Duch Marleya
Był dzień Wigilii Świąt Bożego Narodzenia. Ebenezer Scrooge – bogaty, chciwy stary grzesznik, wspominał swojego wspólnika – Marleya. Przyjaciel zmarł równo siedem lat temu.
Ebenezer został jego jedynym spadkobiercą. Podczas pogrzebu tylko on szedł za trumną Marleya.
Tego dnia Scrooge pracował jak zwykle w swym kantorze. Drzwi od zakładu były uchylone. Przez szparę obserwował pracę swego kancelisty, który urzędował w małej klitce obok, kopiując listy.
W kantorze u kupca palił się skąpy ogień. W izdebce kancelisty natomiast tlił się chyba najwyżej węgielek. Zziębnięty pracownik oczywiście nie mógł dołożyć do ognia, gdyż skrzynka z węglem stała na widoku Scrooge`a. Gdyby jednak odważył się sięgnąć po bryłkę, zostałby wyrzucony z pracy.
Do kantoru przyszedł młody, radosny siostrzeniec Scrooge`a. Złożył wujowi życzenia świąteczne i zaprosił do siebie na obiad. Bez skutku próbował przekonać Ebenezera do wspólnego i radosnego świętowania.
Po chwili do kantoru weszło dwóch mężczyzn zbierających datki. Pieniądze miały być przeznaczone na jadło, odzienie, opał dla biednych. Kupiec odparł, że nic go to nie obchodzi i nakazał, by nieproszeni goście dali mu spokój. Cały czas powtarzał, że nie obchodzi świąt i nie będzie ich umilał próżniakom.
Nastał zmrok. Nadeszła godzina zamknięcia kantoru. Kancelista zgasił świecę. Scrooge oznajmił mu, że następny dzień (25 grudnia) będzie miał wolny od pracy. Wypomniał mu jednak, że będzie musiał mu i tak za ten dzień zapłacić. Urzędnik bardzo dziękował pracodawcy.
Scrooge udał się do jadłodajni. Zjadł tam obiad, przejrzał gazetę i poszedł do domu.
Ebenezer zajmował mieszkanie należące do zmarłego wspólnika. Gdy włożył klucz do zamka, odruchowo zerknął na kołatkę przy drzwiach. Zamiast niej ujrzał twarz zmarłego Marleya. Ze zjawy promieniowało posępne światło, twarz miała zagniewany i straszny wyraz, skóra była sina, a oczy nieruchome.
Po chwili twarz znikła i pojawiła się kołatka. Scrooge nie przestraszył się. Zabezpieczył mieszkanie i sprawdził, czy poza nim nikogo nie ma w domu.
Od kilku dni był przeziębiony i dlatego teraz usiadł przed kominkiem, zajadając się owsianką. Choć w mieszkaniu było zimno, w palenisku – z „oszczędności” - tlił się bardzo mały ogień. Kominek był staroświecki, wyłożony kaflami. Kupiec na każdym z nich ujrzał twarz Marleya. Choć serce zaczęło mu łomotać w piersi, za chwilę pomyślał jednak, że wszystko mu się przywidziało.
Wtem dzwonki w całym budynku zaczęły dzwonić. Pod podłogą rozległ się dźwięk ciężkich łańcuchów. Drzwi piwnicy otworzyły się z trzaskiem. Do jego mieszkania weszło widmo i stanęło na środku pokoju. Kupiec ujrzał postać Marleya w tym samym ubraniu, co za życia. Cała postać była przezroczysta.
Przerażony Scrooge drżącym głosem spytał ducha o powód wizyty. Wówczas widmo głosem Marleya odparło, że za życia był jego wspólnikiem. Dodał, że
na każdym człowieku ciąży obowiązek bratania się z ludźmi, jeżeli ktoś za życia tego zaniedba, musi dopełnić go po śmierci.Dusza takiego człowieka skazana jest na wieczną wędrówkę. Wędrówka ta jest jego pokutą. Musi wlec za sobą łańcuch, który sam sobie ukuł własnymi rękami. Wyjaśnił, że od siedmiu lat dręczą go wyrzuty sumienia, ponieważ za życia był złym człowiekiem. Powinien wtedy pomagać ludziom, okazywać im miłosierdzie, życzliwość, lecz wówczas pochłaniało go pomnażanie pieniędzy i robienie interesów.
Na koniec duch ostrzegł kupca, że jego łańcuch jest jeszcze dłuższy. Dodał, że:
Przybyłem tu dzisiejszego wieczora, aby cię powiadomić, że nie przepadła jeszcze dla ciebie wszystka nadzieja, że możesz jeszcze uniknąć mego losu. Sposobność po temu mnie będziesz zawdzięczał, Ebenezerze. Potem Marley oznajmił, że nawiedzą go kolejno trzy zjawy. Bez ich odwiedzin nie będzie mógł odmienić swego losu.
Na pożegnanie duch podwiązał sobie brodę chustką, co spowodowało naprawienie szczęki. Następnie podniósł rękę (już owiniętą łańcuchem) i wówczas rozległy się w powietrzu jęki, żale pełne skarg i skruchy.
Duch wyfrunął przez okno i dołączył do żałosnego chóru. Kupiec spostrzegł mnóstwo zjaw unoszących się w powietrzu i podążających w różnych kierunkach wśród rozpaczliwych lamentów. Wszystkie one wlokły za sobą łańcuchy. Upiorne głosy umilkły, gdy pochłonęła je mgła. Scrooge próbował ignorować całe zdarzenie, ale bał się cokolwiek powiedzieć na głos. Zmęczony, rzucił się na łóżko i zasnął.
Strofka druga
Odwiedziny Pierwszego Ducha
Gdy Scrooge przebudził się, w pokoju było ciemno. Czekał. Gdy zegar wybił godzinę pierwszą, pokój rozświetlił się blaskiem.
Ebenezer ujrzał postać rozmiarem przypominającą dziecko, jednak o wyglądzie starca. Od ducha bił blask.
Starzec przedstawił się jako Duch Wigilijny Przeszłości. Przybył, aby dla dobra Scroogea nawrócić go ze złej drogi. Ebenzer opierał się. Duch chwycił kupca za ramię i obaj przeszli przez ścianę domu.
Natychmiast znaleźli się na wiejskiej drodze, pośród pól osnutych śniegiem. Były to strony, w których Scrooge spędził dzieciństwo. Gdy zbliżyli się do roześmianych dzieci, Ebenezer rozpoznał w nich swych kolegów z klasy, którzy jechali do domów na święta Bożego Narodzenia.
Dotarli do szkoły. W jednej z mrocznych sal siedział samotny chłopiec, czytający książkę przy świetle kominka.
Wówczas Scrooge zapłakał – w tym dziecku ujrzał siebie. Duch wskazał kupcowi okno, za którym stał mężczyzna z toporkiem za pasem. Ebenezer rozpoznał w nim Ali Babę, który „przychodził” do niego w wyobraźni, gdy ten jako dziecko spędzał samotnie święta Bożego Narodzenia w szkole.
Scrooge zobaczył również innych bohaterów z przeczytanych książek, m.in. Walentego ze swym bratem Orsonem, Robinsona Crusoe z Piętaszkiem. Wzruszony przetarł zapłakane oczy i wyznał duchowi, że wczoraj pewien chłopiec śpiewał kolędę pod jego drzwiami. Teraz żałował, że nie dał mu żadnych pieniędzy.
Duch oznajmił, że teraz zobaczą inny obraz Wigilii z przeszłości Scroogea.
Gdy wypowiedział te słowa, chłopcu siedzącemu w klasie przybyło parę lat. Przeobraził się na ich oczach. „Nowa” izba szkolna była brudniejsza i mroczniejsza. Do sali wbiegła mała Fan – młodsza siostra Ebenezera. Roześmiana zarzuciła ręce bratu na szyję mówiąc, że przyjechała by zabrać go do domu na święta. Ojciec zgodził się na powrót syna do domu. Dzieci po spakowaniu kufra ruszyły w drogę.
Duch zauważył, że siostra kupca miała „złote serce”. Umarła bardzo młodo, tuż po wyjściu za mąż, osierociwszy swego syna, czyli siostrzeńca Scroogea. Ebenezer był bardzo zawstydzony i zmieszany tą uwagą.
Po chwili „podróżnicy” znaleźli się w innym obrazie z przeszłości – na ruchliwej ulicy miasta. Zatrzymali się przed zakładem, w którym Scrooge miał praktyki. Pan Fezwig, właściciel zakładu, zawołał swoich czeladników. Jednym z nich był młody Scrooge, drugim Dick – dawny przyjaciel Ebenezera. Był wigilijny wieczór. Mistrz nakazał chłopcom przygotować izbę na powitanie gości.
Ta po chwili zmieniła się w najprzytulniejszą salę balową. Zjawiło się ponad dwadzieścia par. Pracownicy i rodzina pana Fezwiga. Wszyscy byli radośni i szczęśliwi, wiele osób tańczyło. Państwo Fezwig poczęstowali ludzi ciastem, pieczenią, piwem. Goście rozeszli się koło godziny jedenastej życząc sobie nawzajem wesołych świąt.
Scrooge wszystko sobie przypomniał. Gdy duch zapytał, czemu ma zatroskaną minę i co go trapi, odparł, że właśnie w tej chwili chciałby coś powiedzieć swemu kanceliście.
Bohaterowie ponownie znaleźli się w innym obrazie z przeszłości. Scrooge ujrzał siebie jako młodego mężczyznę. Siedział obok pięknej, zapłakanej dziewczyny, która postanowiła od niego odejść. Ukochana zdawała sobie sprawę, że Ebenezera owładnęła żądza zysku.
Duch przywołał ostatni obraz z przeszłości. Dawna ukochana siedziała przy kominku. Otoczona radosnymi dziećmi oczekiwała na męża. Gdy ten wrócił do domu powiedział że przypadkiem widział przez okno kantoru jej dawnego przyjaciela Scroogea.
Te słowa sprawiły, że Ebenezer poprosił ducha, by ten zabrał go z tego miejsca. Zjawa jednak odparła, że nikt nie ucieknie od swojej przeszłości.
Wówczas Scrooge zaczął się szamotać z duchem. Każdy atak rozpływał się jednak w powietrzu. O władzy nad kupcem świadczyło światło nad głową ducha, płynące jasnym, silnym płomieniem. Nagle kupiec, chwyciwszy błażek (przedmiot do gaszenia świec), wcisnął go na głowę zjawy. Pod ciężarem przedmiotu duch znikł. Scrooge nagle znalazł się w swojej sypialni. Po chwili zapadł w głęboki sen.
Strofka trzecia
Odwiedziny Drugiego Ducha
Scrooge obudził się w nocy, gdy zegar wybił pierwszą godzinę. W pokoju obok ujrzał zielone gałęzie pokrywające ściany i sufit na kształt altanki. W kominku palił się ogień. Na podłodze leżały różne smakołyki.
Na tronie siedział wesoły olbrzym, w ręku trzymał płonącą pochodnię, podobną do rogu obfitości. Przedstawił się jako Duch Tegorocznego Bożego Narodzenia. Jego postać była owinięta zieloną szatą obramowaną białym futrem. Stopy i piersi były obnażone, a głowę przyozdabiał wieniec z ostrokrzewu. Na twarzy olbrzyma malowała się szczerość. Miał ciemne włosy, do boku przypasaną starą pochwę pozbawioną miecza. Scrooge był gotowy na kolejną wędrówkę.
Był mroźny poranek pierwszego dnia Bożego Narodzenia. Ludzie robili ostatnie gwiazdkowe zakupy. Dzwony kościelne wzywały na nabożeństwo wiernych. Ci, odświętnie ubrani, podążali grupami do świątyni. Nagle z zaułków wyłonili się ubodzy niosący swe obiady do piekarni, gdzie wedle starodawnego obyczaju pozwalano im je w święta gotować za darmo. W piekarni duch podnosił ubogim pokrywy garnków i posypywał strawę wonnym proszkiem ze swej pochodni. Wyjaśnił kupcowi, że jest to przyprawa bożonarodzeniowa, której walorem jest podnoszenie smaku obiadu nędzarzy.
Następnie obydwaj znaleźli się w dzielnicach miejskiej biedoty. Weszli do mieszkania pana Boba Grathita – kancelisty Scroogea. Na progu duch pochodnią pobłogosławił ubogie mieszkanko, w którym trwały przygotowania do świątecznego posiłku. W izbie znajdowała się małżonka kancelisty i piątka ich dzieci.
Po kilku minutach z kościoła wrócił ojciec rodziny, niosąc na rękach najmłodszego synka, maleńkiego Tima. Chłopiec był chory, jego nóżki były włożone w ortopedyczne buty, w rączce trzymał kule.
Mimo skromnego obiadu wszyscy byli radośni, szczęśliwi. Nas stole postawiono upieczoną w piekarni gęś, sos jabłeczny i tłuczone ziemniaki. Były to odświętne dania, na co dzień nie jadano takich przysmaków. Po zmówieniu modlitwy wszyscy zaczęli jeść.
Po obiedzie pani domu rozdzieliła między członków rodziny pudding, by potem wszyscy zasiedli przy kominku i oddali się rozmowie. Pan Bob martwił się o zdrowie Tima. Nagle Scrooge zapytał ducha, czy chory chłopiec będzie żył. Usłyszał, że jeśli przyszłość rodziny nie poprawi się, ich dziecko umrze.
Na koniec duch przytoczył kupcowi słowa wypowiedziane przez niego do dwóch jegomościów zbierających datki dla ubogich. Gdy odwiedzili go w kantorze prosząc o pomoc, powiedział, że biedacy powinni umrzeć, wówczas zmniejszyliby nadmiar ludzkości na świecie. Ebenezera bardzo zawstydziło przypomnienie tamtych słów. Wówczas duch zaczął tłumaczyć mu, że każde życie jest bezcenne, że nigdy nie powinien był tak mówić, bo w oczach Boga to może zasługiwać na naganę.
W dalszej części wieczoru kupiec i jego przewodnik przysłuchiwali się rozmowie rodziny kancelisty. W pewnej chwili żona Boba poczyniła uwagę, że jego szef – pan Scrooge – jest bez serca, jest okrutnym postrachem ich rodziny. Bob jednak miał inne zdanie. Mówił, że to dzięki panu Ebenezerowi ma pracę, a tym samym pieniądze na świąteczny obiad. Grathit zapewniał, że wkrótce ich los ulegnie poprawie, ponieważ syn - Piotr - otrzyma pracę i dołoży się do utrzymania domu. Na koniec kancelista wzniósł toast za zdrowie swojego pracodawcy. Wszyscy wypili gorący napój.
W tej chwili duch z kupcem opuścili dom Boba. Udali się w kilka innych miejsc, w okolice bagienne zamieszkałe przez górników, gdzie chaty ulepione były z gliny i kamienia. Ponadto odwiedzili latarnię morską, pokład okrętu, na którym oficerowie nucili kolędy podczas rejsu. W tych wszystkich miejscach ludzie składali sobie życzenia i byli dla siebie mili.
W następnej chwili Scrooge wraz z duchem znaleźli się w ciepłym jasnym pokoju. Kupiec domyślił się, że było to mieszkanie jego siostrzeńca. Od razu rozpoznał żonę krewnego – ładną i promienną, zabawiającą około dwudziestu gości w różnym wieku. Dobroduszny siostrzeniec opowiadał zgromadzonym o swym wuju Scroogeu. Nazywał go starym, samotnym dziwakiem, który wmówił sobie, że nikt go nie lubi i dlatego nie przyjmował zaproszenia na świąteczny obiad. Mężczyzna nie czuł urazy do brata swej matki, lecz tylko żal, że zrezygnował z miłego towarzystwa w ich domu i rozrywki wśród gości. Zapewniał, że mimo ciągłych odmów on i tak co roku będzie zapraszał do siebie wuja na święta Bożego Narodzenia.
Sympatii dla Ebenezera nie podzielała gospodyni. Oznajmiła, że brak jej wyrozumiałości dla zachowania Scroogea. Gdy zaczęła grać na harfie, kupiec rozpoznał melodię – tę piosenkę nuciła mu jego siostrzyczka Fan, gdy kiedyś w dzieciństwie przyjechała do szkoły, by zabrać go do domu. W dalszej części wieczoru goście grali w fanty, ślepą babkę i odgadywanie zagadek. Ebenezer, choć był niewidoczny, także wciągnął się do zabawy, odgadywał hasła. Wszystko to sprawiało mu niebywałą radość.
Gdy duch oznajmił, że muszą iść dalej, Scrooge uprosił go o kilkuminutową zwłokę, ponieważ goście rozpoczynali właśnie grę w „tak i nie”. Polegała ona na zadawaniu pytań jednej osobie i odgadnięciu o kim lub o czym ona myśli w tym momencie. Gdy w krzyżowy ogień pytań uczestniczy zabawy wzięli gospodarza, po chwili odgadli, że myślał o swym wuju. Na koniec wszyscy wznieśli toast za zdrowie Scroogea.
Duch pokazał kupcowi jeszcze szpitale, przytułki, więzienia, starając się nauczyć go miłosierdzia oraz pokory. W pewnej chwili włosy na głowie przewodnika zbielały. Wówczas oznajmił, że jego czas się kończy. Spod szaty zaczęły wystawać ludzkie kończyny, trzymające się jej kurczowo. Okazało się, że były to wychudłe, wylęknione, zdziczałe dzieci. Na ich widok Ebenezera ogarnął wstręt. Duch powiedział, że chłopiec jest symbolem ciemnoty, a dziewczynka nędzy. Nakazał uczestnikowi wędrówki: „Strzeż się tych dwojga i wszystkich ich pobratymców, ale najbardziej strzeż się chłopca, gdyż na jego czole widzę wypisaną zapowiedź zguby”. Gdy Scrooge spytał, czy one odnajdą ratunek, duch zacytował jego własne słowa: „A czy nie ma więzień? (…) czy nie ma domów poprawy?”. Po wybiciu północy drugi duch zniknął, a przed kupcem pojawiła się majestatyczna postać w płaszczu i kapturze, podążająca w jego kierunku.
Strofka czwarta
Odwiedziny Trzeciego Ducha
Przybycie zjawy przepełnione było zgrozą. Całą wysoką postać ducha łącznie z głową i twarzą przykrywał mroczny całun, z którego wystawała tylko jedna ręka. Gdy kupiec spytał, czy przybysz jest Duchem Przyszłych Wigilii mającym pokazać mu przyszłość, nie otrzymał odpowiedzi. Zjawa dała znak ręką, by Ebenezer poszedł za nią. Wówczas Scrooge zdał sobie sprawę, że wizyty tego ducha lękał się najbardziej, ale wiedział także, że dla własnego dobra, aby stać się lepszym, musi być posłuszny.
Po kilku minutach obaj znaleźli się w centrum Londynu, na giełdzie handlowej, pośród kupców. Nagle duch wskazał gromadkę ludzi. Scrooge podszedł bliżej i zaczął się przysłuchiwać ich rozmowie. Mężczyźni rozprawiali o jakimś człowieku, który umarł tej nocy. Jego pogrzeb miał być skromny, ponieważ nikt nie znał osoby chętnej podążać za trumną. Nie było wiadomo, kto jest spadkobiercą pieniędzy nieboszczyka. Na koniec rozmowy wszyscy zaczęli się śmiać.
Po wyjściu z giełdy Scrooge znowu usłyszał rozmowę dwóch innych mężczyzn na ulicy. Od razu rozpoznał w nich bogatych i wpływowych kupców. Od dawna pragnął zaskarbić sobie ich szacunek. Oni także rozmawiali o jakimś zmarłym podkreślając, że w końcu „licho zabrało starego chciwca”. I tym razem Ebenezer nie wiedział, o kim była mowa.
Zegar kościelny wybił godzinę, o której codziennie Scrooge przekraczał próg budynku giełdy. Mimo iż rozglądał się dokładnie, nie zobaczył w tłumie siebie. Był bardzo zdziwiony.
W dalszej części podróży duch wraz z kupcem przenieśli się do ubogiej dzielnicy, w której Ebenezer był pierwszy raz. Miejsce to miało bardzo złą sławę, nazywane było skupiskiem brudu, nędzy i zbrodni. Ulicami wlekli się pijani, ubrani w łachmany ludzie.
Gdy zjawa i Scrooge weszli do pewnej rudery, ich oczom ukazał się kram. Jego właścicielem był siedemdziesięcioletni Joe o wyglądzie łotra, z fajką w ustach. Zajmował się skupywaniem żelastwa, szmat, odpadków mięsa itp. Wszędzie panował ogromny brud i smród.
Nagle do sklepu weszły dwie kobiety i mężczyzna. Przynieśli ze sobą tobołki na plecach, w których mieli łupy do sprzedania. Okazało się, że zrabowali je z mieszkania pewnego nieboszczyka. O zmarłym wypowiadali się jak o złym, skąpym człowieku. Podobno w chwili śmierci nie było przy nim nikogo. Gdy rozwinęli swe tobołki, zaczęli chwalić się zdobyczami. Praczka Dilber przyniosła prześcieradło, ręczniki, trochę odzieży, kilka par butów, dwie stare łyżki, szczypce do cukru.
Jej towarzyszka za to pokazywała zebranym zasłony łóżka wraz z kółkami, koc, koszulę zdartą z nieboszczyka. Posługaczka cały czas powtarzała, że nie był on warty tego, by być w niej pochowanym.
Z kolei karawaniarz pokazywał kilka breloków, futerał na ołówek, spinki i broszkę. Cała czwórka żartowała i śmiała się z rzeczy nieboszczyka: „Cha cha!... No i widzicie, do czego to przyszło! Za życia odstraszał od siebie ludzi, po to, abyśmy się mogli obłowić na nim po jego śmierci. Cha cha cha!”. Joe wypłacił każdemu pieniądze za łupy.
Scrooge, obserwując scenę i słuchając drwin z nieboszczyka, bardzo się wystraszył. Jego ciałem wstrząsały dreszcze. Nagle zdał sobie sprawę, że: „przypadek tego nieszczęśliwego człowieka mógłby być moim przypadkiem. Do takiego końca musi prowadzić życie, jakie obecnie wiodę”.
W chwilę później znalazł się wraz z duchem w całkiem innym obrazie. Stał teraz obok łóżka pozbawionego zasłon. W pokoju panowała ciemność, przez którą przedzierało się światło padające z okna. Scrooge ujrzał zwłoki leżące na łóżku, przykryte niedbale prześcieradłem. Były ograbione i „odarte z majestatu śmierci”, nikt przy nich nie czuwał, nikt ich nie opłakiwał. Gdy ręka ducha wskazała na wezgłowie łóżka, kupiec nie chciał odchylić prześcieradła, nie chciał zobaczyć twarzy zmarłego. Zastanawiał się: „Gdyby ten człowiek ożył (…) jakie uczucie pierwsze by się w nim wzbudziło? Chciwość, bezwzględność, pragnienie zysku? Piękne zaiste zgotowały mu one koniec!”. Potem zwrócił się do ducha ze słowami, że nie zapomni otrzymanej przed chwilą nauki.
Wędrowcy ponownie znaleźli się w innym miejscu. Kupiec zdał sobie sprawę, że był już tu wraz z duchem teraźniejszości. Znajdował się w mieszkaniu kancelisty. Nie przypominało ono jednak tego pełnego śmiechu i radości miejsca. W izbie panował smutek. Gdy nagle do domu wrócił Bob, oznajmił żonie, że był na cmentarzu i widział miejsce przeznaczone dla ich synka. Potem wszedł do pokoiku, w którym w łóżeczku przy zapalonych świecach leżało jego ukochane dziecko. Chłopiec był martwy. Ucałowawszy twarzyczkę synka, kancelista wybuchł płaczem.
Później opowiadał żonie o dziwnym spotkaniu. Na ulicy zaczepił go siostrzeniec pana Scroogea, którego widział tylko raz. Gdy, zapytany o powód smutku, opowiedział mężczyźnie o śmierci dziecka, krewny Ebenezera wyraził swoje współczucie. Dał mu nawet swój bilet wizytowy mówiąc, by zwrócił się do niego gdy tylko będzie potrzebował pomocy. Siostrzeniec kupca przekazał także pozdrowienia dla małżonki. W dalszej części rozmowy rodzice przyrzekli sobie, że zawsze będą pamiętać o Maleńkim Timie.
Ebenezer przypuszczał, że nadchodzi chwila pożegnania z duchem. Przed rozstaniem chciał się jeszcze dowiedzieć, kim był nieboszczyk, którego widzieli na łóżku i o którym mówili wszyscy spotkani przez nich ludzie. Duch jednak nie odpowiedział. Wskazał ręką inny kierunek. W chwilę później obaj znaleźli się w dzielnicy kupieckiej, w kantorze Scroogea. Nie zastali w nim jednak właściciela. Urzędował inny mężczyzna, umeblowanie także było inne.
Kolejnym miejscem, w które się przenieśli, był cmentarz. Wówczas duch wskazał opuszczony grobowiec, na którym Ebenezer odczytał swoje nazwisko. Zrozumiał wtedy, że to on był nieboszczykiem. Padł przed obliczem ducha na kolana i zaczął prosić o ratunek dla siebie. Dokonał swoistej spowiedzi i złożył wiele obietnic. Zapewniał, że od tej chwili będzie czcił święta Bożego Narodzenia, że nie jest już tym człowiekiem, co dotychczas. Zamierzał zmienić przyszłość, którą dzisiaj zobaczył. Chciał żyć „w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości”. Obiecał, że nauki duchów nie zmarnują się. Nagle chwycił ducha za rękę i zapytał, czy może zetrzeć napis widniejący na kamieniu nagrobka. Chciał zamienić swój los i przeznaczenie. Duch jednak wyrwał rękę z uścisku, jego kaptur i całun uległy przemianie, skurczyły się i zapadły, zmieniając się w słupek u poręczy łóżka.
Strofka piąta
Koniec opowieści
Scrooge trzymał w ręku słupek własnego łóżka. Powtarzał cały czas: „Będę żył w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości (…) Zamknął w sercu ducha przeszłych, teraźniejszych i przyszłych wigilii. O, Jakubie Marleyu! Niechże niebiosa i Wigilia Bożego Narodzenia będą błogosławione za łaskę mi zesłaną .na kolanach im za to dziękuję, stary Jakubie, na kolanach!”. Ebenezer na zmianę płakał i śmiał się przez łzy. Był szczęśliwy, że znowu jest w swoim pokoju, że znowu otaczają go znajome przedmioty.
Gdy już się ubrał, zdał sobie sprawę, że nie wie jaką datę ma dzisiejszy dzień. Wyjrzawszy przez okno ujrzał jasny, mroźny krajobraz, pozbawiony mgły. Ten widok go zachwycił. Wyszedł na dwór. Po chwili zawołał małego chłopca stojącego obok i spytał o datę. Dziecko odparło: „Jaki dzień? Przecież to Boże Narodzenie!”. Kupiec ucieszył się, że nie stracił kolejnych świąt. Był wdzięczny duchom za przemianę, jaka w nim zaszła.
Poprosił chłopca, aby pobiegł do sklepu i kupił dla niego ogromnego indyka z wystawy sklepowej, wzbudzającego zachwyt w przechodniach. Obiecał, że po załatwieniu tego sprawunku malec dostanie zapłatę. Chłopiec miał jeszcze poprosić subiekta, by zakup przyniósł do jego mieszkania. Uradowany posłaniec pobiegł co sił w nogach.
Ebenezer powrócił do mieszkania i czekał na przyniesienie indyka. Gdy jego wzrok zatrzymał się na kołatce, na której poprzedniego dnia ukazała się twarz Marleya, obiecał sobie, że od tej chwili będzie kochał kołatkę: „Będę ją kochał do końca moich dni! – zawołał klepiąc pieszczotliwie gładką powierzchnię metalu. – Przedtem ledwie ją zauważałem. A jaki zacny ma wygląd. Ach, zachwycająca kołatka”. Rozmyślania na temat uchwytu przerwało pojawienie się subiekta niosącego wielkiego indyka.
Scrooge polecił sprzedawcy, by dostarczył ptaka dorożką do mieszkania kancelisty. Po wydaniu dyspozycji ubrał się w najlepszy strój i wyszedł z domu. „Na ulicach było gwarno i rojno, tak jak wtedy kiedy Scrooge wędrował po mieście z Duchem Tegorocznej Wigilii. Idąc z założonymi w tył rękami spoglądał na wszystkich z uśmiechem tak pełnym zachwytu i – słowem – minę miał tak sympatyczną, że kilku dobrodusznych jegomościów zawołało doń: – Dzień dobry! Życzymy wesołych świąt! – Scrooge często potem zapewniał, że słowa te brzmiały mu w uszach niczym najradośniejsza muzyka”.
Gdy Ebenezer spotkał jednego z mężczyzn, którzy byli wczoraj u niego w kantorze w sprawie wsparcia dla ubogich, złożył mu świąteczne życzenia i przeprosił za swoje zachowanie i wyraził chęć wspomożenia potrzebujących podopiecznych fundacji. Zastrzegł sobie przy tym, że pragnie pozostać anonimowym ofiarodawcą. Zdziwiony mężczyzna bardzo podziękował za zrozumienie.
Ebenezer dalej rozkoszował się spacerem. „Poszedł do kościoła, potem przechadzał się po ulicach obserwując przechodniów, głaszcząc dzieci po głowach, życzliwym głosem zagadując żebraków, zerkając do kuchen w suterenach domów i w okna mieszkań nad nimi. Otóż przekonał się zdumiony, że wszystko, każdy najmniejszy drobiazg, sprawia mu przyjemność. Nie przypuszczał nawet, że zwykła przechadzka – że cokolwiek na świecie może go uczynić tak bardzo szczęśliwym”.
Po południu poszedł do domu siostrzeńca – Freda. Wpuszczony przez służącą, onieśmielony wszedł do pięknie zastawionego pokoju. Gdy ujrzał siostrzeńca zapytał, czy zaproszenie na obiad jest nadal aktualne. Gospodarze, zaskoczeni i zdziwieni wizytą niezapowiedzianego gościa, byli zarazem bardzo szczęśliwi. W pokoju znajdowali się wszyscy ci, których Ebenezer widział już podczas wędrówki z duchem Tegorocznego Bożego Narodzenia. Tak jak przypuszczał, został przyjęty serdecznie. Towarzystwo sprawiło, że poczuł się jak w domu. Po obiedzie wszyscy oddali się zabawie.
Nazajutrz Ebenezer udał się z samego rana do pracy. Gdy w kantorze zjawił się kancelista, kupiec złożył mu świąteczne życzenia, radośnie powiadamiając go o podwyżce. Potem kazał rozpalić w kominkach izby kantoru i klitce kancelisty.
Końcowa uwaga Dickensa o zmianie bohatera jest godna przytoczenia: „Nie wystarczy powiedzieć, że Scrooge dotrzymał słowa. Zrobił to, co obiecał i wiele, wiele ponadto. Dla Maleńkiego Tima, który nie umarł, był drugim ojcem. Stał się tak dobrym przyjacielem, tak dobrym chlebodawcą, tak dobrym człowiekiem, że lepszego nie znajdziesz w tym naszym starym mieście, ani też innym zacnym starym mieście czy miasteczku na tym naszym zacnym starym świecie”. Choć niektórzy wyśmiewali zmiany, jakie zaszły w charakterze kupca, on nigdy nie przejmował się uwagami: „był na tyle mądry, iż wiedział, że wszystko, co kiedykolwiek zdarzyło się dobrego na tej naszej ziemi, było początkowo przedmiotem drwin pewnego gatunku ludzi. Wiedząc zaś, że ludzi ci i tak będą ślepi, Scrooge uważał, iż lepiej jest dla nich, aby od pełnego drwin śmiechu robiły im się zmarszczki dookoła oczu, niż aby ich choroba objawiła się w jakiejś mniej przyjemnej formie. W jego własnym sercu gościła pogoda i to mu wystarczało”.