Jak się okazało - los bywa przewrotny. Po wojnie kobieta codziennie musiała wchodzić w znienawidzoną ulicę! Jakby tego było mało, każdego dnia musiała przekraczać próg budynku, w którym o mały włos nie straciła życia! Dlaczego? Ponieważ urządzono tam siedzibę ministerstwa, w którym pełniła wysoki urząd.
Kilka lat później Irma wyemigrowała do Francji. Tam często, do późnych lat starości, samotna spacerowała po paryskim bruku i wspominała przeszłość:
(…)wcale nie pamiętała Stucklera ani okratowanej klatki, lecz tylko nieduży gabinet z biurkiem koloru ciemnego miodu, dwoma telefonami, palmą w donicy pod oknem, dywanem, fotelami obitymi skajem, nieduży gabinet pamiętała doskonale, twarz sekretarki, pani Stefy, pamiętała, nade wszystko zaś twarze tych trzech mężczyzn, którzy zachowywali się gruboskórnie i szyderczo, wówczas, w kwietniu roku 1968, kiedy zjawili się w gabinecie, aby ją z niego usunąć.
Nawet nie pozwolili jej zabrać teczki, a także pani Stefa, która odwróciła się twarzą do okna, kiedy Irma przechodziła w towarzystwie mężczyzn przez sekretariat, byli rzeczywistością, życiem spełnionym do końca, a przecież przeciętym gwałtownie, w ciągu jednej chwili, brutalnie i niegodziwie. Pamiętała tylko owych mężczyzn w gabinecie, sylwetkę pani Stefy na tle okna, a także nalane, obrzmiałe i niechętne twarze późniejszych swoich rozmówców, dłonie celników na jej bagażu, dokumentach, książkach i notesach.Od tej pory uważała, że odebrano jej wszystko, ponieważ nazywała się Irma Seidenman.
Wracając do tego popołudnia, gdy siedziała w kawiarni przy ulicy Koszykowej z Müllerem i nie wiedziała, co jeszcze złego spotka ją w Polsce z powodu jej narodowości i religii, powiedziała wtedy, że są różni Niemcy, na co jej wybawca wyznał z obawą:
(…) wiem, że przynależę tutaj. Ale czy ludzie po wojnie, w niepodległej Polsce, także uznają za oczywiste, że ja tutaj przynależę?
Podzielenie się strachem o swoją przyszłość ośmieliło mężczyznę, który w dalszej wymianie zdań na przykładzie Stucklera wyłożył Irmie szczegółową charakterystykę swojego narodu, który według niego był płaski jak deska: Niemcy są prostolinijni. Łaskawa pani pozwoli, że powiem nawet więcej. Niemcy są płascy jak deska! Bez wyobraźni, bez obłudy, bez dwulicowości (…) Stucklerowi kazali Żydów tępić, to ich tępi. Każą mu Żydów szanować, to będzie łaskawą panią całował w rękę i traktował najlepszym, francuskim koniakiem. Dyscyplina, akuratność, rzetelność w każdej robocie. W zbójeckiej robocie także, niestety! (…)Niemcy nie popełniają pomyłek, to nie jest w niemieckim stylu. (…)Brak nam szczypty szaleństwa, myślał, jesteśmy tak bardzo trzeźwi. (…)Być lepszym w każdej dziedzinie, być niedoścignionym - oto niemiecka ambicja. Najpiękniej komponować, najwydatniej pracować, najmądrzej filozofować, najwięcej posiadać, najsprawniej zabijać! (…)Jeśli historia nałoży kiedyś na Niemców obowiązek hipokryzji, staną się najdoskonalszymi hipokrytami pod słońcem.
Uważał Niemców za ludzi współodpowiedzialnych za Hitlera i to całe nieszczęście, jakie w następstwie wojny spotkało Europę.
Müller uważał, że gorzej poradziłby sobie w scenie uwolnienia Irmy z Moskalem, ponieważ ma on inne cechy charakteru: jest obłudny i nieobliczalny. Bohater bardzo bał się Rosjan, Sybiru i niewoli, dlatego też jesienią 1944 roku wyjechał z Polski. Nie chciał żyć w kraju rządzonym przez naród, któremu nie ufa i który wyznaje odrażający komunizm.
Resztę życia spędził samotnie, po kilku latach biedy już bez trosk materialnych, lecz milczący i nierozumiany, wciąż z głową obróconą ku Polsce, której nowe cierpienia przejmowały go smutkiem.
XII.
Gdy nagle w mieszkaniu Pawełka Kryńskiego rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi, jego matka pomyślała, że po jej syna przyszło gestapo.
Pomyślała, że jeśli to prawda, to jej dziecko podzieli los jej męża, który od trzech lat przebywał w obozie jenieckim w Niemczech, pojmany w kampanii wrześniowej.
Nagle strach kobiety ustąpił miejsca uldze – przypomniała sobie, że zgodziła się przygarnąć na kilka dni czteroletnią córeczkę znajomego mecenasa. Pani Kryńska udzieliła dziewczynce schronienia i pomocy, otoczyła ją troskliwą opieką. Tymczasem Pawełek rozmyślał o swoim przyjacielu Heniu, który odmawiał ukrywania się u Flisowskiego.
XIII.
Kolejarz Filipek działający dzielnie w konspiracji oraz pracujący w tajnej drukarni (udaje mu się z wyżymaczki domowej skonstruować drukarkę!), cieszy się z ocalenia pani Irmy.
Wracając do domu, rozmyśla nad losem swojego znajomego Pawełka. Uważa, że chłopak doczeka dobrych czasów wolnej, sprawiedliwej i demokratycznej Polski: dla wszystkich Polaków, Żydów, Ukraińców, a nawet dla Niemców.
Daje młodszemu koledze w myślach wiele cennych rad, na przykład: Komunistów zwalczać należy, Pawełku, to gawiedź niebezpieczna, podstępna, ale nigdy pałką, nigdy pałką!
Bohater ma nieco inny, mniej optymistyczny nastrój, gdy zimą 1948 roku spotkał się z Kryńskim. Rozgoryczony i zawiedziony twierdzi, że wszystko w Polsce jest ześwinione, oczywiście z winy komunistów: Jak komunista czegoś dotknie, zaraz ześwini.
XIV.
Ojciec małej Joasi, mecenas Fichtelbaum zostaje zastrzelony w swoim mieszkaniu. Przed śmiercią wydawało mu się, że słyszy głos swojego ojca Maurycego i widzi go przy oknie. Gdy podniósł oczy, na lufie pistoletu zobaczył miły, pogodny blask słońca, padającego do dużego pokoju przez okna wyglądające na ogród, pole jęczmienia i odległy las. Przy oknie stał tata mecenasa, z brodą, w kapeluszu cesarskich dostawców dworu, z dewizką zegarka na wysokości talii i okularami, dyndającymi na łańcuszku pod rozłożystą, ciemną brodą. Tata trzymał mecenasa za rączkę, a mecenas też był w kapeluszu na głowie i też miał czarną, piękną brodę, spływającą na piersi, chociaż był jeszcze małym chłopczykiem.
XV.
Poznajemy historię filologa klasycznego Adama Kordy. Bohater dawał lekcje łaciny i greki. Urodził się na wsi pod Kielcami w bardzo biednej rodzinie. Nikogo nie zdziwiło ani nie zaniepokoiło, gdy mając zaledwie dziesięć lat wyruszył w świat.
Pracował przy budowach, przy studniach, przy koniach. Często głodował, a cierpienie nie było mu obce. Mimo tego uczył się z chłopską zaciętością. Mieszkał w komórkach w zamian za rąbanie drzewa czy noszenie wody, żywiąc się w garkuchniach za mycie naczyń i podłóg. Opłaciło się - ukończył gimnazjum klasyczne z wyróżnieniem i dostał się na bezpłatne studia: Jego Golgota trwała dwadzieścia lat, bo na domiar wszystkiego musiał przebiedować Wielką Wojnę i rok 1920. Dopiero później stanął na nogi, ale zawsze żył w biedzie, dumny i samotny, doktor filozofii, filolog klasyczny, syn parobków bez ziemi, co własną pracą, determinacją, siłą charakteru wydźwignął się nie tylko ponad swój stan, ale ponad miliony innych ludzi, pod szczęśliwszą gwiazdą urodzonych. Wszystko zawdzięczał sobie i niczego od świata nie potrzebował. Zadowalał się skromną egzystencją, środki czerpał z dorywczego nauczania łaciny i greki, imał się także innych zajęć, bo żadnej pracy się nie bał, bo już wszystkiego zaznał w młodości. Nie lubił świata, który był mu dany. Opuścił więc świat ludzi i rzeczy widzialnych, przeniósł się do ciepłych, słonecznych krajów antyku.
Pewnego wieczoru, już jako dojrzały mężczyzna, oczekiwał w oknie pojawienia się swojej sąsiadki – pani Marii Magdaleny Gostomskiej. Gdy ujrzał nadchodzącą kobietę, ogarnęła go radość.
XVI.
Henio po raz ostatni widzi się z Pawełkiem, ponieważ ten wkrótce weźmie udział w powstaniu i po wojnie zostanie internowany.
W czasie tej rozmowy oznajmia Kryńskiemu, że wraca do getta, mimo iż jest pewien, że już nie wyjdzie stamtąd żywy…
Paweł zapamiętał z tego spotkania każdą chwilę. Gdy się rozstali, doznał wrażenia jakiegoś początku, co uświadomiło mu, że czeka go jeszcze wiele pożegnań, a nielicznych powrotów:
Odszedł. I zaraz zniknął. Paweł spojrzał w niebo. Było bardzo niebieskie, kwietniowe. Tylko gdzieś na skraju, ponad dachami, przesuwała się powoli brudna smuga zagłady. Czy to możliwe, że już wtedy doznał wrażenia jakiegoś początku, nie końca? Czy to możliwe, by właśnie w chwili, gdy sylwetka Henryka znikła mu z oczu, zrozumiał, że oto rozpoczyna się nowy rozdział, który trwać będzie już bez końca, przez całe życie? Później był o tym przekonany. Właśnie tamtego dnia, myślał później wielokrotnie, zrozumiałem, że zaczyna się czas rozstań, pożegnań i wiecznych trwóg. (…)Czemu jednak później, po latach, pamiętał nie tylko postać chłopca w dwurzędowej jesionce, znikającą za rogiem ulicy, by już nigdy więcej nie zjawić się w świecie żywym, lecz również tę brudną smugę dymu na niebie, jak rdzawą szmatę rozwieszoną ponad dachami warszawskich domów? Dlaczego niebo nad jego głową miało od tamtej chwili już zawsze wydawać się brudne, spłowiałe, nawet jeśli rozświetlała je czasem jakaś heroiczna pożoga?
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 -