Motyw kobiety w „Panu Wołodyjowskim”
Nieprawdą jest, że „Pan Wołodyjowski” to utwór bohaterów mężczyznach i dla mężczyzn, ponieważ Henryk Sienkiewicz poświęcił w nim wiele miejsca motywowi kobiety.
Wśród takich bohaterek, jak Ewka Nowowiejska, Zosia Boska czy Makowiecka na pierwszy plan wysuwają się Krystyna Drohojowska oraz Barbara Jeziorkowska. Obie bardzo urodziwe, wysoko urodzone i doskonale wychowane są reprezentantkami całkowicie odmiennych typów kobiecych.
Krzysia jest potulna, skromna, wiecznie oddana marzeniom, pokorna. Jej jedynym pragnieniem jest poślubienie księcia z bajki, bycie doskonałą żoną i matką:
„Jadąc do Warszawy, w której nigdy przedtem nie była, wyobrażała sobie, że będzie wcale inaczej [...]. Ileż tam będzie zabaw, gwaru, popisów, a wśród tego wiru, wśród tłumów rycerstwa, zjawi się jakowyś „on” nieznany, jakowyś rycerz taki, jakich tylko w snach dziewczyny widują; ten dopiero afektem zapłonie, pod oknami z cytrą będzie stawał, kawalkady wyprawiał, długo musi kochać i wzdychać, długo wstęgę kochanej na zbroi nosić, nim po licznych cierpieniach i przezwyciężonych przeszkodach do nóg upadnie i miłość wzajemną uzyska”.
Z kolei Basia to typowy „hajduczek” - dziewczyna o chłopięcych cechach: waleczna, odważna, gotowa do działania. Krytyk twórczości Sienkiewicza Julian Krzyżanowski napisał o niej w jednym z licznych opracować dzieła:
„Ta największa z kobiecych kreacyj Sienkiewiczowskich przeosobliwa „chłopczyca” [...] łączy właściwości dziecka, umiejącego „pozbadnąć” otoczenie, z temperamentem swawolnego chochlika i energią człowieka czynu, który w każdej sytuacji radę dać sobie potrafi, dzięki temu, że znakomicie orientuje się w świecie, który ją otacza, a na który spogląda z wrodzonym humorem pozwalającym jej trzeźwo oceniać ludzi i ich sprawy”.
Motyw miłości w „Panu Wołodyjowskim”
Miłosna intryga jest jednym z wiodących motywów w powieści Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski”. Miłosne perypetie bohaterów rozgrywają się na wojenno-przygodowym tle, a „Miłość podlega znacznej idealizacji, obrazy zmysłowej erotyki są starannie ukryte” (J. Osmoła, „Pan Wołodyjowski Henryka Sienkiewicza”, Lublin 2004).
Miłość połączyła w pierwszej części powieści czwórkę głównych bohaterów: Michała, Basię, Krzysię i Ketlinga:
„O ile w Ogniem i mieczem czy Potopie młodzi kochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, o tyle w Panu Wołodyjowskim Sienkiewicz podejmuje próbę analizy rozwoju uczuć, przedstawiając ich różne warianty”(J. Osmoła, „Pan Wołodyjowski Henryka Sienkiewicza”, Lublin 2004). I tak Michał zakochuje się w Krzysi i nie reaguje na zaloty Basi, gdy tymczasem Krzysia – wcześniej dając słowo Wołodyjowskiemu – odwzajemnia szaleńcze i bezgraniczne uczucie Ketlinga… Po wielu perypetiach – jednych zabawnych, innych smutnych – bohaterowie w końcu odnajdują swoje szczęście: Michał w ramionach sprytnej, gwałtownej i dzielnej Basi, a Krzysia u boku przystojnego i dystyngowanego Ketlinga, dla którego miłość do kobiety jest celem życia. To on wypowiada utrzymane w stylistyce barokowej erotyki Andrzeja Morsztyna pamiętne zdania o miłości:
„Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje. Równie jak ptak, z łuku ustrzelon, spada pod nogi myśliwca, tak i człek miłością porażon, nie ma już mocy odlecieć od nóg kochanych...
Kochanie to kalectwo, bo człek, jak ślepy, świata za swoim kochaniem nie widzi...(...) Kochanie to choroba, gdyż w nim, jako w chorobie, twarz bieleje, oczy wpadają, ręce się trzęsą i palce chudną, a człowiek o śmierci rozmyśla albo jak w obłąkaniu ze zjeżoną głową chodzi, z miesiącem gada, rad mile imię na piasku pisze, a gdy mu je wiatr zwieje, tedy powiada „nieszczęście!”... i ślochać gotów...”.
Innym razem z jego ust padają słowa parafrazujące sonet Mikołaja Sępa Szarzyńskiego „O nietrwałej miłości rzeczy świata tego”:
„A jednak (...) jeśli miłować ciężko, to nie miłować ciężej jeszcze, bo kogóż bez kochania nasyci rozkosz, sława bogactwa, wonności lub klejnoty? Kto kochanej nie powie: „Wolę cię niźli królestwo (…) niźli zdrowie, niźli długi wiek?...” A ponieważ każdy chętnie oddałby życie za kochanie, tedy kochanie więcej jest warte od życia”.
Prócz tych dwóch przykładów powieściowych małżeństwa, Sienkiewicz opisał jeszcze kilka – choć już mniej szczęśliwych - miłosnych historii. Wystarczy wspomnieć losy Nowowiejskiego i Zosi Boskiej czy Ewki i młodego Azji, by nazwać autora Pana Wołodyjowskiego pisarzem gloryfikującym znaczenie miłości w życiu każdego człowieka.
Motyw obrony oblężonego miasta w „Panu Wołodyjowskim”
Motyw obrony oblężonego miasta jest kluczowy w końcowych rozdziałach powieści historycznej Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski” i dotyczy obrony przez tureckim atakiem Kamieńca, do której główni bohaterowie dzieła przygotowywali się bardzo dokładnie.
Na murach nowego i starego zamku pracowali Ormianie, Żydzi, Cyganie, Rusini, którymi dowodzili wójtowie. Na ich czele stał wójt Lacki–Tomaszewicz. Oficerowie i wachmistrzowie pomagali mieszczaństwu i szlachcie, chorąży podolski Wojciech Humiecki własnymi rękami woził kamienie taczką. Kobiety cały czas donosiły żywność. Wszystkim zależało na obronie zamku, który miała wymiar symboliczny.
Przygotowania do obrony trwały nie tylko na zamku, lecz także w kwaterach mających nią dowodzić. Michał cały czas prowadził rozmowy z radą wojenną u księdza biskupa Lanckorońskiego. Uczestniczyli w nich między innymi generał podolski, podkomorzy podolski Lanckoroński, pisarz podolski Rzewuski, chorąży Humiecki, Ketling, Makowiecki, major Kwasibrodzki i kilku innych oficerów. To w czasie jednego z takich zebrań generał podolski oświadczył, że nie bierze dowodzenia bitwą na siebie, lecz powierza ją radzie. Gdy swój sprzeciw wyraził Michał – uważał, że sterować obroną powinna jedna osoba – został natychmiast poparty przez Ketlinga, Makowiecki, Kwasibrodzki, Humiecki, Rzewuski. Wszyscy oni zaprotestowali, gdy biskup Lancoroński, który nie lubił Ketlinga, oświadczył, że nie będą słuchać obcych przybyszów i zaczął chwalić poczynania generała podolskiego. Bohaterowie nie zamierali iść, jak proponował, na układy z wrogiem.
Gdy chcieli usłyszeć od generała podolskiego, co mają robić i której bramy najpierw bronić, on wymigiwał się od udzielenia odpowiedzi. Rada wojenna sama uradziła rozmieszczenie oddziałów. Mieli ponad tysiąc żołnierzy piechoty, podzieli ich więc na tych, którzy mieli iść na prawą stronę zamku (Myśliszewski), na lewą (Humiecki), na tych w najniebezpieczniejszym miejscu od strony Chocimia (Wołodyjowski). Niżej miała stać reszta. Ketling objął dowództwo nad zamkową artylerią, a Michał objął główną komendę i miała krążyć między stojącym na drodze do Kamieńca Żwańcem a Kamieńcem.
Mimo iż, przyjeżdżając na obrady, generał podolski nie wierzył w zwycięstwo, teraz jego wiara wróciła. Zaprosił wszystkich na wieczerzę, a Michałowi obiecał, że do przezwiska „mały rycerz” będzie dodane „Hektor kamieniecki” dla potomności.
Przed walką Wołodyjowski chciał złożyć śluby u księdza biskupa. Nazajutrz odbyło się wielkie nabożeństwo, w którym uczestniczyła szlachta, rycerze, cały lud kamieniecki. Michał leżał z Ketlingiem krzyżem pod ołtarzem, ich żony klęczały tuż za nimi i płakały - wiedziały, że taki ślub oznacza oddanie swojego życia w przypadku przegranej.
Gdy biskup obrócił się do ludzi z monstrancją, Michał wstał, klęknął na ołtarzu i rzekł „- Za osobliwe dobrodziejstwa i szczególniejszą protekcję, jakąm ja od Pana Boga Najwyższego i Syna Jego Jedynego otrzymał, do również szczególniejszej poczuwając się wdzięczności, ślubuję i przysięgam, iż jako On i Syn Jego mnie wspomogli, tako i ja do ostatniego tchu Krzyża świętego będę bronił. A mając komendę starego zamku sobie powierzoną pókim żyw i rękoma a kolanami ruchać mogąc, pogańskiego nieprzyjaciela w sprośności żyjącego do zamku nie puszczę, ni z murów nie ustąpię, ni szmaty białej nie zatknę, choćby mi też pod gruzami pogrześć się przyszło…Tak mi dopomóż Bóg i święty Krzyż – Amen!”
Za nim ślubował Ketling. W kościele odezwały się głosy - wszyscy przysięgali, że twierdza nie upadnie. Wyjęli szable i rapiery, zrobiło się jasno od stali, modlono się za Kamieniec, który była strażnicą chrześcijaństwa i kluczem Rzeczypospolitej.
Po wyjściu ze świątyni żegnano ich i błogosławiono, tłum wierzył, że teraz prędzej polegną, niż oddadzą twierdzę.
Gdy po kilku dniach, już po zdobyciu Żwańca, pod kamieniecki zamek przybył wezyr z licznym wojskiem spahisów, janczarów, pospolitego ruszenia z Azji i inżynierami, aby zlustrować mury zamku, rozpoczęły się harce. W końcu wezyr dał rozkaz janczarom i zaczęli strzelać do murów. Rozpoczęło się regularne oblężenie, które było niepomyślne dla obrońców, ponieważ woleliby szturm. Teraz wróg chciał ich zniechęcić, wszyscy wiedzieli, że oblężenie będzie nużące i długotrwałe, a oni przecież nie mają ludzi. Wróg chciał, aby utracili ducha walki i zaczęli zawiązywać układy.
Gdy nadciągnął chan z ordą, wróg żądał, aby obrońcy zamku się poddali. Oczywiście nie było takiej decyzji, więc pod Kamieniec zaczęły spływać nowe oddziały nieprzyjaciela: każdy basza prowadził ludy z Europy, Azji i Afryki, za nimi szły tabory, wozy, bydło. Ściągali od świtu do nocy, bezustannie. Rozstawili namioty na polach pod zamkiem. Zaczęła się ciągła wymiana ognia trwająca kilka dni.
Na obu kamienieckich zamkach znajdowały się działa dalekosiężne, dzięki którym polegli ci Turcy, którzy za blisko murów rozstawili namioty. Ketling z wójtem Lackim wciąż ładowali działo a dragoni z Michałem wyszli za mury i walczyli szablami.
Pewnego dnia pod zamek przybył poseł turecki - cesarz wzywał do poddania się. Usłyszał, że Michał z oficerami obronią twierdzę i kościoły. Nie wiedzieli jednak, że w tym czasie biskup Lanckoroński i generał podolski bez omawiania z radą wojenną wysłali pismo do wroga, w którym prosili o odroczenie bitwy na cztery tygodnie licząc, że wtedy przyjdą posiłki od króla. Gdy Michał dowiedział się o tym kroku za ich plecami, zdenerwował się ogromnie, nie mógł zrozumieć, dlaczego bez ich wiedzy czynili układy, choć wiedzieli, że posiłki i tak nie przyjdą. Rozpoczęła się kolejna wymiana ognia.
Rano pod zamek przybyli tureccy wysłannicy specjalizujący się w negocjacjach. Jeden z nich oznajmił, że skoro przysłali im prośbę o zawieszenie broni, nie uszanowali i zaczęli strzelać, to ten postępek będzie ukarany. Mieli teraz ostatnią szansę, żeby się poddać i oddać klucze od miasta. Makowiecki odparł, że to ksiądz biskup sam zadecydował o wysłaniu pisma, które jest nieaktualne.
Ponownie rozpoczęła się bitwa. Poległo w niej wielu mieszkańców. Wróg zalegał miasto, ciężkie działa wielkiej tureckiej artylerii strzelały w zamek. Kamieniec był w chmurze dymu i piasku. Na wymianie ognia upłynęły kolejne dni. Wróg zaczął podkładać pod mury zrujnowanego „nowego” zamku miny oraz kuć kilofami w skale. Wtedy Michał podjął decyzję, że będą musieli przenieść się do starego zamku, bo jest mocniejszy i wytrzyma takie działania. Postanowił także, że gdy obrona starego się zacznie - sami wysadzą nowy, nie oddadzą go wrogowi. Na pytanie żołnierzy, dokąd pójdą ze starego, nie znalazł optymistycznej odpowiedzi.
W czasie walki Michał chodził po murach, dodawał odwagi i otuchy. Gdy Ketling trafił w działo wroga, było trochę spokoju. Przerwał go tłum Turków, który ruszył pod zamek. Gdy pierwsi w nich weszli na fosę, na murach stanęli Michał z Ketlingiem. Rozpoczęła się nowa bitwa. Jeszcze raz udało się odeprzeć atak wroga. Zapanowała cisza, w której słychać było uderzające kilofy, Turcy nadal podkładali miny i kopali fosę wzdłuż zamku, a zmęczeni żołnierze zasnęli.
Obrońcy strzelali z murów, a najeźdźca zasypywał ich granatami, przed którymi chronili się za skórzanymi workami wypchanymi wełną. Po przeniesieniu się do starego zamku - w nowym w każdej chwili mogły wybuchnąć mury – Michał był pewien, że wytrzyma w nim z rok, zanim wróg go zniszczy. Zanim razem z żołnierzami opuścili nowy, wysadzili jego ruiny. Teraz gruzy dawały im osłonę. Michał, który rozkazał za bramą usypać wał powtarzał „- A co mi tam! Wyleci brama, to się zza wału będziem bronić, wyleci wał, to przedtem usypiem drugi – i tak dalej, póki łokieć gruntu będziem czuć pod nogami”.
Gdy pewnego dnia Turcy wysadzili miny rozmieszczone pod starym zamkiem, powstał wyłom. Na szczęście żołnierzom udało się odeprzeć atak i zamknąć wrogowi dostęp do Kamieńca.
Tymczasem od strony Chocimia szły nowe pułki Turków, którzy palili kościoły, cerkwie,
katedrę ormiańską, bogate składy towarów kupieckich pełne złota, srebra, dywanów. Ich właściciele zaczęli napierać, aby poddać miasto. Popierał ich biskup powtarzając, że to dobre rozwiązanie zapewniający im jakąś przyszłość.
Ważnym momentem w dziejach obrony Kamieńca był wyczyn jednego z żołnierzy Wołodyjowskiego. Pewnego wieczoru Muszalski przedostał się do okopów wroga i zagwoździł dwie najcięższe armaty. W międzyczasie podsłuchał janczarów, którzy szykowali się do buntu. Mówili, że tylko oni walczą, a Tatarzy rabują i włóczą się po mieście. Tą wiadomość Michał posłał do miasta, chciał pocieszyć przerażonych mieszkańców.
Niestety – 26. sierpnia Tatarzy wwiercili z lewej strony zamku najpotężniejszą minę, a pod zamkiem z oddziałami stanął sam wezyr. Na szańcach postawiono nowe działa, które zasypywały obrońców budowli gradem pocisków. Michał w chmurze dymu dwoił się i troił, walczył na murach, jego zapał udzielał się pozostałym i podtrzymywał wiarę w zwycięstwo.
Płynęły godziny walki, powietrze w zamku było gorące jak piec. Woda, którą polewano działa buchała w żołnierzy parą i dymem. Nagle działa tureckie zamilkły, w nowym zamku zapanowała cisza, janczarowie wycofali się. Żołnierze spojrzeli ku miastu i ujrzeli, że na bramie Ruskiej i Lackiej oraz na baszcie Batorego powiewały białe chorągwie. Wszyscy zbledli. Wtedy Michał otrzymał rozkaz od generała podolskiego, żeby do wieczora wyprowadził z zamku wojsko i zawiesił białą chorągiew, ponieważ on wysłał komisarzy do sułtana podpisać ugodę.
Michał oczywiście nie wykonał polecenia. Cierpliwie czekał na powrót komisarzy ciągle się łudząc, że może ugoda nie dojdzie do skutku. Gdy jednak po powrocie wysłanników ujrzał na ich plecach kaftany ze złotogłowiu - podarek od wezyra – nie musiał już słuchać ich tłumaczeń, Oznajmili, że miasto nie będzie rabowane, kto chce może odejść gdzie chce, kto chce może zostać i mieć zapewnioną pracę i wyżywienie, ale Kamieniec i Podole zostały oddane sułtanowi.
Michał poczekał z Ketlingiem, aż wojsko opuściło zamek. Pożegnali się i Wołodyjowski powiedział, że już czas. Ketling zszedł do lochów odpalić miny, które wcześniej obydwaj zamontowali na wypadek takiej sytuacji - przecież ślubowali, że będą bronić zamku do końca, albo zginą. Zamek wyleciał w powietrze, z kulą ognia zginął także Michał, „Hektor Kamieniecki, pierwszy żołnierz Rzeczypospolitej”.
Motyw pogrzebu w „Panu Wołodyjowskim”
Motyw pogrzebu nie jest częstym w polskiej literaturze. Poza kilkoma boleśnie chłodnymi opisami ostatniej drogi u Marii Konopnickiej czy Marii Dąbrowskiej jest niewiele takich opisów, nie wspominając już o dokładnej relacji. Taką dostrzeżemy u Henryka Sienkiewicza w jednym z ostatnich rozdziałów jego dzieła „Pan Wołodyjowski”.
Szczegółowość i silna emocjonalność opisu pogrzebu tytułowego bohatera zapada w pamięć po lekturze kilkusetstronicowego utworu. Sienkiewicz doskonale oddał nastrój kościoła, w którym na wysokim, obstawionym świecami katafalku stały dwie trumny: ołowiana i drewniana. To w nich spoczywał na wieczny odpoczynek Wołodyjowski. Ich wieka były zamknięte. Mimo iż Baśka chciała, aby mąż spoczął w Chreptiowie, to jednak całe Podole było w rękach wroga i tymczasowo musiał zostać pochowany w Stanisławowie.
W kościele biły wszystkie dzwony, wypełniły go tłumy żołnierzy, szlachty, przyjaciół i podkomendnych Michała. Wszyscy stanęli wieńcem wokół katafalku. Muszalski, Motowidło, Snitko, Nienaszyniec, Nowowiejski, Hromyka i wielu innych oficerów ze stanicy Chreptiowskiej, z którymi nieboszczyk spędził tyle wspaniałych wieczorów w fortalicji na rozmowach rozmyślali, że tylko on nie ocalał, on - rycerz o gołębim sercu dla przyjaciół, a strasznym dla wroga. Wszyscy płakali.
W samym środku tego żołnierskiego koła krzyżem na podłodze leżała Baśka. Obok niej w takiej samej pozycji trwał zniedołężniały, wierny przyjaciel Zagłoba.
Wdowa przyszła piechotą aż z Kamieńca za trumną. Cały czas była jakby nieprzytomna, nieobecna szeptała bladymi ustami „Nic To”, ponieważ były to ostatnie słowa jej męża (przesłane przez Muszalskiego i powtarzane w Kamieńcu podczas ich pożegnania). Trzymała się ich niczym poręczy, zostało jej tylko cierpienie, żal, rozpacz i pustka, od której tylko śmierć ją wybawi. W jej głowie wraz z zakończeniem mszy wybuchła myśl „Już, już mi go zabiorą!”.
Na ambonę wszedł ksiądz Kamiński. Zebrani usłyszeli trzykrotne bicie bębna, po czym wygłosił kazanie i nastała cisza. W końcu zawołał „- Panie pułkowniku Wołodyjowski!”, a w kościele rozległ się przeraźliwy płacz Baśki. Po chwili padła omdlała.
Kamiński powtarzał dalej:
„– Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz! szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? zaliś swej dawnej przypomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?”.
Płakali wszyscy, a blady z rozpaczy ksiądz nadal wysławiał Michała, jego męstwo, miłość do ojczyzny, aż nagle w drzwiach kościelnych stanął sam hetman Sobieski. Podszedł ku katafalkowi, a za nim zastęp rycerstwa, klęknął i pomodlił się za duszę Wołodyjowskiego.
Motyw podróży w „Panu Wołodyjowskim”
Motyw podróży jest jednym z wiodących w powieści historycznej Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski”. Widać go chociażby w podróży Zagłoby do Częstochowy w celu pocieszenia Michała po śmierci jego narzeczonej czy w podróży Azji, Baśki i Ewki do Raszkowa.
W pierwszym przypadku dzięki drodze Zagłoby w kierunku Warszawy Sienkiewicz wplótł informacje historyczne, między innymi o zrzeczeniu się króla Jana Kazimierza panowania (który według narratora był dobrym politykiem, lecz wycierpiał dużo od nieprzyjaciela oraz od narodu, który ofiarował mu niewdzięczność zamiast pomocy), o wyznaczeniu terminu konwokacji przez księdza prymasa Prażmowskiego na 5. listopada, o rozpoczęciu partyjnego współzawodnictwa.
Razem z Zagłobą czytelnik poszukuje noclegów (wszystkie były zajęte ze względu na zbliżającą się konwokację), dowiaduje się o szacunku, jakim obdarzany był tak zasłużony wojenny bohater, jak Zagłoba (młodsi całowali poły jego żupana, ściągali beczułki z winem i świętowali) czy o długości podróży z Łukowa do Częstochowy (ponad miesiąc!).
Podróż Zagłoby dostarcza nam także swoistego przekroju mieszkańców ówczesnej Rzeczypospolitej, informuje o atmosferze przedkonwokacyjnej (zjeżdżali na nią najbogatsi, były pozłacane karety, wozy z kredensami, służba cudzoziemska).
strona: - 1 - - 2 - - 3 -