Podróż była bardzo ciężka. Odział Czeremisów jechał w przedzie torując drogę i uprzedzając wszystkich dowódców o przyjeździe komendantowej (aby szykowali nocleg). Za nimi szedł oddział Lipków, za którymi sunęły sanie z Baśką i Ewką i drugie z ich rzeczami. Na końcu kroczył oddział zamykający pochód.
Wszyscy szli przez zaspy, sosnowe bory, przez puszczę rozciągającą się wzdłuż Dniestrowego brzegu, przez przepaście, jary, śniegi.
Dzięki temu motywowi czytelnik „podziwia” egzotyczne pejzaże (jar, na dnie którego leżał Mohilów), „oddycha” suchym powietrzem, „słyszy” konie parskające i wyrzucające kłęby pary z pysków czy śpiewających Lipków.
Motyw bitwy w „Panu Wołodyjowskim”
Akcja powieści historycznej Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski” koncentruje się wokół motywy bitew. Tytułowy bohater w czasie akcji właściwej bierze udział w kilku potyczkach wojennych, wśród których na krótkie streszczenie zasługuje podjazd na czambuł tatarski – tzw. bitwę Basi.
Po obu stronach Dniestru grasowały luźne watahy tatarskich rozbójników, zbiegów, grasantów, kozactwa, Węgrzynów i zbiegłej polskiej czeladzi. Buszowali po wołoskiej i polskiej stronie, mieli kryjówki w lasach, jaskiniach, napadali na stada wołów, koni, na osady, wioski, miasteczka, na kupców-pośredników, jadących z okupem do Krymu. Całą gromadą dowodziło kilku wodzów, mniejsze grupy były często wycinane przez większe. Byli uzbrojeni „w handżary i jatagany tureckie, w liścienie, w szable tatarskie i w półszczęki końskie wpuszczone w młode dębczaki i umocnione powrózkiem. Owa ostatnia broń w silnym ręku straszliwie oddawała posługi, bo kruszyła każdą szablę”.
Wataha koczująca przy Sierocym Brodzie była liczna. Ośmieliła się podejść aż pod Chreptiowo wiedząc, że komendę w nim trzyma słynny Wołodyjowski. Grupą liczącą około czterystu żołnierzy dowodził okrutny grasant Azba–bej.
Gdy Michał otrzymał wiadomość o kolejnym ataku czambułu, natychmiast wydał rozkazy. Kazał podprowadzić pod ich obóz na przynętę stada wołów, a w nocy wypuścił chorągwie Azji, Motowidły, generała podolskiego i podstolego przemyskiego, które miały okrążyć watahę i spotkać się u Sierocego Brodu. Baśka, patrząc jak chorągwie ustawiały zasadzkę na nieprzyjaciela, była podekscytowana. To była jej pierwsza wojenna wyprawa.
Po trzech godzinach razem z mężem, Zagłobą, Muszalski i dwudziestoma dragonami z wachmistrzem Mazurów wyruszyła na bitwę, ubrana w „szarwarki perłowego koloru, aksamitne, bardzo obszerne, podobieństwo spódnicy czyniące, a wpuszczone w safianowe żółte buciki: toż kubraczek równie szarej barwy, białym krymskim barankiem podbity i na szwach ozdobnie bramowany: toż ładowniczkę srebrną roboty wybornej: lekką szabelkę turecką na jedwabnych rapciach i pistolety w olstrach. Głowę jej przybierał kołpaczek z wierzchem z weneckiego aksamitu, piórkiem czaplim ozdobion, a żbiczym futrem naokół obszyty” - wyglądała jak hetmańskie dziecko. Wymogła na Michale zgodę na udział walce po warunkiem, że będzie się trzymała blisko niego. Wcześniej poradzi, jak ma ścinać głowy wrogów.
Nastawał świt, od ziemi podnosiła się mgła wśród wyschłych burzanów, łodygi roślin pokrywał szron. Stanęli w ukryciu, a po jakimś czasie przybył goniec z wiadomością, że grasanci zabrali woły i są na Jurkowym Polu w kępach zarośli. Wojsko przeszło Sierocy Bród, Motowidło czeka na wzgórzu, Azja od strony Kałusika, a reszta w umówionych miejscach.
Akurat się rozwidniało, nad Dniestrem latały stada kruków. Najlepszy łucznik Muszalski ustrzelił dla Baśki jednego na szczęście. Po zatrzymaniu koni stanęli przy wysokiej ścianie wzgórza w chaszczach - dalej ciągnął się step, ogromna przestrzeń, równina przecięta strumieniem i pokryta kępami zarośli i, okrążywszy nieprzyjaciela, rozpoczęli bitwę.
Chorągiew podkomorska zaczęła wychodzić powolutku ze skrawka lasu, Motowidło ze swoimi semenami z drugiej strony, dwie następne z kolejnych. Szli zwartym łańcuchem, a gdy nieprzyjaciel w końcu ich ujrzał, był już okrążony. Nikt nie mógł się przedostać przez las szabel oraz łuków. Trwała rzeź, były krzyki, odgłosy rąbania.
W pewnej chwili Baśka zobaczyła, jak dwudziestu grasantów wymknęło się z koła i uciekało w kierunku wzgórza zlewającego się z równiną stepową. Niewiele myśląc przyłączyła się do trzech żołnierzy stających im na drodze.
Tymczasem w zwartym do tej pory kole łańcuch zerwał się. Wrogowie zaczęli z niego umykać. Po dwóch, trzech pędzili ku wzgórzu wprost na Baśkę i rozciągający się za nią step: „Na wysokim stepie poprzecinanym gęsto zdradliwymi rozpadlinami i jarami utworzył się z jeźdźców jakoby wąż olbrzymi: głowę jego stanowiła Basia, szyję grasanci, a dalszy ciąg cielska Mellechowicz z Lipkami i dragoni, na których czele pędził Wołodyjowski z ostrogami wbitymi w boki konia i przerażeniem w duszy”. Tatarzy, uciekając przed Lipkami, pędzili wprost na Wołodyjowską.
Gdy udało jej się przesunąć z ich drogi, postanowiła zabić choć jednego wroga - aby wojsko z niej nie dowcipkowało, że uciekała, aby Michał zabrał ją jeszcze kiedyś na wyprawę. Zatrzymała więc konia, wyjęła pistolety i zaczęła do nich strzelać. Potem zatoczyła koło w stronę Chreptiowa i już wymierzała w stronę innej grupy, gdy jej koń wpadł w rozpadlinę. Zdążyła tylko wyjąć nogi ze strzemion i razem runęli w dół. Zemdlała.
Michał nie widział tego groźnego upadku i z pomocą Basi pospieszył Azja. Skoczył do jaru i porwał ją w ramiona. Gdy poczuł, że żyje, wydał cichy okrzyk radości, po czym przycisnął ją do swojej piersi, całował oczy i usta. Po chwili nadbiegli inni żołnierze. Wszyscy powtarzali, że to mchy ją ocaliły.
Po oprzytomnieniu Baśka zaczęła tłumaczyć żołnierzom, że nie uciekała przed nieprzyjacielem ze strachu, że strzelała, na co pułkownicy zgodnie przytaknęli - zabiła konia, a jeden grasant dzięki niej został pojmany żywcem.
Po zakończeniu bitwy bohaterowie ruszyli z powrotem do Chreptiowa. Michał rozkazał Azji, aby urządził obławę i wyłapał tych odyńców, którzy ukryli się przed pościgiem. Wracali przez pobojowisko ludzkich i końskich trupów, nad którymi krążyły kruki. Wkrótce miały pojawić się też wilki i doszczętnie rozszarpać ciała.
Motyw mordu w „Panu Wołodyjowskim”
Motyw mordu, nazywany także motywem rzezi lub masowego ludobójstwa jest charakterystyczny przede wszystkim dla literatury XX wieku. Dlatego też warto zwrócić uwagę na szczegółowość opisu rzezi w Raszkowie, obecnego w jednym z rozdziałów powieści historycznej Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski”.
Rozwścieczony po ucieczce Basi i wybiciu mu przez nią oka Azja rozkazał swoim ludziom spalić to miasteczko i wymordować wszystkich jego mieszkańców. Sam pojechał za częstokół i z wysokiej bramy fortalicji patrzył na Raszkowo. Lipkowie wymordowali żołnierzy (odcięli im głowy, które złożyli u stóp swojego dowódcy), spalili miasto doszczętnie, wywlekali ludzi z domów i sklepów za włosy i „zarzynali” ich wśród jęków i krzyków. Towary z łupów rzucali na środek ulicy – minuta po minucie ich stos coraz bardziej unosił się na ziemią. Nie było walki, bo nie było z kim walczyć. Sto niewiast i dzieci od lat dziesięciu zatrzymali do późniejszego sprzedania na wschodnich bazarach, a resztę „wycięli”.
Azja stał i patrzył z radością i pychą na swoje „dzieło”, a potem powrócił do izby, usiadł na baranich skórach i kazał Kryczyńskiemu i Adurowiczowi przyprowadzić starego Nowowiejskiego, Ewkę, Zosię i jej matkę. Tak też się stało. Płaczące kobiety i związany staruszek zostali postawieni przed obliczem oprawcy, którego w pierwszej chwili nie rozpoznali. Myśląc, że są w rękach „dzikich” Tatarów, którzy napadli na Raszkowo zadali pytanie: „ – W jakichże jesteśmy rękach?”. Wówczas Azja odwinął bandaże z głowy. Na jego twarzy – niegdyś pięknej, teraz oszpeconej złamanym nosem i pustym oczodołem – malowała się duma. Obwieścił zebranym: „- W moim: w Tuhaj–bejowego syna!” i zwrócił się do Nowowiejskiego: „ – Któregoś waćpan hodował, któremuś był ojcem i któremu pod twą rodzicielską ręką grzbiet krwią opłynął.”. Gdy staruszek krzyknął, że Azja jest zdrajcą i jego śmierć pomści syn, Mellechowicz odparł, że podaruje jego córkę Ewkę odyńcowi.
Słysząc te słowa zrozpaczona Ewka rzuciła się do nóg Azji i zaczęła go błagać. Mówiła, że go kocha, gdy kopnął ją i pozwolił Adurowiczowi przeciągnąć ją za włosy do siebie. Bezsilny Nowowiejski patrzył na to wszystko w milczeniu. Po chwili Azja podszedł do niego, zbił po twarzy i głowie, po czym klęknął mu na piersi, wyjął nóż i bardzo powoli poderżnął mu gardło. Wszędzie bryzgała krew, a umierający Nowowiejskie charczał przerażony.
Po dwóch dniach pościg wysłany za Baśką wrócił bez Wołodyjowskiej. Azja był wściekły i zrozpaczony. Ruszył z Tatarami na sułtańską stronę, zostawiając po sobie popiół i rzeź w Mohilowie.
Motyw burzy w „Panu Wołodyjowskim”
Motyw niezwykłego zjawiska atmosferycznego, jakim jest burza, został niezwykle sugestywnie, a zarazem poetycko przedstawiony przez Henryka Sienkiewicza w jego powieści historycznej „Pan Wołodyjowski”.
Za trafnością powyższej tezy przemawiają fragmenty dzieła:
„Burza szła. Czyniło się coraz ciemniej (…) Wtem na wschodzie, od strony Dniestru, wstał grzmot i począł toczyć się ze straszliwym łoskotem po niebie, aż hen, ku Prutowi: tam umilkł na chwilę, lecz zerwał się znowu, runął na budziackie stepy i wreszcie jął przewalać się naokół całego widnokręgu (…) Pierwsze wielkie krople dżdżu upadły na spieczoną murawę. (…) Tymczasem chmury stoczyły się tak nisko, że prawie dotykały ziemi. Nagle buchnęło jakby żarem z pieca i zerwał się wściekły huragan: wkrótce rażąca światłość rozdarła ciemność: runął grom, za nim drugi, trzeci, w powietrzu rozszedł się zapach siarki i znów uczyniła się ciemność (…) burza rozpętała się tak, jakby niebo i ziemia oszalały. Cały widnokrąg zapłonął żywym ogniem. (…) świat trząsł się od huku gromów: zdawało się, że kłęby chmur zarwą się lada chwila i zwalą się na ziemię. Jakoż otworzyły się ich upusty i potoki dżdżu zaczęły zalewać step. Fala przesłoniła świat tak, iż na kilka kroków nie było nic widać, a z rozpalonej od żaru słonecznego ziemi wstał wnet gęsty opar. (…) Burza poczęła przechodzić: po niebie cwałowały jeszcze gromady chmur, ale w przerwach między nimi poczęły świecić gwiazdy, odbijając się w jeziorkach wody utworzonych na stepie przez ulewę”.
Motyw spisku w „Panu Wołodyjowskim”
Motyw spisku jest jednym z głównych w powieści historycznej Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski”. To wokół niego pisarz zbudował całą fabułę. Prócz tego dotyczącego diabolicznego planu Azji Mellechowicza, mamy w dziele także kilka innych – mniej lub bardziej – istotnych. Doskonałym przykładem pobocznego spisku jest ten autorstwa Zagłoby i Ketlinga.
Gdy Zagłoba dowiedział się o decyzji Michała Wołodyjowskiego, który pogrążony w żałobie po śmierci ukochanej Anuli zdecydował się wstąpić do klasztoru kamedułów i resztę dni spędzić w samotności, postanowił zrobić wszystko, co tylko było w jego mocy, by przywrócić wytrawnego polityka i dzielnego żołnierza światu. Jego pomocnikiem był Ketling. Razem uknuli plan.
Przyjechawszy do klasztoru, Zagłoba od młodego mnicha dowiedział się, że Michał (tu Jerzy) jeszcze nie poczynił ślubów. Ucieszył się z tego ogromnie, ponieważ jeszcze nie wszystko było stracone. Czekał na przyjaciela ławce, a gdy ten zbliżył się, staruszek go nie poznał. Wołodyjowski podszedł w długim, białym habicie, był wychudzony, jego oczy straciły blask. Po przywitaniu się Zagłoba oznajmił, że Skrzetuscy, Kmicice i reszta przyjaciół bardzo za nim tęskni. Gdy te słowa nie podziałały - Michał odparł, że znalazł tu ukojenie bólu, wówczas Zagłoba zdał sobie sprawę, że nie pozostało mu nic innego, jak wcieleniu spisku w życie.
Skłamał bohaterowi, że Ketling umiera postrzelony przez ludzi Bogusława Radziwiłła, ponieważ razem z Zagłobą rugował na sejmie. Ostatnim życzeniem konającego było ponowne ujrzenia Michała przed śmiercią, który oczywiście zamierzał spełnić to życzenie.
Choć Wołodyjowski chciał wyjechać na dwa dni, pomścić przyjaciela i wrócić do swojego azylu, Zagłoba miał inne zakończenie tej historii. Nie pozwalając nawet przebrać się Michałowi z habitu – staruszek obawiał się, że Wołodyjowski się rozmyśli – podał przyjacielowi przygotowaną dla niego ze sobą odzież. Po chwili, gdy Wołodyjowski był już przebrany, Zagłoba czym prędzej wyprowadził go z terenu klasztoru.
Tu nadszedł czas na wcielenie w życie drugiej części planu: upicia Michała i wymuszeniu na nim przyrzeczenia o nie wracaniu za mury. Zaczęło się o picia za zdrowie Ketlinga, potem Skrzetuskiego, Kmicica, Zagłoby i Michała i nim ten ostatni się spostrzegł - gąsior był już pusty. Pijany Wołodyjowski bez większych obiekcji przystał więc na prośbę Zagłoby, że cokolwiek się stanie zostanie z nim miesiąc. Później - jeśli taka byłaby jego wola, będzie mógł wrócić do Kamedułów.
Po przyjechania do dworu Ketlinga Zagłoba zaczął się niepokoić. Przed budynkiem czekało wielu przyjaciół Michała ze starej kompani z czasów chmielnicczyzny, między innymi Ruszczyc, Nowowiejski, Wasilewski - wszyscy w zmowie. Po chwili porwali długo niewidzianego towarzysza broni na ręce, wnieśli na ganek i zaczęli wiwatować, że już go nie puszczą, że pójdzie z nimi na Dzikie Pola w stepy i tam zapomni o smutku. Gdy Michał zapytał, czy Ketling jeszcze żyw przytaknęli, ale przesłali sobie dziwne spojrzenia…
Bohaterowie weszli do budynku, gdzie zastali w dużej izbie stół nakryty jakby do uczty. Ketling leżał na łóżku, a gdy Michał podbiegł ku niemu, w tym momencie on zerwał się na nogi, chwycił Wołodyjowskiego w objęcia i wyszeptał, że to oni kazali mu udawać umierającego. W tej chwili Michał został wtajemniczony w plan, zakładający wydobycie go z klasztoru, upicie i sprowadzenie do dworu Ketlinga. Widząc twarze swoich przyjaciół Wołodyjowski wybaczył im w mgnieniu oka.
Gdy potem okazało się, że nawet hetman został wtajemniczony w spisek (także przyjechał), Michał zrozumiał, że żołnierze to jego rodzina. Uczta trwała do rana, nazajutrz Michał otrzymał od Sobieskiego „bułanego dzianeta wielkiej wartości”
Motyw Turcji w „Panu Wołodyjowskim”
„Pan Wołodyjowski” opowiada nie tylko o Polakach, lecz także o Turkach. W jednym z rozdziałów Henryk Sienkiewicz szczegółowo opisuje wygląd pospolitego ruszenia sułtana, z którym przyjdzie zmierzyć się bohaterom dzieła. Ten motyw, choć może niezbyt wyodrębniony z treści utworu – stanowi jednak przykład talentu prozatorskiego Sienkiewicza, jego wiedzy na temat egzotycznego kraju oraz znajomości specjalistycznych pojęć i słów, którymi posługiwali się Turcy.
Opisując pospolite ruszenie, Sienkiewicz mówi o pięćdziesięciu tysiącach krymskiej i astrachańskiej ordy, o murzach i bejach wyruszających na pomoc Doroszowi i Kozakom zamierzającym napaść na Rzeczpospolitą i tym samym szerzyć „świętą wojnę przeciw chrześcijaństwu”.
Według słów narratora, za hasłem świętej wojny ruszyło pół Afryki i Azji: zastępy konnych begów bośniackich o barwie zorzy, dzicy wojownicy albańscy, piechota walcząca handżarami, watahy serbskich poturczeńców, lud znad Dunaju, znad Bałkanów, znad gór Greckich. Za Azją podążali Wołochowie, Mułtańczycy, Tatarzy dobrudzcy i białogrodzcy, kilka tysięcy Lipków, Czeremisów. Pospolite ruszenie szło z Siwaku, Damaszku, Azji, Bagdadu, a tłumy dzikich górali z gór Azji Mniejszej, Eufratu i Tygrysu.
Arabowie stanęli na wezwanie kalifa, zgłosili się koczownicy pustynni od Medyny do Mekki, Egipska potęga z Kairu przypędziła setki tysięcy koni, bawołów, wielbłądów i owiec na błonie. Narrator podkreślał, że wśród wojowników można było wyróżnić „białych, ciemnych i czarnych”, posługiwali się różnymi językami, nosili odmienne stroje, każdy miał inną broń, łączyła ich tylko wiara w Allacha.
Sienkiewicz opisał także styl życia przy sułtańskim dworze: mnogość służby (więcej niż wojsk w Rzeczypospolitej), obfitość jedzenia, olbrzymi tabor prochów, namioty przypominające równiny i tworzące osobne miasto lśniące od purpury, złotych haftów, atłasów. Stroje straży zbrojnej były równie kolorowe: czarni z Abisynii nosili żółte i niebieskie kaftany, hamalowie z kurdyjskich plemion byli ubrani w luźne ciuchy przydatne przy noszeniu ciężarów, a pachołki uzbeccy przysłaniali swe piękne twarze jedwabnymi frędzlami - służba była barwna jak kwiaty stepowe.
W skład motywy tureckiego można zaliczyć jeszcze opis pierwszej żony sułtana, pięknej Kasseki. Przybyła do obozu wraz z własnym dworem, słudzy nieśli ją w złoconym wozie, a ona siedziała pod namiotem z purpurowego tyftyku. Za nimi szły inne wozy, białe wielbłądy (także okryte purpurą) niosły juki, a obok biegli ludzie odpowiedzialni za chłodzenie swej pani ogromnymi wachlarzami ze strusich i pawich piór. Cały orszak połyskiwał od diamentów, rubinów, szmaragdów. Przed wozem Kasseki narody „padały na twarz”, ludzie nie śmieli spojrzeć na jej dystyngowane oblicze.
Motyw porwania w „Panu Wołodyjowskim”
Motyw porwania – choć nie wiodący – jest składnikiem fabuły powieści historycznej Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski”. Uczestniczą w nim przede wszystkim pomysłodawca – nieszczęśliwie zakochany Azja, oraz jego ofiara – nieświadoma jego uczuć Basia.
Mellechowicz dokładnie zaplanował porwanie ukochanej, u stóp której chciał położyć wszystkie ordy, Akerman, Dobrudżę, Dzikie Pola, Krym i sułtana. Miłował ją od pierwszej chwili i zamierzał zrobić wszystko, by była jego.
Udając uczucie do zakochanej w nim Ewki Nowowiejskiej, odciągając w inne miejsca mające pilnować Wołodyjowskiej wojska, Azja w końcu mógł objawić Basi uczucia. W czasie ukartowanej podróży do Raszkowa zdecydował się odsłonić swoje prawdziwe oblicze. Choć cała droga miała umożliwić mu rozmowę na osobności z Ewką, on jednak nie przesiadł się do jej sań. Jechał na przedzie pochodu, a potem zwolnił i wyrównał się z Baśką. Po jakimś czasie niespodziewanie pochwycił Wołodyjowską w ramiona, przełożył z jej dzianeta na swojego i zaczął całować. Jego oczy zaszły mgłą, gdy nagle poczuł silne uderzenie w twarz i spadł z konia.
Gdyby nie szybka reakcja bohaterki, jej opanowanie, spryt i odwaga zostałaby niewolnicą Azji. Na szczęście udało się jej uciec i zniweczyć jego podstępny plan.
Motyw tortur w „Panu Wołodyjowskim”
Motyw tortur nie jest często spotykany w polskiej literaturze, ale zapamięta go każdy, kto przeczytał powieść Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski” lub obejrzał film pod tym samym tytułem z pamiętną rolą Daniela Olbrychskiego jako Azja.
Autor „Trylogii” opisał bardzo szczegółowo i wręcz naturalistycznie scenę torturowania i jej finał, czyli nabijania głównego złego charakteru tej części – Azji Mellechowicza - na pal. Po porwaniu okrutnego Tuhaj-bejowego syna, Nowowiejski z dragonami wieźli go związanego na koniu. Przez całą drogę zwisał przerzucony przez koński grzbiet głową w dół, w związku z czym jego połamane żebra oraz rany na twarzy zadane przez uprowadzoną Baśkę dawały się we znaki. Kości połamały się jeszcze bardziej, a rany pootwierały. Ciało bohatera pokrywała krew, a w jego głowie kołatały się pomysły jak najszybszej śmierci z rąk porywaczy, ponieważ wiedział, że jeśli nie sprowokuje którego z nich – będzie torturowany. Mimo iż chciał się zagłodzić, to Luśnia na siłę podważał mu zaciśnięte szczęki nożem i wlewał wino z rozdrobnionymi sucharami. Nie pomogły nawet opowieści o Ewce i Zosi, którymi znęcał się nad Nowowiejskim – żołnierz był jakby głuchy na historie o gwałtach na jego siostrze i narzeczonej. Choć zalewał go pot, nie dał się sprowokować i zapanował nad sobą.
strona: - 1 - - 2 - - 3 -