Rozdział I
Ksiądz przywitał troskliwie, idącą na zimowe żebry starą Agatę. Przez chwilę rozmawiał z kobietą o jej ciężkim losie, po czym włożył jej w ręce złotówkę i pobłogosławił. Kiedy Agata odeszła ksiądz chciał modlić się brewiarzem, ale zadumał się nad roztaczającym się jesiennym krajobrazem. Ruszył w drogę w stronę kaplicy, co rusz to zagadywał jakiegoś przechodnia, chwile zatrzymał się koło grupy ludzi, pracujących na polu. Pobłogosławił wszystkim, porozmawiał i odszedł. Stojący na polu poczęli chwalić księdza, ale przywołani do porządku przez Annę szybko wrócili do pracy.
Wzięli się chyżo za robotę i w cichości, że ino słychać było dziabanie motyczek o twardą
ziemię, a czasem suchy dźwięk żelaza o kamień. Czasami ktoś niektoś wyprostował zgięty i zbolały grzbiet, odetchnął głęboko, popatrzył bezmyślnie na siejącego przed nimi i znowu kopał, wybierał z szarej ziemi żółte ziemniaki i rzucał do kosza, przed się stojącego.
Ludzi. było kilkanaścioro, przeważnie starych kobiet i komorników, a za nimi bieliły się dwa krzyżaki, u których w płachtach leżały dzieci raz w raz popłakując.
Kobiety znowu zaczynają gadać to o Agacie, to o Dominikowej, którą posądzają o czary i jej córce Jagnie, która tylko się stroi i rozgląda za mężczyznami. Nagle do Hanki przybiegła Józka Borynówna z wiadomością, że zdycha jedna z krów. Tymczasem słońce zachodzi i wszyscy przerywają pracę. Jeszcze tylko Jagustynaka plotkuje o Borynie, twierdzi, że gospodarz jeszcze krzepki i każda panna by za niego poszła.
Rozdział II
Na Borynowym podworcu, obstawionym z trzech stron budowlami gospodarskimi, a z czwartej sadem, który go oddzielał od drogi, już się zebrało dość narodu; kilka kobiet radziło i wydziwiało nad ogromną czerwono-białą krową, leżącą przed oborą na kupie nawozu.
Hanka rozpaczając nad chorą krową, posłała Józkę po Ambrożego, który zna się na leczeniu. Niestety było już a późno. Na podwórku pojawił się Boryna z synem Antkiem, rozwścieczony gospodarz, krzyczał na kobiety, że zmarnowały mu zwierzę. Wszyscy rozeszli się, widząc, że złość gospodarza może się skończyć bijatyką. W końcu Boryna zażądał posiłku, więc udano się do domu.
Dom był zwykły kmiecy – przedzielony na przestrzał sienią ogromną; szczytem wychodził na podwórze, a frontem czterookiennym na sad i na drogę.
Jedną połowę od ogrodu zajmował Boryna z Józią, a na drugiej siedzieli Antkowie. Parobek z pastuchem sypiali przy koniach.
Nieco udobruchany gospodarz zarządził oporządzenie krowy i poszedł spać. Witek, który pasł krowę i boi się gniewu Boryny, prosi o pomoc Józię. Tymczasem gospodarz wstał i udał się do wójta, by dowiedzieć się o oskarżenia, jakie rzuciła na niego Jewka. Po drodze rozmyśla o zmarłej żonie. Wójt podsunął gościowi myśl o nowej żonie, proponując mu Jagnę Dominikową, co wyraźnie spodobało się Borynie, choć nie dał tego po sobie poznać, jednak wracając do domu, nadrobił drogi, by przejść koło domu Jagny.
Myśl o małżeństwie podobała mu się bardziej o tyle, że nie chciał przepisywać gospodarki na dzieci, poza tym Jagna miała spory posag. Wieczorem leżąc w łóżku rozmyślał o Jagnie.
Rozdział III
Kuba pierwszy się obudził i zaczął chodzić po gospodarstwie, chwilę pobawił się z psem Łapą, by zaraz zająć się obrządkiem. Potem poszedł obudzić Witka, który wstawszy, siadł przed chałupą i bawił się z ptaszkami. Nagle pojawił się Boryna i nie bacząc na lamenty parobka, począł go bić za zmarnowanie najlepszej krowy. Następnie stary gospodarz począł budzić syna (Antka) i wydawać mu polecenia, co skończyło się kolejnym już spięciem między mężczyznami. Boryna wydał resztę poleceń i pojechał na sąd.
Przed sądem panował gwar. Wiele ludzi czekało na rozstrzygnięcie sporu. Jedna sprawa dotyczyła Dominikowej – matki Jagny – więc Boryna uważniej się jej przyglądał. Oskarżano Bartka Kozła o przywłaszczenie sobie świni Dominikowej. Po przerwie przyszła pora na sprawę Boryny. Jewka, która służyła przez pewien czas u niego, twierdziła, że wygnał ją z dzieckiem (którego był ojcem) i nie zapłacił jej za posługę. Płakała i krzyczała, ale nikt nie dał jej wiary, nie miała również żadnych świadków na potwierdzenie swoich słów.
Boryna wygrał sprawę i poczuł wielką ulgę. Poczekał na Dominikową, by pójść z nią do karczmy napić się wódki. Matka Jagny uznała, że to kowal namówił Ewkę na to oskarżenie, byle tylko pognębić teścia. Wracali do wsi razem, w drodze kobieta zaczęła się podpytywać, czy Boryna nie zamierza się jeszcze ożenić, na co ten odpowiedział:
„I... nie bierą mnie już ciągotki do kobiet, za starym...”Rozmowa toczyła się dalej, a tymczasem Dominikowa zobaczyła córkę, chciała zejść do niej, ale ta obrabiajła z innymi kobietami len. Boryna grzecznie powitał Jagnę i pomyslał: „Dzieucha kiej łania... W sam raz”.
Rozdział IV
Niedziela. Kuba pilnował inwentarza i uczył niechętnego Witka pacierza. Wystrojeni ludzie już szli do kościoła. Kuba pobiegł na plebanię zanieść księdzu kilka kuropatw, za co otrzymał „całą złotówkę” oraz błogosławieństwo od dobrodzieja. Rozradowany poszedł do kościoła i stanął z przodu, tam gdzie wójt i najbogatsi gospodarze, przez co usłyszał kilka słów nagany. Modlił się żarliwie, a w czasie kazania wpatrywał się w księdza, jak w jakiego Archanioła.
Kapłan tak żarliwie wzywał do nawrócenia, że po całym kościele rozszedł się żałosny płacz wiernych. Gdy Jambroży zbierał ofiarę, Kuba rzucił swój pieniążek i długo wybierał resztę, jak to czynią gospodarze. Potem podczas procesji szedł blisko niosących baldachim i śpiewał głośno w uniesieniu.
Po procesji wszyscy zbierali się na przykościelnym „smętarzu”. Kuba nie śpieszył się wyjątkowo na obiad i stał z resztą, rozglądając się naokoło i rozmawiając ze znajomymi. Wśród zebranych stał kowal, na którego co i rusz spoglądał Boryna, bojąc się gadania zięcia. Jednak Jagna odciągnęła wzrok Maćka, szła powoli z matką, piękna i strojna. Kobieta rozglądała się naokoło, a gdy jej oczy ujrzały Antka, oblała się rumieńcem.
Obiad u Borynów był długi i smaczny. Józia tego dnia robiła za gospodynię, więc tylko chwilami przysiadała na ławie. Boryna zagadnął Kubę o wizytę u księdza, ten z zapałem wszystko opowiedział. Wszyscy włączyli się w rozmowę o książkach i gazetach, które czyta ksiądz, co doprowadziło do kolejnej kłótni między ojcem a synem:
- I kowal z młynarzem trzymają gazetę.
- I... to i taka kowalowa gazeta! - rzekł urągliwie Boryna.
- Takutka sama kiej księża - powiedział ostro Antek.
- Czytałeś? Wiesz?
- Czytałem i wiem, a bo raz!
- I nie zmądrzałeś nic z tego, że się zadajesz z kowalem.
- La ojca to ino ten mądry, co chocia z półwłóczek ma abo i ogonów krowich z mendel.
- Zawrzyj gębę, pókim dobry! A to ino okazji szuka, żeby się kłyźnić! Chleb cię to rozpiera,
widzę... mój chleb...
- Ością on mi już stoi we grdyce, ością...
- Szukaj se lepszego, na Hanczynych trzech morgach będziesz jadł bułki.
- Będę żarł ziemniaki, ale mi ich niktój nie wymówi.
- Nie wymawiam ci i ja...
- Ino kto drugi?... Haruj jak ten wół, jeszcze ci słowa dobrego nie dadzą...
- We świecie jest lekciej, nie trza robić, a dadzą wszystko...
- Pewnie, że jest lepiej.
- To se idź i posmakuj.
- Z gołymi rękami nie pójdę.
- Kijek ci dam, cobyś się miał czym od piesków oganiać.
- Ociec! - wrzasnął Antek zrywając się z ławki, ale padł zaraz, bo Hanka ujęła go wpół, a
stary popatrzył groźnie, przeżegnał się, jako że już było po obiedzie, i odchodząc do izby
rzekł twardo:
- Na wycug do ciebie nie pójdę, nie!
Kuba myślał o czekających go wydatkach na kożuch i buty. Hanka z dzieckiem na rękach oraz Antek poszli na pole, rozmawiali co i rusz, o biedzie, o tym, że ojciec nie chce im przepisać ziemi. Kobieta narzekała coraz bardziej, a Antek nie słuchał, kiedy Hanka to zauważyła rozzłoszczona i smutna poszła sobie. Biedna kobieta nie miała nawet z kim porozmawiać. Nawet Kuba udawała, że śpi. Kiedy sobie poszła, otworzył oczy i patrzył w kierunku karczmy, bo go paliła „ta złotówka”. Poszedł, długo się namyślał, po czym kazał nalać: „Półkwaterek, ino krzepkiej!”.
Żyd Jankiel, dowiedziawszy się zapłacie od księdza za kuropatwy, obiecał dać dziesiątaka za jednego ptaszka. Widząc zainteresowanie parobka dodał, ze za sarnę zapłaci całego rubla. Kuba początkowo nie chciała się zgodzić (nie wolno było zabijać zwierząt w pańskim lesie), ale że był już zadłużony u sprytnego Jankiela – zgodził się. Tymczasem w karczmie zrobiło się gwarnie, pijani ludzie tańcowali, szczególnie Franek młynarczyk skory był do zabawy.
W alkierzu natomiast siedział Antek z kowalem, podeszła do nich również Jagustynka. Kowal rozprawiał o lepszym życiu, o tym że dworscy mają wszystko, że się uczą i są panami. Jagustynka rozzłościła kowala niedowierzaniem, więc ją wyrzucił z alkierza. Karczma opustoszała. Tylko Kuba jeszcze spał w popiele i nie chciał się obudzić. W końcu jednak dał się przekonać do wyjścia. Jankiel zdążył mu obiecać strzelbę, żeby mógł odpracować przepitego rubla. Zrozpaczony Kuba wracał do domu, nie wiedział, jak mógł przepić w jeden wieczór całego rubla.
Rozdział V
„Jesień szła coraz głębsza”. Wszyscy gorączkowo przygotowywali się na jarmark. W domu Borynów pracowano do późna w nocy. Wieczorem gospodarz począł pytać Kubę, czy zostanie u niego na służbie dłużej. Parobek wahał się, więc targowali się długo przy gorzałce, aż ustalili odpowiednie wynagrodzenie („trzy ruble i dwie koszule miasto zadatku”). Boryna trochę był zły, że tyle pieniędzy musi wydać, ale wiedział za co płaci – Kuba był doskonałym pracownikiem. Na koniec parobek prosił jeszcze, żeby Maciej nie sprzedawał źrebicy. Kochał to wierzę, bo je odchował i własnym kożuchem przykrywał.
Rano drogi do Tymonowa zapełniły się ludźmi zmierzającymi na jarmark.
Tyla narodu szło, jakby wieś cała wychodziła.
Szli gospodarze, co biedniejsi, szły kobiety, szły parobki i dziewczyny, i komornicy też szli, a i biedota sama – najemnicy tegoż ciągnęli, bo jarmark to był ten, na którym godzono się do robót i zmieniano służby.
Od Borynów na jarmark pojechał Antek z pszenicą i koniczyną, a Józia z Hanką pognały maciorę i wieprzka. Maciej poszedł później na piechotę, bo liczył, że się z kimś zabierze po drodze. Stało się nie inaczej, spotkał organistę, który zaproponował podwózkę. Na wozie siedział również Jaś, który przyjechał ze szkoły specjalnie na jarmark. Okazało się, że syn organisty po skończeniu szkoły ma iść na księdza. Mężczyźni trochę ponarzekali na ciężkie czasy.
Niebawem z przodu ukazał się wóz Dominikowej. Kiedy organista ich wymijał, Boryna aż się obejrzał i krzykną żartobliwie: „Spóźnita się!”. Jagna tylko odkrzyknęła z uśmiechem, że zdążą. Jaś od razu zwrócił uwagę na urodę dziewczyny, natomiast organista dość pogardliwie wyraził się o Jagnie, co nie spodobało się Borynie. Gdy tylko dojechali do miasteczka podziękował za podwiezienie i pożegnał się.
Jarmark był wielki, kolorowy i głośny. Czego tam nie było: i pszenica, i zwierzęta, i książki nabożne, i zabawki, i czego tylko dusza zapragnęła. Boryna szybko odnalazł córkę i synową, dowiedział się, że jeszcze nie sprzedały świni, bo mało dają. Potem począł szukać Antka. Zobaczył go siedzącego na workach i twardo targującego się z Żydami. Boryna oznajmił synowi, że idzie do pisarza złożyć skargę na dwór, bo to z ich winy padła „jego graniasta”.
Opowiedział wszystko pisarzowi, ten trochę podkolorował całą historię, napisał skargę i zgodził się występować w sądzie, jeśli sprawa przejdzie. Boryna pożegnał się i poszedł z powrotem na jarmark, a tam natkną się na Jagnę, wybierającą kapelusze. Dziewczyna zaczęła się go radzić, Boryna wykorzystał okazję i zaczął dziewczynę czarować, aż się zawstydziła. Zapraszał ją na wódkę, ale nie chciała, poszedł więc przed nią, by torować jej drogę wśród tłumu.
Gdy doszli do stoisk z płótnami, dziewczyna aż wzdychał z zachwytu nad wstążkami, chustami. Boryna cały czas towarzyszył Jagnie, chciał jej nawet kupić wstążkę, ale się nie zgodziła. Maciej jednak nie dał za wygraną i odchodząc ofiarował dziewczynie jedwabną chustę i wstążkę, kupione, kiedy nie patrzyła. Jagna nagle zobaczyła żebrzącą Agatę, porozmawiały chwile.
Boryna idąc do Antka, spotkał kowala, który zaraz zaczął upominać się o swoje. Ale Boryna upierał się, że nic nie jest zięciowi winien. Poszli napić się wódki. W karczmie kowal znowu zaczął rozmowę o przepisaniu ziemi, na co Boryna oznajmił, że nic nie da póki żyw, a jak zechce to się i ożeni. Ale nieco uspokojony gospodarz obiecał kowalowi ciołka po graniastej. Rozeszli się do swoich. Jarmark dobiegał końca.
Rozdział VI
„Deszcz się rozpadał na dobre”. Cały świat zrobił się szary i smutny. Nastała powszechna cisza. Tego dnia cała wieś wycinała kapustę. Pod wieczór Jagna i Szymek kończyli swoją pracę, a Józia z Hanką swoją. Jagustynka zaczęła pytać o śluby, tak zeszło na ewentualny ponowny ożenek Boryny. Jagna słuchała w ciszy sprzeciwów Józi i Hanki. Kobiety umówiły się jeszcze „na obieranie” i rozeszły się do domów.
W drodze powrotnej Jagna spotkała Antka, oboje szli dziwnie zmieszaniu, a młody Boryna namawiał dziewczynę by przyszła „w niedzielę na muzykę do Kłebów”. Jagna wahała się, ale po gorących zachętach Antka obiecała przyjść. W domu Jagna zastała starego człowieka –wędrownika świętego od grobu Jezusowego. Starzec właśnie wychodził, ale zapowiedział, że pewnie jeszcze wróci.
Tymczasem przybył Jambroży. Poopowiadał trochę nowin, podano kolacja, po czym synowie Dominikowej „jak zwykle zajęli się sprzątaniem, myciem naczyń i obrządkiem”, a Jagna siadła z Jambrożym przed kominem. Starzec począł wypytywać Jagnę, czy kto się starał o jej rękę, itd. Komplementował dziewczynę, by zaraz wybadać, czy byłaby przychylna Borynie. Dominikowa zachęcona perspektywą dużego zapisu, powiedziała, żeby przysyłali swaty. Jagnie było wszystko jedno, zrobi, co matka każe. Zadowolony Jambroży poszedł od razu do Boryny. Dominikowa pytała potem córki, jak jej się ta propozycja podoba, ale Jagna jakby nie słuchała, siedziała zamyślona:
A bo to jej źle było przy matce? Robiła, co chciała, i nikt jej marnego słowa nie powiedział. Co ją tam obchodziły gronta, co zapisy, a majątki – tyle, co nic, abo i mąż? Mało to chłopów latało za nią? – niechby tylko chciała, to choćby wszystkie na jedną noc się zlecą...(...) jak matka każą, to pójdzie za Borynę... Juści, że go nawet woli od innych, bo kupił jej wstążkę i chustkę... juści... ale i Antek by kupił to samo... a i inne może... żeby tylko miały Borynowe pieniądze... każden dobry... i wszystkie razem... a bo ona ma głowę, żeby wybierać? Matki w tym głowa, żeby zrobić, jak potrza...
Tymczasem wpadła Józia z zaproszeniem na obieranie następnego dnia.
Rozdział VII
Nastał kolejny dzień deszczowej pogody, wszyscy siedzieli w chałupach. Jagnie od rana było jakoś smętnie, nie mogła znaleźć sobie miejsca, niecierpliwie czekała na wieczorne "obieranie" u Borynów. Nagle do chałupy wszedł Mateusz, ten sam o którego Jagnę pomawiano najwięcej, „że z nim w sadzie nocami się schodzi, a często i gdzie indziej puszcza...”. Mężczyzna porwał dziewczynę i zaczął ją całować. Oszołomiona Jagna bezskutecznie próbowała się wyrywać. Na szczęście nadszedł Jędrzej, a potem matka, która przegoniła parobka. Czas już było się ubierać i iść do Borynów.
U Boryny już było sporo ludzi.
Ogień buzował się na kominie i rozświetlał ogromną izbę, aż lśniły się szkła od obrazów i kołysały się te światy, czynione z kolorowych opłatków i na nitkach wiszące u czarnych, okopconych belek; na środku izby leżała kupa czerwonej kapusty, a w półkole, szeroko zatoczone, twarzami do ognia, siedziały rzędem dziewczyny i kilka kobiet starszych - obierały z liści kapustę, a główki rzucały na rozesłaną pod oknem płachtę.
Jaguś ogrzała ręce przy kominie, ostawiła trepy pod oknem i siadła zaraz z kraju przy starej Jagustynce, i jęła się roboty.
Zaczęły się rozmowy. Wszyscy cieszyli się, że Mateusz wrócił, bo będzie miał kto przygrywać przy robocie. Mówiono też o Rochu, starym wędrowniku (był podobno u Grobu Jezusowego), który po trzech latach nieobecności zawitał do Lipiec. Był to bardzo dziwny człowiek, mówiący wieloma językami, nie przyjął gościny od księdza, bo uważał, że jego miejsce z ludem, a nie "na pokojach". Od ludzi tylko kapkę mleka przyjmował i kawałek chleba.
Z wdzięczności uczył wiejskie dzieci. Rozmowy trwały, a tymczasem do chałupy wpadła „Nastusia Gołębianka, Mateusza siostra” z wiadomością, że młynarzowi konie ukradli jakieś „trzy pacierze temu”. Zaczęły się liczne komentarze, które przerwało wejście Boryny. Nakryto do stołu. Po posiłku nastała chwila przerwy przed powrotem do pracy. Wtedy do izby wszedł Roch z błogosławieństwem na ustach. Ktoś zaczął grać tak rzewnie, że Jagnie ze wzruszenia zaczęły płynąć łzy. Nagle za oknem zawył pies, ktoś przyciął mu nogę, Roch wstał uwolnić psa, bo:
I pies stworzenie boskie, i czuje krzywdę jako i człowiek... Pan Jezus miał też swojego
pieska i nie dał nikomu krzywdzić...
Na słowa niedowierzania, iżby Pan Jezus miał psa jak zwykły człowiek, odpowiedział taką to historią: W czasach gdy Pan Jezus jeszcze po ziemi chodził, szedł sobie jednego razu na odpust do Mstowa. A upał był straszny i droga piaszczysta, a do losu jeszcze daleko. Zmęczony bardzo Pan Jezus co jakiś czas przysiadał sobie na wydmach, ale Zły, chcąc mu zmylić drogę i dokuczyć, bił racicami w piach, a kurz się podnosił ogromny i Pan Jezusa dusił Doszedł w końcu Pan Jezus do lasu. Odpoczął tam w cieniu, napił się i posilił, ułamał „niezgorszy kijek”, przeżegnał się, a potem wszedł w gęsty las. A w lesie Zły z innymi strachami poczęli trząść gałęziami i wyć, i ciemność całkowita nastała. Pan Jezus spieszył się na odpust, więc przegnał wszycie strachy, tylko się jeden dziki pies ostał, „bo w ony czas pieski nie były jeszcze z ludźmi pobratane”.
Ten ci to pies ostał i leciał za Panem Jezusem, szczekał, to docierał do świętych nóżek. Jego, to udarł zębami za porteczki, to kapot Mu ozdarł i za torby chytał, i sielnie się dobierał do mięsa... ale Pan Jezus, jako że był litościwy i krzywdy nijakiemu stworzeniu zrobić by nie
zrobił, a mógł go kijaszkiem przetrącić abo i zasie samym pomyśleniem zabić, to ino powieda:
- Naści, głupi, chlebaszka, kiejś głodny - i rzucił mu z torby. Ale pies się rozeźlił i zapamiętał, że nic, ino kły szczerzy, warczy, ujada, a dociera i całkiem już psuje Jezusowe porteczki.
- Chlebam ci dał, nie ukrzywdził, a obleczenie mi rwiesz i szczekasz po próżnicy. Głupiś,
mój, piesku, boś Pana swego nie poznał. Jeszcze ty za to człowiekowi odsłużysz i żyć bez
niego nie poradzisz... - powiedział Pan Jezus mocno, aż pies siadł na zadzie, potem zawrócił,
ogon wtulił między nogi, zawył i kiej ogłupiały pognał w cały świat.
Pan Jezus poszedł na odpust. Pośród tłumu nagle rozległ się krzyk: „wściekły pies, wściekły pies!” i rzeczywiście miedzy ludźmi biegł pies z wywalonym językiem prosto na Pana Jezusa. Przestraszeni chłopi chcieli zabić psa, ale Pan Jezus poznał, że to to samo zwierzę, które spotkał w borze i zabronił robić mu krzywdę. Okrył go swoim płaszczem, gdy chłopi mimo zakazu chcieli bić psa i powiedział ludziom zgromadzonym na odpuście, że są „łajdusy” i bezbożnicy.
Pan Jezus chciał już odchodzić, ale lud prosił, żeby z nim został i przebaczył mu grzechy. Tak tez Pan Jezus uczynił, a na odchodne powiedział, że odtąd psy będą służyć ludziom. Zaś odchodząc zawołał Burka (takie imię nadał dzikiemu psu), by szedł za nim. I tak też się stało, pies służył Panu Jezusowi aż do końca, kiedy to wył pod krzyżem, a po zmartwychwstaniu Jezusa poszedł z nim do nieba.
Wszyscy trwali w milczeniu po tej opowieści, tylko Jagustynka drwiąco rzuciła, że ona lepsza zna historię, o tym „skąd się wół wziął człowiekowi”.
Pan Bóg stworzył byka.
I byk był.
A chłop wziął kozika,
Urznął mu u dołu
I stworzył wołu-
...i wół jest!
Wszyscy wybuchli śmiechem. Przyszedł wójt z księdzem, pogadali z gospodarzem. Boryna na koniec dziękował wszystkim za pomoc i oglądał się za Jagną, która szykowała się do wyjścia. Na to też czekał Antek, który wymknął się wcześniej, by móc pod oslonął nocy odprowadzić dziewczynę.
Rozdział VIII
Nazajutrz gruchnęła po Lipcach wieść o Borynowych z Jagną zmówinach. Wójt był dziewosłębem - więc wójtowa, że mąż srogo przykazywał pary z gęby nie puszczać przódzi, nim powróci, dopiero na odwieczerzu pobiegła do sąsiadki, rzekomo soli pożyczyć, i już na odchodnym nie wytrzymała, ino wzięła kumę na bok i szepnęła:
- Wiecie to, Boryna posłał z wódką do Jagny! Ino nie mówcie, bo mój tak przykazywał.
Plotki szybko się rozeszły i wywołały wielkie oburzenie: że taki stary, a za trzecią żonę się bierze; że taka, co się z niejednym szlajała, a zostanie pierwszą gospodynią we wsi i będzie głowę wysoko nosić. Tylko dzieci Borynowe nic nie wiedziały, bo nikt nie miał odwagi z taka wiadomością do nich zawitać.
Maciej cały dzień chodził struty, bo denerwował się o wynik oświadczyn. Jagustynka widząc to, pocieszała go, mówiąc, że i Dominikowi, i Jagna rozum mają, a sam Boryna dobrze robi, biorąc żonę. Jagustynka żałowała, że sama sobie drugiego męża nie wzięła, tylko ziemię na dzieci przepisała i teraz musi po ludziach służyć, żeby mieć, co jeść. Boryna pod wieczór poszedł do karczmy i tam czekał na wójta z wieściami. Tymczasem wójt z Ambrożym u Dominikowej według zwyczaju targowali się i przepijali, kiedy matka zgodziła się oddać córkę Borynie, poszli wszyscy do karczmy. Szczęśliwy Maciej hojnie wszystkich ugościł.
Gęsto pić poczęli, jeden po drugim i na przekładankę arak ze słodką, i wszyscy wraz mówić zaczęli, nawet Dominikowa podpiła se niezgorzej i nuż wywodzić różności, nuż prawić, aż się wójt dziwował, że taka mądra kobieta jest.
Synowie się też popili, bo Jambroży, to wójt przepijali do nich gęsto i zachęcali.
W czasie tej radosnej zabawy przyszło do rozmowy o zapisie na rzecz Jagny. Dominikowa chciała sześć morgów najlepszej ziemi. Boryna początkowo nie chciał się zgodzić, ale szybko uległ. W karczmie było coraz głośniej, wszyscy się popili. Boryna co rusz to prawił jakieś czułości Jagnie. Aż przyszedł czas powrotu do domu. Dominikowa z trudem wyciągnęła pijanych synów z karczmy, gdzie został już tylko Boryna z dziewosłębami. Tymczasem pojawił się młynarz z wiadomością, że „dziedzic sprzedał porębę na Wilczych Dołach”, do której chłopi również rościli sobie prawo z dziada pradziada. To wywołało wielkie oburzenie, szczególnie u Boryny.
Rozdział IX
W całej wsi zapanował powszechny smętek związany z pogorszeniem się pogody. Szczególnie cicho było w chałupie Boryny, bo dzieci dowiedziały się o planach matrymonialnych ojca. W Zaduszki Boryna ubrał się odświętnie i poszedł opłotkami do Jagny, co by się na dzieci nie natknąć. Witek prosił Kubę, żeby nauczył go strzelać. Chłopakowi marzyły się buty i lepsze życie w mieście. Poszli potem obaj na cmentarz do kościoła dać na wypominki.
Popołudniu na nieszpory odprawiane raz w roku na cmentarzu poszli już wszyscy z Borynowej chałupy. Po okolicy rozchodziły się odgłosy pobożnych pieśni. Ludzie chodzili między grobami, rozmyślając o bliskości śmierci. Kuba poszedł na stary cmentarz i tam rzucał na groby okruchy chleba, co by dusze czyśćcowe się pożywiły. Parobek wspominał swoją zmarła matkę – Magdalenę.
Wieczorem w izbie u Antków siedziała cała gromada ludzi, a wśród nich Roch. Tylko Boryny nie było, bo siedział do późna u Jagny. Stary pątnik pocieszał zasmuconych ludzi, że nie straszno umierać, bo dusza ludzka po śmieci do Pana Jezusa podąża.
Rozdział X
Antek poszedł do księdza pożalić się na ojca i poradzić, a ten go zapędził do szukania zgubionej kobyłki. Ksiądz pocieszał, że przecie inni nic nie mają i Bogu dziękują, a Antek, i trzy morgi ziemi posiada, i żonę i dzieci. Szli obok karczmy, gdzie gwar wielki panował. Antek powiedział, że chłopi nie pozwolą wycinać lasu, dopóki dwór się z nimi nie pogodzi, jak będzie trzeba to i siły użyją, by swoich praw bronić. Ksiądz chciał zganić za te słowa Antka, ale mężczyzna już gdzieś zniknął.
Antek myśląc cały czas o Jagnie, a „jak zadra tkwiła mu ona pod sercem, jak zła zadra, że jej nie wyciągnąć ni uciec od niej”, poszedł do kowala. Mężczyźni pokłócili się, kto więcej wziął od Boryny. Kowal wypomniał Antkowi, że się za Jagną uganiał. Wszedł wójt i począł Borynę usprawiedliwiać, więc i z nim kłótnia się wywiązała.
Następnego dnia rano syn Macieja rozmyślał, że teraz to już wszyscy będą przeciwko niemu, ale ku jego zdziwieniu kowal wszedł do izby, żeby się pogodzić. Kowal zaproponował, że jego żona przyjdzie dziś do Antka i razem rozmówią się z ojcem. Chodzi o to, żeby Boryna resztę ziemi przyobiecał tym dwojgu przy świadkach, a Józkę i Grzelę się spłaci. Jeśli Boryna obieca przy świadkach zawsze będzie z czym do sądu pójść, a już teraz jest, bo przecież są jeszcze cztery morgi po takowej matce.
- Wielka parada, cztery morgi - na mnie i na twoją...
- Ale go nie dał tobie ni mojej! A tyle roków sieje i zbiera! Zapłaci wam dobrze za to i z procentami...
Kowal nakazał spokój i niesprzeciwianie się ojcu w rozmowie. Wszystko po dobroci ma iść, a jak ojciec nie da, to się do sadu pójdzie. Pożegnali się, ale Antek na koniec, nie wiadomo czemu pogroził kowalowi. Teraz już Borynowy zięć nie wiedział, co Antek uczyni.
Juści, kto go ta wie, co zrobi? Sklął mnie, a gotów zrobić, com redził... to i lepiej, że kobieta przy tym będzie... a nie zrobi, pokłócą się... stary go wypędzi... Tak abo i nie, a zawsze się cosik udrze la siebie... - zaśmiał się radośnie, zatarł ręce (…)
Antek jednak zdecydował się porozmawiać z ojcem. W domu Hanka gotowała obiad i rozmawiała ze swoim ojcem starym Bylicą, który akurat przyszedł w odwiedziny. Skarżył się nieśmiało na Weronkę, córkę u której mieszkał. Kobieta tak oszczędzała, że i jeść czasem ojcu zapomniała dać, a i pierzynę, i łóżko mu zabrała. Hanka zaproponowała mu, żeby się przeniósł do niej a wiosnę, ale on tylko zabrał tobołek przygotowany przez córkę i poszedł, gdy w izbie pojawiła się Kowalowa z dziećmi. Antek naradzał się z siostrą, kiedy wpadła Jagustynka z wiadomością, że Maciej z Jagną byli u księdza na wesele prosić. Antek wyszedł na podwórze, ciągle w głowie słyszał kowalowe słowa – nie o grunt ci idzie, a o Jagusie. I tak się w nim uczucia przeplatały, raz nienawiść, raz namiętność w nim wzbierała. Nagle z zamyślenia wytrącił go Witek, który dostrzegł Borynę z daleka.
W izbie panowało jakieś napięcie, tylko Józia siedziała spokojnie, bo nie wiedziała, co się święci. Gdy doszło do rozmowy o zapisie, rozpętała się kłótnia. Antek domagał się swojej ziemi, straszył ojca sądem. Hanka również dodała swoje pretensje, a co najbardziej rozwścieczyło Macieja, nazwała Jagnę „świnią” i „lakudrą”. Boryna chciał w złości uderzyć synową, ale Anek nie dał, dorzucił jeszcze kilka zdań prawdy o Jagnie, co doprowadziło do bojki.
Rzucili się na siebie jak dwa psy wściekłe, chycili się za piersi i wodzili po izbie, miotali, bili sobą o łóżka, o skrzynie, o ściany, aż łby trzaskały. Krzyk się podniósł nieopisany, kobiety chciały ich rozerwać, ale przewalili się na ziemię i tak zwarci całą nienawiścią i krzywdami tarzali się, gnietli, dusili...
Całe szczęście, że rychło rozerwali ich sąsiedzi i odgrodzili od siebie...
Antka przenieśli na drugą stronę i zlewali wodą, tak osłabł z umęczenia i upływu krwi, bo
twarz miał porozcinaną o szyby.
Staremu nic się nie stało; spencer miał nieco podarty i twarz podrapaną i aż siną z wściekłości...Sklął i powyganiał ludzi, co się byli zlecieli, drzwi od sieni zamknął i siadł przed kominem... Ale uspokoić się nie mógł, bo mu cięgiem wracało przypomnienie tego, co na Jagnę wypowiedzieli, a żgało go w serce jakby nożem...
Boryna przed snem chodził jeszcze długo po wsi, rozmyślając. Rano, gdy ranny Antek leżał jeszcze w łóżku, Maciej wszedł do izby syna i kazał się mu wynosić wraz z rodziną. Kazał zawezwać Kubę do pomocy przy przeprowadzce, ale parobek leżał chory, bolała go noga i ruszyć się nie mógł. Antkowie się wynieśli na koniec wsi do ojca Hanki już bez krzyków i kłótni. Przyszli ludzie z Rochem na czele, godzić ich chcieli. Bezskutecznie. Łapa pobiegł za Antkiem. Przy obiedzie Boryna pocieszał markotną Józię obietnicami nowych trzewików, kaftana i wstążek.
Rozdział XI
W dniu wesela Jagny i Boryny Dominikowa od rana chodziła po chałupie i ino patrzyła na córkę z troską i żalem, bo ckniło jej się, że Jagny już przy sobie mieć nie będzie. Tymczasem panna młoda wstała, ubrała się i słuchała matczynych rad. Zdziwiła się bardzo, kiedy dowiedziała się, że to Antek najbardziej przeciwko niej do ojca wygadywał. Nie chciała wcale w to wierzyć, nawet broniła mężczyznę, co lekko zatrwożyło Dominikową. Tymczasem przyszła Ewka do gotowania, a Jagna poszła z płaczem do komory.
W chałupie pięknie przystrojonej wycinankami przez Jagnę coraz gwarniej się robiło i weselej, tylko pannie młodej było wszystko jedno, wciąż myślała o Antkowych słowach:
Jakże, on by wygadywał, on?... Nie mogła wierzyć, nie chciała... bo aż się jej na płacz
zbierało!... A może?... Wczoraj, kiedy prała w stawie, przeszedł i ani się nie spojrzał! A jak
szli rano do spowiedzi z Boryną, spotkali go przed kościołem... z miejsca zawrócił jak przed
złym psem... A może?... Niech szczeka, kiej taki, niech szczeka!...
Zaczęła się buntować przeciw niemu, ale z nagła wspomnienia tego wieczora, kiedy wracali
z obierania kapusty od Boryny, buchnęły jej do mózgu i zatopiły ją całą w ogniu, i obwinęły
jej duszę z taką mocą, a tak wyraziście w niej odżyły, że rady sobie dać nie mogła..
Nagle Jagna powiedziała matce, żeby jej po ślubie włosów nie obcinali. Matka i inne kobiety próbowały ją przekonać, że to nie wypada, ale ona była nieugięta. Nagle wpadł Witek po Jagustynkę bo z Kubą było gorzej.
Nadszedł czas ślubu i wesela. Boryna wraz z drużbami poszedł do domu Dominikowej po narzeczoną. A stamtąd oboje - Maciej przez druhny, a Jagna przez drużby - zostali zaprowadzeni do kościoła. Przed wyjściem Dominikowa pobłogosławiła parę obrazem. Po ślubie wszyscy poszli do Dominikowej chałupy na wesele. Muzyka grała głośno, a wesoło. Boryna z Jagną tańcowali pięknie, ale niezbyt długo. Podano wieczerzę, wszyscy zasiedli u stołu według dostojeństwa.
Po wódce wójt zaczął rozmowę, oznajmił, że zarządzono zbiórkę na budowę szkoły. Na to powstał wielki sprzeciw, nikt takiej szkoły nie chciał. Potem jeszcze o wycinaniu lasu gorączkowo rozmawiali. Ale wesele trwało dalej. Toczyły się przeróżne rozmowy. Żartowano sobie sprośnie z młodej pary. Kucharki obmawiały Jagnę, że się źle prowadziła, że z niejednym ją widzieli a teraz Antkom się przez nią krzywda dzieje. Chłopi dobrze już napici dalej pomstowali na dwór i zły los. Zaczęto się rozchodzić po kątach po opłotkach. To znowu wszyscy się zebrali, kiedy muzykanci żwawiej poczęli przygrywać.
odprawować poczęli obrządki różne, jak to jest zwyczajnie przy oczepinach.
Najpierw Jagusia musiała wkupywać się do gospodyń!
A potem jednym ciągiem odprawiali drugie ceremonie; aż parobcy uczynili długie powrósło z nieomłóconej pszenicy i opasali nim wielgachne koło, które druhny pilnie trzymały i strzegły, a Jagusia stojała w pośrodku: chciał z nią któren tańcować, podchodzić musiał, wyrywać przez moc i hulać w kole, nie bacząc, że go ta i prażyły drugimi powrósłami po słabiźnie. Zaś na dokończenie młynarzowa i Wachnikowa zaczęły zbierać na czepiec. Pierwszy wójt rzucił złoty pieniądz na talerz, a za nim, kiej ten grad brzękliwy, posypały się srebrne ruble i jako te listeczki na jesieni, papierki leciały. Więcej niźli trzysta złotych zebrali!
Teraz na nowo tance rozgorzały przeróżne, Boryna pochodził, to do jednych, to do drugich,a cały czas wodził oczami za Jagną. Tak miało trwać wiejskie wesele, póki ludzie się nie pomęczą i nie porozchodzą.
Rozdział XII
Świtem Witek wygoniony przez Jagustynkę z wesela poleciał do chałupy, zajrzał do Kuby, który leżał zmarnowany, cały w gorączce od kilku dni. Jakby na pocieszenie wrócił Łapa od Antków. Kuba żałował, że nie mógł uczestniczyć w weselu, które wciąż trwało. Parobek czuł się coraz gorzej, aż począł wzywać Witka, śpiącego obok:
- Zamrę już! Zamrę! Tak mnie boli, tak we mnie choroba rośnie i dusi... Witek, bieżyj po
Jambroża... o Jezus, albo Jagustynki zawołaj... może co poredzą, bo już nie wydzierżę... już ta
ostatnia godzina na mnie idzie... ten czas ostatni...
Przestraszony Witek pobiegł na wesele po pomoc, ale wszyscy byli spici i nie zwracali na niego uwagi. Kuba tymczasem zasnął przykryty słomą i łachmanami. Po śniadaniu przyszła do niego Jagustynka, ale tylko po to, żeby przepowiedzieć mu rychła śmierć. Chciała do niego wzywać księdza, ale nie pozwolił, bo jego zdaniem nie godziło się tak wielebnej postaci w stajni przyjmować. Został więc sam, tylko Witek czasem do niego zaglądał i Łapa dzielnie mu towarzyszył.
Tymczasem na podwórku trwały przygotowania do przenosin. Wieczorem przyszedł do parobka Ambroży, ledwo wytrzeźwiały. Począł nogę oglądać i dziwił się co to za rana. Kuba wyznał, że to borowy go postrzelił Jamrozy powiedział, że jest za późno na jego leczenie, teraz to tylko do szpitala, gdzie nogę utną. Wtedy Kuba wyzdrowieje. Ale Kuba do szpitala nie chciał, bał się. Z resztą, co to za parobek bez nogi. Boryna by go wygnał, a wtedy co?
Przenosiny trwały. Jagna przybyła do domu Boryny, gdzie przywitał ją mąż. Muzyka zaczęła grać, w izbie już tańcowano. Przed domem kobiety ubolewały, że takiej nieporządnej dziewczynie najlepsze gospodarstwo się trafiło. Przyszedł wójt i wtedy najlepsza zabawa się rozpoczęła, prześmiewano się z państwa młodych i pito wódkę. Nagle w izbie pojawił się Żyd Jankiel, początkowo przywitały go przezwiska, ale wójt o Boryna kazali podać mu wódki i zagrać „żydowskiego”, co by se potańcował. Ale Jankiel niepostrzeżenie wykradł się do sieni, poszedł do Kuby strzelbę odebrać.
Ludzie zasiedli do wieczerzy podług starszeństwa, kiedy Roch zaczął wołać Jambrożego do Kuby. Okazało się, że parobek bał się szpitala, więc sam sobie nogę odrąbał siekierą i teraz leżał w kałuży krwi prawie nieprzytomny. Roch pojechał do Woli po księdza, a do Kuby przyszła Jozia z jedzeniem. Potem znowu został tylko z łapą i końmi. I kiedy w domu wciąż tańcowano i pito, ulatywała „Kubowa dusza”.