W mieszkaniu sędziego Romnickiego odbywa się rozmowa o wojnie i wolności z bogatym krawcem i kolekcjonerem dzieł sztuki - Apolinarym Kujawskim. Okazuje się, że adwokat chce sprzedać gościowi zbiór swoich obrazów, między innymi ten z Faunem, ponieważ zmusza go do tego trudna sytuacja finansowa.
Rolę pośrednika w tej transakcji pełni Paweł Kryński. Zdradza Kujawskiemu tożsamość osób, które – podobnie jak Romnicki - chcą pozbyć się obrazów.
W czasie rozmowy sędzia zdradza swoje poglądy na temat Polski. Uważa, że jego ojczyznę czeka wiele trudnych chwil. Nie daje się nabrać na nadzieję wyzwolenia, ponieważ jest na tyle świadomy położenia kraju, iż zdaje sobie sprawy z ułudy takiej wolności:
Nam powinno zawsze o Polskę chodzić, o polskość, o wolność naszą. Żaden tam pokój europejski, koszałki-opałki dla idiotów, ale Polska – mówi Kujawskiemu.
II.
Dziewiętnastoletni Pawełek Kryński jest świeżo upieczonym maturzystą, który świadectwo dojrzałości zdobył na tajnych kompletach.
Chłopak jest zakochany w dwóch kobietach: w osiemnastoletniej Monice – dziewczynie poznanej na tajnym uniwersytecie, którą idealizuje i uważa za przyszłą żonę (potem ona ginie w powstaniu). Drugą wybranką serca Pawełka jest pani Irma Seidenman – trzydziestosześcioletnia wdowa po wybitnym lekarzu i naukowcu mieszkająca obok Kryńskiego, bohaterka prawie wszystkich jego snów odkąd skończył zaledwie trzynaście lat, obiekt jego skrywanych uczuć.
Bohater od dawna przyjaźni się z synem żydowskiego adwokata, Heniem Fichtelbaumem, który w szkole wykazywał matematyczne uzdolnienia. Sympatia chłopców została brutalnie przerwana, gdy w 1940 roku Henio razem z rodziną musiał się przeprowadzić do getta. Chłopiec stracił tam matkę, a po dwóch latach postanowił uciec z wydzielonego obszaru.
Po przedostaniu się na aryjską stronę, zjawił się u Pawła. Przyjaciel nie zawiódł uciekiniera i znalazł mu kryjówkę na strychu u starego zegarmistrza Flisowskiego. Henio mieszkał tam przez dwa miesiące, potem zbuntował się przed życiem w zamknięciu i nie wrócił z jakiegoś wyjścia do miasta. Nikt nie wiedział, gdzie przebywał.
III.
Trzydziestosześcioletnia Irma Seidenmanowa jest polską Żydówką, znalazła się w więzieniu na Alei Szucha. Jest wdową po sławnym doktorze rentgenologu, Ignacym Seidenmanie. Po jego śmierci na raka w 1938 roku, zajęła się porządkowaniem jego bogatego archiwum naukowego. W dalszej pracy przeszkodził jej wybuch wojny. Wówczas przeniosła cenne archiwa u przyjaciół w willi w Józefowie i zajęła się budowaniem nowej tożsamości, by uniknąć zamknięcia w getcie.
By uchronić się przed aresztowaniem i zdemaskowaniem, zmienia trzykrotnie dokumenty i miejsce zamieszkania. W końcu osiadła w okazałej kawalerce na Mokotowie jako Maria Magdalena Gostomska – piękna blondynka, wdowa po polskim oficerze. Dysponowała stosunkowo dużym kapitałem w biżuterii i złotych dolarach.
Niestety, została rozpoznana, gdy wychodziła pewnego dnia z bramy przy ulicy Kruczej. Wówczas to natknęła się na żydowskiego fordansera i konfidenta - Bronka Blutmana, trudniącego się wydawaniem ludności żydowskiej Niemcom w nadziei na ocalenie własnego życia. Choć próbowała go przekupić, on nie chciał pieniędzy. Powtarzając, że ma swój zadany kontyngent i zabiera ją teraz tam, gdzie trzeba, zawiózł ją do gestapo. Nie pomogły stanowcze zaprzeczanie Irmy, że nazywa się Gostomska i nie wie, o co chodzi.
Na szczęście podczas jazdy na policję kobiecie udało się przekazać rikszarzowi poufną informację z adresem jej sąsiada - dr. Adama Kordy i prośbą o przekazanie wiadomości o jej omyłkowym zatrzymaniu i posądzeniu o to, że jest Żydówką.
Podczas przesłuchania na gestapo w pokoju Stucklera zatrzymana okazała swoje doskonale podrobione dokumenty i udałoby się jej wyprowadzić śledczych w pole, gdyby nie srebrna papierośnica z inicjałami I.S., jaką przy niej odnaleziono! Wówczas Bronek oświadczył, że znał osobiście żydowskiego doktora Ignacego Seidenmana.
Siedząc samotnie w celi, Irma rozmyślała nad tak zwaną złośliwością rzeczy martwych:
Siedziała w klatce i to, co przydarzyło się w ciągu przedpołudnia, było teraz jej najprawdziwszym życiem.
Papierośnica, pomyślała. Zawsze i o wszystkim decyduje drobiazg. Papierośnica, bez której można doskonale żyć i wcale jej nie zauważyć. Człowiek jest więc tylko przedmiotem pośród przedmiotów. Papierośnica. Irma była pewna, że gdyby nie to przeklęte, metalowe pudełeczko, zostałaby zwolniona. Wygląd oraz dokumenty świadczyły na jej korzyść. (…) miał papierośnicę. Gdyby nie miał tej papierośnicy, zwolniłby Irmę Seidenman. Tego była niemal pewna.
Umrzeć z powodu takiej błahostki, pomyślała, to doprawdy niesprawiedliwe. Wcale nie miała uczucia, że umrze jako żydówka, ponieważ nie czuła się żydówką i w żadnym razie nie uważała żydostwa za ułomność, lecz przekonana była, że umrze z powodu papierośnicy. I ta myśl wydała się jej śmieszna, głupia, zła i nienawistna.
IV.
Henryk Fichtelbaum był Żydem. Znalazł sobie nowe schronienie. Wszedł do wygódki znajdującej się przy ulicy Brzeskiej, zamknął na zasuwkę od wewnątrz i zaczął kontemplować swoje położenie. Od trzech dni nie miał nic w ustach. Wspominał swojego ojca, mecenasa Fichtelbauma, którym mimo iż dawno porzucił religię mojżeszową i nie utrzymywał kontaktów z Żydami, w 1940 roku musiał podzielić ich los. Zostawił więc piękne, duże mieszkanie przy ulicy Królewskiej i wraz z rodziną przeniósł się do getta. Cały czas miał świadomość, że jego i najbliższych spotka tam jedynie śmierć, na którą nie trzeba było długo czekać – wkrótce umarła jego żona. Po tym wydarzeniu młody Henio zdezerterował z getta i ukrywał się w Warszawie, w czym wytrwale pomagał mu oddany kolega Paweł.
Siedząc w wychodku, Fichtelbaum snuł dalej swoje wspomnienia. Pewnego dnia odważył się wejść do cukierni przy ulicy Marszałkowskiej:
(…) wzbudził najpierw dyskretne zaciekawienie, później popłoch, wreszcie gwałtowną reakcję jakiegoś mężczyzny, który wykrzyknął! "Żyd je ciastko!". Reakcja zebranych w kawiarni była natychmiastowa: Kilka osób w pośpiechu opuściło cukiernię, kelner zawołał - "O, Jezu! Teraz nas wszystkich pozabijają!". Tylko jakiś starszy pan zachował spokój i wyjaśnił przerażonym zebranym, że nie ma powodu do takiej wrzawy: - Najpierw i tak pozabijają Żydów, a potem nas, nie ma więc żadnego powodu do paniki, niech ten młodzieniec zje ciasteczko, gotów jestem za niego zapłacić, proszę nie popadać w podniecenie oraz prostrację, zachować godność, trwa wojna, jesteśmy skazani, chyba że Adolf Hitler wyzionie ducha w sposób niespodziewany, czego mu zresztą serdecznie życzę, więc dajcie spokój, nic się nie stało, tu jest Polska, póki co tu jeszcze jest Polska, i proszę mi nie odbierać tej nadziei.
Po opuszczeniu cukierni Henryk natychmiast opuścił Warszawę. Całą zimę spędził w lesie, ukrywając się u prostego chłopa, który go karmił, poił i przeklinał jego Żydostwo, które sprawia ludziom tak wiele kłopotów, trosk i dolegliwości.
Chłopak musiał jednak wrócić do stolicy, gdy pod koniec zimy Niemcy zaczęli przeczesywać teren w poszukiwaniu partyzantów.
Po powrocie do Warszawy Henio spał na strychach, klatkach schodowych, w bramach i na wysypiskach śmieci, żywiąc się tym, co wyżebrał u ludzi. Wtedy już był pewien, że nie ma żadnych szans i niebawem będzie musiał umrzeć.
Rozmyślania przerywa mu próba wdarcia się do wychodka przez jakiegoś mężczyznę, który na szczęście po chwili odszedł zdenerwowany.
Gdy wszystko wskazywało na to, że w pobliżu nie kręci się gestapo ani konfidenci, następnego ranka Henio zdecydował się opuścić ustęp. Spotkał na podwórzu przy studni prostytutkę, która zabrała go do siebie, nakarmiła, umożliwiła odpoczynek i spędziła z nim noc. Wszystko to spowodowało, że chłopak poczuł się na tyle dojrzały, że postanowił wrócić do getta aby przyjąć swoje przeznaczenie z podniesioną głową:
Nie jestem dzieckiem, myślał, nie jestem chłopakiem. Nie będę dłużej uciekał. Teraz wyjdę naprzeciw temu, co zostało zapisane w księgach.
V.
Na Podwalu Paweł Kryński spotyka się z Kujawskim, któremu przekazuje informacje o pewnym jegomościu, który chce sprzedać XVIII-wieczne miniatury. Rozmowę przerywa im konieczność udania się do domów, ponieważ zbliżała się godzina policyjna. W czasie powrotu chłopak cały czas myśli o zaginięciu Henryka oraz o znajomym dozorcy, którego przed kilkoma minutami zabili Niemcy.
VI.
Gdy siostra Weronika miała zaledwie siedemnaście lat, dwa razy ukazał się jej Pan Jezus, nakazując, by zajęła się nawracaniem Murzynów.
Kobieta została więc zakonnicą. Uczyła dzieci katechizmu, ponieważ chciała je przybliżyć do Boga. Mimo tej zacnej misji żydowskie maluchy traktowała oschle i z dystansem:
Chciała doprowadzić do Boga wszystkie dzieci ziemi, bliskie i dalekie, białe, czarne, żółte, a nawet jeszcze bardziej egzotyczne. Jeśli była w jej sercu jakaś oschłość, to chyba tylko wobec dzieci żydowskich, bo co innego znaczy nie poznać wcale, a co innego poznać i podeptać. Czarne buzie dalekich Murzynków znajdowała siostra Weronika jako niewinne, bo jeszcze nie tknięte palcem prawdy. Smagłe twarzyczki dzieci żydowskich nosiły na sobie piętno tego wyznania i nienawiści, z jaką się spotkał Zbawiciel pośród ludu Izraela. To byli ci, którzy odrzucili Boga, nie dali wiary słowom Jego Syna. Wysoki mur nieufności oddzielił siostrę Weronikę od dzieci żydowskich. Emanowała z nich obcość. Kiedy szła ulicą, wysoka, duża, stawiając na chodniku swoje mocne, męskie stopy, żydowskie dzieci uciekały przed nią. Jej biały kornet, jak wydęty żagiel łodzi, płynął pośród czarnych, pierzchliwych czółenek żydowskich. Nigdy nie przybijały do jej burty, a ona nigdy nie wpływała do ich gwarnych zatok.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 -