Szczególnie dotkliwie przeżył likwidację Polskiej Partii Socjalistycznej w 1948 roku, do której z taką radością należał.
Wkrótce potem zmarł w samotności. W pogrzebie uczestniczyło niewiele osób z jego dalszej rodziny i kilkoro najbliższych znajomych.
Wojnę przeżyła także Irma Seidenmanowa. Choć starała się zapomnieć o przykrościach, jakich doświadczyła na gestapo, to jednak po zakończeniu walki przez dwadzieścia pięć lat pracowała na wysokim stanowisku w ministerstwie oświaty, w dawnej siedzibie hitlerowskiej policji. Bohaterka pracowała z oddaniem, nie szczędząc sił, by jej ukochana Polska nadrobiła zaległości i dogoniła zachodnich sąsiadów.
Na nic się zdało jej poświęcenie. W marcu 1968 roku do jej gabinetu weszło trzech mężczyzn z Urzędu Bezpieczeństwa i kazało jej natychmiast opuścić miejsce pracy. Z powodu nasilonych represji antysemickich musiała opuścić Polskę. Nie mogła zrozumieć tego faktu, bo czuła się Polką, a nakaz wyjazdu przeżyła bardziej niż noc spędzoną w gestapo, co potwierdzają jej słowa, gdy jako staruszka wspominała swoją przeszłość:
(…)wcale nie pamiętała Stucklera ani okratowanej klatki, lecz tylko nieduży gabinet z biurkiem koloru ciemnego miodu, dwoma telefonami, palmą w donicy pod oknem, dywanem, fotelami obitymi skajem, nieduży gabinet pamiętała doskonale, twarz sekretarki, pani Stefy, pamiętała, nade wszystko zaś twarze tych trzech mężczyzn, którzy zachowywali się gruboskórnie i szyderczo, wówczas, w kwietniu roku 1968, kiedy zjawili się w gabinecie, aby ją z niego usunąć. Nawet nie pozwolili jej zabrać teczki, a także pani Stefa, która odwróciła się twarzą do okna, kiedy Irma przechodziła w towarzystwie mężczyzn przez sekretariat, byli rzeczywistością, życiem spełnionym do końca, a przecież przeciętym gwałtownie, w ciągu jednej chwili, brutalnie i niegodziwie. Pamiętała tylko owych mężczyzn w gabinecie, sylwetkę pani Stefy na tle okna, a także nalane, obrzmiałe i niechętne twarze późniejszych swoich rozmówców, dłonie celników na jej bagażu, dokumentach, książkach i notesach.
Irma wyjechała do Francji, skąd nigdy nie wróciła mimo próśb Pawła Kryńskiego, który wielokrotnie ją odwiedzał i namawiał do zmiany decyzji. Marzec 1968 roku traktowała jako najbardziej wstydliwy i odrażający punkt na mapie najnowszej historii Polski, który ograbił ją z tego, czego nie odebrała jej nawet II wojna światowa – z poczucia godności i człowieczeństwa.
Wojnę przeżyli nie tylko ludzie „wartościowi”, inteligentni i pozytywni. Nową szansę otrzymali także bandyci, którzy w powieści są reprezentowani przez Wiktora Suchowiak oraz Pięknego Lola. Do ponownego spotkania tych przestępców doszło dwadzieścia lat po ich bójce w bramie jednej z kamienic, mającej miejsce przy okazji odbijania małej Joasi z getta.
Spotkali się, gdy Wiktor wyszedł z więzienia jako człowiek przedwcześnie postarzały, wyrzutek i reakcjonista i z racji inicjatywy władz państwowych, ożywionych misją naprawiania natury ludzkiej, dostał skierowanie do pewnej fabryki materiałów budowlanych na stanowisko obsługującego betoniarkę. Gdy wszedł do gabinetu kierownika działu personalnego, okazało się, że jest nim… Piękny Lolo! Bohaterowie natychmiast się rozpoznali. Po długiej i dosyć ostrej wymianie zdań, wypełnionej wulgaryzmami i groźbami (Jak oni zaczną grzebać koło ciebie, gnoju jeden, to już się nie wymkniesz. Czy mi uwierzą? Pewnie, że uwierzą. W nich jest cholernie dużo tęsknoty do wymierzania sprawiedliwości. Żadna partia ci nie pomoże, żadne stanowisko), Suchowiak wyszedł z pokoju z pokaźną sumą w kieszeni i skierowaniem do lepiej płatnej pracy w innymi przedsiębiorstwie.
Ten epizod świadczy o tym, że po wojnie wysokie stanowiska obsadzano zwykłymi przestępcami, konfidentami mającymi na sumieniu wiele ludzkich żyć.
Ostatnią bohaterką, która przeżyła wojnę, jest Joasia Fichtelbaum, siostra Henia zmarłego w getcie.
Czteroletnią dziewczynkę z ogrodzonego piekła wyprowadził na polecenie jej ojca Wiktor Suchowiak. Mężczyzna przekazał ją najpierw pod opiekę Kryńskich, a potem zajął się osieroconą dziewczynką sędzia Romnicki – przedwojenny przyjaciel jej ojca (notabene polski mecenas także przeżył wojnę - po okupacji został aresztowany, opuściwszy więzienie w 1956 roku, do śmierci mieszkał u dalekich krewnych w małym prowincjonalny miasteczku, cały czas rozpamiętując przeszłość:
Pamiętał wszystko, do najdrobniejszych szczegółów. Owocarnię, gdzie przy wejściu syczał saturator, a sprzedawca wynurzał się spoza kiści winogron, aby powitać klienta. Stuk maszyn do szycia firmy Singer w zakładzie krawieckim Mitelmana na ulicy Bielańskiej. Wyroki, jakie ferował w imieniu Rzeczypospolitej, której ostoją miała być sprawiedliwość, a on traktował to poważnie i dlatego wciąż spierał się z Bogiem, prawami i własnym sumieniem, bo wiedział, że trzyma w rękach losy ludzkie. Deseń tapet w swym pokoju sypialnym i kształt nożyków do owoców. Nieprzespane noce i długie nocne rozmowy, kiedy Bóg i diabeł odwiedzali go, by gawędzić o zbrodni i karze, zbawieniu i potępieniu dusz. Pamiętał prawdę).
Joasia trafiła pod opiekę siostry Weroniki. Stała się Marysią Wiewiórą, osieroconą katoliczką spod Sanoka. Ukończywszy dwadzieścia lat, wyjechała do Izraela i tam, jako Miriam Wewer, spędziła resztę życia, stając się nacjonalistką czerpiącą satysfakcję z dręczenia Palestyńczyków przez izraelskich ekstremistów, czego dowodzi jej reakcja na widok Żydów wyważających drzwi palestyńskich domów, wyrzucających z nich kobiety i dzieci:
Wtedy w jej sercu obudziła się jakaś dzika, krzykliwa radość, jakby nareszcie coś wypełniało, jakieś oczekiwanie tysiącleci, jakby wypełniało się marzenie zakneblowane w pokoleniach Izraela, które przepalało do cna umęczone ciała milionów Żydów Europy i Azji, przez całe wieki ożywiało te gromady wiecznych wędrowców, mrocznych, ciemnych, zalęknionych, żarliwych, przeklętych i zarazem wybranych. Była zdania, że w końcu nadeszła chwila wyrównywania rachunków.
Choć miała męża oraz dziecko, nigdy nie otrząsnęła się z wojennego koszmaru, stając się osobą skłonną do ironicznego postrzegania świata.
strona: - 1 - - 2 - - 3 -