„MyÅ›lÄ™, że jeden spalony chÅ‚opak robi wiÄ™ksze wrażenie niż czterysta tysiÄ™cy, a czterysta tysiÄ™cy wiÄ™ksze niż sześć milionów.”
„Nie poÅ›wiÄ™ca siÄ™ życia dla symboli.”
„ChodziÅ‚o tylko o wybór sposobu umierania.”
„WiÄ™c on siÄ™ od razu nie nadawaÅ‚ do mówienia, bo nie umiaÅ‚ krzyczeć. Nie nadawaÅ‚ siÄ™ też na bohatera, bo nie byÅ‚o w nim patosu. Cóż to za prawdziwy pech. Ten jedyny, który przeżyÅ‚, nie nadawaÅ‚ siÄ™ na bohatera. Zrozumiawszy to, taktownie zamilkÅ‚. MilczaÅ‚ dość dÅ‚ugo, bo przez trzydzieÅ›ci lat, a jak przemówiÅ‚ wreszcie, to zaraz staÅ‚o siÄ™ jasne, że byÅ‚oby lepiej dla wszystkich, gdyby nie przerywaÅ‚ milczenia.”
„Przecież nie piszemy historii. Piszemy o pamiÄ™taniu.”
„(…) dokonanie wyboru miÄ™dzy życiem a Å›mierciÄ… jest ostatniÄ… szansÄ… zachowania godnoÅ›ci.”
„Pan Bóg już chce zgasić Å›wieczkÄ™, a ja muszÄ™ szybko osÅ‚onić pÅ‚omieÅ„, wykorzystujÄ…c Jego chwilowÄ… nieuwagÄ™. Niech siÄ™ pali choć trochÄ™ dÅ‚użej, niż On by sobie życzyÅ‚. (…) OczywiÅ›cie każde życie koÅ„czy siÄ™ tym samym, ale chodzi o odroczenie wyroku, o osiem, dziesięć piÄ™tnaÅ›cie lat. To wcale nie jest maÅ‚o.”
Ważne było przecież, że się strzela. To trzeba było pokazać. Nie Niemcom. Oni to potrafili lepiej. Temu innemu światu, który nie był niemieckim światem, musieliśmy pokazać. Ludzie zawsze uważali, że strzelanie jest największym bohaterstwem. No to żeśmy strzelali.
A taka rzecz – kiedy siÄ™ widzi czterysta tysiÄ™cy ludzi odsyÅ‚anych do gazu – może czÅ‚owieka zaÅ‚amać.
(…) chÅ‚opaka, który tam poszedÅ‚, spalili na MiÅ‚ej, sÅ‚yszeliÅ›my, jak krzyczaÅ‚ caÅ‚y dzieÅ„, czy myÅ›lisz, że to może zrobić jeszcze wrażenie na kimÅ› – jeden spalony chÅ‚opak po czterystu tysiÄ…cach spalonych?
Była tam z nimi dziewczyna, Ruth. Siedem razy strzelała do siebie, zanim trafiła. Taka ładna, duża dziewczyna z brzoskwiniową cerą, ale zmarnowała nam sześć nabojów.
Nie denerwowaÅ‚em siÄ™ – pewnie dlatego, że wÅ‚aÅ›ciwie nic nie mogÅ‚o siÄ™ zdarzyć. Nic wiÄ™kszego niż Å›mierć, zawsze chodziÅ‚o przecież o Å›mierć, nigdy o życie. Być może tam wcale nie byÅ‚o dramatu. Dramat jest wtedy, kiedy możesz podjąć jakÄ…Å› decyzjÄ™, kiedy coÅ› zależy od ciebie, a tam wszystko byÅ‚o z góry przesÄ…dzone. Teraz, w szpitalu, chodzi o życie – i za każdym razem muszÄ™ podejmować decyzjÄ™. Teraz siÄ™ denerwujÄ™ znacznie bardziej.
Mur siÄ™gaÅ‚ tylko pierwszego piÄ™tra. Już z drugiego widziaÅ‚o siÄ™ TAMTÄ„ ulicÄ™. WidzieliÅ›my karuzelÄ™, ludzi, sÅ‚yszeliÅ›my muzykÄ™ i strasznie żeÅ›my siÄ™ bali, że ta muzyka zagÅ‚uszy nas i ci ludzie niczego nie zauważą, że w ogóle nikt na Å›wiecie nie zauważy – nas, walki, polegÅ‚ych… Å»e ten mur jest tak wielki – i nic, żadna wieść nigdy siÄ™ o nas nie przedostanie.
Kiedyś pędzili koło mnie ludzi, którzy nie mieli numerków życia. Niemcy rozdali te numerki i tym, którzy je otrzymali, obiecano przetrwanie. Całe getto miało wtedy jeden jedyny cel: zdobyć numerek. Ale później przyszli i po tych z numerkami.
Czy ty wiesz, czym był wtedy chleb w getcie? Bo jak nie wiesz, to nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tysiące ludzi mogło dobrowolnie przyjść i z chlebem jechać do Treblinki. Nikt przecież tego dotychczas nie zrozumiał.
I ludzie szli, porzÄ…dnie, czwórkami, po ten chleb, a potem do wagonu. ChÄ™tnych byÅ‚o tylu, że musieli w kolejce stać, dwa transporty dziennie już trzeba byÅ‚o odprawiać do Treblinki – i jeszcze nie mogÅ‚y pomieÅ›cić wszystkich, którzy siÄ™ zgÅ‚aszali.
„OszaleliÅ›cie?” mówili, kiedy próbowaliÅ›my ich przekonać, że to nie do pracy ich wiozÄ…. „PosÅ‚ano by nas na Å›mierć z chlebem? Tyle chleba zmarnowaliby?!”
Przecież ona uratowała je od komory gazowej, to było nadzwyczajne, ludzie uważali ją za bohaterkę.
My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach świata.
Przecież ludzkość umówiÅ‚a siÄ™, że umieranie z broniÄ… jest piÄ™kniejsze niż bez broni. (…) ChodziÅ‚o tylko o wybór sposobu umierania.
ByÅ‚ dla nich zatem bardzo dobry, pozwalaÅ‚ im siÄ™ wzruszać i mówić o pamiÄ™ci, a teraz tak ich wszystkich boleÅ›nie dotknÄ…Å‚: „Czy to można nazwać powstaniem?”
Ten jedyny, który przeżył, nie nadawał się na bohatera. Zrozumiawszy to, taktownie zamilkł. Milczał dość długo, bo przez trzydzieści lat, a jak przemówił wreszcie, to zaraz stało się jasne, że byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby nie przerywał milczenia.
Cóż to za piękne życie i piękna śmierć. Prawdziwie estetyczna śmierć. Tylko tak należy umierać. Ale tak żyją i umierają piękni i jaśni ludzie. Czarni i brzydcy żyją i umierają nieefektownie: w strachu i ciemności.
Åšmierć z gÅ‚odu byÅ‚a równie nieestetyczna jak życie. „Niektórzy zasypiajÄ… na ulicy z kÄ™sem chleba w ustach lub w czasie próby wysiÅ‚ku fizycznego, na przykÅ‚ad w czasie biegu za zdobyciem chleba.
Etyka bardzo komplikuje życie kardiochirurga.
Kiedy się dobrze zna śmierć, to ma się większą odpowiedzialność za życie. Każda, najmniejsza nawet szansa życia staje się bardzo ważna.
Śmierć ludzi ginących w milczeniu jest niczym, bo nic nie pozostawia po sobie.
(…) próbowaÅ‚ jednak wytÅ‚umaczyć mu różne rzeczy – że Å›mierć w komorze gazowej nie jest gorsza od Å›mierci w walce i że niegodna Å›mierć jest tylko wtedy, kiedy siÄ™ próbowaÅ‚o przeżyć cudzym kosztem – ale nie udaÅ‚o mu siÄ™ niczego wytÅ‚umaczyć, bo znowu zaczÄ…Å‚ krzyczeć, i jakaÅ› pani, która tam byÅ‚a, staraÅ‚a siÄ™ go usprawiedliwić: „Wybaczcie mu,” prosiÅ‚a z zażenowaniem, „jemu trzeba wybaczyć…”
Musisz to wreszcie zrozumieć: ci ludzie szli spokojnie i godnie. To jest straszna rzecz, kiedy siÄ™ idzie tak spokojnie na Å›mierć. To jest znacznie trudniejsze od strzelania. Przecież o wiele Å‚atwiej siÄ™ umiera strzelajÄ…c, o wiele Å‚atwiej byÅ‚o umierać nam niż czÅ‚owiekowi, który idzie do wagonu, a potem jedzie wagonem, a potem kopie sobie dół, a potem rozbiera siÄ™ do naga…
…czy ludzie siÄ™ kochali. Otóż być z kimÅ› to byÅ‚a w getcie jedyna możliwość życia. CzÅ‚owiek zamykaÅ‚ siÄ™ z drugim czÅ‚owiekiem – w łóżku, w piwnicy, gdziekolwiek, i do nastÄ™pnej akcji już nie byÅ‚ sam.
WiÄ™kszość wciąż jeszcze nie wierzyÅ‚a, że to jest Å›mierć. „Czy to możliwe,” mówili, „że wymordujÄ… caÅ‚y naród?” I uspokajali siÄ™: „Trzeba dostarczyć tych ludzi na plac, żeby ocalić resztÄ™…”
W getcie zostaÅ‚o sześćdziesiÄ…t tysiÄ™cy Å»ydów. Ci, którzy zostali, teraz rozumieli już wszystko: co to znaczy „wysiedlenie” i że nie wolno czekać. PostanowiliÅ›my stworzyć jednÄ… organizacjÄ™ wojskowÄ… dla caÅ‚ego getta, co zresztÄ… nie byÅ‚o proste, bo jedni do drugich nie mieli zaufania, my do syjonistów, oni do nas, ale teraz to, oczywiÅ›cie, nie miaÅ‚o już znaczenia. UtworzyliÅ›my jednÄ… organizacjÄ™ bojowÄ…, Å»ydowskÄ… OrganizacjÄ™ BojowÄ…, Å»OB.
Przecież nie piszemy historii. Piszemy o pamiętaniu.
ZauważyÅ‚eÅ›, jak czÄ™sto powtarza siÄ™ w opowiadaniach o getcie ten motyw: szansy wyjÅ›cia i decyzji zostania? Korczak, Gepner, wy… Może dlatego, że dokonanie wyboru miÄ™dzy życiem a Å›mierciÄ… jest ostatniÄ… szansÄ… zachowania godnoÅ›ci.
Wtedy nie widziaÅ‚em różnicy. Ale jÄ… zobaczyÅ‚em później, w powstaniu warszawskim, kiedy wszystko już dziaÅ‚o siÄ™ w dzieÅ„, w sÅ‚oÅ„cu, w przestrzeni bez muru. MogliÅ›my tam nacierać, cofać siÄ™, biec. Niemcy strzelali, ale i ja strzelaÅ‚em, miaÅ‚em swój karabin, miaÅ‚em biaÅ‚o-czerwonÄ… opaskÄ™, byli inni ludzie z biaÅ‚o-czerwonymi opaskami – dookoÅ‚a wielu ludzi – sÅ‚uchaj, jaka wspaniaÅ‚a, jaka komfortowa byÅ‚a to walka!
ByÅ‚o tak, że skoÅ„czyÅ‚a siÄ™ wojna. Wojna – dla wszystkich wygrana. Ale dla mnie to byÅ‚a przegrana wojna i wciąż mi siÄ™ zdawaÅ‚o, że jeszcze coÅ› muszÄ™ zrobić, gdzieÅ› iść, że ktoÅ› na mnie czeka i trzeba go ratować. GnaÅ‚o mnie z miasta do miasta i z kraju do kraju, ale jak przyjeżdżaÅ‚em, to okazywaÅ‚o siÄ™, że nikt nie czeka i nie ma już komu pomóc i w ogóle nie ma nic do zrobienia, wiÄ™c wróciÅ‚em (mówili mi: „I ty chcesz patrzeć na te mury, na bruki, na puste ulice,”, a ja wiedziaÅ‚em, że muszÄ™ tutaj być, żeby na to patrzeć), wróciÅ‚em wiÄ™c, poÅ‚ożyÅ‚em siÄ™ na łóżku i tak zostaÅ‚em.
Pomyślałem, że choroba człowieka jest rozsypaną łamigłówką, i jak się ją dobrze złoży, to się wie, co jest w człowieku, w środku. Od tej pory zająłem się medycyną, a dalej już może być to, od czego chciałaś zacząć, a co zrozumiałem znacznie, znacznie później: że jako lekarz mogę nadal odpowiadać za życie ludzkie.
A kiedy nic już nie mogę zrobić, pozostaje mi jedno: zapewnić im komfortową śmierć. Żeby nie wiedzieli, nie cierpieli, nie bali się. Żeby się nie poniżali. Trzeba dać im taki sposób umierania, żeby nie zamienili się w TAMTYCH. W tych z trzeciego piętra na Umschlagplatzu.
Na tym polega przecież moja rola. Pan Bóg już chce zgasić Å›wieczkÄ™, a ja muszÄ™ szybko osÅ‚onić pÅ‚omieÅ„, wykorzystujÄ…c jego chwilowÄ… nieuwagÄ™. Niech siÄ™ pali choć trochÄ™ dÅ‚użej, niż On by sobie życzyÅ‚. To jest ważne: On nie jest za bardzo sprawiedliwy. To jest również przyjemne, bo jeżeli siÄ™ coÅ› uda – to bÄ…dź co bÄ…dź Jego wywiodÅ‚o siÄ™ w pole… (…) kiedy czÅ‚owiek odprowadza innych ludzi do wagonów, to może mieć z Nim później parÄ™ spraw do zaÅ‚atwienia. A wszyscy przechodzili koÅ‚o mnie, bo staÅ‚em przy bramie od pierwszego do ostatniego dnia. Wszyscy, czterysta tysiÄ™cy ludzi przeszÅ‚o koÅ‚o mnie.
PorzÄ…dek historyczny okazuje siÄ™ tylko porzÄ…dkiem umierania.
Ci ludzie wcale nie chcieli żyć i należy im zaliczyć na plus, że mieli ten zdrowy rozsądek i chcieli zginąć w walce. Bo i tak śmierć, i tak śmierć, to lepiej umrzeć z bronią niż w sposób pogardliwy.
Tak wiÄ™c – nigdy do koÅ„ca nie wiesz, kto kogo podszedÅ‚.
I kiedy już to napiÄ™cie i ta radość caÅ‚kiem z ciebie opadnÄ… – wtedy, dopiero wtedy uprzytamniasz sobie, jaka to jest proporcja: jeden do czterystu tysiÄ™cy. 1 : 400 000. Po prostu Å›mieszne. Ale każde życie stanowi dla każdego caÅ‚e sto procent, wiÄ™c może ma to jakiÅ› sens.