wydarzenie w jego życiu, które pozwoli mu na założenie własnej rodziny i uchroni ród przed wyginięciem, ponieważ Longinus był jego ostatnim przedstawicielem. Czas jednak nieubłaganie uciekał, a rycerzowi udało się kilkakrotnie ściąć dwie głowy za jednym zamachem, ale nigdy nie trzy. W wieku czterdziestu pięciu lat wciąż szukał swojej szansy. Z tego powodu często użalał się nad sobą i swoim losem:
„Ot! nie zdarzyło się! Szczęścia nie ma! Po dwie na raz nieraz bywało, ale trzech nigdy. Nie udało się zajechać, a trudno prosić wrogów, by się ustawili równo do cięcia. Bóg jeden widzi moje smutki: siła w kościach jest, fortuna jest... ale adolescentia uchodzi, czterdziestu pięciu lat dobiegam, serce do afektów się wyrywa, ród ginie, a trzech głów jak nie ma, tak nie ma!... Taki i Zerwikaptur ze mnie. Pośmiewisko dla ludzi, jak słusznie mówi pan Zagłoba, co wszystko cierpliwie znoszę i Panu Jezusowi ofiaruję”.


Podbipięta miał drugie oblicze. Na placu bitwy, ten łagodny i pogodny człowiek zmieniał się w prawdziwą machinę do zabijania:
„Tam (…) szalał pan Longinus ze swoim Zerwikapturem. Nazajutrz po bitwie rycerze ze zdziwieniem oglądali te miejsca, a pokazując sobie ręce poodwalane wraz z ramionami, rozcięte głowy od czoła do brody, ciała rozchlastane straszliwie na dwie połowy, całą drogę ludzkich i końskich trupów, szeptali wzajem do siebie: »Patrzcie, tu walczył Podbipięta!« Sam książę trupy oglądał i choć nazajutrz bardzo był różnymi wieściami stroskany, dziwić się raczył, bo takich cięć zgoła dotąd w życiu nie widział”.
Warto także zwrócić uwagę na inny fragment:
„Jak orzeł spada na stado białych pardew, a one zbite przed nim w lękliwą kupę idą na łup drapieżnika, który rwie je pazurami i dziobem – tak pan Longinus Podbipięta wpadłszy w środek nieprzyjacielskich szyków szalał ze swym Zerwikapturem. I nigdy trąba powietrzna nie czyni takich spustoszeń w młodym i gęstym lesie, jakie on czynił w ścisku janczarów. Straszny był: postać jego przybrała nieczłowiecze wymiary; kobyła zmieniła się w jakiegoś smoka ziejącego płomień z nozdrzy, a Zerwikaptur troił się w ręku rycerza. Kislar-Bak, olbrzymi aga, rzucił się na niego i padł przecięty na dwoje. Próżno co tęższe chłopy wyciągną ręce, zastawią mu się włóczniami – wnet mrą, jakby rażeni gromem – on zaś tratuje po nich, ciska się w tłum największy i co machnie – rzekłbyś: kłosy pod kosą padają, robi się pustka, słychać wrzask przestrachu, jęki, grzmot uderzeń, zgrzyt żelaza o czaszki i chrapanie piekielnej kobyły”.
Jak przystało na prawdziwego rycerza, Longin walczył tylko wówczas, gdy jego przeciwnicy byli uzbrojeni i chętni do walki. Wiele osób zarzucało mu, że zbyt czule obchodził się z jeńcami.

Niezwykła siła i odwaga Podbipięty zostały docenione przez samego Wiśniowieckiego, który mianował Longinusa swoim namiestnikiem po tym, jak na porucznika awansował Skrzetuskiego. Również dzięki swojej waleczności zawładnął sercem Anusi, która pasowała go swoim rycerzem. Kobieta wręczyła Podbipięcie symboliczną szarfę, aby wszyscy wiedzieli, że jest jej wybrankiem. Zagłoba relacjonował później Anusi: „Kiedy się szarfą waćpanny do bitwy przepasze – strach, co dokazuje!”.

Narrator szczególnie wyróżnił Podbipiętę, jako najdzielniejszego rycerza walczącego pod Zbarażem: „Wielu prostych rycerzy okryło się nieśmiertelną sławą w tym pamiętnym okopie zbaraskim, lecz lutnia będzie sławiła w pierwszym rzędzie pana Longina Podbipiętę dla jego tak wielkich przewag, że chyba jego skromność mogła wejść z nimi w paragon”. Przede wszystkim Longinusowi udało się tam dopełnić rodowej powinności:
„Nim światło zgasło, pan Longinus zamachnął się i ciął okropnie, aż powietrze zawyło pod ostrzem. Trzy ciała spadły w fosę, trzy głowy w misiurkach potoczyły się pod kolana klęczącego rycerza. Wówczas, choć piekło zawrzało na ziemi, niebo otworzyło się nad panem Longinem, skrzydła urosły mu u ramion, chóry anielskie rozśpiewały mu się w piersi i był jakoby wniebowzięty, i walczył jak we śnie, i cięcia jego miecza były jakby modlitwą dziękczynną”.
W podzięce dla Boga Podbipięta całą noc leżał krzyżem na swoim mieczu, co pokazuje jak religijnym był człowiekiem. Jednak nawet po tak bohaterskim i niesłychanym wyczynie, Podbipięta pozostał tym samym skromnym rycerzem. W odpowiedzi na wiwaty i gratulacje za ścięcie trzech głów za jednym zamachem „Pan Podbipięta zmieszał się nadzwyczajnie i zaczerwienił aż do uszu”.

Swojej niezwykłej odwagi dowiódł wtedy, gdy z uśmiechem na ustach zgodził się wybrać niemalże na samobójczą misję. Rozpierała go duma, że może wykazać się swoimi umiejętnościami, a także wypełnić osobiste polecenie samego księcia. Kiedy zorientował się, że wkrótce nadjedzie śmierć, ponieważ siły kozackie okazały się dla niego zbyt wielkie, a w dodatku nie mógł odeprzeć ataku łuczników, z właściwym sobie spokojem zaczął się modlić do Najświętszej Panny, podczas gdy jego ciało przeszywały strzały nieprzyjaciela. O tym, że zmarł jak prawdziwy, wielki rycerz może świadczyć fakt, iż „Aniołowie niebiescy wzięli jego duszę i położyli ją jako perłę jasną u nóg »Królowej Anielskiej«”.

Ciekawostką jest, że Sienkiewicz zaczerpnął pomysł na postać Longinusa „z życia”. W swoich wspomnieniach przyjaciółka pisarza, Helena Modrzejewska, szczegółowo opisała okoliczności poznania pierwowzoru tego bohatera z Sienkiewiczem:
„Do dawnego pokolenia należał również inny weteran z powstania listopadowego, sędziwy kapitan Franciszek Wojciechowski, stary towarzysz Piotrkowskiego, znany jako kapitan Francis. U niego to przemieszkiwał obecnie [1877 roku] Sienkiewicz po swym przyjeździe z Anaheim. Ja nie znałam go bliżej, pamiętam tylko, iż był bardzo wysoki, bardzo chudy i małomówny. Opowiadał mi Sienkiewicz, jak raz w dzień słoneczny przechadzał się piaszczystą drogą z zażywnym i barczystym kapitanem Piotrkowskim i chudym jak tyka kapitanem Wojciechowskim, a idąc w środku między nimi, zobaczył na ziemi cień własny pomiędzy cieniami dwóch owych kapitanów: małą a zwinną sylwetkę pomiędzy otyłą i zamaszystą postacią Piotrkowskiego i chudą a cichą figurą Wojciechowskiego. I ta dziwna trójca cieniów tak uderzyła jego wyobraźnię, iż mówił, że coś o tym napisze. Wówczas nie napisał. Kto wie jednak – bo dziwne bywają drogi myśli twórczej – czy wspomnienie tej trójcy cieniów nie było Sienkiewiczowi później podnietą do stworzenia niezrównanej trójcy epicznej: Zagłoby, Podbipięty i Wołodyjowskiego”.


Charakterystyka Heleny


W odróżnieniu od Skrzetuskiego i Bohuna, czyli pozostałej dwójki głównych bohaterów „Ogniem i mieczem”, postać Heleny Kurcewiczówny nie jest wzorowana na żadnej autentycznej postaci historycznej. Zarówno ona, jak i cała jej rodzina, została wykreowana przez Sienkiewicza, choć ród Kurcewiczów w XVII-wiecznej Polsce istniał naprawdę. Ciężko doszukać się w polskiej literaturze bohaterki równie pięknej, a jednocześnie tak poczciwej i prostej, jak Helena.

Uroda kniaziówny nie pozwalała żadnemu mężczyźnie przejść obok niej obojętnie. Przekonał się o tym sam Skrzetuski, który spoglądając w jej oczy poczuł się wręcz rażony miłością, ale czy można mu się dziwić? Przypomnijmy widok, jaki ujrzał Jan:
„spod kuniego kapturka spojrzały nań takie oczy, jakich jak życie swoje nie widział, czarne, aksamitne, a łzawe, a mieniące się, a ogniste, przy których oczy Anusi Borzobohatej zgasłyby jak świeczki przy pochodniach. Nad tymi oczami jedwabne ciemne brwi rysowały się dwoma delikatnymi łukami, zarumienione policzki kwitnęły jak kwiat najpiękniejszy, przez malinowe wargi, trochę otwarte, widniały ząbki jak perły, spod kapturka spływały bujne czarne warkocze”.
Bez dwóch zdań, Helena stanowiła ideał polskiej urody.

Była ciężko doświadczona przez los. Nigdy nie poznała swojej matki, która zmarła przy jej porodzie. Przez jakiś czas wychowywał ją ojciec, ale i on zmarł, przekazując ją pod opiekę swojemu bratu. Helena wychowywała się w Rozłogach pod czułą opieką stryja, ale i na niego przyszedł czas. Wówczas przeszła pod kuratelę ciotki, której zależało głównie na tym, by dobrać się do rodzinnego majątku Kurcewiczów, a by tego dokonać, musiała znaleźć podopiecznej odpowiednio bogatego kandydata na męża. Bezpieczeństwo zapewniał jej jednak fakt, iż dzięki zasługom ojca, pieczę nad nią sprawował książę Wiśniowiecki, dzięki czemu ciotka nie odważyła się na żaden występek przeciwko niej. Kniahini jednak nie skrywała swej niechęci wobec Heleny i często podkreślała, że większy pożytek ma ze swojego najstarszego syna, oślepionego Wasyla.

W rzeczywistości jednak Kurcewiczówna była osobą niezwykle poczciwą i pomocną. Nigdy nie sprzeczała się z kniahinią, a wręcz przeciwnie, podporządkowała się jej. Bardzo kochała kalekiego Wasyla, którego wszyscy lekceważyli twierdząc, że jest opętany. Helena często umilała krewniakowi czas pięknie śpiewając, czego świadkiem był Skrzetuski.

Jan zupełnie stracił dla niej głowę, a i ona także szczerze go pokochała. Dzięki rycerzowi mogła wreszcie dać upust swojej naturze:
„Bo też Helena, choć zahukana przez Kurcewiczową, choć żyjąca w sieroctwie, smutku i obawie, była przecie Ukrainką o krwi ognistej. Gdy tylko padły na nią ciepłe promienie miłości, zaraz zakwitła jak róża i do nowego, nie znanego rozbudziła się życia. W jej twarzy zabłysło szczęście, odwaga, a te porywy, walcząc ze wstydem dziewiczym, umalowały jej policzki w śliczne kolory różane”.

Zupełnie inaczej wyglądał stosunek Heleny do Bohuna. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że Kozak się w niej kocha, co napawało ją przerażeniem. Wyjawiła swe odczucia wobec watażki Zagłobie:
„Co ja mu uczyniłam, nieszczęśliwa, że mnie prześladuje? Z dawna go znałam i z dawna miałam go w nienawiści; z dawna bojaźń we mnie tylko wzbudzał. Czy to ja jedna na świecie, że mnie umiłował, że przeze mnie tyle krwi rozlał, że pomordował mi braci?... Boże, gdy wspomnę, krew we mnie krzepnie. Co ja pocznę? gdzie się przed nim schronię? Waćpan się nie dziw moim narzekaniom, bom nieszczęsna, bo mnie i wstyd tych afektów, bo stokroć wolałabym śmierć”.


Delikatność charakteru i usposobienia Heleny powodują, że w zaistniałej sytuacji, kiedy walczy o nią dwójka mężczyzn, dziewczyna przeżywa prawdziwe katusze. Ponadto nieustający strach, że wkrótce może wpaść w ręce Bohuna, wywołuje u niej omdlenia. Helena kilkakrotnie traci przytomność ze zgryzoty, strachu lub zmęczenia.

Kurcewiczówna zdawała się „nie grzeszyć mądrością”, ponieważ sam Skrzetuski długo
„(…) nie był pewny, czy Helena pisać umie. Kresowe niewiasty nie bywały uczone, a Helena chowała się do tego między prostakami. Jednakże widocznie ojciec nauczył ją jeszcze tej sztuki, gdyż skreśliła długi list na cztery strony papieru. Biedaczka nie umiała wprawdzie wyrażać się ozdobnie, retorycznie, ale wprost od serca pisała (…)”.
Nadrabiała jednak te braki dobrotliwością.

W postaci Heleny można zaobserwować w pewnym momencie dość radykalną przemianę. Proces ten rozpoczął się w momencie, kiedy niewiasta razem z Zagłobą uciekła Bohunowi. Wówczas nabrała więcej hartu ducha i pewności siebie. Bardzo symboliczny był też moment, kiedy zgodziła się na obcięcie warkocza, aby nie rzucać się w oczy przejezdnym. Bardzo dzielnie zniosła to upokorzenie:
„Helena podniosła się żywo i natychmiast krótko obcięte włosy rozsypały się czarnym koliskiem koło jej twarzy, na którą biły rumieńce wstydu, bo w owych czasach ucięcie warkocza dziewczynie poczytywano za hańbę wielką, więc była to z jej strony ciężka ofiara, którą z konieczności tylko przenieść mogła. Nawet i łzy pokazały się w jej oczach, a pan Zagłoba, niekontent z siebie, wcale jej nie pocieszał”.
Nie sprzeciwiła się również szlachcicowi, kiedy nakazał jej przywdzianie chłopskich łachmanów, żeby jeszcze lepiej zamaskować jej prawdziwą tożsamość, a nawet płeć.

Helena, która początkowo wydawała się być istotą powabną, bojaźliwą i delikatną, wykazała się prawdziwą odwagą w konfrontacji z Bohunem. Kozak był jej największym koszmarem, a mimo to zdołała powiedzieć mu prosto w twarz:
„Bom wolała śmierć niż hańbę (…) i przysięgam, że jeśli mnie nie uszanujesz, to się zabiję, choćbym też i duszę zgubić miała. Z oczu dziewczyny strzelił ogień – i widział watażka, że nie ma co żartować z tą krwią Kurcewiczowską, książęcą, bo w uniesieniu dotrzyma tego, czym grozi, a drugim razem lepiej nadstawi noża”.
Wkrótce okazało się, że Helena nie rzuca słów na wiatr i faktycznie ugodziła się nożem. Na szczęście dzięki szybkiej reakcji Bohuna, który zawiózł ją do wiedźmy, dziewczynę udało się odratować.

Kiedy panu Wołodyjowskiemu udało się odnaleźć wreszcie ukochaną przyjaciela, Helena wyraźnie była już odmieniona, nawet zewnętrznie: „W głębi izby, ręką oparta o krawędź łoża, stała Helena Kurcewiczówna, blada, z rozpuszczonym na plecy i ramiona włosem (…)”, chociaż wciąż pozostała tą samą delikatną niewiastą, co udowodniła, mdlejąc ze szczęścia.

Powieść kończy się dla Heleny niezwykle pomyślnie, ponieważ widzimy ją ponownie rumianą, z warkoczami, u boku ukochanego Skrzetuskiego. Wówczas z jej oczu „strzelała duma, bo ten rycerz miał być jej mężem, a sława męża pada na żonę jak światło słońca na ziemię”.

Ciężko powiedzieć o Helenie, że pełni jedną z głównych ról w powieści. Z pewnością tak jest z formalnego punktu widzenia, ale czytelnik nie odczuwa, że Kurcewiczówna jest kimś więcej, niż pięknym dodatkiem do postaci niezłomnego Jana Skrzetuskiego. Jej głównym zadaniem w „Ogniem i mieczem” jest zwracanie uwagi „zarówno swoją płcią, jak i nadzwyczajną urodą”, z czego „rodziły się i niebezpieczeństwa, które z największym trudem trzeba było przezwyciężać”.

Jeremi Wiśniowiecki – to postać historyczna. W rzeczywistości pełnił on od 1646 roku stanowisko wojewody ruskiego, był czołowym magnatem kresowym, a podczas powstania Chmielnickiego przywódcą partii wojennej w Rzeczypospolitej. Stał na czele obrony Zbaraża w 1649 roku, a także dowodził jazdą lewego skrzydła w bitwie pod Beresteczkiem w 1651 roku.

Wiśniowiecki był jednym z tzw. okrutnych książąt, którzy w niezwykle krwawy sposób kolonizowali okolice Dniepru. Do tego celu Jeremiemu służyła prywatna armia. Jego surowość i brutalność pozwoliła mu na zagarnianie coraz większych terenów na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, ale z drugiej stronach wywoływała nienawiść wśród prześladowanych Kozaków. Wielkie kontrowersje wśród historyków do dziś budzą stosowane na rozkaz Wiśniowieckiego metody tłumienia powstania Chmielnickiego. Należały do nich wbijanie rebeliantów na pal i wydłubywanie oczu popom. Badacze przeszłości często wyrażają się o Jeremim jak o szalonym despocie, ciemiężycielu i wyzyskiwaczu kozackiego ludu. Według wielu ucieleśniał on magnacką pychę i warcholstwo.

Zupełnie inaczej przedstawił go jednak Sienkiewicz w „Ogniem i mieczem”. Na kartach utworu widzimy Jeremiego Wiśniowieckiego – „pana na Łubniach i Wiśniowcu” - jako wielkiego wodza, prawdziwego przywódcy, ale i postać kontrowersyjną, ponieważ – jak celnie zauważa Marceli Kosman –
„autor wyidealizował jego postać, o co przecież księcia nie wolno winić. Posiadał on negatywne z dzisiejszego punktu widzenia cechy ówczesnej magnaterii, ale zarazem był to człowiek utalentowany, doskonały organizator, doświadczony wódz, który o całą głowę przewyższał swoich kolegów z senatu”.
Do jego cech powieściowych można zaliczyć zatem mądrość, zdolność, szlachetność, odwagę, a nawet miłość do poddanych. Przede wszystkim jednak został ukazany jako znakomity wojskowy, niezwyciężony rycerz, mający wielkie poparcie i uznanie wśród swoich podwładnych. W „Ogniem i mieczem” Jeremi nie kieruje się prywatnym interesem, jak robił to w rzeczywistości, ale szlachetnymi pobudkami, a głównie miłością do Rzeczypospolitej.

Rzekome wspaniałe cechy Wiśniowieckiego uwidaczniały się nawet w jego wyglądzie zewnętrznym. Nie był co prawda mężczyzną postawnym, ale dość niskim i szczupłym, ale wystarczyło spojrzeć na jego oblicze, by zobaczyć, że
„Malowała się w nim żelazna, nieugięta wola i majestat, przed którym każdy mimo woli musiał uchylić głowy. Widać było, że ten człowiek zna swoją potęgę i wielkość – i gdyby mu jutro włożyć koronę na głowę, nie czułby się ani zdziwionym, ani przygniecionym jej ciężarem. Oczy miał duże, spokojne, prawie słodkie, jednakże gromy zdawały się być w nich uśpione, i czułeś, że biada temu, kto by je rozbudził. Nikt też znieść nie mógł spokojnego blasku tego spojrzenia i widywano posłów, wytrawnych dworaków, którzy stanąwszy przed Jeremim mieszali się i nie umieli zacząć dyskursu”.


Pomimo młodego wieku, miał dopiero trzydzieści sześć lat, był uznawany za prawdziwego króla na Zadnieprzu, a sam był przekonany o swojej wyższości nad innymi. Jego podwładni czuli przed nim wielki szacunek, który podszyty był strachem. Chociaż sam spoufalał się z prostymi żołnierzami, oni nigdy nie śmieli nawet zrewanżować mu się tym samym. Dzięki szacunkowi miał niesłychanie silny posłuch. Jego rycerze byli gotowi rzucić się za nim w przepaść.

Z powieści dowiadujemy się, że nie zawsze jego życie opływało w dostatki. Za młodu uczestniczył w licznych wyprawach, podczas których wiódł proste, żołnierskie życie:
„jadał czarny chleb i sypiał na ziemi na wojłoku, a że większa część życia schodziła mu na pracach obozowych, więc odbiły się one na jego twarzy”.


Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec jego niecodzienne pochodzenie:
„Po matce Wołoszce odziedziczył on cerę białą tą białością rozpalonego żelaza, od której żar bije, i czarny jak skrzydło kruka włos, który na całej głowie podgolony, z przodu tylko spadał bujniej i obcięty nad brwiami, zasłaniał mu połowę czoła”.
Swój status lubił także podkreślać strojem, nosząc kosztowne szaty i zdobiąc się złotą biżuterią. Lubił też manifestować swoją pozycję otaczając się pięknymi przedmiotami. Przyjmując gości zasiadał na krześle łudząco przypominającym królewski tron pod aksamitnym baldachimem.

Bohdan Chmielnicki – o ile obraz Wiśniowieckiego został zmieniony przez Sienkiewicza pozytywnie, o tyle odwrotny zabieg możemy obserwować w przypadku tego bohatera. W „Ogniem i mieczem” Chmielnicki został przedstawiony jako główny antagonista, barbarzyńca, zdrajca, morderca, człowiek pozbawiony zasad moralnych.

W rzeczywistości Bohdan Chmielnicki wywodził się z rodziny zasłużonej Rzeczypospolitej. Jego przodkowie brali udział w wielkich bitwach po stronie polskiej, a on sam wsławił się odwagą w bitwie pod Cecorą w 1620 roku. Gospodarował rodzinnym majątkiem w Subotowie nieopodal Czehrynia. Ożenił się także z Anną Somko, z którą miał wiele dzieci. Od 1637 roku był pisarzem wojska zaporoskiego, a następnie pełnił stanowisko setnika. Punktem zwrotnym w życiu Chmielnickiego był zajazd na jego majątek przeprowadzony przez Daniela Czaplińskiego. Stracił wówczas swój majątek, a także żonę.

Kozak, pomimo wielkiego upokorzenia, pozostał wierny Rzeczypospolitej, gdzie razem z królem Władysławem IV i kanclerzem wielkim koronnym Januszem Ossolińskim planował wypowiedzenie wojny Chanatowi Krymskiemu, by wcielić go do Korony. Sądząc się cały czas z Czaplińskim, doszedł do wniosku, że sam musi rozstrzygnąć tą sprawę. W 1647 roku wykradł wówczas kopie listów królewskich, w których zapisane były plany wojny z Turcją i zbiegł na Sicz, gdzie mieściła się główna siedziba kozaczyzny. Niedługo potem stanął na czele wielkiego buntu, który wymierzony był przeciwko magnaterii polskiej, uciskającej i wyzyskującej ukraińskich mieszkańców Zadnieprza. W celu zwiększenia swojej siły, Chmielnicki zawarł porozumienie z chanem tatarskim. Dopiero po śmierci Władysława IV i zwycięskiej bitwie pod Piławcami zaczął rozważać powołanie niepodległego państwa kozackiego. Brakowało mu jednak politycznego talentu, by zrealizować tą wizję. Bohdan Chmielnicki do dziś uważany jest za bohatera narodowego na Ukrainie.

Obraz Chmielnickiego w „Ogniem i mieczem” jest jednoznacznie negatywny. Sienkiewicz jednak podkreślał, że był to człowiek wyjątkowy:
„Było przy tym w twarzy tego męża coś szczególnego – jakaś moc utajona, która tak biła z oblicza, jak żar od płomienia, jakaś wola nieugięta, znamionująca, że człek ten przed nikim i niczym się nie cofnie”. Autor przyrównywał nawet Kozaka do samego Jeremiego Wiśniowieckiego pod względem posiadanej charyzmy. Prof. Zygmunt Szweykowski celnie zauważa, że „Początkowo Sienkiewicz ukazuje Chmielnickiego na kartach swej powieści jako buntownika w wielkim stylu. W rozdziale I przyszły hetman ma nawet chwilę proroczego dostojeństwa (…) bystrzej od innych patrzył na sprawy Rzeczypospolitej”.


U Sienkiewicza Chmielnicki kieruje się wyłącznie prywatnymi pobudkami i chęcią zemsty na Rzeczypospolitej, a nie wolą oswobodzenia uciśnionego ludu ukraińskiego. O ile autor jest w stanie zrozumieć fakt, iż Tatar miał prawo do rewanżu, a sprawa o którą walczył była słuszna, to nie mógł przebaczyć Chmielnickiemu zawarcia paktu z Tatarami, którzy złupili wschodnie rubieże Polski, a także Ukrainy. Cytując przywoływanego już Szweykowskiego,
„nie tając krzywd ukraińskiego ludu, Sienkiewicz potępia jednak hetmana zaporoskiego. Przede wszystkim za to (…) nie potrafił oddzielić sprawy publicznej od własnych ambicji i celów prywatnych, kierując się nade wszystko chęcią zemsty za krzywdy osobiste. A w dodatku sprowadził Tatarów, którzy z rebelii odnieśli największe korzyści, łupiąc wschodnie kresy Rzeczypospolitej, w tym także Ukrainę, biorąc tysiące ludzi w jasyr, nie wyłączając ukraińskich chłopów, kobiet i dzieci, a także ściągając ogromne okupy”.


Chmielnicki, jako przywódca powstania, był naturalnym odpowiednikiem Wiśnowieckiego po drugiej stronie barykady. Łatwo też dostrzec, że Kozak został pokazany jako zupełne przeciwieństwo magnata. Nawet w wyglądzie zewnętrznym różnice między nimi były kolosalne:
„Był to mąż w sile wieku, średniego wzrostu, szerokich ramion, prawie olbrzymiej budowy ciała i uderzających rysów. Głowę miał ogromną, cerę zawiędłą, bardzo ogorzałą, oczy czarne i nieco ukośne jak u Tatara, a nad wąskimi ustami zwieszał mu się cienki wąs rozchodzący się dopiero przy końcach w dwie szerokie kiście. Twarz jego potężna zwiastowała powagę i dumę. Było w niej coś pociągającego i odpychającego zarazem – powaga hetmańska ożeniona z tatarską chytrością, dobrotliwość i dzikość”.


Biorąc pod uwagę fakt, iż wojna polsko-kozacka została w powieści ukazana jako pojedynek dobra ze złem, nie może dziwić sposób określania hetmana zaporoskiego przez narratora:
„Nie był to już Chmielnicki pokrzywdzony, uciekający na Sicz przez Dzikie Pola, ale Chmielnicki hetman, krwawy demon, olbrzym, mściciel własnej krzywdy na milionach”, „Chmielnicki - w ogniu jak szatan czerwony, szeroką pierś na kule wystawiający, z twarzą lwa, okiem orła - w chaosie, dymie, zamieszaniu, rzezi i zwichrzeniu, w płomieniach na wszystko baczny, wszystkim rządzący”.


Barabasz – setnik kozacki, który dał się poznać jako przyjaciel Polaków. Cieszył się specjalnymi przywilejami. Władysław IV powierzył mu specjalne listy, w których była mowa o ekspansji Rzeczypospolitej na Krym, a także możliwości podwojenia liczebności kozackiej armii zarejestrowanej. To właśnie te pisma wykradł Chmielnicki i uciekł na Sicz.

Barabasz był człowiekiem starym i „białym jak gołąb”, dobrym żołnierzem, ale bez realnego wpływu na otoczenie. Kiedyś podlegał mu nawet Chmielnicki, wówczas otoczył go Barabasz uczuciem niemalże ojcowskim. Jednak nigdy nie kochał Bohdana bardziej niż swojego syna, który także był żołnierzem.

Przed wybuchem powstania jego życie wyraźnie zwolniło tempa: „Stary pułkownik, gdy nie jadł i nie pił, co oboje nad wszystko lubił, to spał”. Po rozpoczęciu działań wojennych natychmiast opowiedział się po stronie Rzeczypospolitej, co wzbudziło gniew Chmielnickiego. W ramach zemsty przywódca zbuntowanych Kozaków wydał wyrok śmierci na młodego Barabasza. Stary pułkownik z wielkim trudem przyjął wieści o utracie syna.

W dalszym etapie wojny dowodził niewielkim oddziałem rejestrowanych Kozaków wraz z Krzeczowskim. Kiedy okazało się, że ten drugi jest zdrajcą, Barabasz zmienił się nie do poznania:
„Fala krwi buchnęła na bladą i pożółkłą twarz Barabasza. Wstał z kotła, na którym siedział, wyprostował się i nagle ten zgięty, zgrzybiały starzec zmienił się w olbrzyma pełnego życia i siły”. Stary pułkownik walczył ze zdrajcami z całych sił, jednak szybko okazało się, że jest osamotniony. Nieszczęśliwie poślizgnął się na krwi i upadł, a wówczas „kilkanaście ostrz pogrążyło się w jego ciało”.
Po śmierci jego ciało sprofanowano:
„Zaczęto siekać leżącego i rozsiekano w kawałki. Uciętą głowę przerzucano z bajdaku do bajdaku, bawiąc się nią jak piłką dopóty, dopóki po niezręcznym rzuceniu nie wpadła w wodę”.



Czapliński – podstarości czehryński na usługach Koniecpolskich, który tak bardzo dał się we znaki Chmielnickiemu, kiedy zagarnął jego majątek i uwiódł małżonkę. Sienkiewicz nie poświęcił mu wiele miejsca w powieści. Był on niskim czterdziestolatkiem
„z twarzą zapalczywą, której to zapalczywości przydawały jeszcze bardziej oczy jakby śliwy na wierzchu głowy siedzące, bystre, ruchliwe - człek widocznie bardzo żywy, wichrowaty i do gniewu skory”.


Szlachcic nie był lubiany w okolicy, nawet przez Polaków, ponieważ był zawadiaką i pieniaczem. Prześladował Kozaków, ponieważ wiedział, że mając za sobą poparcie Koniecpolskich nic mu nie groziło. Dlatego też był wielce zdziwiony, gdy przeciwstawił mu się Skrzetuski. Na wieść o tym, że Jan pomógł Chmielnickiemu Czapliński wpadł w szał i rozkazał aresztować głównego bohatera. Skrzetuski jednak poradził sobie z nim w bardzo osobliwy sposób. Wyrzucając go za drzwi karczmy rozbawił wszystkich zgromadzonych do łez.

Chmielnicki szukał zemsty na Czaplińskim, ale szlachcic zdając sobie sprawę z zagrożenia zbiegł ze wschodnich kresów. Wojna nie oszczędziła jednak jego domu, który został przez Kozaków zrównany z ziemią.


Horpyna – to najbardziej fantastyczna postać powieści. Została stworzona przez Sienkiewicza w oparciu o relacje z epoki na temat rzekomych czarownic służących wróżbami Chmielnickiemu. Co ciekawe, ta fikcyjna postać w utworze jest siostrą autentycznego pułkownika kozackiego o nazwisku Doniec.

Horpyna już na pierwszy rzut oka wydawała się niezwykła. Działo się to głównie za sprawą jej bardzo wysokiego wzrostu. Nie była osobą szpetną, aczkolwiek odpychała mężczyzn chociażby swoim śmiechem, który przypominał rżenie klaczy. Ona jednak była zapatrzona w Bohuna, który nazywał ją swoją „suką”. Wiedziała jednak doskonale, że nie może liczyć na romans. Straszliwie bała się watażki, co chyba jeszcze bardziej ją do niego pociągało. Wielokrotnie w żartach rzucała Bohunowi dwuznaczne propozycje:
„Hej, newdiaczna to Laszka, że za takie kochanie cię nie kocha. Żeby tak na mnie, ja by ci nie była oporna - hu! hu! To mówiąc, Horpyna trąciła po dwakroć kułakiem w bok watażkę i pokazała mu wszystkie zęby w uśmiechu”.
Często popisywała się swoją zbereźnością, czym w zakłopotanie wpędzała Helenę.

Wiedźma doskonale znała się na swoim fachu, co udowodniła przywracając Kurcewiczównę do życia. Poza lecznictwem posiadała wiedzę o panowaniu nad zwierzętami:
„(…) jednocześnie nadbiegły dwa psy, straszne, ogromne, czarne, ze świecącymi oczyma, szczekając i wyjąc na widok ludzi i koni. Na głos Horpyny uciszyły się wreszcie i poczęły obiegać wokoło jeźdźców chrapiąc przy tym i charcząc ze zdyszenia”.


Bohaterka miała swoją sadybę w Czortowym Jarze w głębi lasu. Mieszkał tam również Czeremis„stary człek, potwornie szpetny, mały, prawie karzeł, z płaską, kwadratową twarzą i skośnymi, podobnymi do szczelin oczyma”. Właśnie z sadyby Helenę oswobodzili Rzędzian i Zagłoba. Wiedźma zginęła od strzału w piersi z pistoletu tego pierwszego, natomiast Czeremis został rozpłatany szablą z ręki Zagłoby.

Firlej – był jednym z regimentarzy, czyli dowódców wojsk królewskich. Czytelnik poznaje go pod Zbarażem. Jest to postać autentyczna. Pochodzący z Dąbrowicy Andrzej Firlej pełnił funkcję kasztelana bełskiego i wojewody sandomierskiego.

W „Ogniem i mieczem” widzimy go jako już podstarzałego, jednak wciąż sprawnego dowódcę. Nie wszystkim jednak podobało się jego wyznanie. Firlej był kalwinem, co wielu szlachciców uważało za zły omen. Wielu zapowiadało, że Rzeczpospolitą czeka gniew boży za powierzanie tak wysokich stanowisk innowiercom. Zagłoba zaproponował nawet wysłanie do Firleja żądania by się nawrócił,
„gdyż nie może być błogosławieństwa bożego dla wojska, którego wódz żyje w sprosnych błędach niebu obrzydłych”
. Jednak Firlej miał tak duże poważanie jako kasztelan, że nikt nie odważył się powiedzieć mu wprost, by zmienił obrządek.

Podczas oblężenia Zbaraża jego regiment został trafiony piorunem, w wyniku czego śmierć poniosło kilku żołnierzy, lecz jemu nic się nie stało. Wielu odczytywało to jako ostrzeżenie od Boga.

Islam Girej – to kolejna z postaci historycznych, jakie możemy odnaleźć na kartach „Ogniem i mieczem”. Był on chanem krymskim od 1635 roku, zręcznym i wykształconym politykiem. Biegle mówił po polsku, ponieważ przez siedem lat znajdował się w niewoli na terenie Rzeczypospolitej. Czytelnik poznaje go jako największego protektora Chmielnickiego.

Pakt zawiązany pomiędzy przywódcą kozackiej rebelii, a jednym z drugą po sułtanie osobą w hierarchii tatarskiej oznaczał niebezpieczeństwo nie tylko dla Rzeczypospolitej, ale i samej Ukrainy:
„Na koniec przybył i sam chan Islam Girej z dwunastoma tysiącami Perekopców. Cierpiała od tych przyjaciół cała Ukraina, cierpiał nie tylko stan szlachecki, ale i lud ruski, któremu palono wioski, zabierano dobytek, a samych chłopów, niewiasty i dzieci pędzono w jasyr. W tych czasach mordu, pożogi i krwi wylania jeden tylko dla chłopa był ratunek: uciec do obozu Chmielnickiego”.
Dowodzone przez niego oddziały charakteryzowały się bezwzględnością i okrucieństwem.

Sam Islam Gorej wydaje się być najbardziej egzotyczną postacią „Ogniem i mieczem”. Niewiele dowiadujemy się o jego wyglądzie zewnętrznym, poza informacją, że miał długą, rzadką i rozdwojoną brodę i nosił na sobie szubę z łasic. Sienkiewicz dość szczegółowo opisał sposób, w jaki podwładni traktowali chana. Bohater rzadko angażował się osobiście w walki, zamiast tego wypoczywał w namiocie, zajadając się daktylami ze srebrnej misy. Zanim ktokolwiek się do niego odezwał, musiał zacząć swoją wypowiedź zwrotami:
„Najpotężniejszy chanie wszystkich ord, wnuku Mahometa, samodzielny monarcho, panie mądry, panie szczęśliwy, panie drzewa zaleconego od Wschodu do Zachodu, panie drzewa kwitnącego”.


Chan bardzo surowo traktował Chmielnickiego, który obiecał mu szybkie zdobycie Zbaraża. Zdawał sobie sprawę, że dużo korzystniejszy byłby pakt z Jeremim Wiśniowieckim, którego uważał za sprawnego wodza. Chmielnicki jednak był doskonałym manipulatorem, który wiedział jak wpłynąć na zapatrzonego w siebie Islama Gireja:
„jesteś wielki i potężny; od Wschodu aż do Zachodu narody i monarchowie biją ci czołem i lwem zowią. Jeden Jarema nie pada na twarz przed twoją brodą; więc jeżeli go nie zetrzesz, jeżeli karku mu nie ugniesz i po jego grzbiecie nie będziesz na koń siadał, za nic twoja potęga, za nic twoja sława, bo powiedzą, że jeden kniaź lacki pohańbił krymskiego carza i kary nie odebrał - że on większy, że potężniejszy od ciebie...”.
Działanie to przyniosło pożądany przez chmielnickiego skutek, czyli przekonało chana, że musi dalej popierać kozacką rebelię.

Pod jego dowództwem znajdowały się wszystkie ordy tatarskie, na których czele stali tacy wojownicy jak Tuhaj-bej, Urum-murza, Artim-Girej, Nuradyn, Gałga, Amurat i Subagazi. Jego wielka armia, która oblegała Zbaraż, zjawiła się w jeszcze większej sile pod Beresteczkiem. Tam jednak Islam Gorej musiał salwować się ucieczką, gdyż siły Rzeczypospolitej okazały się zbyt silne. Sienkiewicz nie zostawia wątpliwości, że chan stchórzył, a uciekając pojmał Chmielnickiego i zabrał ze sobą.

Jan Kazimierz – objął tron królewski w 1648 roku po swoim zmarłym bracie Władysławie IV. Doszedł do korony jako przedstawiciel obozu domagającego się zawarcia ugody z Kozakami. Swój głos w wolnej elekcji korespondencyjnie oddał na niego sam Chmielnicki, uważając go za dużo lepszego partnera do rozmów, niż Karola Ferdynanda (największy rywal w wyścigu o tron Jana Kazimierza, a jednocześnie jego młodszy brat). Jan Kazimierz po objęciu korony pozostawał długo pod wpływem kanclerza wielkiego koronnego Jerzego Ossolińskiego, największego orędownika porozumienia z Chmielnickim. W 1649 roku jednak król wykazał się własną inicjatywą – ruszył z odsieczą oblężonemu Zbarażowi, zmieniając diametralnie swoją politykę wobec kozackiego przywódcy.

W „Ogniem i mieczem” król został ukazany jako zło konieczne. Wywyższany przez Sienkiewicza Jeremi Wiśniowiecki popierał Karola Ferdynanda, ponieważ ten obiecywał wsparcie wojny z Kozakami i Tatarami. Książę musiał jednak uznać wybór większości, ale zdawał sobie sprawę z faktu, iż nie będzie miał poplecznika na dworze królewskim.

Jan Kazimierz znany z powieści to
„człowiek mający lat około czterdziestu, dość drobny i szczupły, ale silnie zbudowany. Twarz miał śniadą, żółtawą, zmęczoną, czarne oczy i takąż szwedzką perukę z długimi lokami spadającymi na plecy i ramiona. Rzadki czarny wąs, zaczesany przy końcach ku górze, zdobił jego górną wargę, dolna zaś wraz z brodą wystawała silnie naprzód, nadając całej fizjonomii charakterystyczny rys lwiej odwagi, dumy i uporu. Nie była to twarz piękna, ale wysoce niepospolita. Wyraz zmysłowy, oznaczający skłonność do uciech, łączył się w niej w dziwny sposób z pewną senną martwotą i chłodem. Oczy były jakby przygasłe, ale odgadywałeś łatwo, że w chwili uniesienia, wesołości lub gniewu mogły rzucać błyskawice, które nie każdy wzrok zdołałby wytrzymać. Jednocześnie zaś malowała się w nich dobroć i łagodność”
. Jan Kazimierz w większości scen, w których bierze udział, ubrany jest na czarno, co nadaje mu dystyngowanego wyglądu.

Ponadto król znany był ze swojego męstwa, chociaż nie z zamiłowania do bitew. Wśród poddanych miał opinię człowieka dążącego do porozumienia, zwłaszcza w okresie, kiedy pozostawał pod wpływem kanclerza Ossolińskiego. W powieści widzimy Jana Kazimierza, który ma już dość tego, że otacza go grupa doradców, którzy zalecają mu porozumienie z Chmielnickim. Dlatego też z wielką radością ogłosił, że wyrusza na Zbaraż. Wydarzenie to miało miejsce po spotkaniu ze Skrzetuskim. Moment, w którym król ogłosił swoją decyzję jest przełomowy dla losów powieści:
„Wtem król wyprostował się, wstrząsnął peruką jak lew grzywą, na żółtawą twarz wystąpiły mu rumieńce, a oczy płomieniały. – Na Boga! – krzyknął – dosyć mi tych rad, tego stania, tej zwłoki! Jest chan czy go nie ma... przyszło pospolite ruszenie czy nie przyszło, na Boga! Dosyć mi tego! Dziś jeszcze ruszamy pod Zbaraż!”.


Od tamtej chwili czytelnik obserwował odmianę Jana Kazimierza, który okazał się być wspaniałym przywódcą. Król udowodnił to nie tylko pod Zbarażem, ale i pod Beresteczkiem, gdzie poprowadził do historycznego zwycięstwa polską armię.

Adam Kisiel – był wojewodą bracławskim, a następnie kijowskim. Do historii przeszedł jako mediator w sporze pomiędzy Rzeczypospolitą a Kozaczyzną. Kisiel był bardzo wpływowym politykiem i doświadczonym dyplomatą, który miał za sobą całą partię zwolenników z kanclerzem koronnym i prymasem na czele. Jego działalność miała tyle samo zwolenników, co przeciwników. Podczas gdy jedni wiązali nadzieję z prowadzonymi przez niego rozmowami pokojowymi z Chmielnickim, drudzy nazywali go zdrajcą.

W powieści widzimy go jako starca o bardzo słabym zdrowiu, który niezwykle mocno przejmuje się sprawami Rzeczypospolitej. Jego poselska podróż na dwór Chmielnickiego nie bez przyczyny przyrównywana była przez Sienkiewicza do Golgoty:
„Nie śmierci on się lękał, bo od czasów wyruszenia z Huszczy tak już był wyczerpany, zmęczony, bezsenny, że raczej by z radością do śmierci wyciągnął ręce – ale duszę jego nurtowała bezdenna rozpacz. On to przecie, jako Rusin z krwi i kości pierwszy wziął na się rolę pacyfikatora w tej bezprzykładnej wojnie – on”
. Z powodu pochodzenia, Kisiel nie mógł liczyć na sympatię Kozaków, którzy uważali, że zdradził on swoją krew. Przez całą podróż, nieustannie groziła mu śmierć i zniewagi, jednak niestrudzenie reprezentował majestat Rzeczypospolitej.

Kisiel zdał sobie z czasem sprawę, że w pertraktacjach z Chmielnickim będzie stał na bardzo niekorzystnej pozycji:
„w tej chwili ujrzał jasno, że spoza podartego łachmana układów, spod pozorów ofiarowania łaski królewskiej i przebaczenia, inna, naga, ohydna prawda wygląda, którą ślepi nawet ujrzą, głusi usłyszą, bo krzyczy: »Nie idziesz ty, Kisielu, łaski ofiarować, ty idziesz o nią prosić; ty idziesz ją kupić za tę buławę i chorągiew, a idziesz pieszo do nóg tego chłopskiego wodza w imieniu całej Rzeczypospolitej, ty, senator i wojewoda... «”. W tym momencie uleciała z niego cała nadzieja na pokój. Zdał sobie wówczas Kisiel sprawę, że daleko mu do Jeremiego Wisniowieckiego, który wśród Kozaków budził popłoch i strach. On natomiast mógł co najwyżej budzić uśmiech i politowanie. Pozostał jednak przy swoim, co świadczyło o jego niezłomności i konsekwencji: „czuł, że wolałby stokroć umrzeć niż krok jeszcze jeden postąpić; ale szedł, bo pchała go naprzód cała jego przeszłość, wszystkie prace, usiłowania, cała nieubłagana logika jego poprzednich czynów...”.


Poseł Kisiel zdrowiem przypłacił nie tylko podróż do Chmielnickiego z Warszawy, ale także konieczność pogodzenia się z porażką pertraktacji. Zmęczony, blady i zrozpaczony wyjawił Skrzetuskiemu, że do bólu można się przyzwyczaić, ale bardzo trudno znieść hańbę.

Jedną z najpiękniejszych scen powieści jest fragment, w którym wahający się Kisiel zwraca się do Boga z modlitwą:
„Jam Rusin, krew z krwi i kość z kości. Mogiły książąt Światołdyczów w tej ziemi leżą, więcem ją kochał, ją i ten lud boży, który u jej piersi żywie. Widziałem krzywdy z obu stron, widziałem swawolę dziką Zaporoża, ale i pychę nieznośną tych, którzy ten lud wojenny schłopić chcieli - cóżem więc miał uczynić ja, Rusin a zarazem wierny syn i senator tej Rzeczypospolitej? Otom przyłączył się do tych, którzy mówili: Pax vobiscum!, bo tak kazała mi krew, serce, bo między nimi był król nieboszczyk, nasz ojciec, i kanclerz, i prymas, i wielu innych; bom widział, że dla obu stron rozbrat – to zguba. Chciałem po wiek żywota, do ostatniego tchnienia dla zgody pracować – i gdy się krew już polała, myślałem sobie: będę aniołem pojednania. I poszedłem, i pracowałem, i jeszcze pracuję, chociaż w bólu, w męce i w hańbie, i w zwątpieniu, prawie od wszystkiego straszniejszym”.


Maksym Krzywonos – to także postać historyczna. Był on jednym z wybitniejszych wodzów kozackich pierwszej fazy powstania Chmielnickiego. W powieści widzimy go jako straszliwego i dzikiego przywódcę. Krzywonos został ukazany jako
„niski, gruby człowiek, z twarzą siną, ponurą, rudym jak ogień wąsem nad skrzywionymi ustami i zielonymi oczyma (…)”.


Sienkiewicz nie poświęcił wiele miejsca postaci kozackiego dowódcy, ale sporo możemy dowiedzieć się o tym, jak wyglądał krajobraz po przejściu jego wojsk:
„Strzyżawka była spalona, a ludność jej wymordowana w straszny sposób. Widocznie nieszczęśnicy stawili opór Krzywonosowi, za który dziki wódz oddał ich mieczom i płomieniom. U wejścia do wsi wisiał na dębie sam pan Strzyżowski, (…). Wisiał nagi zupełnie, a na piersiach miał okropny naszyjnik złożony z głów ponawłóczonych na powróz. Były to głowy jego sześciorga dziatek i żony. W samej wsi, spalonej zresztą do szczętu, ujrzały chorągwie po obu stronach drogi długi szereg »świec« kozackich, to jest ludzi z wzniesionymi nad głową rękoma, poprzywiązywanych do żerdzi wbitych w ziemię, obwiniętych słomą, oblanych smołą i zapalonych od dłoni. Większa ich część miała poupalane tylko ręce; gdyż deszcz przeszkodził widocznie dalszemu gorzeniu. Ale straszne były to trupy z powykrzywianymi twarzami, wyciągające ku niebu czarne kikuty. Zapach zgnilizny rozchodził się dokoła”.


Bezlitosny barbarzyńca nie był wybitnym strategiem, lecz zwolennikiem metod siłowych: „Dziki Krzywonos wierzył w pięść i szablę, nie w sztukę wojenną, dlatego parł całą siłą do ataku i kazał pułkom idącym z tyłu popychać przednie, aby choć po niewoli iść musiały”. Początkowo taka taktyka przynosiła mu wielkie sukcesy, jednak z czasem Krzywonos przesadził. Pod Konstantynowem wojska Wiśniowieckiego „wycięły w pień” blisko dziesięć tysięcy Kozaków, tylko dlatego, że ich wódz był zdeterminowany, by za wszelką cenę dostarczyć Chmielnickiemu głowę Jeremiego. Krzywonos nie przejmował się ludźmi, ale własnymi interesami, dlatego też jego właśni żołnierze zaczęli odwracać się od niego.

Jerzy Ossoliński – pełnił niezwykle wysoką funkcję kanclerza wielkiego koronnego, przez co miał wielki wpływ na całą politykę Rzeczypospolitej. W powieści widzimy go jako głównego doradcę Jana Kazimierza, a także największego zwolennika zawarcia ugody pomiędzy Polską a Kozaczyzną. .

Czytelnik poznaje go dopiero podczas narady w Toporowie. Wówczas Ossoliński jawi się jako człowiek, którego twarz miała „więcej jeszcze urzędowej godności” niż oblicze samego króla, była ona
„poorana troskami i myślą, chłodna i rozumna twarz męża stanu, której surowość nie psuła nadzwyczajnej piękności. Oczy miał błękitne, przenikliwe, cerę mimo wieku delikatną; polski wspaniały strój, szwedzka strzyżona broda i wysoki chochół nad czołem dodawały jeszcze jego regularnym, jakby z kamienia wykutym rysom senatorskiej powagi”.


Ossoliński miał poważanie nie tylko w kraju, ale i poza granicami. W całej Europie szanowano jego dyplomatyczne umiejętności. Wszyscy wiedzieli także, że był politycznym przeciwnikiem Jeremiego Wiśniowieckiego. Ossoliński bardzo wcześnie zaczął sprawować najwyższe stanowiska w państwie, odgrywając coraz większą rolę na jego politykę. Dlatego też w „Ogniem i mieczem” jest obwiniany za doprowadzenie Rzeczypospolitej na krawędź rozbicia.

Nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na fakt, iż był on urodzonym politykiem:
„Pracowity, wytrwały, rozumny, patrzący w dalszą przyszłość, obrachowywujący na długie lata, wiódłby każde inne państwo, z wyjątkiem Rzeczypospolitej, do bezpiecznej przystani pewną i spokojną ręką; każdemu innemu zapewniłby siłę wewnętrzną i długie lata potęgi... gdyby tylko był samowładnym ministrem takiego na przykład monarchy, jak król francuski lub hiszpański”
. Sienkiewicz tłumaczył fakt, że Ossoliński był wybornym politykiem, ale nie na polskie warunki tym, że wychowywał się on poza granicami kraju, a
„wpatrzony w obce wzory, mimo całej wrodzonej bystrości i rozumu, mimo długoletniej praktyki nie mógł przywyknąć do bezsilności rządu w Rzeczypospolitej i nie nauczył się z nią przez całe życie rachować, chociaż to była skała, o którą rozbiły się wszystkie jego plany, zamiary, usiłowania – choć z jej przyczyny teraz już widział w przyszłości przepaść i ruinę, a później umierał z rozpaczą w sercu”.


Według autora Ossoliński był znakomitym teoretykiem, którego wiedza nie przekładała się jednak na praktykę. Stawiając sobie za cel realizację jakiejś idei, kanclerz gotów był dążyć do swojego celu nie bacząc na fakt, iż w rzeczywistości może być to zgubne dla państwa. Takim właśnie celem było dla Ossolińskiego zawarcie porozumienia z Chmielnickim za wszelką cenę. Z czasem Jan Kazimierz zrozumiał, że nie powinien kierować się jego radami, ponieważ mogą one doprowadzić do upadku Rzeczypospolitej.

Tuhaj-bej – pełnił zaszczyt murzy perekopskiego. Był jednym z czołowych wodzów tatarskich, który wsławił się niegdyś jako wielki pogromca Kozaków, a następnie ich sprzymierzeniec. Była to autentyczna postać historyczna.

W powieści widzimy go jako dzikiego dowódcę, „postrach Niżowców”. Sienkiewicz wielokrotnie przyrównuje go do drapieżnika:
„Twarz zmieniła mu się w jednej chwili, oczy rozszerzyły się jak u żbika, zęby poczęły błyskać. Nagle skoczył jak tygrys przed mołojców dopominających się o jeńca”.
Był człowiekiem porywczym, ale w odróżnieniu od Krzywonosa, umiejącym dowodzić ludźmi. Jego oddziały siały postrach na polach bitew pod Żółtymi Wodami czy Korsuniem. Tuhaj-bej zginął podczas pamiętnej bitwy pod Beresteczkiem z ręki samego Jeremiego Wiśniowieckiego.

Rzędzian – to postać fikcyjna, stworzona przez Sienkiewicza na potrzeby Trylogii. Obok Zagłoby, młody pachołek Skrzetuskiego jest najbardziej komiczną postacią powieści. Najczęściej pełni rolę powiernika listów swojego pana, a czasem nawet jego szpiega.

Szesnastolatek wywodził się z drobnoszlacheckiego rodu z Podlasia. Sienkiewicz opisywał go jako „franta kutego na cztery nogi, którym niejeden stary wyga nie mógł iść o lepsze”. Rzeczywiście Rzędzian był bardzo sprytny i przebiegły, czym wielokrotnie imponował Skrzetuskiemu.

Młodzian uważał Jana za swój najwyższy autorytet, lecz mimo to potrafił mu się sprzeciwić. Czynił to jednak nie z przekory czy ze strachu, ale w trosce o życie swojego pana. Widzimy scenę, w której Rzędzian odmawia powrotu do Czehrynia, ponieważ nie chce zostawiać Jana samego w drodze na Sicz. Pachołek rozpłakał się nawet, byle Skrzetuski pozwolił mu zostać.

Swoimi talentami Rzędzian popisywał się wielokrotnie u boku Zagłoby, kiedy razem zbiegli Bohunowi, a następnie wyruszyli na ratunek Helenie. Wówczas stary szlachcic pomyślał sobie: „Diabeł będzie miał prawdziwą pociechę z tego chłopaka!”.

Rodzina Rzędziana od blisko pięćdziesięciu lat prowadziła spór z rodem Jaworskich o skrawek ziemi, na którym rosła grusza. Sienkiewicz odnalazł taką informację w siedemnastowiecznych zapisach i postanowił wykorzystać ją w swojej Trylogii.

Anusia Borzobohata-Krasieńska
– była panienką respektową na dworze księżnej Gryzeldy Wiśniniowieckiej. Dała się poznać czytelnikowi jako osoba bardzo zalotna, która posiadała zdolność rozkochiwania w sobie mężczyzn. Wzdychali do niej nie tylko Skrzetuski, Wołodyjowski, Podbipięta ale także żołnierze chorągwi wołoskiej, artylerzyści czy husarzy.

Ona sama jednak nie poważała nikogo. Dziwiła się bardzo, kiedy zorientowała się, że Skrzetuski przestał się jej umizgiwać. Chociaż nie kochała Jana, to bardzo zależało jej na tym, by ją adorował swoimi pieśniami. Rycerze toczyli nawet boje o jej rękę. Sam Skrzetuski nie raz krzyżował szable z panem Wołodyjowskim, jednak panna nikomu nie chciała oddać swojego serca. Rezolutna Anusia sama wybrała sobie przyszłego męża. Zachwycona Podbipiętą mianowała go swoim rycerzem.

Charakterystyka szlachty jako bohatera zbiorowego


W „Ogniem i mieczem”, jak i w pozostałych dwóch częściach Trylogii, Henryk Sienkiewicz ukazał szereg wad i zalet polskiej szlachty, która w XVII wieku stanowiła najważniejszą część społeczeństwa polskiego. Wszyscy niemal główni bohaterowie powieści wywodzą się z tej warstwy, każdy z nich posiadał herb i rodowód, którego dobrego imienia bronił. Nie sposób jednak pojmować szlachty w sposób zbiorowy, ponieważ nie była to grupa spójna. W jej szeregach możemy zaobserwować szereg postaw, z których nie wszystkie były godne pochwały.

Sienkiewicz, starając oddać się charakter szlachty, posłużył się sceną zbiorową. W czehryńskim zajeździe na kresach Rzeczypospolitej zwanym Dzwonieckim Kątem miało miejsce wielkie spotkanie, byli tam
„i dzierżawcy Koniecpolskich, i urzędnicy czehryńscy, i właściciele ziem pobliskich siedzący na przywilejach, szlachta osiadła i od nikogo niezależna, dalej urzędnicy ekonomii, trochę starszyzny kozackiej i pomniejszy drobiazg szlachecki, bądź to na kondycjach żyjący, bądź na swoich futorach”
. Łatwo domyślić się, że w takim towarzystwie znajdowali się ludzie o różnych charakterach, dążeniach, upodobaniach, zamiłowaniach i interesach. Wszystkich jednak połączyła wspólna sprawa, czyli ucieczka Chmielnickiego na Sicz. Oznaczało to dla nich nadciągające kłopoty. Spodziewali się, że wkrótce na zamieszkiwanych przez nich ziemiach wybuchnie powstanie, skierowane przeciwko Polakom.

Mężczyźni rozmawiali między sobą o ostatnich wydarzeniach, a w gwarze padały takie wypowiedzi:
„Zwyczajnie szlachcic szlachcicowi z nieprzyjaźni sadła zalewał. Nie jeden on i nie jednemu jemu. Mówią przy tym, że żonę starostce bałamucił: starostka mu kochanicę odebrał i z nią się ożenił, a on mu ją za to później bałamucił, a to jest podobna rzecz, bo zwyczajnie... kobieta lekka. Ale to są tylko pozory, pod którymi głębsze jakieś praktyki się ukrywają”
. Widzimy, że codzienne problemy szlachty nie były bardziej dystyngowane i skomplikowane od reszty społeczeństwa. Byli to prawdziwi ludzie, z krwi i kości. Jedni z nich próbowali przekrzyczeć innych, aby zwrócić na siebie szczególną uwagę. Przykładem takiego szlachcica może był Czapliński, zaufany sługa chorążego Koniecpolskiego. Miejscowi szlachcice nie przepadali za nim, bo
„był zawadiaka wielki, pieniacz, prześladowca, ale miał niemniej wielkie plecy, przeto ten i ów z nim politykował”
. Przekonał się o tym Skrzetuski, który został zmuszony by utemperować porywczego szlachcica wyrzucając go za drzwi karczmy.

Właśnie w zajeździe Jan poznał Zagłobę, który najlepiej chyba utożsamiał cechy zbiorowe polskiej szlachty. Onufry był wspaniałym kompanem do picia i jedzenia, umilał wszystkim czas przezabawnymi historyjkami, które przeważnie były zmyślone. Zagłoba był w pewnym stopniu nieuleczalnym mitomanem, co objawiało się w notorycznym przypisywaniu sobie cudzych zasług, lub wymyślanie ich. Widać to już w sposobie, w jaki się przedstawiał:
„Jan Zagłoba herbu Wczele, co każdy snadno poznać może choćby po onej dziurze, którą w czele kula rozbójnicka mi zrobiła; gdym się do Ziemi Świętej za grzechy młodości ofiarował”.
W rzeczywistości ślad na czole był pamiątką po kuflu, a Ziemi Świętej nie widział na oczy.

Zarówno Zagłoba, jak i inni szlachcice zgromadzenie w Dzwonieckim Kącie co rusz wykrzykiwali wiwaty po adresem księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Ich służalczość wobec magnata wydawała się być obłudna i nieszczera, jednak nikt nie odważył się okazać namiestnikowi swojego prawdziwego stosunku do hetmana. W podobnym tonie, co szlachta o magnaterii, wypowiadali się poddani o szlachcie. Dysproporcje pomiędzy poziomem życia tych trzech grup społecznych były tak wielkie, że nie sposób ich nawet porównywać. Najciężej pracujący chłopi nie mieli wówczas nawet prawa, by nazwać siebie obywatelami Rzeczpospolitej, ponieważ przywilej ten zarezerwowany był dla szlachty.

W „Ogniem i mieczem” Sienkiewicz przedstawił szlachtę przede wszystkim jak tę grupę, której udało się obronić ojczyznę przed najazdem nieprzyjaciela. Głównie dzięki pospolitemu ruszeniu szlachty udało się obronić Zbaraż, a także wygrać bitwę pod Beresteczkiem. Wówczas szlachta podporządkowała się rycerstwu, tworząc silną armię:
„Żołnierz przeważał tam nad dworzaninem, żelazo nad złotem, dźwięk trąb obozowych nad gwarem uczt i zabaw. Wszędy panował wzorowy ład i nie znana gdzie indziej dyscyplina; wszędy roiło się od rycerstwa spod różnych chorągwi: pancernych, dragońskich, kozackich, tatarskich i wołoskich, pod którymi służyło nie tylko całe Zadnieprze, ale i ochocza szlachta ze wszystkich okolic Rzplitej”.
Warto jednak pamiętać, że w rzeczywistości było inaczej. Szlachta migała się od walki, a sukces udało się osiągnąć głównie dzięki zaangażowaniu piechoty i chłopów.

Sienkiewicz pośrednio ukazał także drugie oblicze omawianej grupy społecznej, która przecież przyczyniła się w największej mierze do wybuchu powstania Chmielnickiego. Narrator opisuje sytuacje, w której okoliczna szlachta na Naddnieprzu posługuje się Kozakami do realizacji własnych celów:
„Kozak wszystko umiał, wszystko zrobił: dom postawił i siodło uszył. Powszechnie jednak nie byli to osadnicy spokojni, bo żyli życiem tymczasowym. Kto chciał wyrok zbrojno wyegzekwować, na sąsiada najazd zrobić lub się od spodziewanego obronić, potrzebował tylko krzyknąć, a wnet mołojcy zlatywali się jak krucy na żer gotowi. Używała ich też szlachta, używało duchowieństwo wschodnie, wiecznie spory ze sobą wiodące, gdy jednak i takich wypraw brakło, to mołojcy siedzieli cicho po wsiach pracując do upadłego i w pocie czoła zdobywając chleb powszedni”.


Wyrazicielem krzywd, jakie ponieśli Kozacy z rąk polskiej szlachty jest Bohdan Chmielnicki, który w rozmowie ze Skrzetuskim powiedział:
„Gdzież to bym znalazł pomocników, gdzie owe tysiące, które się już za mną opowiedziały i opowiedzą, gdybym jeno własnych ucisków chciał dochodzić? Spójrz, co się dzieje na Ukrainie? Hej! ziemia bujna, ziemia matka, ziemia rodzona! A kto w niej jutra pewien? kto w niej szczęśliw? kto wiary nie pozbawion, z wolności nie obran, kto w niej nie płacze i nie wzdycha? Sami jeno Wiśniowieccy a Potoccy, Zasławscy, a Kalinowscy, a Koniecpolscy, i szlachty garść! Dla nich starostwa, dostojeństwa, ziemia i ludzie, dla nich szczęście i złota wolność, a reszta narodu ręce we łzach do nieba wyciąga czekając bożego zmiłowania, bo i królewskie nie pomoże!”.
Miał rację Chmielnicki twierdząc, że polscy szlachcice zagarnęli dla siebie nie tylko ukraińską ziemię, ale i wszelkie przywileje z nią związane. Kozacy stali się obywatelami drugiej kategorii na własnych włościach.

Z drugiej strony nie można także pominąć odpowiedzi Skrzetuskiego:
„Tyranię paniąt i szlachty widzisz, ale tego nie widzisz, że gdyby nie ich piersi, nie ich pancerze, nie ich moc, nie ich zamki, nie ich działa i hufce, tedyby ta ziemia, mlekiem i miodem płynąca, pod stokroć cięższym jarzmem tureckim albo tatarskim jęczała! Kto bowiem by jej bronił? Czyją to opieką i mocą dzieci wasze w janczarach nie służą, a niewiasty do sprośnych haremów nie są porywane? Kto osadza pustynie, zakłada wsie i miasta, wznosi świątynie boże?”.




Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej
1  Streszczenie „Ogniem i mieczem” w pigułce
2  Motywy literackie w „Ogniem i mieczem”