Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
Rozdział I – Aresztowanie
Pewnego ranka Józef K. obudził się i zamiast kucharki Anny ujrzał nieznanego, ubranego na czarno mężczyznę, który poinformował go, że jest aresztowany. Zdenerwowany bohater wbiegł do drugiego pokoju, gdzie także czekał na niego obcy mężczyzna. Doradzono mu, aby z uwagi na toczące się w jego sprawie dochodzenie oddał swoje rzeczy na przechowanie. Jednak bohater nie skorzystał z tej rady.

Początkowo K. wydawało się, że ktoś z okazji jego trzydziestych urodzin robi mu kawał. Dlatego spokojnie wrócił do pokoju po dokumenty, znalazł jednak tylko metrykę urodzenia. W tym samym czasie w pokoju obok jego śniadanie spokojnie jedli dwaj strażnicy – Willem i Franciszek. Józef domagał się od nich pokazania nakazu aresztowania, niestety ci takiego nie mieli. Przypomnieli mu jednak o tym, iż musi się im podporządkować. Byli oni jedynie skromnymi funkcjonariuszami sądowymi, a ich obowiązkiem było pilnowanie aresztowanego aż do momentu udowodnienia mu winy. Józef K. rozmyślał nad swoim wcześniejszym przekonaniem, że nie zrobił nic złego. Nie mógł zrozumieć, jak w państwie prawa może dojść do takiej sytuacji.

Został skierowany przez dwóch mężczyzn do pokoju panny Burstner, która od niedawna mieszkała w pensjonacie pani Grubach. Tam zastał trzech mężczyzn i nadzorcę, którzy oglądali zdjęcia. Również nadzorca nie potrafił mu wyjaśnić o co jest oskarżony. Zezwolono mu na skontaktowanie się z jego przyjacielem Hastererem, który był prokuratorem, ale nie skorzystał z tego. Jak się później okazało, owi trzej mężczyźni byli urzędnikami banku, w którym K. pracował jako starszy prokurent. Poinformowano Józefa, że o terminie przesłuchania zostanie powiadomiony później, zaś sytuacja, w której się znalazł nie powinna przeszkodzić mu w normalnej pracy w banku.

K., aby nie spóźnić się jeszcze bardziej do pracy, wziął taksówkę. Zaprosił do niej również trzech mężczyzn pracujących razem z nim w banku. Po powrocie do domu postanowił porozmawiać z panną Burstner, której jednak nie zastał. Zaś właścicielka pensjonatu, pani Grubach, uważała, iż jego aresztowanie było jedynie pomyłką i nie należy się tym przejmować. Jej zdaniem również częste nieobecności panny Burstner nie przynoszą dobrej sławy jej pensjonatowi.

Gdy przed dwunastą stenotypistka wróciła do domu, czekał na nią K. Zaprosiła go do siebie i zgodziła się na rozmowę. Bohater przeprosił za to, że rano z jego winy w jej pokoju znajdowała się komisja śledcza. Zaproponował, aby została jego doradcą w czasie trwania procesu. Panna Burstner zgodziła się, mimo iż nie wiedziała, za co go aresztowano.
Józef K. wrócił do swojego pokoju zadowolony z udanego spotkania.

Rozdział II – Pierwsze przesłuchanie
Pewnego dnia Józef otrzymał w pracy telefon, z którego dowiedział się, że w najbliższą niedzielę odbędzie się przesłuchanie, na które ma się stawić w budynku sądu znajdującym się na przedmieściu. Z tego powodu bohater musiał odrzucić zaproszenie zastępcy dyrektora na niedzielną przejażdżkę łodzią, mimo iż bardzo mu na nim zależało. K. nie otrzymał żadnych wskazań co do godziny przesłuchania, postanowił więc udać się na nie o godzinie dziewiątej, gdyż uznał, że będzie ona najodpowiedniejsza.

Gdy dotarł na ulicę Juliusza, w jednej z zaniedbanych kamienic próbował odnaleźć salę sądową. Wszedł na dziedziniec przez szeroką bramę. Stały tam samochody ciężarowe, które należały do różnych firm, a które K. znał z przeprowadzanych transakcji bankowych. Wszedł do pierwszej z czterech klatek schodowych. W tym momencie przypomniała mu się wypowiedź Willema, że
„wina sama przyciąga sąd”.
Postanowił udawać, że szuka stolarza imieniem Lanz, aby móc zaglądać do mieszkań. Nazwisko to pochodziło od kapitana, siostrzeńca pani Grubach. Jednak nikt z mieszkańców nie znał takiego człowieka.

Dopiero na piątym piętrze trafił na salę przesłuchań. Młoda praczka, która otworzyła mu drzwi, zaprowadziła go do pokoju, w którym wszyscy zebrani ubrani byli w czarne surduty. Józef miał wrażenie, że znajduje się na partyjnym zebraniu. Z tłumu wyróżniał się gruby urzędnik, siedzący na podium, który zganił K. za spóźnienie. K. nie próbował nawet wytłumaczyć powodów swego spóźnienia, gdyż na sali dał się słyszeć szmer odzwierciedlający nieprzychylne do niego nastawienie. Sędzia śledczy poinformował go, że wyjątkowo przesłucha aresztanta, ale po raz kolejny nie życzy sobie spóźnień. Gdy sędzia zapytał Józefa, czy ten jest malarzem, K. najpierw zaprzeczył, a potem zaczął dowodzić, że całe postępowanie wszczęte przeciw niemu jest fikcją. W czasie swojej wypowiedzi uderzał nawet ręką w stół. Wyrażał także swoje podejrzenie, że za całą sytuację odpowiedzialna była jakaś organizacja, która utrzymywała państwową biurokrację. Według niego organizacja ta wydawała nakazy aresztowania niewinnych ludzi oraz popierała korupcję wśród urzędników. Przemówienie K. zostało nagle przerwane przez krzyk. Okazało się, że to jakiś mężczyzna ciągnął praczkę w kąt sali, na której odbywało się przesłuchanie. Bohater chciał jej pomóc, ale drogę zastąpił mu tłum. Zebrani ludzie pod czarnymi surdutami mieli odznaczenia państwowe, co zdaniem K. było dowodem na to, iż są szpiclami. Gdy K. chciał opuścić salę, drzwi wyjściowe zasłonił mu sam sędzia. Stwierdził on, iż takie zachowanie pozbawia K. wszelkich korzyści płynących z przesłuchania. Jednak mimo tych słów Józef K. roześmiał się sędziemu prosto w twarz i wyszedł ku zaskoczeniu zebranego tłumu.

Rozdział III – W pustej sali posiedzeń
Przez kolejny tydzień K. oczekiwał na zawiadomienie o kolejnym przesłuchaniu. Gdy jednak go nie otrzymał, postanowił wybrać się w niedzielę do sądu. Podobnie jak za pierwszym razem zastał tam praczkę, która poinformowała go, że dzisiaj sąd nie urzęduje. Kobieta opowiada mu o sobie. Mówiła mu m. in., że jej mąż jest woźnym sądowym i że to oni wynajmują swoje mieszkanie sądowi na czas posiedzeń. Wyjawiła mu również, iż musiała znosić nagabywania samego sędziego i studenta Bertolda, którym się bardzo podoba, bo w przeciwnym razie ona i jej mąż straciliby posadę. Od sędziego otrzymywała różne podarki za sprzątanie jego pokoju, zaś student w przyszłości mógł osiągnąć wysokie stanowisko.


Kobieta pokazała Józefowi księgi sądowe, które ku zdziwieniu K. okazały się być bogato ilustrowanymi książkami pornograficznymi. Tytuł jednaj z nich brzmiał „Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia”. Praczka zaoferowała K. swą pomoc w jego procesie, gdyż dobrze znała sędziego śledczego. Jednak K. odmówił przyjęcia pomocy. Poprosił jedynie, aby powtórzyła sędziemu, że nie zamierza on dawać nikomu żadnych łapówek, a swą obroną zajmie się sam.

Nagle do pokoju wszedł Bertold, student, który nagabywał praczkę. Wezwał ją do siebie kiwnięciem palca. Tym razem jednak przyszedł po nią z polecenia sędziego. Józefowi także podobała się praczka, dlatego postanowił odebrać ją studentowi i skorumpowanemu systemowi sądowniczemu. Student pochwycił praczkę na ramiona i ruszył w stronę korytarza. K. pośpieszył za nimi. Zobaczył kartkę z napisem „Wejście do kancelarii sądowych”. Gdy tylko tam wszedł, ujrzał ludzi ubranych na czarno i oczekujących na informacje w swoich sprawach. Byli oni podobnie jak on oskarżonymi. Wśród nich znajdował się mąż praczki, który skarżył się na to, że nie może nic zrobić, aby zapobiec zdradzie małżeńskiej i dlatego prosi K. o pomoc. Bohater oglądając wnętrza kancelarii poczuł się bardzo przygnębiony i chciał jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Nagle zrobiło mu się słabo. Pomocy udzieliła mu jedna z pracownic kancelarii, która także wyjaśniła mu, iż takie osłabienie towarzyszy każdemu, kto po raz pierwszy odwiedza kancelarię, a co spowodowane jest niezbyt czystym powietrzem. Siedzącego na krześle Józefa K., gdy ten tylko poczuje się lepiej, zamierzał wyprowadzić na zewnątrz elegancko ubrany mężczyzna. K. był zażenowany swoim stanem. Nie mógł utrzymać się na własnych nogach, dlatego został niemal wyniesiony na zewnątrz. Świeże powietrze sprawiło, że poczuł się lepiej. Już o własnych siłach oddalił się od przygnębiającego miejsca.

Rozdział IV – Przyjaciółka panny Burstner
K. kilkakrotnie próbował skontaktować się z panną Burstner. Wysłał do niej nawet dwa listy – na adres domowy i do biura, jednak na żaden z nich nie otrzymał odpowiedzi. Stenotypistka wciąż go ignorowała. W niedzielę rano zauważył, że panna Montag, która wynajmowała pokój u pani Grubach, przeprowadzała się do panny Burstner. Gdy tylko gospodyni przyniosła mu śniadanie, zapytał ją o przyczynę przeprowadzki nauczycielki francuskiego. Nie otrzymał jednak zadowalającej go odpowiedzi. Ucieszyło to jednak panią Grubach, gdyż świadczyło o tym, iż Józef nie żywi do niej urazy.


K. był zdenerwowany odgłosami towarzyszącymi przeprowadzce panny Mantag. Służąca przekazała mu wiadomość od nauczycielki, iż pragnie się z nim spotkać i że czeka na niego w jadalni. Gdy Józef zjawił się w jadalni, oznajmiła mu w imieniu panny Burstner, iż nie życzy sobie z nim żadnych rozmów. Uważała je bowiem za zbyteczne. W tym czasie do jadalni wszedł kapitan Lanz, który serdecznie przywitał się z panną Montag. K. opuścił jadalnię z myślą, aby mimo to odwiedzić sąsiadkę. Gdy na jego pukanie do drzwi nikt nie odpowiedział, „zajrzał do środka, jednak pokój był pusty”.

Rozdział V – Siepacz
Pewnego razu K., wychodząc z pracy, usłyszał dziwne odgłosy dochodzące z rupieciarni. Gdy tam wszedł, ujrzał dwóch mężczyzn, którzy okazali się być tymi samymi, którzy pilnowali go w dniu aresztowania. Oczekiwali oni na wymierzenie im kary przez trzeciego mężczyznę. Mieli zostać wychłostani za to, że chcieli zabrać ubrania K. Józefowi zrobiło się przykro, gdyż mówiąc sędziemu śledczemu o tym, co zrobili nie chciał, aby spotkała ich taka kara. Dlatego też zaoferował siepaczowi siebie zamiast nich oraz pieniądze, aby tylko nie chłostał strażników. Jednak siepacz nie przystał na propozycję K., gdyż obawiał się, że i na niego K. złoży doniesienie. Zrozpaczony Franciszek próbował zrzucić winę na kolegę, który miał rzekomo namówić go do tego postępku. Siepacz rozpoczął chłostanie Franciszka, a skończył dopiero wtedy, gdy ten stracił przytomność.

Józef wzburzony tym, co zobaczył, wyszedł i udał się w stronę domu. Był pewien, że gdyby Franciszek nie krzyczał, udałoby mu się przekupić siepacza, gdyż należał on do grupy urzędników, których można przekupić. K. pomyślał, że skuteczną metodą przeciwstawienia się korupcji byłoby przekupstwo. Postanowił, że na najbliższym posiedzeniu poruszy kwestię ukarania, jego zdaniem, prawdziwych winnych, czyli wysokich urzędników, którym to należała się kara wymierzona Franciszkowi i Willemowi.

Następnego dnia postanowił także zajrzeć do rupieciarni, gdyż myśl o chłoście nie dawała mu spokoju. Ku swojemu zdziwieniu zastał tam taką samą scenę jak dzień wcześniej. Przerażony zamknął za sobą drzwi i poprosił woźnych o sprzątnięcie pomieszczenia.

Rozdział VI – Leni
Pewnego dnia Józefa odwiedził w pracy wuj Karol, który kiedyś był jego opiekunem, a którego K. nazywał „upiorem z prowincji”. Miał on zwyczaj czasem przyjeżdżać do stolicy, aby pozałatwiać swoje sprawy. Tym razem jednak chodziło tylko o proces K. O tym, że w sprawie Józefa toczy się proces, wuj Karol dowiedział się od swojej córki Elzy przebywającej w stolicy na pensji. Wuj wyraził swoje zaniepokojenie przyszłością Józefa, a także faktem, że nie tylko on, ale także cała rodzina, będą zamieszani w ów proces. Postanowił więc pomóc Józefowi. Zabrał go do swojego kolegi ze szkolnej ławy, który był adwokatem i słynął z obrony ubogich. Huld, bo tak nazywał się adwokat, mieszkał w tej samej dzielnicy, w której mieścił się sąd. Był on chory na serce i większość czasu spędzał w łóżku. Opiekowała się nim pielęgniarka Leni, która początkowo nie chciała ich wpuścić do pokoju chorego. Uczyniła to dopiero po interwencji samego adwokata. Słyszał on o procesie Józefa, gdyż interesował się sprawami swoich kolegów po fachu.

W czasie wizyty w pokoju adwokata przebywał także nie zauważony przez gości mężczyzna. Okazało się, że jest to dyrektor kancelarii sądowych, który w pewnym momencie włączył się do rozmowy. K. w owej rozmowie właściwie nie uczestniczył, gdyż nudziło go to, o czym rozmawiano. Skorzystał więc z okazji, aby wyjść z pokoju, gdy tylko usłyszał odgłos tłuczonego szkła w pokoju obok. Okazało się, że to pielęgniarka, chcąc wywołać K. z pokoju, rzuciła talerzem o ścianę. Zaprowadziła go do gabinetu adwokata, gdzie ofiarowała mu swą pomoc w procesie oraz klucze do mieszkania, co oznaczało, że chce się z nim spotkać. Gdy Józef opuścił dom adwokata, zastał przy samochodzie czekającego na niego wuja, który wypomniał mu, iż wyżej ceni sobie spotkania z Leni niż własny proces.

Rozdział VII – Adwokat. Fabrykant. Malarz.
Gdy nadeszła zima, w sprawie Józefa nic nie uległo zmianie. Również adwokat Huld nie uczynił nic znacznego w jego sprawie. Spotykał się od czasu do czasu z Józefem, ale K. nie był przekonany co do jego sposobów działania. Czuł się zmęczony przeciągającym się procesem. Zdaniem Hulda, K. swoim zachowaniem wobec dyrektora kancelarii bardzo zaszkodził sobie i swojej sprawie, ale mimo to liczył on na pomyślne zakończenie sprawy. Miał nadzieję, że pomoże mu w tym pierwszy wniosek, który właśnie przygotowuje, a który ma znacznie popchnąć sprawę do przodu.

Chwalił się przy tym swymi osiągnięciami i kompetencjami, a także opowiadał o zasadach, jakie rządzą sądownictwem, a które bazują na utrzymaniu tajemnicy. Argumenty adwokata nie były dla Józefa przekonujące, dlatego postanowił sam złożyć do sądu podanie i zająć się swoim procesem. Był pewien swej niewinności i dlatego zdecydował się na samodzielne działanie. Jednak problemem była nieznajomość oskarżenia, gdyż nie wiedział, od czego należy zacząć pisanie podania. Był znużony całą sytuacją.

Jego złe samopoczucie zaczęło mieć odzwierciedlenie w jego obowiązkach służbowych, które zaczął zaniedbywać, a co wykorzystywał rywalizujący z nim wicedyrektor. Teraz ważniejsza dla K. stała się jego sprawa w sądzie, która pochłaniała wszystkie jego myśli.

Pewnego dnia K. nie potrafił porozumieć się z fabrykantem w interesach. Widząc to zastępca dyrektora zaprosił klienta do siebie i sfinalizował interes podpisując z nim kontrakt. Fabrykant przed wyjściem odwiedził raz jeszcze Józefa i udzielił mu rad w sprawie procesu. Dowiedział się o nim od malarza sądowego – Titorellego, od którego kupował obrazy. Zaskoczony K. przyjął list polecający do Titorellego.

Wicedyrektor przyjął trzech interesantów, których odprawił Józef i zaczął panoszyć się w jego gabinecie udając, że szuka jakiejś umowy. Takie zachowanie wicedyrektora zaniepokoiło K. Poczuł, że jego pozycja w banku może być zagrożona. Jednak nie widział sposobu, aby więcej uwagi poświęcać pracy, gdyż proces zajął nadrzędną pozycję w jego życiu.

K. postanowił udać się do malarza, który mieszkał w odległej dzielnicy. Jak się okazało, mieszkał on na strychu nędznego domu. Wizycie bohatera u malarza towarzyszyły kilkuletnie dziewczynki, które przysłuchiwały się rozmowie. K. wręczył malarzowi list od fabrykanta. Następnie dowiedział się, że Titorelli zajęcie sądowego portrecisty odziedziczył po ojcu. W pokoju malarza panował zaduch, przez który Józef źle się poczuł. Usiadł więc na łóżku. Malarz przyrzekł pomóc mu w procesie, a także przedstawił mu trzy sposoby jego uwolnienia: prawidłowe, pozorne i przewleczone. Wyjaśnił mu mechanizmy działania sądu, gdzie jeden paradoks opiera się na drugim. Chodziło o to, że sąd nie uznaje żadnych argumentów, decyzje w sprawie wyroków nie są znane nawet sędziom, zaś niewinny nie potrzebuje żadnej pomocy. K. dowiedział się również, że rzadko zdarza się, aby osoba niewinna została uwolniona. Malarz przyznał, iż sam nigdy nie spotkał się z jawnymi decyzjami dotyczącymi wyroku sądowego. Słyszał o nich tylko z opowieści, które urastały do rangi legend. Pozorne uwolnienie byłoby wtedy, gdyby malarz napisał specjalne oświadczenie potwierdzającego niewinność K. oraz zebrał pod nim podpisy sędziów. Minusem takiego rozwiązania byłoby prawdopodobne ponowne aresztowanie Józefa, które miałoby nastąpić za jakiś czas. Z kolei przewleczenie przetrzymałoby proces w jego początkowym stadium, przez co oskarżony i jego protektor musieliby być w stałym kontakcie z sądem. Skutek byłby taki, że proces nie kończył się, ale też nie posuwał się do przodu. Obydwa rozwiązania - uwolnienie i przewleczenie - zapobiegłyby skazaniu oskarżonego, ale również jego uwolnieniu. K. nie zdecydował się na żadne rozwiązanie.

Gdy wychodził, malarz wcisnął mu kilka obrazów przedstawiających ten sam pejzaż, a następnie wyprowadził go z pokoju drzwiami znajdującymi się za jego łóżkiem. Znajdowały się za nimi takie same kancelarie sądowe, jak te, w których K. był na przesłuchaniu. Malarz poinformował go, że są one prawie w każdym domu. K. po wyjściu od Titorellego, pojechał dorożką do banku.

Rozdział VIII – Kupiec Block. K. wypowiada adwokatowi.
K. denerwowało, że w jego sprawie nie ma wciąż żadnych rezultatów. Postanowił więc odebrać adwokatowi Huldowi pełnomocnictwo. Drzwi otworzył mu mały, chudy człowiek z długą brodą. Jak się później okazało, był to kupiec Block, długoletni klient adwokata. Razem udali się do kuchni, gdzie w tym czasie Leni przygotowywała obiad dla adwokata. Przywitała Józefa bardzo serdecznie. Block znał Hulda od dwudziestu lat. Ten natomiast był jego obrońcą w toczącym się od pięciu lat procesie. Aby mieć lepszą kontrolę nad trwającym procesem, kupiec wynajął jeszcze kilku innych adwokatów, sam natomiast zredukował ilość swoich zajęć, aby móc pełniej poświęcić się procesowi. Dużo czasu spędzał u Hulda w domu, gdyż nie chciał przegapić jakiegoś ważnego dla swojej sprawy momentu. Jego proces przez pięć lat trwania nie posunął się do przodu ani o krok. Przesłuchiwania zdawały się nie mieć końca, zaś o rozprawie głównej nie było słychać.

Gdy Leni razem z kupcem dowiedzieli się, jaki jest cel wizyty K., nie chcieli wpuścić go do sypialni adwokata. Jednak pomimo ich sprzeciwu Józef wszedł do Hulda i został przez niego niemile powitany. Zdziwiony jego decyzją adwokat kazał mu się raz jeszcze zastanowić. Jednak K. był zdecydowany i stanowczy. Zbytnio przedłużający się proces pochłaniał całą jego uwagę i nie pozwalał mu normalnie żyć. Huld nie miał zamiaru tak łatwo zrezygnować ze sprawy Józefa. Aby udowodnić mu, że w porównaniu z innymi klientami jest dobrze traktowany, wezwał do siebie Blocka, po czym całkowicie go zignorował. Kupiec usiłował zwrócić na siebie uwagę adwokata czołgając się i całując go po rękach. Józef był bardzo zdegustowany zachowaniem mężczyzny. Adwokat miał nadzieję, że sprawa Blocka zakończy się pomyślnie, gdyż był on bardzo zaangażowany w swój proces. Na jego korzyść działał także fakt, że był on gorliwym oskarżonym, a taką postawę bardzo cenili sobie sędziowie.

Rozdział IX – W katedrze
Pozycja Józefa w banku była coraz słabsza, co znalazło odzwierciedlenie w przejmowaniu przez wicedyrektora większości jego obowiązków. Kontrolował on też jego biuro, bądź też wysyłał go do miasta w celu załatwienia jakiś mniej ważnych spraw.

Pewnego dnia K. otrzymał polecenie, aby pokazać kilka zabytków włoskiemu klientowi banku. Umówili się na godzinę dziesiątą w katedrze. Przed umówionym spotkaniem K. postanowił jeszcze powtórzyć przydatne zwroty. Mimo przeziębienia i złego samopoczucia, punktualnie o dziesiątej stawił się w umówionym miejscu. Czekając na gościa oglądał album z zabytkami, a potem świecąc kieszonkową latarką, obrazy wiszące na ścianach świątyni.

Gdy przystanął na ambonie zauważył, że patrzy na niego sługa kościelny. K. poszedł za nim w stronę głównej nawy, aż do małej, bocznej ambony oświetlonej niewielką lampką, przy której stał ksiądz. Gdy ten ujrzał K., wszedł na ambonę i zwrócił się do niego, powstrzymując go tym samym przed opuszczeniem katedry. Okazało się, że jest on kapelanem więziennym. Poinformował Józefa, że jego sprawa wygląda źle i że raczej nie zakończy się pomyślnie, gdyż sąd uważa go za winnego. K. prosił go, aby zszedł na dół.

Kapelan opowiedział mu pewną przypowieść o chłopie, który przez całe życie pragnął dostać się do budynku sądu, do którego wejścia bronił odźwierny. Dopiero przed śmiercią owy chłop dowiedział się, że drzwi były przeznaczone tylko dla niego, podobnie jak siedzący przed nimi odźwierny. Ta przypowieść miała uświadomić K., że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Odźwierny wypełniał jedynie swoje obowiązki, zaś chłop z własnej woli wybrał wyczekiwanie. Józef na pożegnanie usłyszał od kapelana, że on także należy do sądu.

Rozdział X – Koniec
Dzień przed trzydziestymi pierwszymi urodzinami Józefa, wieczorem, odwiedziło go dwóch mężczyzn ubranych na czarno. K. myślał, że to aktorzy, dlatego zapytał ich, z jakiego teatru zostali przysłani. Gdy wyszedł razem z nimi z pensjonatu, zrozumiał, kim są w rzeczywistości. Prowadzili go pod ręce tak, jakby był chory. K. próbował im się opierać, jednak byli silniejsi od niego. Gdy w pewnym momencie na ulicy spostrzegł pannę Burstner, postanowił, że do końca zachowa swą godność. Dlatego przestał się opierać i zaczął sam nadawać kierunek ich marszowi. Nie zatrzymał się nawet przed patrzącym na nich podejrzliwie policjantem. W czasie marszu dwaj mężczyźni milczeli. W końcu doszli do opustoszałego kamieniołomu za miastem, gdzie rozebrali K. i przygotowywali go do egzekucji. Józef był świadomy tego, co go czeka. Czuł, że nadchodziły jego ostatnie chwile. Mimo tego jednak był zadowolony ze swojej postawy.

Dwaj mężczyźni posadzili go przed wielkim kamieniem tak, aby głowa wystawała ponad wielki głaz. Jeden z nich wyjął z pochwy długi, rzeźnicki nóż. Wtem w budynku stojącym przy kamieniołomie otworzyło się okno. K. był ciekaw, kim był człowiek stojący w oknie i czy mu współczuje. Józef w ostatnich chwilach swojego życia myślał, że nie chce umierać, ale jednocześnie wiedział, że nie może się oprzeć przeznaczeniu. Nie wiedział, za co umiera, kto jest jego oskarżycielem i dlaczego się nie ujawnił. Jeden z mężczyzn chwycił go za gardło, drugi zaś wbił mu ostrze noża w serce. Ostatnią myślą Józefa było to, że umiera jak pies.



Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej
1  Proces - streszczenie szczegółowe
2  Czas i miejsce akcji Procesu Kafki
3  Problem winy w Procesie