Rozdział IX – W katedrze
Pozycja Józefa w banku była coraz słabsza, co znalazło odzwierciedlenie w przejmowaniu przez wicedyrektora większości jego obowiązków. Kontrolował on też jego biuro, bądź też wysyłał go do miasta w celu załatwienia jakiś mniej ważnych spraw.
Pewnego dnia K. otrzymał polecenie, aby pokazać kilka zabytków włoskiemu klientowi banku. Umówili się na godzinę dziesiątą w katedrze. Przed umówionym spotkaniem K. postanowił jeszcze powtórzyć przydatne zwroty. Mimo przeziębienia i złego samopoczucia, punktualnie o dziesiątej stawił się w umówionym miejscu. Czekając na gościa oglądał album z zabytkami, a potem świecąc kieszonkową latarką, obrazy wiszące na ścianach świątyni.
Gdy przystanął na ambonie zauważył, że patrzy na niego sługa kościelny. K. poszedł za nim w stronę głównej nawy, aż do małej, bocznej ambony oświetlonej niewielką lampką, przy której stał ksiądz. Gdy ten ujrzał K., wszedł na ambonę i zwrócił się do niego, powstrzymując go tym samym przed opuszczeniem katedry. Okazało się, że jest on kapelanem więziennym. Poinformował Józefa, że jego sprawa wygląda źle i że raczej nie zakończy się pomyślnie, gdyż sąd uważa go za winnego. K. prosił go, aby zszedł na dół.
Kapelan opowiedział mu pewną przypowieść o chłopie, który przez całe życie pragnął dostać się do budynku sądu, do którego wejścia bronił odźwierny. Dopiero przed śmiercią owy chłop dowiedział się, że drzwi były przeznaczone tylko dla niego, podobnie jak siedzący przed nimi odźwierny. Ta przypowieść miała uświadomić K., że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Odźwierny wypełniał jedynie swoje obowiązki, zaś chłop z własnej woli wybrał wyczekiwanie. Józef na pożegnanie usłyszał od kapelana, że on także należy do sądu.
Rozdział X – Koniec
Dzień przed trzydziestymi pierwszymi urodzinami Józefa, wieczorem, odwiedziło go dwóch mężczyzn ubranych na czarno. K. myślał, że to aktorzy, dlatego zapytał ich, z jakiego teatru zostali przysłani. Gdy wyszedł razem z nimi z pensjonatu, zrozumiał, kim są w rzeczywistości. Prowadzili go pod ręce tak, jakby był chory. K. próbował im się opierać, jednak byli silniejsi od niego. Gdy w pewnym momencie na ulicy spostrzegł pannę Burstner, postanowił, że do końca zachowa swą godność. Dlatego przestał się opierać i zaczął sam nadawać kierunek ich marszowi. Nie zatrzymał się nawet przed patrzącym na nich podejrzliwie policjantem. W czasie marszu dwaj mężczyźni milczeli. W końcu doszli do opustoszałego kamieniołomu za miastem, gdzie rozebrali K. i przygotowywali go do egzekucji. Józef był świadomy tego, co go czeka. Czuł, że nadchodziły jego ostatnie chwile. Mimo tego jednak był zadowolony ze swojej postawy.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 - - 8 - - 9 -