Pieśń rozpoczyna się od czterowiersza wypełnionego sentencjami:
Nie wszystko złoto, co się świeci z góry,
Ani ten śmiały, co się zwierzchnie sroży,
Zewnętrzna postać nie czyni natury,
Serce, nie odzież, ośmiela lub trworzy.
Podmiot poematu zapowiada, że będzie opowiadał historię o „rycerzach bosych i nagich po trosze”, którzy brali udział w „wojnie mnichowskiej”.
Nie śmiejcie się, proszę,
Godna litości ułomność człowiecza.
Śmiejcie się wreszcie, ja mimo te śmiechy
Przecież opowiem, co robiły mnichy.
W niewielkim miasteczku (podmiot nie ujawnia jego nazwy), w którym mieszkali i chłopi, i Żydzi, poza starym, rozwalającym się zamczyskiem (tu swoją siedzibę miał sąd ziemski), trzema karczami, czterema ułomkami bram, kilkoma domkami, znajdowało się dziewięć klasztorów, była to więc istna siedziba „świętej prostoty”, w której mnisi, „święci próżniacy” prowadzili szczęśliwy - pełen przepychu, dobrego jadła i godnego napitku - żywot.
Jednak w końcu zakonnicy od dawna już nie wikłający się w żadne wojny, padli ofiarą złego Losu, Jędzy Niezgody:
Słodki raj mnichów, gdy w locie postrzegła,
Jęknęła z złości i zatrzymała się.
Widząc fortunny los spokojnych mężów
Świsnęła żądła najeżonych wężów.
Pewnego poranka, tuż przed wschodem słońca, w klasztorze dominikanów zapanował nagły ruch. Pobudzili się wszyscy przełożeni, wszyscy mnisi zebrali się w refektarzu i poczęli dyskutować, przy okazji się posilając. Ojciec Hilary wystąpił z obawą, czy aby ktoś nie chciał okraść klasztornej piwnicy, czy aby wszystkie trunki są na swoim miejscu. Jego lęki rozwiał przeor, który zaczął rozlewać trunki.
Jako po smutnej chwili, która mroczy,
W pierwszym świtaniu rumienią się zorze,
Uwiędłe ziółka wdzięczna rosa moczy
I rześkie kwiatki w tak przyjemnej porze,
Wyiskrzyły się przewielebne oczy
Po słodno-dzielnym wódczanym likworze.
Odchrząknął żwawo, niby się uśmiechnął,
Przymróżył oczy, nadął się i kichnął.
Na co ojcowie zawiwatowali, a szacowny ojciec Honorat począł uspokajać braci, zapewniać, że szczęście jest po ich stronie. Następnie ojciec Gaudenty przepowiada zagrożenie od strony innych klasztorów i proponuje: „Pókiśmy w siłach, na wszystkich uderzmy”. Ojciec Pankracy wychodzi z bezkrwawym rozwiązaniem, chce „wyzwać na dysputę” przeciwników. Kończy swoją przemowę zapowiedzią wielkiego sukcesu: „Wyjdziemy sławni z niesłusznej potwarzy,/ Zgnębimy potwarców – tak rozbili starzy”. Mnisi, którzy w między czasie znużeni słuchaniem pousypiali, nagle się przebudzili i udali zgodnie do swoich cel, by dokończyć przerwany rozruchem sen.
PIEŚŃ DRUGA
Ranek w klasztorze karmelitów, bracia się już krzątają, u bram pojawiają się dewotki. Nagle Ojciec Rajmund idąc zamyślony „(kto wie, czy o Panu Bogu), zgubił pantofel i upadł na progu”, co poczytał za przepowiednie jakiegoś nieszczęścia. Tymczasem przybył sąsiad, ojciec Rafał, który zakazał wiary w takie „wróżki” i zachęcił do skorzystania z zaproszenia panny Doroty (to obwieścił przechodzący brat Kanty), czekającej przy furcie. Jednak Rajmund w dziwnej panice nie może przekroczyć progu, na co bezsilny Rafał zaczyna zwoływać „starszych i definitory”.
„Zeszło się ojców więcej niż trzydzieści”, wszyscy się porozsiadali, czekają na posłów. Wchodzą „białokapturni”, pierwszy dzielny ojciec Gaudenty, drugi piękny ojciec Hijacynt. Dominikanie oznajmili, że zapraszają karmelitów na dysputę, która ma rozstrzygnąć, kto „ma lepsze do nauki prawo”. Przeor klasztoru dumnie przyjął wyzwanie:
Przyjmujem chętnie uczone wyzwanie,
Stawim się w miejscu, które mianujecie.
Jeszcze nam siły na tę wojnę stanie,
Jeszcze broń dobra, której spróbujecie:
Hardym w przegranej będzie ukaranie,
Będzie pokuta, kiedy tego chcecie.
Nie zna zazdrości, kto przestał na swoim;
Pochlebstw nie chcemy, a gróźb się nie boim”.
Skory do bijatyki Gaudenty chciał odpowiedzieć siła na taką zuchwałość, ale szczęśliwie został powstrzymany przez towarzysza, który - wyprowadziwszy gniewliwego kompana – zręcznie „utrzymał poselstwa wspaniałość”. Tymczasem w karmelu zapanował ogólny harmider, trwała dysputa o ewentualnej wojnie. Z tego wszystkiego zapomniano o sekscie i nonie. Gwarliwe dysputy przerwały dopiero dzwony wzywające na obiad.
PIEŚŃ TRZECIA
W klasztorze karmelitów po sytym obiedzie dalej toczy się narada. Ojciec Gerwazy doradza, by zamiast przystępować do dysputy (zawsze można palnąć głupstwo) zaprosić dominikanów na ucztę, spić i potem pokonać. Ojciec Hilary studzi zapał Gerwazego stwierdzeniem „Pijem my nieźle, ale lepiej oni”. Spośród wielu głosów wybija się rozsądna przemowa
Z góry zły przykład idzie w każdej stronie,
Z góry naszego nieszczęścia przyczyna.
O ty, na polskim co osiadłszy tronie,
Wzgardziłeś miodem i nie lubisz wina!
Cierpisz pijaństwo, że w ostatnim zgonie,
Z ciebie gust książek, a piwnic ruina.
Tyś naród z kuflów, szklenic, beczek złupił;
Bodajeś w życiu nigdy się nie upił!
Trzeba się uczyć, więc potrzebne są księgi. Podobno na klasztornym strychu jest biblioteka (ostatni raz odwiedzał ją brat Arnolf trzydzieści lat temu), ale nikt nie wie, jak tam trafić. Na poszukiwania, których żaden mnich nie chciał się podjąć, wysłano „domowe osły”, to znaczy krawca i aptekarza, którzy po wielkich trudach, sforsowawszy spróchniałe zamki odnaleźli zaginioną księgarnię.
Tymczasem ojciec przeor „dla dobrej myśli resztę kufla dusił” i kiedy wszedł poseł z dobrą nowiną, przelękniony mnich aż się z wrażenia zakrztusił. Tutaj jako dygresja pojawia się sławna parodia Hymnu o miłości ojczyzny Krasickiego (poeta parodiuje swoją własną twórczość):
Wdzięczna miłości kochanej szklanice!
Czuje cię każdy i słaby, i zdrowy;
Dla ciebie miłe są ciemne piwnice,
Dla ciebie znośna duszność i ból głowy,
Słodzisz frasunki, uśmierzasz tęsknice,
W tobie pociecha, w tobie zysk gotowy.
Byle cię można znaleźć, byle kupić,
Nie żal skosztować, nie żal się i upić.
Nie wiadomo, co znaleźli mnisi na strychu, nie wiadomo, co usłyszał doktor, który udał się po radę do wielebnej matki, czytelnikowi musi wystarczyć to, że po tym jak doktor powrócił „od kraty” i zwołał zgromadzenie, wszyscy bracia pozamykali się w swoich komnatach, i w ciszy oddali lekturze.
PIEŚŃ CZWARTA
Pieśń rozpoczyna się apostrofą do Arystotelesa – „bożka łbów twardych i próżnej mozoły” oraz krótkim, żartobliwym lamentem nad ludzką głupotą. Tymczasem zeszli się mędrcy ze wszystkich okolicznych klasztorów na dysputę zgodnie z zasadami scholastyki. Defendens (obrońca) wypowiedział długą, obfitą w ozdobniki tezę. Padają kolejne odpowiedzi. Kiedy mnisi prowadzą swoją walkę wśród wrzaw, Hijacynt zajęty jest piękna dewotką. Czarujący mnich słysząc nagle wrzaski, zatrwożony opuszcza niechętną tej rozłące damę.
PIEŚŃ PIĄTA
Hijacynt w miejscu dysputy zastaje prawdziwą bitwę z użyciem sandałów, trepków i pasów. Przerażony, pragnie się wycofać, ale nagle dostaje kuflem od wina i ogłuszony pada na ziemię. Widząc to waleczny Gaudenty z jeszcze większą złością wziął się do bijatyki. Lecą kufle, kielichy do wina, talerze i szklanki. Wśród zgiełku ojciec Rafał żałuje, że nie posłuchał porannej wróżki. Gaudenty choć ranny, walczy coraz dzielniej.
Wojna powszechna! Jak zabieżyć złemu,
W kącie z proboszczem vicegerent radzą,
A chcąc usłużyć dobru powszechnemu,
Doktora tamże do siebie prowadzą.
Każdy z nich daje zdanie po swojemu.
Prałat, gdy postrzegł, że się darmo wadzą,
Biorąc wzgłąbsz rzeczy przez swój wielki rozum,
Rozkazał przynieść vitrum gloriosum.
Ten godny czci puchar bierze w swe ręce i niesie w kierunku miejsca strasznych wydarzeń.
PIEŚŃ SZÓSTA
Puchar ustawiony w odpowiednim miejscu wzbudził tak wielki podziw i zachwyt, że mnisi zapomnieli o walce. Na kielichu wyryte były cztery części roku, które teraz ożyły za sprawą słowa poety przed oczami czytelnika (dygresja). Za sprawą szacownego skarbu oraz wina mnisi – nawet Gaudenty walczący najdłużej i najzajadlej - krzyknęli
„Zgoda!”