W schronach panuje zaduch, jest gorąco. Pewna kobieta decyduje się na chwilkę wypuścić dziecko na świeże powietrze. Maluch „zwabiony” przez żołnierzy niemieckich „na cukierka”, z łatwością wydaje kryjówkę matki. Schron zostaje wysadzony. Ginie wiele osób.
Taka wydaje się chronologia wydarzeń: „Porządek historyczny okazuje się tylko porządkiem umierania.”
Opowieść o Henryku Wolińskim ps. Wacław
Pośredniczył pomiędzy ŻOB-em a Komendą Główną AK. Wspierał dostawy broni do getta, sporządził raport w postaci mikrofilmu z pierwszej wielkiej akcji likwidacyjnej. Raport otrzymał gen. Sikorski przed Bożym Narodzeniem 1942 roku. Rząd w Londynie nie wierzył w wiarygodność dokumentu: „Myśleliśmy, żeście przesadzili trochę w propagandzie antyniemieckiej...” wyjaśniali, kiedy mieli już potwierdzenie z własnych źródeł.
Inną postacią wspominaną przez reporterkę jest Zbigniew Lewandowski o pseudonimie „Szyna”. Docent Lewandowski przygotowywał młodych Żydów z getta do „produkcji” materiałów wybuchowych. Jego najlepszym uczniem był Michał Klepfisz.
Pojawia się nazwisko Zbigniewa Młynarskiego - pseudonim „Kret”. Mówi on o nieudanej, a podjętej przez AK, próbie wysadzenia muru na ulicy Bonifraterskiej. Uczestniczył w niej osobiście. Mina zamiast rozsadzić mur, wybuchła na ulicy i rozszarpała żydowskich chłopców. Ci (z ramienia AK) uprzednio mieli umieścić ładunek wybuchowy na murze, ale zostali „zestrzeleni” przez Niemców. W dodatku nieopodal (na Miłej) spalono chłopca, który poszedł upewnić się o odsieczy AK.
Jednym z rozmówców autorki jest też Henryk Grabowski. W czasie wojny ukrywał w swoim mieszkaniu Żydów przybyłych z Wilna oraz przechowywał broń. Grabowski sięga pamięcią do czasów znajomości z Mordechajem Anielewiczem, którego żartobliwie nazywał „Mordką”. Grabowski, w młodości harcerz, jako delegat w Wilnie organizował Żydów do walki. W czasie okupacji posiadał budkę ze słoniną i mięsem (pseudonim „Słoniniarz”), a potem - już po wojnie - był właścicielem warsztatu samochodowego i taksówki, pracował też w transporcie.
Z sentymentem wspomina i opowiada historię Jurka Wilnera - swojego przyjaciela. Poznali się w Kolonii Wileńskiej, gdzie Jurka „przechowywały” siostry z klasztoru dominikanek Był ulubieńcem siostry przełożonej. To ona nazwała go Jurek, bo naprawdę miał na imię Arie.
W Polsce „opiekował się” nim Heniek „Słoniniarz”. Razem organizowali broń dla getta. Wszelkie „zdobycze” przechowywali w zakonie Karmelitanek. Wilner był przedstawicielem ŻOB - u po aryjskiej stronie. Przekazywał poza mury getta informacje z zamkniętej dzielnicy.
W marcu 1943 roku aresztowało go Gestapo. Według umowy miał milczeć przez trzy dni, nim zacznie „się łamać” i wydawać „współpracowników.” Podobno długo wytrzymywał wszystkie tortury i nie zdradził, lecz czas jego „wytrzymałości” jest kwestią sporną. Niektórzy z jego bliskich znajomych mówią o miesiącu, Grabowski o dwóch tygodniach, Marek Edelman o tygodniu.
Cudowną ucieczkę z obozu na Grochowie zorganizował mu pan Henryk. W domu Grabowskich kurowali go wszyscy w nadziei jego rychłego powrotu do zdrowia, a kiedy to istotnie nastąpiło, Jurek zdecydował się wrócić do getta:
„Pan Grabowski powiedział: „Jurek, po co ci to, ja cię wywiezę na wieś...” A Jurek - że musi wracać. A pan Grabowski, że dobrze go schowa i nikt do końca wojny go nie znajdzie. A Jurek - że musi wracać.”
Wrócił, i według wszelkich relacji, to on dał bojowcom sygnał do popełnienia zbiorowego samobójstwa 8 maja 1943 roku w bunkrze na Miłej 18. Sytuacja wydała mu się tak tragiczna, że nie dostrzegał innych rozwiązań:
„Wobec beznadziejnego położenia, by nie wpaść żywcem w ręce Niemców, Arie Wilner wezwał bojowców do popełnienia samobójstwa.”
Po śmierci Jurka wysłannikiem ŻOB - u po aryjskiej stronie został Antek - Icchak Cukierman. Słynny „Wacław” mówi, że jego towarzystwo raczej go krepowało, bo miał w zwyczaju nosić ze sobą torbę granatów i zachodziła obawa eksplozji cennego ładunku.
Fragment 14 - streszczenie
Ten fragment to pomysł samego Edelmana:
„Musimy coś jeszcze dopisać - powiada. Dlaczego żyje.”Pomysłodawca nie wspomina „numerków na życie”, ani możliwości śmierci w walce. Zapytany (już po akcji powstańczej) przez żołnierza, czy jest Żydem i jakim sposobem przeżył, poczuł się nieswojo:
„ (...) czy przypadkiem nie przeżył na czyjś koszt, a skoro nie - to dlaczego właściwie przeżył.”Stara się to jakoś wytłumaczyć, mówiąc bardziej o przypadku, nie o ingerencji „siły wyższej”.
Raz, gdy przedostawał się w okolice Nowolipek, by poinformować „swoich ludzi” o umierającej nieopodal Ince- lekarce, która podała dzieciom cyjanek i sama zażyła truciznę, dostrzegł go niemiecki żołnierz. Celował w niego kilkanaście razy, ale przypuszczalna wada wzroku - astygmatyzm (zaburzenie widzenia) sprawiła, że niecelnie. Przeżył.
Innym razem siedział już na wozie w towarzystwie żydowskiego policjanta, Niemca i woźnicy. Zagarnięto go przypadkiem, z ulicy, bo akurat zabrakło ludzi do „kontyngentu” - codziennego dziesięciotysięcznego transportu. Mijali wozem okolice Nowolipek i Edelman zauważył swojego znajomego. To był Mietek Dąb (policjant), który właśnie wracał z pracy. Krzyknął, że został złapany, na co
Mietek zareagował natychmiastowo. Podbiegł do policjanta i wytłumaczył, że to jego brat. Edelmana uwolniono. Przeżył. Rozmówca wspomina również wizytę w domu Mietka. Jego ojciec narzekał, że syn nie pobiera żadnych opłat za te „cudowne ocalenia”, a na wzmiankę o Bogu zareagował ironicznie i ze sceptyzmem: „Ty nie widzisz, że Boga już dawno tu nie ma? A jeżeli nawet jest - staruszek zniżył głos - to on jest po ICH stronie.” Zabrano go nazajutrz: „Mietek nie zdążył go zdjąć z wozu (...)”.
Fragment 15 - streszczenie
Fragment rozpoczyna krótka charakterystyka medyczna ludzkiego serca. Serce człowieka wykonuje cztery tysiące dwieście uderzeń na godzinę, wedle obliczeń w ciągu doby przetłacza siedem tysięcy litrów krwi, czyli pięć ton...W zasadzie jest mechanizmem jak każdy inny i
„(...) jak wszystkie mechanizmy ma właściwości szczególne: posiada duże rezerwy wydajności pracy, a zużycie materiałowe jest w nim niewielkie, ponieważ potrafi regenerować zużyte części, czyli przeprowadzać remont na bieżąco.”
Takich informacji udziela autorce inżynier Sejdak - konstruktor „sztucznego serca”. Wynalazek inżyniera potrafi zastąpić podczas operacji żywe serce. Jest wtedy niezwykle przydatny.
Czasami nadzieje mogą okazać się płonne, bo On, czyli Bóg bywa nieprzewidywalny i „potrafi zadać cios w najmniej spodziewanym momencie.” Na dowód tego Krall przywołuje kilka przykładów, nie tylko z dziedziny medycyny np. brat Marysi Sawickiej (ze „Skry”) - Stefan w wieku siedemnastu lat otrzymał swój pierwszy rewolwer, po raz pierwszy był też na „akcji” (w grupie osłaniającej powstańców podczas przeprawy kanałami). Szczęśliwy zbiegł na dół do cukierni, wtedy wszedł tam Niemiec i spostrzegł broń w kieszeni Stefana. Wyprowadził chłopaka z cukierni i zastrzelił.
Bóg w swoich wyrokach wydaje się być czasami ironiczny, a nawet złośliwy. Okazał się taki w przypadku Rudnego, kiedy to brakowało sióstr instrumentariuszek, gasła żarówka w rentgenie, zamknięto blok operacyjny i na dodatek Profesor - Jan Moll (w tym fragmencie po raz pierwszy pojawia się jego nazwisko) nie mógł podjąć ostatecznej decyzji, o ryzykownej operacji w stanie zawału (odradzały to wszystkie publikacje medyczne). Ostatecznie, wbrew wszelkim kaprysom losu, Rudny przeżył.
Nie zawsze jednak udaje się „przechytrzyć” Boga. Takim niespodziewanym ciosem ze strony Najwyższego były dla Marka Edelmana dwa przypadki śmierci. Pierwszy - to koleżanka z pracy - doktor Elżbieta Chętkowska, której nowotwór złośliwy zniszczył pamięć, przez co prawdopodobnie połknęła trującą dawkę glimitu.
Drugi - to córka Zygmunta Frydrycha, młodziutka i piękna samobójczyni Elżunia. W każdym wypadku na pomoc było za późno. Żadnej z kobiet Edelman nie mógł się przysłużyć jako lekarz: „Tak więc nigdy do końca nie wiesz, kto kogo podszedł.”
Reporterka wspomina, że jej rozmówca był po wojnie w okolicach Hajfy na pogrzebie znajomej z getta Celiny - Cywii Lubetkin.
Cywia Lubetkin ps. Celina - współzałożycielka ŻOB-u, uczestniczka powstania w getcie warszawskim w 1943 roku. W sierpniu 1944 roku wraz z grupą ocalałych członków ŻOB - u walczyła w powstaniu warszawskim. Po wojnie wyjechała do Izraela, gdzie wraz z Icchakiem Cukiermanem założyła kibuc - związek, wspólnotę Bojowników Getta.
Spotkał tam Maszę - koleżankę, z którą wspólnie uciekali kanałami. Masza do dziś słyszy krzyk chłopca spalonego na Miłej.
Edelman jako lekarz nigdy nie jest pewien, czy zwycięży w zmaganiach z Bogiem, ale satysfakcjonuje go każde ocalone życie, tak jak wtedy, gdy „wychwytywał” jednostki z tłumu. Ocalając innych, sam ocalał i w ocalaniu widzi swoje powołanie, w nieustannej grze z Bogiem i ze śmiercią.
Pozostaje jedynym ocalonym spośród czterystu tysięcy. Pozornie ta proporcja wydaje mu się to śmieszna, nieracjonalna,
„Ale każde życie stanowi dla każdego całe sto procent, więc może ma to jakiś sens.”
2019-02-17 21:22:26
A co bym tak najeżdzał ludzi? Nie przeczytałeś literatury wojennej, nie jesteś Polakiem. Jedź do Angli na zmywak, DO nauki... etc. Nie każdy czyta bo może nie każdy lubi, albo mu się nie chce i ma zupełne prawo do tego. A taką literature to uważam trzeba samemu z WŁSNEJ, NICZYM NIEPRZYMUSZONEJ WOLI podkreślam wziąć do ręki i przeczytać. Dziękuje i pozdrawiam :)
kubian