Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl Lektury Analizy i interpretacje Motywy literackie Epoki

1. „Cudzoziemka” - streszczenie szczegółowe

I

Róża przyszła z wizytą do swojej córki, lecz od grubej służącej Sabiny dowiedziała się, że Marta wyszła z domu. Matka postanowiła zaczekać w mieszkaniu. Było ono umeblowane dopiero co kupionymi meblami. Gdy spostrzegła na jednej ze ścian portret swojego ojca natychmiast zdjęła go z haczyka i schowała do torby. Róża stojąc przed lustrem wspominała dzień, gdy razem z Martą wybrały sweter, który miała właśnie na sobie. Córka zaproponowała, by matka kupiła ten najciemniejszy z białym kołnierzykiem i mankietami. Róża, przymierzając go, poczuła się staro. Mimo że Marta uważała, że matka wygląda w czarnym swetrze doskonale, ta zmierzyła ją chłodnym wzrokiem i wybrała ten w pąsowe i srebrne skrzydła, który miała właśnie na sobie. Następnego dnia strój uzupełniła parasolką, paryskim gorsetem, jasnym paltem i gumowym wyszczuplającym jej talię pasem.

Wciąż wpatrując się w lustro, Róża ponownie zdała sobie sprawę z tego, że do szesnastego roku życia nigdy nie patrzyła na swoje odbicie. Zmieniło się to wtedy, gdy jako nastolatka pobierała w Warszawie lekcje gry na skrzypcach od dyrektora Januarego Bądskiego. Mistrz był niezwykle czarującym mężczyzną. Czasami zdarzało się, że pod nieobecność nauczyciela lekcje prowadziła jego córka Aniela, pianistka. Róża była niegdyś pierwszą adeptką skrzypiec Warszawskiego Konserwatorium na Tamce. Pewnego wieczora, gdy zajęcia prowadziła córka mistrza, do pokoju wszedł Michał Bądski, jego syn. Chłopak podszedł ukradkiem do Róży i przytulił się do niej. Aniela powiedziała mu wówczas, że szesnastolatka ma piękny nos. Róża nie wiedziała jak ma się zachować w tej niecodziennej sytuacji. Gdy wróciła do domu i zamknęła się w swoim pokoju, tak by ciocia Luiza jej nie przeszkadzała. Właśnie wtedy stanęła przed lustrem i po raz pierwszy wpatrywała się w swoją urodziwą twarz.

Zaprzyjaźniła się z Michałem, który bardzo chętnie odprowadzał ją po lekcjach muzyki do domu. Pewnego razu na prośbę chłopaka Róża okłamała ciotkę, że tego dnia lekcja u mistrza będzie wyjątkowo długa. Dzięki temu mogli wynająć karetę i po zajęciach wyjechali za miasto. Podczas przejażdżki Michał wciąż prawił dziewczynie komplementy, z czasem zaczął ją namiętnie całować. Róża wpadła wtedy w oszołomienie i zaczęła zanosić się płaczem. Poprosiła, by odwiózł ją do domu. W swoim pokoju stanęła naga przed lustrem i po raz pierwszy dostrzegła nie tylko piękną twarz, ale i piękne ciało. Dotarło do niej, że jest kobietą i to niezwykle urodziwą.

Zakochała się w Michale bez pamięci, co uczyniło ich rozstanie niezwykle dla niej bolesnym. Syn mistrza skrzypiec musiał wyjechać do Rosji, gdzie czekała na niego posada inżyniera powiatowego. Jego żoną została moskiewska kursistka.

Róża mieszkała u ciotki Luizy od czternastego roku życia. Tante, jak nazywała ją bohaterka, sprowadziła do pod swój dach również rodziców dziewczynki. Ich sytuacja materialna z każdym dniem stawała się coraz gorsza, ponieważ Warszawa nie była przychylna dla oficerów rosyjskiej armii, a właśnie nim był ojciec dziewczynki. Matka Róży, lekkomyślna Sophie, namawiała ją, by bogato wyszła za mąż i podratowała w ten sposób rodzinny budżet. Dziewczyna jednak wciąż cierpiała po utracie Michała i nie słuchała tego, co podpowiadało jej najbliższe otoczenie.

Minęło kilka lat i w sercu bohaterki zaszła wyraźna zmiana:
Róża postanowiła się zemścić. Na Polsce, gdzie ją nieszczęście spotkało, i na mężczyznach. Uroda błyszczała na niej wtedy jak książęcy strój, wszyscy na ulicy odwracali głowy. Nie chciała ładnych paniczyków ani potężnych starców – takiego właśnie chciała: cichego, nic nie znaczącego Adama, żeby na niego zwalić swoją piękność jak miażdżący głaz. Żeby nic jej nie mógł ofiarować w zamian za dar okrutny – ani rozkoszy, ani bogactwa – żeby za nic nie musiała być wdzięczna. Chciała takiego właśnie bezwolnego petersburskiego studenta z Darwinem pod pachą, z obrazkiem Częstochowskiej w kieszeni, z kacapską brodą i romantycznym, nadwiślańskim sercem.


Róża i Adam wzięli ślub w kościele u Panny Marii na Lesznie. Młode małżeństwo zamieszkało w Saratowie, gdzie mężczyzna dostał pracę w gimnazjum jako nauczyciel matematyki. Na znak żałoby po ukochanym Michale, Róża postanowiła ubierać się na czarno. Dla Adama była oschła i nieprzystępna. W łożu małżeńskim zachowywała się niezwykle biernie, lecz ich małżeństwo zaowocowało szybko dwójką dzieci. Kobieta bez przerwy wzbudzała w mężu zazdrość, kokietując innych mężczyzn:
Szły długie lata dobrego zdrowia, kwitnącego wyglądu, szumiących kanausowych halek, częstych łatwych triumfów Róży nad męskimi żądzami. Polubiła tę grę – cierpienia mężczyzn podtrzymywały ją jak alkohol.


Nadal była piękna i bardzo dbała o swoją urodę. Używała wielu kremów i maści, a nawet spała w rękawiczkach, aby nie zniszczyć dłoni. Każda zmarszczka lub przebarwienie skóry przyprawiały ją niemal o omdlenie. Obawiała się, że jej ciało zbyt szybko się starzeje.

II

Róża wciąż czekała na powrót Marty w jej mieszkaniu. Nie mogła znieść myśli, że córka ją lekceważy, bo przecież umówiły się na to spotkanie. Bohaterka sięgnęła do torby i wyjęła z niej gamasze, czyli ręcznie wykonane męskie pończochy. Zrobiła je na drutach dla swojego męża. Przy akompaniamencie radia wzięła się za wykończenie robótki. Znudzona przeszła do salonu. Tam, na ścianie, wisiał ozdobny szal, który niegdyś należał do jej babki Zwardeckiej. W 1831 roku krewna Róży wraz z mężem została zesłana na Kaukaz,
wtedy powstańcze wojsko biło się w mundurach, wtedy cesarz Wszechrosji tytułował się królem Polski, wtedy matrony nie chodziły jeszcze w czerni, z krzyżami na hebanowych różańcach, nie oddawały klejnotów na żebracki skarb narodowy, wtedy Polska nie nazywała się cette malheureuse et sublime martyre (franc. Ta nieszczęsna i wzniosła ofiara), nie skamlała po emigracjach, nie pleniła się po szczurzemu w niewoli, tylko gryzła wędzidło jak świeżo osiodłana klacz. Dla Róży Polska skończyła się w 1931 roku.


Bohaterka usiłowała zerwać szal ze ściany, ale okazało się, że był do niej przybity wielkimi ordynarnymi gwoździami, dlatego gdy szarpnęła mocniej sfatygowana tkanina po prostu pękła. Na biurko zięcia Marty stał osłonięty kloszem krucyfiks ulepiony z chleba przez jego ojca na zesłaniu. Bohaterka sięgając po nożyk do rozcinania kart przypadkowo zrzuciła krzyż na podłogę. Rozsypał się w drobny mak, lecz kobieta wcale się tym nie przejęła. Za pomocą nożyka wyciągnęła gwoździe ze ściany, zdjęła zniszczony szal babki i chowała go do torby.

Gdy rozległ się dzwonek telefonu Róża natychmiast odebrała. Po drugiej stronie słuchawki był Adam, który miał nadzieje porozmawiać z córką. Kobieta odpowiedziała, że właśnie na nią czeka. Zaprosiła go, by jej potowarzyszył, a przy okazji odebrał gamasze.

Róża od zawsze uwielbiała śpiewać. Miała wieczny żal do ciotki Luizy, że zmuszała ją do nauki gry na skrzypach. Tante przeniosła się z petersburskiej pensji dla szlachetnie urodzonych panien do Warszawy. Ukończyła tam pensję, by przenieść się na jakiś czas do Paryża. Tam uczęszczała do słynnego Hotelu Lambert. Luiza znała klika języków obcych, odrzuciła miłość urzędnika samorządowego z Rosji carskiej, pozyskała przyjaźnie rodzin ziemiańskich na Kujawach. Przez długie lata pracowała w wielu domach, gdzie nauczała francuskiego. W końcu zebrała kapitał pieniężny, a także pamiątki po wychowankach – kolekcję zegarków, i zjawiła się w rodzinnym Tagangrodzie. Mieszkali tam jej brat, czyli ojciec Róży, niegdysiejszy bohater narodowy, a teraz przymuszony do służby carowi i jego żona Sophie, która ciągle chodziła po klubach oficerskich zapominając o całym świecie. Po rozmowie z bratem Luiza zdecydowała, że zabierze Różę do siebie, do Warszawy, aby ocalić dziewczynkę przed zmoskaleniem w dzikim kraju. Po przyjeździe do Polski kobieta zapisała podopieczną na prywatną pensję oraz do konserwatorium na lekcje muzyki. Po latach Róża miała pretensje do ciotki, że zniszczyła jej marzenia o śpiewaniu i to, że zabrała ją od przyjaciół z Tagangrodu, tylko dlatego, że zachciało się jej ratować polskie dziecko.

III

W mieszkaniu Marty pojawił się Adam. Ucałował kobietę na powitanie w rękę i zapytał o samopoczucie. Róża wyżaliła mu się, że ich córka zapomniała o niej, że wszyscy ją ignorują i nikt się nią nie interesuje na starość. Ze złością w głosie wypomniała mu, iż dla niego znacznie ważniejsza jest pani Kwiatkowska, z którą Adam mieszkał już przeszło rok. Mężczyzna stanął w obronie poczciwej kobiety, starając się uspokoić jednocześnie swoją rozmówczynię.

Ciotka Luiza nadała kiedyś Róży nowe imię – Eveline, ze względów prestiżowych. Kiedyś podczas spaceru w parku Łazienkowskim Tante krzyczała na dziewczynkę używając jej prawdziwego imienia. Słyszący imię Róża Warszawiacy oburzali się:
Do czego to dochodzi! Nawet tu, w Łazienkach, schronienia nie ma przed parchami? A na Nalewki z powrotem! Do ogrodu Krasińskich! Suma jeszcze się odprawia u Świętego Krzyża, a tu Rojza kudłami swymi potrząsa! (…) Złapać i do zrewidowania odstawić, niech prowadzi do cyrkułu! To bezprawie – tu Żydom nie wolno.
Od tego przykrego wydarzenia Luiza oznajmiła Róży, że jest córką kapitana włoskich legionów, a ludzie przez imię dziewczynki uznali ją za Żydówkę. Dlatego też Tante wymyśliła imię Eveline, by do takich sytuacji więcej nie dochodziło.

Adam przez całe życie zwracał się niej Elciu. Mężczyzna przymierzając gamasze skarżył się Róży na bóle krzyża, które powracały do niego coraz częściej. Z grymasem na twarzy Adam rozwiązywał swoje trzewiki. Róża, przyglądając się jego nieporadnym palcom u rąk, zaczęła z niego kpić i szydzić. Wpadła w furię, a z oczu bił jej niemal prawdziwy ogień. Właśnie tego najbardziej obawiał się Adam, tych jej napadów i drwin.

Byli małżeństwem od ponad czterdziestu lat. Przez te wszystkie lata wiedział, że żona nigdy go nie pokochała. Gdy ujrzał ją pierwszy raz, była zauroczony jej urodą. Kiedy zgodziła się za niego wyjść był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Myślał, że wszystko jakoś między nimi się ułoży i będą oboje kochać się na zabój. Jednak na samym początku ich małżeństwa, pewnej nocy Róża leżała zapłakana na łóżku z fotografią innego mężczyzny przyciśniętą do piersi. Pokazała mu ją mówiąc: Patrz, to Michał.

IV

Przez wszystkie wspólnie spędzone lata Adam nauczył się cierpliwości i wyrozumiałości w stosunku do żony. Teraz, będąc w mieszkaniu ich córki, musiał wysłuchiwać jak wyśmiewała się z jego rąk. Róża wypominała mu, jakie złe życie z nim miała, że kiedyś musiała dawać prywatne lekcje, szyć po nocach, trzymać uczniów na stancji, biegać po tańsze zapasy warzyw na targ, aby mogli żyć na w miarę dobrym poziomie. Adam wtrącał co jakiś czas, że równie ciężko pracował na dom, na nią, na dzieci.

Róża krzyczała coraz głośniej i stawała się coraz bardziej agresywna. Wypomniała mu, że gdy umierał ich syn Kazio, któremu nie pomogły: konsylium, operacja, profesor sprowadzony z Moskwy, błagała go, żeby coś robił, a on jej odrzekł jedynie: Bóg dał, Bóg wziął. Kobieta rzuciła się na Adama z pięściami i okładała go krzycząc, że Bóg zabrał jej najukochańsze dziecko i nikt nie chciał jej pomóc.

Mężczyzna podniósł się z fotela i kazał Róży natychmiast zamilknąć. Zabolały go te słowa, bo przecież on również cierpiał, gdy Kazio umierał. Między parą doszło do małej szarpaniny, ponieważ Adam usiłował uspokoić Róże. Kobieta zaczęła wówczas krzyczeć, że ją mordują i zemdlała. Mąż ułożył ją na kanapie i zaparzył herbatę. Gdy już oprzytomniała i się uspokoiła poprosiła Adama, by zadzwonił po Władysława, ich syna.

Ze szkoły wrócił syn Marty, czyli ich wnuk, Zbyszek. Chłopak nigdy nie lubił swojej babki, ponieważ na przemian albo grała na skrzypcach, albo na kogoś krzyczała lub komuś dokuczała. Dziadek nie był dla niego ważną postacią, po prostu był.

Róża spojrzała na wnuka, był podobny do Marty, do której ona zawsze czuła niechęć, gdyż była bardzo przypomniała Adama. Jej synowie Władyś i nieżyjący Kazio z kolei byli podobni do niej, dlatego wyobrażała sobie, że to Michał był ich ojcem. Zbyszek był też trochę podobny do jej zięcia, którego ona zupełnie nie znosiła.

Krzyknęła do wnuka, że gdy się wchodzi do mieszkania mówi się dzień dobry. Kazała mu wyjść z pokoju. Zbyszek odburknął jej pod nosem, żeby sama wyniosła się jego domu. Wtedy Róża ponownie wpadła w szał. Nie mogła pojąć jakim prawem rodzony wnuk wypędza ją z domu jej córki. Adam poprosił ją aby dała chłopakowi spokój, bo to jeszcze dziecko. Próbował jej wytłumaczyć, że nie zachowuje się jak człowiek tylko jak ktoś opętany z nienawiści.

V

Do domu Marty przybył Władysław z żoną Jadwigą.
Nie był człowiekiem silnym. Róża dała pierworodnemu organizm drobniutki, choleryczny – owoc panieńskiej anemii, zaostrzonej udręką niemiłego małżeństwa. W to wątłe ciało o wielkiej śledzionie, śledzionie nerwowym sercu, o bolesnych ambicjach uwikłanych w kompleks niższości – Adam wlał balsam swojej flegmatycznej natury. (…) Władysław wyrósł na mężczyznę popędliwego i wyrozumiałego zarazem: pełnego żółci wobec drobnych szykan, wobec prawdziwie ciężkich sprzeciwów życia –pełnego stoicyzmu.
Nie znosił hałasu, niepunktualności, złej pogody, bał się choroby. Niedawno odwołano go ze stanowiska państwowego w Królewcu, więc jego kariera zawodowa zawisła w próżni. Wciąż poszukiwał nowej pracy, lecz bezskutecznie. Jego żona Jadwiga Żagiełtowska – duża i uśmiechnięta kobieta – była mu bardzo oddana, uważała go wręcz za bohatera. Mieli trójkę dzieci.

Władysław już od drzwi wyczuł niepokój i napiętą atmosferę. Nie wiedział dlaczego matka go wezwała, miał nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Widok matki leżącej na kanapie wcale nie zdziwił Władysława. Róża zawsze żądała od dzieci, by nie niepokoili się o nią i nie przejmowali jej zdrowiem. Z czasem opanowali tę sztukę do perfekcji. Syn przywitał się z matką po kilkudniowej rozłące.

Witając się z Władysławem, Róża przypomniała sobie pewne zdarzenie. Władzio miał wtedy sześć lat. Była umówiona na piętnastą na próbę w Klubie Szlacheckim przed koncertem. Przed południem ćwiczyła w salonie, a domownikom nie wolno było jej wówczas przeszkadzać. Gdy trenowała grę na skrzypcach w domu panowała grobowa atmosfera. Matka Róży – Sophie, w przeddzień próby otrzymywała od córki dyspozycje zapisane na karteczkach co ma robić, jak prowadzić dom, aby jej nie przeszkadzać.

Po południu Adam wrócił z pracy z gimnazjum. Gdy nadeszła pora obiadu mąż Róży poszedł po nią do salonu. Kobieta wpadła w szał, ponieważ przerwał jej próbę. Zaczęła krzyczeć, żeby domownicy zjedli obiad bez niej, lecz Adam nie ustąpił. Z płaczem zasiadła przy stole. W takich chwilach tylko Kazio umiał ją udobruchać miłymi słówkami czy śmieszną miną. Przy stole Adam oznajmił, że zabrani jej gry na skrzypcach i występów, jeśli nie będzie wypełniać rodzinnych obowiązków. Gdy pojechała na próbę w domu zrobiło się natychmiast wesoło, a babcia Sophie dała dzieciom konfitury.

Róża szukała w macierzyństwie ukojenia. Kiedyś zraniona przez Michała, dla pierworodnego syna Władysława chciała być bóstwem. On z kolei patrząc na dziwactwa, rozpacz i furię matki myślał, że wszystkie kobiety są do niej podobne. Róża nauczyła syna gry na fortepianie, ponieważ odziedziczył po niej smykałkę do muzyki. Adam zawsze chodził na jej koncerty, a po nich towarzyszył małżonce w drodze do domu. Gdy Władyś miał szesnaście lat pierwszy raz akompaniował jej przed publicznością. Róża szczyciła się synem, gdy stali ramię w ramię, młodzi i piękni, na scenie w deszczu oklasków.

VI

W wieku dwudziestu paru lat Władyś przebywał za granicą na studiach. Poznał tam brzydką i biedną Halinę. Po pół roku znajomości zawiadomił rodziców o swoich zaręczynach. Róża natychmiast pojechała do niego do Berlina. Władyś przywitał ją na dworcu kolejowym z kwiatami w ręku i zawiózł do pensjonatu. Wieczorem pojechali do opery, gdzie panowie zachwycali się urodą Róży. Ona patrzyła na nich z pogardą, gdy szła u boku syna. Rozdawała jedynie sztuczne uśmiechy na prawo i lewo, niczym królowa, a mężczyźni ustępowali jej miejsc i schodzili z drogi.

Nazajutrz zwiedziła galerię sztuki, a po obiedzie Władyś przywiózł do pensjonatu Halinę, aby przedstawić ją matce. Dziewczyna ubrała się odświętnie, a o jej przejęciu sytuacją świadczyły wypieki na twarzy. Odpowiadała spokojnie na pytania Róży, która potraktowała ją oschle. Bohaterka nawet nie poruszyła tematu zaręczyn. Nie było tajemnicą, że obie panie nie przypadły sobie do gustu.

Gdy zasmucona Halina wyszła, zapłakany Władysław miał pretensje do matki, że tak potraktowała jego narzeczoną. Jednak nie potrafił się jej sprzeciwić i pogodził się z jej decyzją. Doskonale pamiętał, jak matka dbała o niego i o brata w dzieciństwie. Zawsze byli schludnie i czysto ubrani, nie chodzili głodni, przyjaźnili się z synami wysokich dygnitariuszy, uczęszczali do dobrych szkół. Zawdzięczał jej zbyt wiele, by teraz jej się przeciwstawić. Matka zarabiała wystarczająco dużo dzięki występom, by opuścić niezaradnego ojca i poszukać szczęścia gdzie indziej, jednak nigdy tego nie zrobiła. Nie opuściła ich, choć mogła, ponieważ była niezwykle utalentowana i piękna.

Odrzuciła Halinę jako kandydatkę na żonę Władysława i musiał się z tym pogodzić. Powiedziała wówczas do niego:
Idź i tej zmokłej kury nie próbuj ty wpychać, nie imponują mnie „wspanialsze zalety”, twojemu tatusiowi ją prezentuj!
Została w Berlinie jeszcze na kilka dni.

Niemcy, słysząc jej akcent mówili o niej cudzoziemka. Nie dziwiło ją to, powiedziała Władysiowi, że od bardzo dawna, gdziekolwiek by nie była, wszyscy tak ją tak nazywają słysząc rosyjską wymowę. W Taganrogu, gdzie mieszkała jako dziecko, nie chodziła do cerkwi, tylko do kościoła. Kiedy ciotka zabrała ją do Warszawy, ludzie pytali ją be przerwy: pani z Kresów czy z Rosji? Do końca jej pobytu w Berlinie nie rozmawiali z synem o Halinie, poprosiła go jedynie o zerwanie tej znajomości, ponieważ dziewczyna nie była wystarczająco dobra dla niego. Kiedy Róża wyjechała Władysław udał się do Haliny i wycofał zaręczyny.

VII

Kilka lat później Władyś zawiadomił rodziców listownie, że oświadczył się Jadwidze Żagiełtowskiej pochodzącej z ziemiańskiej rodziny. W kopercie znajdowała się również zaręczynowa fotografia. Na pięć godzin przed ślubem rodzice stawili się w mieszkaniu syna. Nie było już czasu na oficjalne wizyty. Władysław przyprowadził swoją przyszłą żonę, aby zapoznała się z matką. Wcześniej uprzedził Jadwigę, że Róża jest wielką artystką, a w dodatku kobietą nerwową. Strach przed spotkaniem jednak szybko znikł, kiedy matka Władysława powitała jego narzeczoną ciepłym pocałunkiem. Róża wręczyła przyszłej synowej w prezencie srebrną tackę z okrągłym chlebem i pozłacaną solniczką. Władysław nie posiadał się ze szczecią.

Po ceremonii ślubnej pan młody odnalazł swoich rodziców w bocznej nawie kościoła. Matka patrząc na niego z niemal martwą twarzą powiedziała: Idź precz do nowej rodziny! Pchaj się w tę tłuszczę. Ja tam niepotrzebna.

Po weselu w domu rodzinnym, matka Jadwigi – pani Kasia – zajęła się gośćmi. Jadwiga otrzymała od swego ojca dzieło o monetach szwedzkich w Polsce, od matki wachlarz romantycznej muzy, od litewskich krewnych emaliowe brodze, bransolety z granatów, turkusowe kolczyki. Na weselu śpiewano, wznoszono toasty, tańczono. Nad ranem Władysław odnalazł swoją żonę zapłakaną w pokoju. Powiedziała mu, że Róża stwierdziła, iż ślub prawosławny jest piękniejszy, że w Polsce śmierdzi, że szlachta zaprzedała ten kraj, że miłość to łgarstwo, a na koniec, że Władysław w tym związku umrze z głodu. Mężczyzna po tym co usłyszał zrozumiał, iż musi wybierać pomiędzy żoną, a matką, ponieważ to musiało się wreszcie skończyć. Natychmiast po ślubie para młoda wyjechała.

Róża często odwiedzała syna i synową. Władyś witał ją wtedy niczym królową, a matka traktowała Jadwigę jak powietrze, jak zło konieczne. W upalne dni kazała, aby jej paliła w piecu, narzekając, że mieszkanie jest zawilgocone. Żądała wyszukanych potraw, zatrzymywała syna w domu, uniemożliwiając mu pracę w biurze. Władysław spełniał jej zachcianki, uspokajał, a na swoją żonę patrzył z wrogością, chociaż ta robiła wszystko, co jej kazali. Róża wtrącała się do prowadzenia domu, kuchni, a także zgłaszała zastrzeżenia co do garderoby syna i jego żony. Pod obecność Władysława kobieta była pozornie dobra i uprzejma wobec Jadwigi. Jednak gdy wychodził urządzała istne piekło, wyśmiewała dziewczynę, mówiąc, że jej matka, choć pochodziła z wysokich polskich sfer, niczego jej nie nauczyła. Nie mogąc tego dłużej znosić, Jadwiga krzyknęła teściowej w twarz: Tylko o mojej matce nie wolno! Tylko już matki i Polski proszę nie tykać! Spokój powracał do domostwa w momencie, gdy Róża siedziała w pociągu i jechała do siebie.

Sytuacja domowa Jadwigi zmieniła się, gdy na świat przyszło ich troje dzieci. Wychowywała je w miłości i czułości, aby nie miały nieszczęśliwego dzieciństwa, jak jej mąż. Natomiast Róża nie poświęcała wnukom żadnej uwagi. Cieszyła się tylko, że odziedziczyły po Władysławie. Gdy bywała u nich wspólne posiłki były swoistym egzaminem dla dzieci. Służba i nauczyciele wnuków w obecności Róży pracowali staranniej i ciężej niż zazwyczaj, obawiając się ostrej reprymendy z jej strony. Na słowo uznania z jej strony nie mieli jednak co liczyć. Gości syna i synowej traktowała podejrzliwie, nie wierzyła w bezinteresowną przyjaźń, w ludzką dobroć. Wszędzie wietrzyła podstęp i fałsz. Z nikim się nie spoufalała i to samo radziła synowi. Na czas jej pobytu dom zamieniał się w arenę wytężonej pracy. Gotowanie, szycie, szorowanie pod jej nadzorem trwało nieustannie. Jadwiga w dni, kiedy była u nich teściowa, dostawała nerwicy.

IX

Władysław po dziesięciu latach małżeństwa otrzymał posadę na placówce w Rzymie. Pewnego dnia zaprosił matkę do siebie, do stolicy Włoch. Na początku Róża zachowywała się bardzo poprawnie. Miała już sześćdziesiąt lat, chociaż wyglądała na zaledwie czterdzieści. Pasjonowały ją zabytki, historia i ludzie „wiecznego miasta”. Jednak po kilku dniach zainteresowanie Rzymem przeniosła na gospodarstwo domowe syna. Biadoliła nad ich meblami, nad garderobą Jadwigi, nad dziećmi i służbą.

Pewnego razu syn zabrał ją na raut do ambasady. Tak jej się tam spodobała, że postanowiła urządzić podobne przyjęcie w domu Władysława. Kazała zmienić meble i cały wystrój domu, czym naraziła syna na wielkie koszty. Jadwiga postanowiła, że i tym razem nie będzie się wtrącać.

Podczas przyjęcia Róża zagrała dla gości przy akompaniamencie Władysława. Publiczność była pod wielkim wrażeniem ich występu. Po mini recitalu ambasador podziękował kobiecie za prawdziwie polski sentyment z jakim wykonała utwory i zapytał, czy nie chciałaby swoją muzyką przysłużyć się polskiej propagandzie. Róża zaśmiała mu się wtedy w twarz, mówiąc:
Sentyment? Pan to nazywa polski sentyment? Na, a ja panu powiem, że ja przez polską blagę życie zmarnowałam! Ja mogłam wielką, wielką artystką być, żeby nie wasza blaga!


Władysław przeprosił ambasadora za słowa matki, mówiąc, że kiedyś pewien niesumienny profesor skrzypiec January Bądski zepsuł jej karierę. Ten wieczór gubił Różę w sercu syna. Nazajutrz kobieta była już w drodze powrotnej do domu.

Innego wieczora Władysław znalazł swoją matkę klęczącą przed kozetką. Tuliła do siebie jakieś przedmioty. Był to krzyżyk, który odebrała Michałowi zaraz po zerwaniu, smyczek ofiarowany przez Sarasatiego, lok włosów zmarłego Kazia i fotografia zaręczynowa Władysława i Jadwigi. Rzekła wtedy do syna: Godzinami siedzę i patrzę na tych zdrajców.

Któregoś dnia Władysław zabrał ją do Ostii, nad morze. Spacerując po starym mieście matka podziękowała mu, że pokazał jej inny świat. Była blada i wystraszona. Zapytała go wtedy: Władyś, jakże będę umierać, kiedy nie żyłam ja wcale?

X

Władysław odwiedzał rodziców w kraju co parę lat. Przez cały czas z nimi korespondował i starał się wspólnie z nimi obchodzić święta. Ojciec przeszedł na emeryturę, siostra wyszła za mąż.
Władysław przekonał się, że nic na świecie nie może Róży przebłagać, że nie ma takiego miejsca, które by chciała uznać za szczęśliwe, ani takiego czasu, który by ją uspokoił. Widział siebie czystym w sumieniu: uczyniwszy wszystko, na co było go stać, wykreślił z życia Różę: pozostawił już tylko matkę. Matkę często niepoczytalną, groźną dla otoczenia, o którą trzeba dbać, którą jednak przede wszystkim należy izolować.
Wysyłał jej pieniądze na w miarę dostatnie życie i wszelkie kuracje.

Róża odwiedziła Władysława i Jadwigę, w Królewcu, dokąd przenieśli się wraz z dziećmi z Rzymu. Bohaterka z wiekiem stała się niesłychanie wyczulona na komfort, dlatego też wiecznie narzekała mieszkając u syna, chociaż niczego jej tam nie brakowało. Między nią, a Jadwigą, nadał istniała niewidzialna ściana. Wnukom przywoziła prezenty, ale wciąż się nimi nie interesowała. Spacerowała po mieście, robiła na drutach, niewiele czasu spędzała z synem. Taki stan rzeczy odpowiadał obu stronom. Wyjeżdżała od nich zawsze o ustalonym wcześniej terminie.

W mieszkaniu Marty ojciec opowiedział Władysławowi, dlaczego matka się zdenerwowała. Róża, gdy tylko zobaczyła syna podniosła się na łóżku i, jak zwykle, zaczęła narzekać, że nikt się o nią nie martwi, że mieszka sama w wynajętym mieszkaniu, bo Adam zostawił ją dla Kwiatkowskiej, że jej się bardzo nudzi, że ma dość słuchania radia i haftowania, i tego, że córka każe jej na siebie czekać, chociaż były umówione.

Powiedziała, że poprosiła o przyjście Władysława, aby pomógł jej załatwić ponowny wyjazd do Królewca na wizytę u doktora Gerhardta. Zmęczona narzekaniem, zasapana usiadła na łóżku. Syn poprosił ją, aby się uspokoiła i nie denerwowała. Zapewnił też, że wszyscy martwią się o nią i jej zdrowie. Na koniec oznajmił: Jeżeli za cenę zdrowia masz być dobra, wyrozumiała, to już lepiej bądź zła; moja mamo…

Róża chcąc być uprzejmą zapytała synową, co słychać u jej matki. Dla Jadwigi ten temat był bardzo drażliwy, gdyż teściowa zawsze lekceważąca podchodziła do jej rodziny. Synowa nie znosiła Róży, za to, że gardziła ludźmi, szydziła z Boga, Ojczyzny i dręczyła bliskich. Teraz na jej zapytanie o rodzinę odpowiedziała zdawkowo: Dziękuję, moja matka ma się nieźle.

Jadwiga odzwyczaiła się od swojego rodzinnego domu, gdyż przez długie lata mieszkali z mężem za granicą. Dużo zmieniło się prze ten czas. Ojciec zmarł kilka lat temu, nie zostawiając żadnego kapitału. Dla jej rodziny skończyło się dostatnie życie. Siostrę Magdę zostawił mąż dla podstarzałej Francuzki. Druga siostra – Stasia, chorowała na gruźlicę. Matka Jadwigi – pani Kasia, niańczyła wnuki, sama prowadziła dom, aby zaoszczędzić na służbie. Nie organizowała już czwartkowych herbatek dla przyjaciół. Milczała, gdy chwalono demokratyczne rządy i literaturę bolszewicką. Wciąż dźwigała na swoich barkach szlacheckie brzemię.

XI

Do domu wreszcie wróciła Marta. Róża przypomniała sobie wówczas dzień dziesiątej rocznicy śmierci Kazia. Była z mężem na cmentarzu, potem wróciła sama do domu, a Adam poszedł na sesję do szkoły.

Bóg nigdy nie przyszedł Róży z pomocą, chociaż co jakiś czas chodziła do spowiedzi i przyjmowała komunię. Pamiętała, że gdy Michał wyjeżdżał z Warszawy na politechnikę do Petersburga, oddała mu swój krzyżyk od chrztu i razem poszli do kościoła. Wtedy prosiła Boga, aby jej ukochany wrócił do niej. Jednak Bóg jej nie wysłuchał, miała o to do Niego żal, zresztą nie tylko o to.

Gdy wróciła z cmentarza do domu Władysław siedział nad zadaniem z matematyki, za rok miał zdawać maturę. Miała mu za złe, że nie zwraca na nią uwagi. Pomyślała nawet, że go zastrzeli, albo zaatakuje Adama nożem, wtedy ktoś ją zauważy, chociażby śmierć. Nocą sięgnęła po rewolwer męża, w świetle księżyca sprawdziła, czy w komorze są naboje, mocując się z cynglem upuściła broń. Podnosząc ją z podłogi oprzytomniała i pomyślała: Jezus, Maria, toż ja chciałam syna zabić! Dlaczego? Schowała rewolwer, przeszła do salonu i chwyciła za skrzypce. Zaczęła na nich grać bez opamiętania, z czoła spływał jej pot, a serce waliło co sił. Wreszcie zapłakana padła na podłogę. Do domu wrócił Adam, od razu przeprosił za spóźnienie, ponieważ w pracy zatrzymało go nieplanowane zebranie, a potem był u fryzjera.

Oczy Róży wręcz płonęły, gdy z wielkim żalem w głosie opowiadała mężowi o swojej młodości. Jako stypendystka wyjechała do Petersburga, po pół roku już występowała przed wielkim księciem. Musiała udowodnić, że nie przeznaczone na jej rozwój rządowe pieniądze nie są wyrzucane w błoto. Pojechała tam jednak głównie z powodu Michała. Było jej w Rosji bardzo ciężko, gdyż myślała nieustannie o ukochanym, który zostawił ją dla kursistki. W nocy w internacie nie mogła ćwiczyć, ponieważ koleżanki chciały spać. Często była głodna, gdyż nikt tak na dobrą sprawę o nią nie dbał. Jej rówieśniczki często otrzymywały paczki z domów, a ona wstydziła się napisać do rodziców, ponieważ i tak nie było ich stać na przesłanie czegokolwiek. Rozpacz, głód, wysiłek ponad siły doprowadziły do tego, że zachorowała na tyfus. Lekarz oświadczył jej, żeby wróciła do domu i zajęła się robieniem pończoch. Czuła się upokorzona przez Petersburg.

Później był mąż, dzieci, dom, udzielanie prywatnych lekcji muzyki, przyjmowanie uczniów na stancji. Miała żal do Adama, że jej w niczym nie pomógł. Skarżyła się za swój los, na swoje życie. Zaczęła grać dla męża, gdy mu wszystko wygarnęła. Zdenerwowany Adam krzyknął: Nie po to tu jesteś, żebyś grała po nocach. Wytrącił jej smyczek i zaciągnął do sypialni. Ona krzyczała, płakała, lecz nic to nie dało. Tej nocy poczęła się ich córka Marta, w dziesiątą rocznicę śmierci Kazia.

XII

Następnego ranka Adam przeprosił żonę, za to, co zrobił. Ona nie mogła na niego patrzeć. W czasie ciąży mężczyzna wycofał się z życia żony. Często prosił o przebaczenie. Gdy Róża urodziła niechcianą córkę, nie miała zamiaru nawet jej karmić, więc konieczne było sprowadzenie mamki. Adam natomiast nie posiadał się ze szczęścia. Opiekował się córeczką wraz z babką Sophie. Dziewczynka była jego oczkiem w głowie, pielęgnował ją, kupował zabawki, rozpieszczał. Chociaż tak chciał jej wynagrodzić odepchnięcie przez matkę. Róża nie przejmowała się dzieckiem, od początku jej nie akceptowała, dla niej była to Istota narzucona jej gwałtem, poczęta z uniesień nienawistnego człowieka.

Marta nie musiała pić tranu i gimnastykować się, jak niegdyś jej bracia. Róża ciągle jej wszystkiego zabraniała, dokuczała gdy Adama nie było w domu. Dziewczynka miała siedem lat, gdy zachorowała na dyfteryt. Ojciec, widząc u dziecka białe naloty na języku, a także czterdziestostopniową gorączkę wpadł w rozpacz, bał się, że straci swoją córeczkę, tak jak kiedyś Kazia. Błagał Różę o pomoc, lecz ta pamiętała jego słowa, które wypowiedział, gdy umierał jej ukochany synek. Odparła mężowi z obojętnością: ,i>No cóż, Bóg dał, Bóg weźmie. Czyż nie tak? A może twoją córkę on powinien oszczędzić? Chciała, żeby poczuł to, co ona wtedy odczuła. Kobieta nie przejęła się chorobą Marty, była niczym głaz. Adam wezwał lekarza, a Róża przez wzgląd na opinię musiała asystować przy wizycie. Jej kazał doktor trzymać dziecko przy zastrzyku surowicy, jej polecił przygotować i założyć kompres.

Po wyjściu lekarza, Róża natychmiast poszła do swego pokoju, nie martwiąc się o nic. Jednak nie mogła tej nocy zasnąć. Po cichu przedostała się pod drzwi sypialni Marty, gdzie przy kaszlącej córeczce czuwali Adam i Sophie. Kobieta weszła do pokoju i spytała męża, czy podał małej lekarstwo. Okazało się, że zapomniał. Po chwili Róża przegoniła wszystkich, zostając z małą Martą sam na sam. Przełamała się i zaopiekowała się chorą córeczką. Po dwóch dniach stan dziewczynki zaczął się poprawiać, aż w końcu wyzdrowiała. Od czasu choroby Róża zmieniła swoje podejście do córki.

Gdy zaczęła się nauka szkolna prowadziła ją na pensję, a popołudniami tkwiła z nią nad książkami. Wymagała od córki samych piątek i wyróżnień. Brała udział we wszystkich szkolnych egzaminach i występach Marty. Strofowała córkę, aby się nie garbiła i nie robiła głupich min. W wakacje uczyła ją robótek ręcznych i wpajała zasady konwenansów. Nie pozwalała dziewczynce na to by miała przyjaciółki czy chociażby koleżanki. Zezwalała tylko na to, by Marta raz do roku zapraszała inne dzieci do domu na przyjęcie z tortem. Po ich wyjściu mówiła córce, że jej koleżanki są brzydkie, zepsute i źle wychowane. Dziewczynka mogła dwa, a czasami trzy, razy rocznie udać się na wizyty do swoich rówieśniczek. Jednak nie mogła wrócić zbyt późno, ponieważ czekała ją awantura. Tak strzegła Róża córki Adama – nienawistnego swego skarbu, wydartego śmierci.

XIII

Kiedy Marta była młodsza, była skryta i zamknięta w sobie. Lubiła czytać i słuchać anegdot babki Sophie. Tylko podczas przerw w szkole dziewczyna mogła rozmawiać z koleżankami, i tylko wtedy, kiedy jej matka tego nie widziała. Ojciec często zabierał ją na spacery za miasto. Wtedy bawili się w chowanego, czy wyścigi. Adam poświęcał jej każdą wolną chwilę, aby wynagrodzić jej matczyny rygor. Podczas zabaw Marta pytała ojca, dlaczego matka jest taka dziwna, czemu zabrania jej posiadania przyjaciół. On tłumaczył, że Róża boi się o to, że córka ponownie zachoruje, że zarazi się czymś od swoich rówieśniczek. Przypomniał Marcie, że Kazio również zmarł na dyfteryt. Adam prosił córkę, by dla dobra i spokoju matki wypełniała wszystkie jej polecenia. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie ze sobą dyfteryt. Babcia Sophie powiedziała jej kiedyś, że ta choroba zabrała jej aż piątkę dzieci, pozostawiając jedynie Różę przy życiu.

Gdy do ich domu przyjechał Władysław, atmosfera zmieniła się radykalnie. Władyś lubił Martę, często przywoził jej zabawki zza granicy. Nie znali się za dobrze, gdyż dzieliła ich spora różnica wieku. Dziewczyna urodziła się na rok przed jego wyjazdem na studia, w niemal jedenaście lat po śmierci Kazia. Marta podczas wizyty brata mogła robić co chciała. Wymykała się często do koleżanek. Cała uwaga Róży skupiała się wtedy na Władysławie. Gdy zjawiał się w domu, Marta przez cały czas musiała chodzić odświętnie ubrana, a babka Sophie gotowała wyszukane potrawy dla ukochanego wnuka. W salonie wniebowzięta Róża grała i śpiewała przy akompaniamencie Władysia. Nie odstępowała go na krok i towarzyszyła mu przez czas pobytu. Niemal każdego wieczoru wybierali się razem na koncerty, a potem dyskutowali o nich prawie do rana. Zupełnie inaczej było z Martą, która nie znosiła muzyki.

XIV

Zbliżał się termin zapisów do szkół wyższych. Adam pragnął, aby po maturze jego córka poszła do szkoły ogrodniczej, dzięki temu mógłby na starość pomagać jej w prowadzeniu jakiejś fermy.

Gdy po ślubie z Różą wyjechali z Polski do Saratowa, Adam snuł plany, że po przejściu na emeryturę kupi chałupkę i kawałek ogródka pod uprawę. Jednak gdy Władysław wyjechał na studia, a Marta była maleńka, Róża zdecydowała, że muszą wrócić do Polski, do Warszawy. Nie pozwoliła mu pozostać w Rosji. Po paru latach zmieniła zdanie i uznała, że muszą wyjechać na prowincję, gdzie Adam mógłby objąć stanowisko dyrektora gimnazjum.

Teraz, przy wyborze szkoły dla Marty, zadecydowała, że przeniosą się znowu do Warszawy. Zbieg okoliczności sprawił, że Adam dostał intratną propozycję objęcia kierownictwa kursów matematyczno-przyrodniczych w stolicy, co przypieczętowało przeprowadzkę. Róża wymarzyła sobie, że Marta zostanie wielką śpiewaczką, a nie ogrodnikiem.

Jako dziecko dziewczynkę wręcz zmuszano do gry na fortepianie. Marta opanowała technikę i zasady, ale nie wykazywała pasji i zaangażowania muzyką. Dopiero w okresie maturalnym, przez przypadek, gdy miała osiemnaście lat, matka odkryła jej talent i piękny głos. Jeden na tysiąc, tak o nim mówiła.

Po przenosinach do Warszawy Marta zaczęła uczęszczać na lekcje śpiewu do pewnego Włocha. Wszystkie dotychczasowe obyczaje domowe uległy zmianie. Marta chciała zostać ogrodnikiem, tylko dlatego, by spełnić choć jedno marzenie ukochanego ojca, jednak poddała się woli matki. Dziewczyna miała doskonały kontakt z Adamem, często rozmawiali na temat przeczytanych artykułów, artykułów, o literaturze, jego wspomnieniach z dzieciństwa. Kiedy tylko zaniedbywała kosztem ojca śpiew lub naukę gry, matka nie odzywała się do ich obojga przez kilka dni. Dopiero ponowne zabranie się za ćwiczenia powodowały ustąpienie terroru domowego i psychicznego stosowanego przez Różę. Matka nie znosiła przyjaźni i znakomitych relacji pomiędzy Martą i Adamem. Najzwyczajniej w świecie zazdrościła mu tego.

XV

Kiedy Marta była na pierwszym roku studiów śpiewaczych, odwiedził ich Władysław. Mniej więcej wtedy też umarła babka Sophie. Po kilku tygodniach od jej śmierci domownicy zorientowali się jak bardzo im jej brak. Co prawda nikt jej nie kochał, ale to ona dotychczas prowadziła dom, a oni wszyscy się nią wyręczali.

Podczas odwiedzin Władysław zauważył, że Marta jest jakaś nieswoja i roztargniona. Niezwłocznie powiedział o tym matce. Róża wystraszyła się, że córka się przeziębiła, przez co będzie musiała na jakiś czas odłożyć lekcje śpiewu. Wieczorem zapędziła ją z powrotem do ćwiczeń. Matka rozłożyła nuty, zasiadła do fortepianu i spoglądając surowo na córkę zaczęła grać. Marta zaśpiewała pierwszą frazę piosenki patrząc w lustro, Policzki Marty ścierpły – twarz w lustrze pobladła. Marta zrozumiała: żal, gniew, obłudne przebaczenie – to były jej własne uczucia; twarz w lustrze była jej twarzą; pieśń Schumanna stała się jej pieśnią. Śpiewała dalej, wtedy po raz pierwszy w życiu melodia ją poniosła w inny świat, poczuła ją, zrozumiała muzykę, która nią zawładnęła. Kiedy skończyła śpiewać, czuła jakby przebudziła się z transu. Po chwili ciszy ktoś w salonie zapalił światło. Spostrzegła ojca siedzącego na kanapie, pytająco patrzył jej prosto w oczy. Brat stał pod ścianą, jego twarz wyglądała inaczej niż zwykle. Władysław rzekł, że dopiero teraz dostrzegł podobieństwo Marty do matki, właśnie podczas śpiewu. Róża po raz pierwszy była zachwycona głosem córki. Podeszła do niej i powiedziała patrząc w oczy: Córeczko moja… własna…

Marta oparła głowę na ramieniu matki. Płakała ze szczęścia, a Róża tuliła ją do siebie. Zgarbiony i smutny ojciec powłócząc nogami wyszedł z salonu.

XVI

Trzydziestoletnia Marta, znana w całym kraju śpiewaczka, gdy spostrzegła Różę w jej mieszkaniu przypomniała sobie, że były umówione. Władysław wyjawił jej, że ich matka ma zamiar ponownie udać się na kurację do doktora Gerthardta.

Róża pożegnała się czule z synem i synową, przepraszając ją za całe wyrządzone w przeszłości zło. Kobieta poprosiła Jadwigę o przebaczenie. Nie chcąc spłoszyć tej dobroci małżeństwo szybko opuściło mieszkanie Marty. Władysław musiał się pospieszyć, aby zdążyć załatwić matce paszport na wyjazd do Królewca.

Marta zmierzyła matce puls, trochę porozmawiały. Ku zaskoczeniu córki Róża nie miała pretensji o jej spóźnienie. Do mieszkania powrócił mąż Marty – Paweł. Służąca Sabina podała obiad do stołu. Przy posiłku Róża przeprosiła zięcia i wnuka za najście ich domu. Jej zachowanie było dla wszystkich wielkim zaskoczeniem. Nie było tajemnicą, że kobieta nie znosiła Pawła, traktowała go jak powietrze, a nawet wyśmiewała. Za nic w życiu go jeszcze nie przeprosiła, to był pierwszy raz.

Podczas obiadu Róża zachowywała się inaczej niż zwykle. Miała zwyczaj narzekać na jedzenie, a teraz jadła z wielkim apetytem, bez słowa skargi. Przy stole opowiedziała wnukowi o swoich najszczęśliwszych latach życia, czyli dzieciństwie spędzonym w Taganrogu.

Tam się urodziła i wychowała. Jej ojciec Adolf Żabczyński był weteranem, prawdziwym bohaterem. Gdy przybył do Taganrogu był już niemłodym, lecz dobrym, pracowitym, szlachetnym, ale i smutnym mężczyzną. Matka Róży, Sophie, miała piętnaście lat, kiedy jej ojciec zmusił ją do wyjścia za mąż za Adolfa. Nigdy go nie pokochała. Na świat przyszło ich sześcioro dzieci, ale przeżyła jedynie Róża. Pozostała piątka, sami chłopcy, zmarła na dyfteryt. Mieszkali z rodzicami Sophie: Anastazją Zwandecką – Litwinką i jej mężem. Dziadek Róży na zesłaniu dorobił się, jako doktor, dużego folwarku niedaleko miasta. Bardzo dobrze się im powodziło. Później z dnia na dzień wszystko zaczęło się zmieniać. Koleżanki Róży i nauczyciele, stali się jej wrogami, Moskalami, kiedy Taganrog anektowano do Rosji. Jej rodzicom kazano wracać do Polski, dla nich był to powrót do ojczyzny, dla Róży zesłanie. Później dziewczynka trafiła do Warszawy, gdzie opiekowała się nią ciotka Luiza. Po dwóch latach dołączyli do niej rodzice. Róża nie ukrywała, że lata spędzone w Taganrogu były najszczęśliwszymi latami jej życia.

Paweł, Marta, Zbyszek i Adam zasłuchali się w jej opowieść. Wszyscy patrząc na kobietę byli zaszokowani jej zachowaniem, spokojem, opanowaniem. Marta, choć w swoim życiu doznała wielu krzywd i upokorzeń ze strony matki, teraz przytuliła się do niej. Wnuczek przeprosił babcię za swoje wcześniejsze niegrzeczne zachowanie w stosunku do niej.

Adam od ponad czterdziestu lat wspólnego życia nigdy nie widział tak zachowującej się Róży. Dostrzegł w niej kogoś zupełnie innego. Domyślał się, że żona próbuje pogodzić się z całym światem i Bogiem, ale nie wiedział dlaczego. Przecież chorowała już znacznie ciężej, a wtedy pozostawała sobą, czyli nieznośną, niesympatyczną, znerwicowaną i złośliwą.

Róża przeraziła wszystkich swoim zachowaniem. Siedziała przy stole pozbawiona gniewu, dostojeństwa, skłonna do wszelkiej ugody i porozumienia. Gdy wstali, kobieta rzekła: Cały dzień dzisiaj widzę czasy, rzeczy, miejsce tak dawno minione… Co to znaczy? Czemu wszystko naraz wraca do mnie?

Opuszczając dom Marty, poprosiła ją, aby jeszcze dziś przyszła do jej mieszkania, bo ma jej coś bardzo ważnego do powiedzenia. Jeszcze raz przeprosiła zięcia i wnuka za swoje wcześniejsze zachowanie i poprosiła o przebaczenie. Zapytała Adama czy ją odprowadzi, ponieważ musi się z nim poważanie rozmówić. Kiedy wyszli Marta się rozpłakała. Widząc tak odmienioną matkę zaczęła się o nią bać.

XVII

Róża z Adamem pojechali dorożką do jej mieszkania. Kobieta od roku żyła sama, wynajmując mały pokoik przy ulicy Wilczej z całodziennym wyżywieniem od pewnej kulturalnej rodziny. W mieszkaniu służąca podała im kawę. Róża miała zamiar wyjaśnić Adamowi pewne sprawy, gdyż jak powiedziała: (…) moje życie tutaj kończy się.

Mężczyzna od roku mieszkał z panią Kwiatkowską na Mokotowie. Pasowali do siebie, mieli wspólne zainteresowania i pasje, doskonale się dogadywali, chadzali do kina, pili herbatki, uczęszczali na msze do kościoła, rozmawiali o Bogu i społeczeństwie. Pani Kwiatkowska byłą dobrą kobietą, która świetnie rozumiała Adama.

Róża powiedziała mężowi, że nie ma żalu o to, że ją opuścił dla innej. Od początku małżeństwa nie pasowali do siebie. On był synem burmistrza Nowego Miasta, a ona pochodziła z rodziny wygnańców, tułaczy legionowych. Ona nigdy nie przejmowała się ludźmi, domem, życiem we dwoje. Nie byli prawdziwą parą. On ją kochał, a jej prawdziwą miłością była muzyka. Każde z nich żyło własnym życiem. Na koniec poprosiła męża o przebaczenie całego zła, jakie mu wyrządziła przez ostatnie czterdzieści lat. Adam również prosił o wybaczenie dla swoich czynów. Zapłakani padli sobie w objęcia.

XVIII

Wychodząc z mieszkania żony Adam minął się Martą. Kobieta spytała ojca, czy z matką wszystko dobrze. Mężczyzna po chwili namysłu odparł, że chyba tak i poszedł w swoją stronę.

Zanim weszła do mieszkania, Marta przypominała sobie swoje dzieciństwo i moment, w którym matka w końcu ją zaakceptowała. Od tamtej chwili bardzo się do siebie zbliżyły, spoufaliły. Dopiero wtedy matka opowiedziała jej o swoim szczęśliwym dzieciństwie w Taganrogu, czasie spędzonym u ciotki Luizy, miłości do Michała, męczarniach na stypendium w Petersburgu, o swoim małżeństwie i samotności.

Kiedy za Martą zaczęli oglądać się chłopcy, matka mówiła jej, że w życiu serce warto ofiarować tylko sztuce. Dziewczyna w to uwierzyła. Spotykała się z pewnym chłopcem o imieniu Stefan, ale za namową Róży rozstali się. Wtedy dziewczyna zupełnie oddała się muzyce. Przez pierwsze dwa lata nauki zdobyła sławę jako śpiewaczka. Potem poznała Pawła, ambitnego naukowca. Za namową matki zgodziła się przyjąć jego oświadczyny. Róża uważała go za odpowiedniego partnera dla córki, ponieważ lubił słuchać jej śpiewu i rozumiał sztukę. Pobrali się, po jakimś czasie urodził się Zbyszek. Paweł wstydził się okazywania swoich uczuć wobec żony.

Marta przekonała się, że sama też jest typem zimnej kobiety. Współżycie z mężem uważała za przykry fizjologiczny przymus. Nie była z nim szczęśliwa. Ich małżeństwo przybrało formę bardziej bezinteresownego koleżeństwa. Na pierwszym miejscu zawsze była jego praca i jej śpiew. Wspierali się nawzajem w zawodowych sukcesach. Uważali, że wychowaniem ich syna powinna zająć się szkoła i pedagodzy.

XIX

Marta zastała matkę spieszącą w fotelu po babce Sophie. Róża opowiedziała córce o swojej niedawnej wizycie w Królewcu, gdzie odwiedziła Władysia i jego żonę. Źle się wtedy czuła, dlatego syn umówił ją na wizytę do doktora Gerthardta. Róża poszła, choć nie przepadała za Niemcami. Lekarz przeprowadził z nią wywiad i dokładnie zbadał. Chcąc przysłuchać się rytmowi jej serca przyłożył głowę do piersi kobiety. Mówił wtedy ciepłym głosem, a jej wydawało się, że rozmawia z Michałem. Poczuła, jakby doktor wzrokiem przeszył jej serce na wylot i odczytał z niego, że życie Róży było męczarnią. Po badaniu prosił ją, by się nie denerwowała, zachowała spokój, aby wyrzuciła z swego serca wszystkie złe uczucia i wspomnienia, żeby więcej się uśmiechała, ponieważ w jej przypadku uśmiech oznaczał życie. Zachęcał ją do otworzenia się przed światem, a ona widziała w nim Michała.

Dzięki doktorowi Gerthardtowi zrozumiała, że przez tyle lat żyła wspomnieniami szczęśliwego dzieciństwa, potem pamięcią po ukochanym Michale. To zamieniło jej życie w udrękę. To niemiecki lekarz obudził ją z koszmaru, to dzięki niemu doznała olśnienia i postanowiła się zmienić. Odzyskała wiarę w siebie, Boga, ludzi, ojczyznę.

Dopiero teraz wybaczyła Michałowi zdradę, choć nie wiedziała, czy on jeszcze żyje. Przeprosiła wszystkich i sama też prosiła o przebaczenie. Wiedziała, że córka nie jest szczęśliwa ze swojego życia. Na koniec powiedziała jej:
(…) tak samo ty przy nim, jak i ja przy Adamie, udajesz tylko człowieka, pustkę zapchać usiłujesz. Nie zapchasz, nie zapchasz córko! Serca nie oszukasz (…) Słuchaj mnie. Ja już odchodzę. Nie wolno tak żyć! Z takiego życia wyrastają zbrodnie. (…) idź szczęścia twojego, póki czas szukaj, inaczej w śmierci nie zaznasz spokoju, upiorem tu powrócisz, kobieto!!


Przytuliły się na pożegnanie. Róża powiedziała córce, że listownie umówiła się na wizytę u doktora Gerthardta. Jej paszport stracił ważność, ale jak Władysław załatwi nowy, natychmiast wyjedzie. Od doktora miała zamiar uczyć się życia.

XX

Gdy Marta wyszła, Róża została sama. Zgasiła światło, zaciągnęła zasłony, usiadła wygodnie w fotelu. To był dla niej męczący dzień. Poczuła się źle, serce zaczęło jej mocno bić, zrobiło jej się słabo, gorąco i duszno. Położyła się do łóżka, a po chwili zasnęła. Przyśnił jej się Michał, a po nim same zmory, które zaczęły ją dusić. Róża jęczała przez sen.

Do pokoju wbiegł pan Strawski ze służącą Janiną. Mężczyzna natychmiast zaczął cucić i wachlować bohaterkę. Gdy Róża oprzytomniała i doszła trochę do siebie zabroniła panu Strawskiemu wzywać do niej Martę.

Gdy mężczyzna i służąca wyszli, kobieta zwlokła się z łóżka. Nerwowo przechadzała się po pokoju. Czuła wewnętrzny niepokój, po chwili zaczęło jej dzwonić w uszach. Lewa ręka jej zdrętwiała, a w piersiach poczuła ogromny ciężar, w ustach czuła niesmak. Pociemniało jej przed oczami, po omacku przeszła do łóżka, położyła się i przymknęła powieki. Wszystko jest we mnie. To tętno Michała w mojej piersi. Jego ciepło w sercu… Ruhe, Ruhe, mein Kind. Michał cały jest we mnie, pomyślała.

Do pokoju weszła służąca z herbatą. Jak zobaczyła sztywno leżącą Różę z wykrzywionym uśmiechem na ustach, zaczęła krzyczeć. Zaraz przybiegł pan Strawski z żoną.

XXI

Wpół do drugiej w nocy Marta otrzymała telefon od pana Strawskiego. Mężczyzna zawiadomił ją o złym stanie zdrowia jej matki. Marta przez cały miniony dzień miała złe przeczucie, które właśnie się potwierdziło. Wiedziała, że jej matka umiera. Natychmiast z Pawłem taksówką pojechali do mieszkania Róży. Lekarz, który był już na miejscu powiedział, że z matką nie jest dobrze. Zrobił jej dwa zastrzyki po których powinna zasnąć, a ona wciąż była przytomna. Poprosił Martę, by co jakiś czas mierzyła chorej tętno, a jeśli zacznie ono gwałtownie słabnąć lub będzie gwałtownie kaszlała, to niech natychmiast po niego dzwonią.

Róża siedziała w łóżku wsparta o poduszki. Po chwili przyszedł Władysław z Jadwigą. Syn był blady i smutny. Nikt o nic nie pytał. Matka powiedziała, że niepotrzebnie się do niej fatygowali po nocy, bo nic wielkiego się nie stało.

Marta kucała przy jej łóżku, trzymała ją za rękę i mierzyła tętno. Róża trochę drzemała, w pewnej chwili otworzyła oczy i splotła dłonie jak liście. Spoglądając na swoje palce grubym głosem zapytała, dlaczego ma sine paznokcie. Zaraz po tym zaczęła mocno kaszleć. Powoli stawała się bezwładna. Paweł i Władysław podeszli do niej i próbowali rozcierać jej ciało. Posadzili ją, aby podać jej wody, lecz usta Róży były zbyt spuchnięte, by się otworzyć. Marta zadzwoniła po lekarza i uklękła przy łóżku tuląc ręce matki do policzka. Chora otworzyła szeroko oczy, spojrzała na córkę, z jej piersi dochodził cichy szmer, a tętno wciąż słabło. Doktor odciągnął Martę od matki, po chwili stwierdził jej zgon.

Zapłakaną kobietę z podłogi podniósł mąż. W drzwiach pojawił się zatroskany i przerażony Adam, który w kółko powtarzał: Elciu, Elciu kochana. Myślał, że Róża jeszcze żyje, ponieważ ułożona była w pozycji siedzącej, a jej oczy wciąż były otwarte. Władysław przykładając palec do ust dał mu jednak znak, że kobieta nie żyje. Adam padł na kolana i sunął w kierunku łóżka. Szeptał, że musi jej jeszcze coś ważnego powiedzieć, o coś zapytać. Nie docierało do niego, że żona nie żyje. Dopiero Władysław z Pawłem dźwignęli go z podłogi posadzili na sofie.

Oczy Róży po chwili same się zamknęły. W pokoju panowała cisza. Po chwili wszyscy zgromadzeni podeszli do łóżka. Marta przykryła ciało matki wielkim, czarnym, koronkowym szalem z czasów taganroskiej świetności. Piękna głowa zapadła głęboko w puchy, tonęła, uchylała się światu.
Po chwili Aniela przestała grać. Filuternym wzrokiem ogarnęła parę spod pieca.
- Boże, jakaż to śmieszna ta mała – rzekła.
Róży nie dotknął okrzyk, nie miała siły czuć nic innego poza ciepłem Michałowego ramienia. Natomiast Michał obruszył się, zamachał dłonią w kierunku fortepianu, potem, nie odrywając wzroku od czarniawych policzków, obrócił Różę delikatnie pod światło lampy i wyszeptał modlitewnym tonem:
- Sieh mal, sieh mal – diese, diese Nase...*
(...) Aniela odpowiedziała:
- Ja, ja, das hat sie schon – eine wunderschne Nase.*
Tego wieczoru (...) Róża z wielką ostrożnością zamknęła drzwi na klucz przed ciotką Ludwiką, zasiadła przed lustrem i nie wstała, aż świeca spłynęła w świeczniku. Odkryła swoją twarz.
(15)

Później, w dobrych kilka lat po wielkim bólu rozstania, kiedy Michał siedział już w Wierchnieudinsku (...) Róża uwierzyła (...) Uwierzyła w swoją twarz, w swoje ciało i ofiarowała siebie z łaski synowi burmistrza Nowego Miasta, mrukliwemu Adamowi.
Zrobiła się zarozumiała, nieprzystępna. "Zimna piękność " – mówiono.
(18)

Róża postanowiła się zemścić. Na Polsce, gdzie ją nieszczęście spotkało, i na mężczyznach. Uroda błyszczała na niej wtedy jak książęcy strój, wszyscy na ulicy odwracali głowy. Nie chciała ładnych paniczyków ani potężnych starców – takiego właśnie chciała: cichego, nic nie znaczącego Adama, żeby na niego zwalić swoją piękność, jak miażdżący głaz. Żeby nic jej nie mógł ofiarować w zamian za dar okrutny – ani rozkoszy, ani bogactwa – żeby za nic nie musiała być wdzięczna. Chciała takiego właśnie bezwolnego petersburskiego studenta z Darwinem pod pachą, z obrazkiem Częstochowskiej w kieszeni, z kacapską brodą i romantycznym, nadwiślańskim sercem.
(19)

Dwoje dzieci przyszło na świat, spłodzonych najciemniejszą nocą. W ciągu dnia Adam nie miał do żony przystępu, krzątała się po domu – stosownie do pory ubrana – obca, żadnej poufałości nie rozumiejąca. Kokietowała każdym ruchem, każdym zimnym słowem. Pobudzała do zazdrości, bo tak samo ozdobnie i drażniąco poruszała się wobec wszystkich mężczyzn.
W nocy leżała nieruchoma. Czyż miała ułatwiać Adamowi posiadanie? czyż nie dość gładkie i różowe było jej ciało, by sam jego widok stanowił zdobycz bez ceny?
(20)

Róża cała jaśniała swoim niedobrym pięknem. Ach, to wtedy Adam popełnił owo szaleństwo, podniósł w górę laskę, zachrypiał: – Won, won, poszoł won – i ramieniem, skaczącym konwulsyjnie, wskazywał drzwi prezesowi sądu. I to wtedy także Róża po raz pierwszy w małżeństwie pozwoliła w pełnym świetle zobaczyć swoją twarz, skurczoną od namiętnych uczuć.
- Głupi, głupi! – krzyczała – po tysiąckroć głupi! Czego się boisz, czego się wściekasz? Nikogo nie pokocham nigdy – wszystko, świat cały za mną zatrzaśnięty na wieki!!! Nędzna ja, nieszczęśnica, w złą chwilę urodzona.
(21)

Z tego, że jeden człowiek nie może przesłonić sobą świata, ani świata czy narodu reprezentować; a także, że zemsta niczego nie uleczy, że jest zadaniem śmiesznym, bo winowajca zawsze pozostaje nieznany, mściciel zaś ostrze kary sam przeciw sobie obraca. Róża to wiedziała, ale czuła inaczej. Dla niej – wbrew wszelkiemu sensowi – jeden człowiek przesłonił świat, jeden człowiek reprezentował naród i jedna tylko niedorzeczna zemsta była uczuciem, którym oddychało serce. Taka Róża była głupia. (22)

"Skrzypce to początek całego mego nieszczęścia – mawiała później Róża. – Cóż za głupia śmiałość, co za podłość zniszczyć komuś życie, wyrwać z domu, z gimnazjum! (jakie ja miałam stopnie! żeby nie arytmetyka, na pewno skończyłabym z cyfrą, u nas w Taganrogu gimnazjum było pod protektoratem gubernatorowej). Od przyjaciół oderwać! z dobrego ustalonego bytu! I dlaczego? Dlatego, że starej pannie, że Luizie, tej od siedmiu boleści, zachciało się "polskie dziecię ratować". A także swój sławetny ród gwiazdą artystyczną ozdobić. Ojciec, znaczy się, był bohater narodowy, kamrat Napoleona, a bratanica, ot, pierwszą polską skrzypaczką będzie! (...)" (32)

- Moje dziecko, zadaj kanarkowi siemienia i kładź się na spoczynek. A od jutra wołać cię będę veline. Róża... tu w Warszawie całe Nalewki rozbrzmiewają tym ordynaryjnym imieniem. Nie życzę sobie, aby córka mego brata (...), aby wnuczka kapitana włoskich legionów – uważana była za Izraelitkę! Trzebaż doprawdy lekkomyślności tej Sophie, aby takie imię dać polskiemu dziewczęciu!
Ale Michał nie zgodził się na veline. (...)
Adam od początku mówił: panno Ewelino. Potem już zawsze: Elciu. Dwa imiona – dwa życia: pierwsze krótkie i prawdziwe; drugie – wymyślone, długie, nadto długie... Pierwsze – kwiat, miłość i nieszczęście. Drugie: szacunek ludzki, honor, powolna śmierć duszy.
(39/40)

Róża szczyciła się synem. Kiedy Władzio był już młodziutkim mężczyzną, ona ciągle była młodą kobietą. Lubiła nade wszystko bywać z nim między ludźmi. To jej na koniec pozwalało zapomnieć o Adamie. (66)

Nurse, grubas, przechodzień zastygli w osłupieniu, a Róża już sunęła majestatycznie aleją. Władyś porwał się w tropy ze swojego krzesełka, słyszał, że Niemcy pytają jeden drugiego:
- Was war das? Eine Kranke? Eine Hexe? Was hat sie dem Kinde gesagt?
Przechodzień objaśnił:
- Das war eine Fremde.*


(- Tak, tak – rzekła – mój synu. Ot, i przyjechałam! Ot, i patrzę na marzenie moje. Ot, i nie tylko do innego świata, ale do czasu innego przedostałam się. No, i co? – odwróciła się gwałtownie do Władysia. Co z tego? Czy mnie od tego lżej będzie? Piękne! prawda. Ale smutne, smutne! Umierali, umierają, umierać będą. Wszystko jedno, gdzie, kiedy – umierać zawsze i wszędzie i wszędzie jest straszno!... Myślałam, że w cudownym takim kraju, gdzie w końcu października wieczory lipcowe, gdzie na grobach siedzą i całują się, a w grobach – werwena... ja myślałam, ze tutaj śmierć niestraszna! Ach, Władyś ty mój – straszna, wszędzie zawsze straszna dla człowieka, który urodził się i nie żył. Nie żył wcale! Rozumiesz ty – nie żył? (...) Władyś, jakże ja będę umierać, kiedy nie żyłam ja wcale? 127/128, Róża z synem w Ostii)

W dziesiątą rocznicę zgonu Kazia, powróciwszy z cmentarza do domu, gdzie pierworodny syn, jedyna bliska istota, marzył o tym, by matkę porzucić, szczególnie mocno uczuła wyzwalający ucisk krzywdy. Zabierano jej przecież jedno po drugim wszystko, co ją przywiązywało do ziemi. Najpierw Luiza odebrała Taganrog – szumne, dostatnie dzieciństwo, bezbolesną ojczyznę; później kursistka moskiewska – Michała, mistrz January odebrał wielkość, Adam – szczęście, wreszcie śmierć odebrała Kazia, a życie odbiera Władysia. Cóż miała począć z tą nędzą, z tą pustką? (144/145)

Bóg nigdy nie przychodził Róży z pomocą. Od małego przekonywana o jego istnieniu, próbowała z rzadka usprawiedliwiać się przed nim ze swoich grzechów albo wzywać go na ratunek. Żadnym znakiem wszakże nie zdradził swoich nakazów, nie odpowiadał na wezwania, nie przyjmował tłumaczeń. A w najważniejszej chwili życia zawiódł. (...)
Wierzyła, że wola Boga nie może być zła albo bezsilna, że Bóg nie może nakazać zdrady albo zdradzie ulec.
I jakże zachował się Bóg? Czy można było prosić go goręcej, zawierzyć mu skarb cenniejszy niż miłość?
(145/146)

- Teraz dopiero mi dobrze. Jestem wolna. Wezmę rewolwer i z tyłu strzelę w syna. Siedzi nad matematyką: głuchy, ślepy, nie zauważa matki. Wejdę i strzelę – może śmierć swoją zauważy. Albo położę się z Adamem, wyjmę nóż spod poduszki, zarżnę cnotliwego katolika, jagnię Chrystusowe. A ty co? [mowa o Bogu] Jeżeli policjant nie zaprowadzi do więzienia, ty włosa z głowy mojej nie strącisz. Więzienie mnie nie straszne! tak samo można tam łbem walić o posadzkę. Jestem wolna. Człowiek podły wszędzie, zawsze jest wolny.
(148)

Zmąciły się myśli. Liście i woda zaczęły szumieć, światło księżycowe zabrzęczało jak struna e. Róża cała przemieniła się w słuch. Dźwięk światła coraz był wyraźniejszy, chwytała już tonacje, rozróżniała klucze, rytm tętnił w skroniach. Nuciła. Melodie stawały się konkretne, zorkiestrowane coraz dokładniej, w końcu utworzyły Allegro non troppo z koncertu D-dur Brahmsa. Miesiąc temu poznała ten koncert (Ysay grał go w Moskwie) i doznała takiego zachwytu, jakiego nie czuła nigdy nawet z powodu Kreutzerowskiej Sonaty... Tak, niczym innym nie była piękna noc, tylko koncertem D-dur Brahmsa. (...)
- Zagram czy nie zagram? (...)

Zupełnie tak samo wyraźnie jak szelest liści za szybą, plusk sadzawki i szkliste dzwonienie księżyca słyszała wiolonczele, flety, altówki Brahmsowskiego koncertu. Wyczekała, aż rozwieje się akord trąbek...
Pierwsze takty skrzypcowego partu zadźwięczały blado, w palcach nie było jeszcze ciepła, w piersi za wiele żaru. Niebawem wszakże wyrównał się bieg krwi, prawa stopa ledwie widoczną pulsacją wybijała rytm, ramiona stężały na marmur, kiście nabrały miękkości.
Poprze kantylenę płynącą na fali klarnetów dotarła łatwo do sola, które wypadło bezbłędnie. Upojona uległością mięśni i współbrzmieniem fikcyjnej orkiestry, zwycięsko snuła pasaże. Ton nabierał z wolna mocy, forte espressivo miało już pełny wyraz, staccata, szóstki arpeggia ulatywały ze strun pasmami niezakłóconej błogości.
Ostatnia fermata tyła jak szczęśliwe westchnienie.
Róża płonęła. Ukończywszy adagio, stała prostsza, wyższa, lżejsza niż zwykle; czuła, że odjęto jej część ciężaru, serce uderzało równo, uwolnione z nadmiaru tęsknoty. Niebawem zakrzątnęła się żywo koło instrumentu, przetarła struny, podstroiła znowu...

- Dziś albo nigdy – szeptała. – Nie wiem, co... to... Ten księżyc... Czy może Kazio mi pomaga! Spróbuję teraz allegro non troppo.
Długo nasłuchiwała zjawiskowego tutti. Wreszcie wraz z uroczystym beethovenowskim akordem wstąpiła w zespół. Palce sprawnie działały, pasaż skrzypcowy za pasażem pokrywał majaczenie oboju, fagotu, violi. Róża nie czuła zwykłej nieśmiałości wobec instrumentu; opór strun, włosia, drewniane przydźwięki, niedołęstwo mięśni – przestały istnieć. Muzyka zdawała się powstawać w sposób niematerialny, bez udziału pracy, jedynie za przyczyną zachwytu. Wyzwolona z praw fizycznych, Róża bez najmniejszego trudu przenikała wszystkie strefy i wszystkie uczucia: zarówno nieziemskie modlitwy, jak miłosne scherzanda. Skrzypce utraciły wagę, objętość, smyczek utracił kształt, w dalekich przerzutach łamał się zygzakiem jak piorun. Między domem a światem znikł przedział – księżycowa noc roztopiła ludzi, sny, niebo i mury, tajemnica zmieszała się z wiedzą, na miejsce chaosu wzeszła dźwięczna, jedwabista pełnia.
Crescendo, stringendo, animato, forte – Róża bez wahań, bez bólu osiągała zenit.

Akordy... Ocknęła się pośród ciszy. Smyczek drżał dłoni, skrzypce dymiły niewystygłą melodią. Ach, czyżby, czyżby? Czyżby czekało ją także allegro giocoso? Wielki dreszcz bohaterstwa przejął niemłodą skrzypaczkę. Szeroko rozwarła oczy, sprężyła znowu ramiona i – nieugięta, świetna – runęła w rytmy czardasza.
Pierwszych kilka taktów, mimo podwójne nuty i szalone wzmożenie tempa, zapłonęła żywym, łatwym ogniem, nierzeczywista orkiestra brzmiała spoiście jak morze. Róża poczuła łzy w gardle, tak wiele łez, że krtań mało nie pękała od ich nadmiaru. Spróbowała westchnąć. Jednocześnie w melodii – w tej najgłośniejszej, uczynionej ze strun i z włosia – coś zazgrzytało, obniżyło się, coś skłamało. Pot zrosił czoło Róży; szybko przełknęła łzy, podciągnęła intonację... Kiedy wszakże pasaż znowu rozbłysł czystością, usłyszała rzecz straszną: wiolonczele, flety, viole odpływały w dal, zostawiając ją za sobą. Ścisnęła wargi, nadludzkim wysiłkiem pchnęła w przód, przyśpieszyła nutki trzy razy wiązane... Już, już miała dogonić tutti. Wtem huk bolesny ogłuszył ją i zamącił. Co to? – struchlała. Ach, nic! to serce śpieszy. Odzyskała otuchę, przydała mocy lewemu ramieniu, smyczek zamigotał w oktawach. Całą duszą wychyliła się poza siebie ku niknącej harmonii, szum krwi stawał się jednak głośniejszy niż melodia, nie odróżniała już instrumentów, wyrwa w rytmie ziała coraz okropniejszą pustką.
Róża opuściła ręce. Siadła – nogi drżały. Rzuciła smyczek...
Księżycowa orkiestra pod batutą Brahmsa grała dalej. Tylko na miejscu pieśni skrzypiec wystąpiła cisza – czarna jak zaskórna woda. Jeszcze tu i ówdzie błyskał refleks solą... cisza przecież czyniła się coraz głębsza, szersza i pochłaniała resztę wibracji. Z wolna milkły także widmowe instrumenty. Po jednemu wsiąkały w próżnię... Chaos bezdźwięczny pokrył wreszcie harmonię.
Róża łkała:
- To przeze mnie, przeze mnie. Ja zniszczyłam wszystko! Ja, podła, przez swoje niedołęstwo zgubiłam piękno tej nocy.
(149-152, Róża grająca koncert Brahmsa)

Kiedy była już blisko, wstał. Sprężył się, zamajaczył tuż przed oczami twarzą białą jak u trupa, smyczek wytrącił z palców Róży, skrzypce upadły z brzękiem. Poczuła się zamknięta w uścisk, zapach golarni buchnął w nozdrza, Adam chrypiał:
- Nie po to tu jesteś, żebyś mi grała po nocach... Do diabła z twoim Brahmsem!
Szarpnął, zaciągnął do sypialni...
Płynęły dalej nocne godziny, tak samo pełne księżyca, muzyki jak w tej minucie, kiedy Róża grała pierwsze solo adagia. Nie czuła ich już wszakże, nie rozumiała. Krzyczała:
- Łotrze, łotrze...
Nad ranem, dusząc się od łez i od zapachu Maréchal – poczęła Martę.
(156)

Od czasu dyfterytu zmieniło się postępowanie Róży z Martą.
Różę opanował strach. Wyobrażała sobie, że wszyscy, całe obce miasto (mieszkali już wtedy w kraju) śledzi jej stosunek do córki. Że sąsiedzi i przechodnie kontrolują, czy dziecku nie dzieje się krzywda albo czy Róża nie jest matką niedołężną, nieokrzesaną, nie mającą pojęcia o wychowaniu. Nieustannie musztrowała Martę: nie garb się, nie rób min, nie wygniataj sukni; jak wyjdziesz na spacer, co ludzie o tobie powiedzą? Kiedy zaczęła się nauka szkolna, nigdy nie było dość piątek, odznaczeń, popisów, Marta we wszystkim musiała być pierwsza.
(168/169)

- (...) Ach, Władyś, Władyś ukochany – Róża załkała – już nawet strach wspomnieć, jak podle chciałam zemścić się na tobie za to, że zostawiasz mnie w pustce... I wtedy, Władyś (to była noc księżycowa) – spojrzałam w ogród. Drzewa, sadzawka, gwiazdy, taki właśnie blask na obłokach i na wodzie to tu, to tam, aż nagle – patrzę, słucham... wszystko! Drzewa szumią, blask szumi i świat pełni się, nalewa po brzegi. Czuję, słyszę, że istnieje wszystko... I przeraziłam się! Jakże to? ja chcę dziecku mojemu odebrać wszystko? Zapomniałam o zemście. To tylko pamiętałam. Brahms wie. Ja czuję, słyszę... A on wie. W koncercie D-dur powiedział wszystko. Rozumiesz, jak ot jest? Harmonia. Przecież o to tylko chodzi... Tam u niego – pamiętasz? (...)
- U niego smutek i radość, klęska i zwycięstwo – to jedno. Nie ma za czym tęsknić, rozpaczać. Nie ma tajemnicy. Nie potrzeba Boga. Jest wszystko. Rozumiesz? Jak w nocy księżycowej. Jeżeli taka noc jest piękna, ona jest cała, nie brak niczego na niebie, które widzimy, na ziemi, którą blask przed nami odsłania. I ten koncert D-dur także kompletny. W nim nie brak niczego. Klasycyzm, romantyzm... co było i co będzie ... jest wszystko – jest harmonia!
(179/180)

Mój Adam... – zniżyła głos – przypomnij sobie dobrze tamten wieczór, tamtą noc... Cóż to zabić pragnąłeś wtedy we mnie? za co zmaltretowałeś bezbronną? przeciw czemu spłodziłeś Martę? Przypomnij...
Milczał.

- Więc ja ci powiem: muzykę chciałeś zamordować! Przeciwko muzyce urodziłam twoją córkę! Czy miałam ją kochać – tę strzygę, nasłaną na zgubę mej duszy? Ale mój dziad San Domingo przetrzymał i spod Somosierry w mundurze powrócił, i ja także duszy swojej, choć nie serafickiej i diabłu nieraz przychylnej, ukrzywdzić nie dałam: nie zdradziłam muzyki. I mnie za to nagrodzono! Nie wiem, kto tam – twój Bóg łaskawy czy po prostu ślepy, rozumny los – nagrodził moją stałość. Marta nie będzie rzepy sadziła dla ciebie. Marta ma głos, którym można wyśpiewać najpiękniejszą muzykę! Życie Marty będzie moje – nie twoje, Adamie. (184/185)

- Adam, przebacz... Mnie serce kraje się, kiedy myślę o twoim życiu. Ale pomyśl ty także o moim. Mówisz: nie potrafisz nienawidzić. Ależ to właśnie szczęście twoje wielkie! Czy zastanowiłeś się kiedy, jak mnie ciężko, jak nieludzko było żyć z moją nienawiścią? A dlaczego ty – dobry i rozumiejący – nie wyratowałeś mnie, głupi? Dlaczego bałeś się mnie, Adamie? Dlaczego?
Żałosnym, starczym głosem odrzekł:
- Jakże ja mogłem ciebie od ciebie samej wyratować?
(228)

A on [doktor Geerhardt]... On, Marciu, żeby choć skrzywił się albo zasępił! Nic. Siadł z powrotem przy biurku, obserwuje mnie – czasami ojcowie patrzą tak na swoje małe dzieci – z zadumą, z podziwem, z litością... Nareszcie mówi: "Mehr Ruhe. Spokoju, spokoju... Und so eine wunderschne Nase haben wir...".*
(...)

- To jest moja fotografia z tamtych lat... Z lat Michała. Widziałaś ją. "Diese Nase. Diese wunderschne Nase..." Któż to już raz powiedział tak o mnie, przy mnie? Jakież to sprawy jedyne, nie- ziszczone, najlepsze i najgorsze, zaczęły się od tych słów? Marciu... ty wiesz... Marciu...
Zachłysnęła się: cieniutko, śpiewnie zapłakała. Marta w popłochu ogarnęła ramionami ciemną postać.
- Matko droga, wiem. Lepiej już skończ... Róża jednak rozplotła objęcie.

- Nie, nie, do końca daleko... Słuchaj. Tamte słowa... Z tamtymi słowami – zacięła się. – A cóż to za ważne słowa? Wstyd i śmiech powtórzyć komu! Że niby ktoś mógł przez całe długie życie powtarzać sobie takie głupstwo w ciągu bezsennych nocy i parszywych dni – raz na pociechę, raz na szyderstwo... Że mógł tymi dwoma słowami nakarmić całe swoje życie. Ale, Marciu, trzebaż wiedzieć, jak było! Przecie sens słowa nie zawsze jest ten sam, głupie słowo może nabrać nadludzkiej powagi, jeżeli padnie w chwili, która na nie czeka... Ach, jak czekałam, ja tak strasznie z całej mocy czekałam wtenczas w Warszawie na dobre czyjeś słowo!
(...)
Więc pomyśl, Marciu, co znaczyły, czym stały się dla mnie te słowa Michała!... Kiedy on – piękny taki, syn mistrza, polskiej sławy syn, tutejszy warszawski młodzieniec – zapatrzył się we mnie jak w zjawisko... kiedy ręki mojej szukał, pobladły... kiedy, wyrazów dość rzadkich w mowie własnej nie znajdując, po niemiecku aż urodę moją chwalił... to tak jak gdyby Polska pierwszy raz w ramiona mnie swoje przygarnęła! Nie tylko wiarę w siebie odzyskałam, nie tylko miłość do pięknego tego i dobrego Michała zapaliła się we mnie, ale i Ojczyznę raptem poczułam wkoło siebie, ziemię własną pod stopami i Boga nad sobą!...
(...)
- Tak, zbliżam się, Marciu, do najważniejszej rzeczy... Przez kogo? dzięki komu mogę dziś odpuścić winowajcom i prosić, żeby mnie odpuszczono? Dzięki – niemu. Dzięki – Gerhardtowi. Urocznymi słowami odezwał się ten Niemiec w Królewcu! Przed nim stała zła, śmieszna, stara kobieta, której nie danym było przeżyć swego życia: prawda... Ale mnie, kiedy posłyszałam te słowa, wydało się, Marciu, że tak nie jest! Że to Róża rozkwitająca. Że to stoi z czarnymi warkoczami śniada, obca, w nieznajomej ojczyźnie zabłąkana dziewczyna z sercem jeszcze cichym i mocnym... I że nie doktor, nie Niemiec, tylko Michał zachęca mnie znowu do świata! (...)
- Mnie wydało się, Marciu, że nie za mną, a przede mną życie. Wszystko, co nie moje, przypadkiem własną złością na mnie w ciągu lat zwalone – Adam, jego dzieci, nieudana muzyka, cała góra niedorzeczności okropnych – wszystko to z mózgu z piersi ustąpiło... I obudziłam się w tamtej godzinie, pośród tamtego wieczoru u Bądskich, w szesnastej mojej wiośnie. Szczęście, szczęście nadludzkie! Obudziłam się... Patrzę w oczy łaskawe, miłość czuję, chcę zaśmiać się, ramiona stulić, w uścisk oddać ciało, duszę w niewolę, usta same coś szepcą... I przytomnieję. I słyszę, co moje usta powtarzają: "So alt und so dumm ist noch immer dies Wesen"...* Nie. wiem ja, Marciu, jak zapłaciłam, jak wyszłam... Doktór odprowadził mnie do drzwi – to wiem, bo jeszcze jedno spojrzenie jego zapamiętałam, jedno dotknięcie, słowa jeszcze jedne... Położył rękę na moim ramieniu... Przytrzymał mnie w progu, wzrokiem ciężkim objął, zaszeptał: "Ruhe... Ruhe... mein Kind"*.
(...)

- Niedługo koniec już mojej sprawie, miej cierpliwość. Powiedziałam: dzięki Gerhardtowi odpuściłam moim winowajcom i sama o odpuszczenie proszę. Ty pewnie zapytasz się zaraz: dlaczego? A ot, córko moja, dlatego, że on jeden nie zląkł się mnie. On jeden nie słuchał słów moich, tylko serca posłuchał. On jeden dzieciństwo w starym moim sercu zobaczył. Nie perswadował nic, nie walczył ze mną, nie obrażał się i nie pochlebiał: głupie ręce skrępował, językowi złemu kazał milczeć – serca słuchał i męczarnię jego zrozumiał. (241-247)

- Córeczko moja! Oto z czym ja do ciebie dziś przychodziłam: zapomnij nauk moich ponurych! Ani ambicja, ani sztuka, ani podróże, ani bogactwo – uśmiech jest niezbędny do życia. Taki uśmiech, który z sytego serca płynie. (...)
- Za późno, mamo, na te odkrycia, za późno! Paweł mnie kocha, nie mogę go opuścić.
- Paweł ciebie kocha! – krzyknęła wtenczas Róża. – A czy ty od tej miłości lepsza, mądrzejsza stajesz się? Dzień każdy błogosławisz? Życie przeżywasz? Paweł lubi muzykę, Adam nie lubił, i tak samo ty przy nim, jak ja przy Adamie udajesz tylko człowieka, pustkę zapchać usiłujesz. Nie zapchasz, nie zapchasz, córko! Serca nie oszukasz!!! (...)

- Słuchaj mnie. Ja już odchodzę. Nie wolno tak żyć! Z takiego życia wyrastają zbrodnie. (...) A ty idź (...) idź, szczęścia twojego, póki czas, szukaj; inaczej w śmierci nie zaznasz spokoju, upiorem tu powrócisz, kobieto!!! (250-252)

...Boże, nasz Stworzycielu, władco całego świata – to jest Michał mój najukochańszy, któremu przykazałeś być dobrym. To ten, który w rozłączeniu pamiętał. Który nie złamał przysięgi. Boże sprawiedliwy – to Michał, z którym być mi pozwoliłeś do śmierci. A to ja – Róża, twoja wierna sługa. ...posłuchajcie, Władysiu i Kaziu, szczęśliwi synowie Michała, jak gra wasza matka szczęśliwa... Nic nie przemilczam, niczego nie kradnę, każda nuta brzmi jak pełnia księżyca. Swiadczcie za mną przed Bogiem, że nie skaleczyłam harmonii! (255/256, przedśmiertne halucynacje Róży)

3. Cudzoziemka - streszczenie w pigułce

Róża Żabczyńska złożyła wizytę swojej córce Marcie, lecz nie zastała jej w domu. Czekając na jej powrót przechadzała się po mieszkaniu. Róża była starszą, aczkolwiek zadbaną i piękną kobietą. Wpatrując się w lustro przypominała sobie lata młodości, kiedy to zakochała się w Michale Bądskim, synu swojego nauczyciela gry na skrzypcach. Między dwojgiem nastolatków szybko zaiskrzyło i spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Róża zakochała się w Michale bez pamięci. Niestety młodzieniec musiał wyjechać do w głąb Rosji, gdzie czekała na niego posada inżyniera powiatowego. Tam ożenił się z moskiewską kursistką.

Róża mieszkała w Warszawie u ciotki Luizy, która zabrała ją z rodzinnego Taganrogu, gdy ta miała czternaście lat. Z czasem w stolicy Polski zjawili się też jej rodzice. Matka namawiała ją, by zapomniała o Michale i wyszła bogato za mąż, by podreperować słabą sytuację materialną rodziny. Po kilku latach bohaterka wyszła za Adama, niejako po to, by zemścić się na mężczyznach i Polsce, gdzie spotkało ją wielkie nieszczęście i upokorzenie.

Państwo młodzi przenieśli się do Saratowa, gdzie Adam dostał pracę w gimnazjum. Na znak żałoby po ukochanym Michale, Róża postanowiła ubierać się na czarno. Dla Adama była oschła i nieprzystępna. Szybko urodziła się im dwójka synów.

Róża od zawsze uwielbiała śpiewać. Miała wieczny żal do ciotki Luizy, że ta zmuszała ją do nauki gry na skrzypach. Krewna zabrała ją z Taganrogu do Warszawy, aby ocalić dziewczynkę przed zmoskaleniem w dzikim kraju. Po przyjeździe do Polski kobieta zapisała podopieczną na prywatną pensję oraz do konserwatorium na lekcje muzyki. Po latach Róża miała pretensje do ciotki, że zniszczyła jej marzenia o śpiewaniu i to, że zabrała ją od przyjaciół z Tagangrodu, tylko dlatego, że zachciało się jej ratować polskie dziecko.

Ciotka Luiza nadała kiedyś Róży nowe imię – Eveline, ponieważ podczas jednego ze spacerów po parku Łazienkowskim ktoś wziął obie panie za Żydówki (warszawiacy uważali, że Róża to imię semickie).

W mieszkaniu Marty pojawił się Adam. Mężczyzna od dwóch lat nie mieszkał ze swoją żoną, lecz z niejaką panią Kwiatkowską. Do Róży, z którą wciąż był żonaty od ponad czterdziestu lat przez całe życie zwracał się „Elciu”. Na samym początku ich wspólnej drogi Adam był przekonany, że wszystko między nimi się ułoży, lecz żona rozwiała jego mrzonki, pokazując mu zdjęcie Michała, swojej prawdziwej i jedynej miłości.

Róża przez cały czas miała za złe mężowi, że kiedy umierał ich synek – Kazio, on bezradnie rozłożył ręce. Wypominała mu to bardzo często, również w mieszkaniu Marty. Zdenerwowany Adam kazał kobiecie natychmiast zamilknąć. Bolały go te słowa, bo przecież on również cierpiał, gdy Kazio umierał. Między parą doszło do małej szarpaniny. Gdy Róża się uspokoiła poprosiła Adama, by zadzwonił po Władysława, ich najstarszego syna.

Po jakimś czasie w domu Marty pojawił się Władysław z żoną Jadwigą. Mężczyzna był urzędnikiem państwowym pracującym zagranicą, m.in. w Rzymie i Królewcu. Był bardzo podobny do swojej matki, nie tylko fizycznie. Z żoną Jadwigą mieli trójkę dzieci. Widok Władysława natychmiast uspokoił matkę, którą rozwścieczyło zachowanie Zbyszka, syna Marty.

Róża od zawsze chciała być dla pierworodnego syna bóstwem. On z kolei patrząc na dziwactwa, rozpacz i furię matki myślał, że wszystkie kobiety są do niej podobne. Kobieta nauczyła go gry na fortepianie, ponieważ odziedziczył po niej smykałkę do muzyki. Gdy Władyś miał szesnaście lat pierwszy raz akompaniował jej przed publicznością. Róża szczyciła się synem, gdy stali ramię w ramię, młodzi i piękni, na scenie w deszczu oklasków.

W wieku dwudziestu paru lat Władyś przebywał na studiach w Berlinie. Zakochał się tam w brzydkiej i biednej Halinie. Zaraz po tym, jak zawiadomił rodziców o swoich zaręczynach, w Niemczech pojawiła się Róża. Kobiecie nie spodobała się kandydatka na żonę dla syna, dlatego zasugerowała mu, by zerwał zaręczyny. Władysław nie potrafił się jej sprzeciwić. Pogodził się z decyzją matki i odwołał oświadczyny.

Kilka lat później mężczyzna zaręczył się z Jadwigą Żagiełtowską pochodzącą z ziemiańskiej rodziny. Ta z kolei uzyskała aprobatę Róży, co wielce ucieszyło Władysława. Jednak tuż po ceremonii zaślubin mężczyzna usłyszał od swojej matki: Idź precz do nowej rodziny! Pchaj się w tę tłuszczę. Ja tam niepotrzebna.

Róża często odwiedzała syna i synową. Władyś witał ją wtedy niczym królową, a matka traktowała Jadwigę jak powietrze, jak zło konieczne. Róża wtrącała się do prowadzenia domu, kuchni, a także zgłaszała zastrzeżenia co do garderoby syna i jego żony.

Władysław po dziesięciu latach małżeństwa otrzymał posadę na placówce w Rzymie. Pewnego dnia zaprosił matkę do siebie, do stolicy Włoch. Na początku Róża zachowywała się bardzo poprawnie. Miała już sześćdziesiąt lat, chociaż wyglądała na zaledwie czterdzieści. Wpadła na pomysł, by w mieszkaniu syna i synowej zorganizować raut. Podczas przyjęcia zagrała dla gości przy akompaniamencie Władysława. Po krótkim recitalu ambasador podziękował Rózy za prawdziwie polski sentyment z jakim wykonała utwory i zapytał, czy nie chciałaby swoją muzyką przysłużyć się polskiej propagandzie. Kobieta zaśmiała mu się wtedy w twarz, mówiąc:
Sentyment? Pan to nazywa polski sentyment? Na, a ja panu powiem, że ja przez polską blagę życie zmarnowałam! Ja mogłam wielką, wielką artystką być, żeby nie wasza blaga!


Róża odwiedziła Władysława i Jadwigę, w Królewcu, dokąd przenieśli się wraz z dziećmi z Rzymu. Bohaterka z wiekiem stała się niesłychanie wyczulona na komfort, dlatego też wiecznie narzekała mieszkając u syna, chociaż niczego jej tam nie brakowało. Między nią, a Jadwigą, nadał istniała niewidzialna ściana.

W mieszkaniu Marty, Róża powiedziała, że poprosiła o przyjście Władysława, aby pomógł jej załatwić ponowny wyjazd do Królewca na wizytę u doktora Gerhardta. Syn poprosił ją, aby się uspokoiła i nie denerwowała. Zapewnił też, że wszyscy martwią się o nią i jej zdrowie. Na koniec oznajmił: Jeżeli za cenę zdrowia masz być dobra, wyrozumiała, to już lepiej bądź zła; moja mamo…

Do domu wreszcie wróciła Marta. Róża przypomniała sobie wówczas dzień dziesiątej rocznicy śmierci Kazia. Była z mężem na cmentarzu, potem wróciła sama do domu, a Adam poszedł na sesję do szkoły. Władysław siedział nad zadaniem z matematyki, za rok miał zdawać maturę. Miała mu za złe, że nie zwraca na nią uwagi. Pomyślała nawet, że go zastrzeli, albo zaatakuje Adama nożem, wtedy ktoś ją zauważy, chociażby śmierć. Kiedy się ściemniło sięgnęła po rewolwer męża, lecz upuściła go przypadkowo na podłogę. Podnosząc broń z podłogi oprzytomniała i pomyślała: Jezus, Maria, toż ja chciałam syna zabić! Dlaczego? Kiedy wrócił Adam Róża natychmiast zaczęła na niego krzyczeć. Uskarżała się, że nikt się nią interesuje i nie pomaga. Zdenerwowany Adam nie pozostawał jej dłużny i również zaczął na nią krzyczeć. W furii chwycił ją i zaciągnął do sypialni. Tej nocy, w dziesiątą rocznicę śmierci Kazia, poczęła się ich córka Marta.

Gdy Róża urodziła niechcianą córkę, nie miała zamiaru nawet jej karmić, więc konieczne było sprowadzenie mamki. Adam natomiast nie posiadał się ze szczęścia. Opiekował się córeczką wraz z babką Sophie. Marta nie musiała pić tranu i gimnastykować się, jak niegdyś jej bracia. Dziewczynka miała siedem lat, gdy zachorowała na dyfteryt. Matka nie dość, że nie przejęła się chorobą córki, to nawet użyła jej do zemsty na mężu. Wmawiała mu, że to kara za to, że nie chciał ratować Kazia. Jednak po wizycie lekarza Róża przełamała się i zaopiekowała się chorą córeczką. Po dwóch dniach stan dziewczynki zaczął się poprawiać, aż w końcu wyzdrowiała. Od czasu choroby Róża zmieniła swoje podejście do córki.

Marta przechodząc pod opiekę matki utraciła możliwość kontaktu z innymi dziećmi. Matka ograniczyła jej wszelkie swobody i odcięła od ojca. Dziewczynka wciąż darzyła wielką miłością Adama i babkę Sophie, lecz pozostawała karna wobec matki. Najmilej wspominała wizyty Władysława, ponieważ skupiał on na sobie całą uwagę Róży, a ona mogła robić co chciała.

Matka zdecydowała, że Marta będzie studiowała śpiew w Warszawie. Cała rodzina przeniosła się do stolicy z Saratowa, chociaż Adam nalegał, by córka poszła na studia ogrodnicze. Dziewczyna nigdy nie czuła pasji do muzyki. Dopiero na pierwszym roku studiów, kiedy w warszawskim mieszkaniu odwiedził ich Władysław, Marta poczuła coś niesamowitego. Podczas małego koncertu dla brata zapomniała się w muzyce i dała się ponieść melodii. Pokochała śpiew, a widząca to Róża popłakała się ze szczęścia. Właśnie wtedy zaakceptowała Martę.

Jako trzydziestolatka, córka Róży była już znaną w całym kraju śpiewaczką. Kiedy zobaczyła matkę w swoim mieszkaniu przypominała sobie, że były umówione. Ku zdziwieniu Marty, Róża była spokojna i wyrozumiała. Gdy służąca podała obiad, cała rodzina zasiadła do stołu. Władysław z Jadwigą wyszli wcześniej, ale za to pojawił się Paweł, mąż Marty. Podczas posiłku Róża zachowywała się inaczej niż zwykle. Miała zwyczaj narzekać na jedzenie, a teraz jadła z wielkim apetytem, bez słowa skargi. Przy stole opowiedziała wnukowi o swoich najszczęśliwszych latach życia, czyli dzieciństwie spędzonym w Taganrogu.

Paweł, Marta, Zbyszek i Adam zasłuchali się w jej opowieść. Wszyscy, patrząc na kobietę, byli zaszokowani jej zachowaniem, spokojem, opanowaniem. Marta, choć w swoim życiu doznała wielu krzywd i upokorzeń ze strony matki, teraz przytuliła się do niej. Wnuczek przeprosił babcię za swoje wcześniejsze niegrzeczne zachowanie w stosunku do niej. Adam od ponad czterdziestu lat wspólnego życia nigdy nie widział tak zachowującej się Róży. Dostrzegł w niej kogoś zupełnie innego. Domyślał się, że żona próbuje pogodzić się z całym światem i Bogiem, ale nie wiedział dlaczego.

Róża opuściła dom córki w towarzystwie Adama, uprzednio prosząc Martę, by jeszcze tego wieczora odwiedziła ją w jej mieszkaniu. Bohaterka z mężem przejechali dorożką do jej małego lokum. Tam Róża wyjaśniła Adamowi, że nie ma do niego żalu o to, że wyprowadził się od niej do Kwiatkowskiej. Małżonkowie długo rozmawiali i przebaczyli sobie wszystkie wyrządzone sobie nawzajem przez czterdzieści lat krzywdy.

W mieszkaniu matki pojawiła się Marta. Róża opowiedziała córce o swojej niedawnej wizycie w Królewcu, gdzie odwiedziła Władysia i jego żonę. Źle się wtedy czuła, dlatego syn umówił ją na wizytę do doktora Gerthardta. Lekarz przeprowadził z nią wywiad i dokładnie zbadał. Chcąc przysłuchać się rytmowi jej serca przyłożył głowę do piersi kobiety. Mówił wtedy ciepłym głosem, a jej wydawało się, że rozmawia z Michałem. Poczuła, jakby doktor wzrokiem przeszył jej serce na wylot i odczytał z niego, że życie Róży było męczarnią. Po badaniu prosił ją, by się nie denerwowała, zachowała spokój, aby wyrzuciła z swego serca wszystkie złe uczucia i wspomnienia, żeby więcej się uśmiechała, ponieważ w jej przypadku uśmiech oznaczał życie. Zachęcał ją do otworzenia się przed światem, a ona widziała w nim Michała.

Dzięki doktorowi Gerthardtowi zrozumiała, że przez tyle lat żyła wspomnieniami szczęśliwego dzieciństwa, potem pamięcią po ukochanym Michale. To zamieniło jej życie w udrękę. To niemiecki lekarz obudził ją z koszmaru, to dzięki niemu doznała olśnienia i postanowiła się zmienić. Odzyskała wiarę w siebie, Boga, ludzi, ojczyznę.

Poprosiła Martę, by ta nie kopiowała jej błędów i żyła szczęśliwie. Zdawała sobie sprawę, że małżeństwo córki przypominało bardzo jej własne z Adamem, dlatego przeprosiła ją, iż ją do niego namawiała. Róża powiedziała córce, że listownie umówiła się na wizytę u doktora Gerthardta. Jej paszport stracił ważność, ale jak Władysław załatwi nowy, natychmiast wyjedzie. Od doktora miała zamiar uczyć się życia.

Kiedy Róża została sama w pokoju, źle się poczuła. Szybko zasnęła, lecz przyśniły jej się zmory i zaczęła krzyczeć przez sen. Zaalarmowany hałasem pan Strawski, który mieszkał obok, zjawił się w pokoju bohaterki i ją ocucił. Mężczyzna chciał telefonicznie wezwać Martę, lecz Róża stanowczo mu zabroniła. Po jakimś czasie bohaterka poczuła się jeszcze gorzej. Było jasne, że umiera. Wiedziała o tym doskonale. Pan Strawski, gdy się zorientował co się dzieje, wezwał lekarza i zadzwonił po Martę. Doktor nie pozostawił rodzinie chorej żadnych nadziei. W mieszkaniu Róży pojawiła się najpierw Marta z mężem, a zaraz po nich Władysław z Jadwigą. Bohaterka umierała na ich oczach. Kiedy odeszła do pokoju wbiegł przerażony Adam. Marta przykryła ciało matki wielkim, czarnym, koronkowym szalem z czasów taganroskiej świetności.

4. „Cudzoziemka” - plan wydarzeń

Plan wydarzeń „Cudzoziemki”

Rozdział I
1.Róża Żabczyńska składa wizytę w mieszkaniu swojej córki, Marty, lecz jej nie zastaje.
2.W oczekiwaniu na córkę Róża wspomina:
- zakupy z Martą,
- lekcje gry na skrzypcach w dzieciństwie,
- dom Bądskich,
- swoją wielką i jedyną miłość, Michała Bądskiego,
- rozstanie z Michałem,
- ślub z Adamem,
- pierwsze lata swojego małżeństwa.

Rozdział II
1.Róża wciąż oczekuje na córkę w jej mieszkaniu.
2.Zabiera się za robótki ręczne, robi gamasze dla Adama.
3.Ze ściany zrywa szal, będący pamiątką po babce.
4.Róża prosi Adama przez telefon, by ten zjawił się w mieszkaniu ich córki.
5.Bohaterka wspomina:
- ciotkę Luizę i jej życie,
- wyjazd z ciotką z ukochanego Taganrogu do Warszawy,
- wspólne życie z ciotką.

Rozdział III
1.W mieszkaniu Marty zjawia się Adam.
2.Róża wspomina dalej:
- moment, w którym ciotka zmieniła jej imię na Eveline,
- ukochanego Michała,
- kolejne lata życia z Adamem.

Rozdział IV
1.Róża skarży się Adamowi, że nie była szczęśliwa w tym związku.
2.Przypomina mężowi dzień, kiedy zmarł ich ukochany synek, Kazio.
3.Róża zarzuca Adamowi niezdarność i nieporadność.
4.Bohaterka dostaje ataku nerwicy i omdlewa.
5.Prosi Adama, by wezwał do niej Władysława, ich najstarszego syna.
6.Ze szkoły wraca syn Marty, Zbyszek.

Rozdział V
1.W mieszkaniu zjawia się wezwany Władysław wraz z Jadwigą, swoją żoną.
2.Charakterystyka pary.
3.Wspomnienia Róży:
- o tym, jak Adam zmusił ją niegdyś do jedzenia wspólnych obiadów,
- pierwszy wspólny koncert z Władysławem, który grał na fortepianie.

Rozdział VI
1.Róża wspomina dalej:
- zaręczyny Władysława z Haliną,
- przyjazd bohaterki do syna, do Berlina,
- dezaprobata Róży wobec ubogiej Haliny,
- spacery z Władysławem po Berlinie,
- Niemcy mówią na nią „cudzoziemka” ze względu na rosyjski akcent,
- Władysław słucha matki i zrywa zaręczyny z Haliną.

Rozdział VII
1.Dalsza część wspomnień Róży:
- zaręczyny Władysława z Jadwigą,
- ich ślub,
- częste odwiedziny Róży w domu syna i synowej,
- złośliwości kobiety wobec Jadwigi,
- bohaterka nie akceptuje małżonki swojego syna.

Rozdział VIII
1.Róża wspomina dalej:
- narodziny trójki wnuków z małżeństwa Jadwigi i Władysława,
- srogość Róży wobec wnucząt, służby i nauczycieli w domu Władysława,
- otwarty konflikt z Jadwigą.

Rozdział IX

1.Róża wspomina:
- przeprowadzkę rodziny Władysława do Rzymu,
- odwiedziny w domu syna w stolicy Włoch,
- Róża organizuje raut w mieszkaniu Władysława,
- Wspólny wyjazd z synem do Ostii, nad morze.

Rozdział X
1.Wspomnienia Róży:
- przenosiny Władysława i jego rodziny z Rzymu do Królewca,
- odwiedziny w domu syna w Prusach Wschodnich,
- częste narzekanie Róży na sposób prowadzenia domu przez Jadwigę i służbę.
2. Adam opowiada Władysławowi o zasłabnięciu matki.
3. Róża prosi syna, by załatwił jej nowy paszport, ponieważ musi udać się ponownie na wizytę do doktora Gerthardta w Królewcu.
4. Bohaterka wypytuje Jadwigę o zdrowie jej matki.

Rozdział XI
1.Do mieszkania wraca Marta, która zapomniała o wizycie matki.
2.Róża widząc córkę wspomina:
- dziesiątą rocznicę śmierci Kazia,
- noc, gdy próbowała zastrzelić Władysława, by zwrócić na siebie uwagę,
- powrót Adama do domu z pracy (tej samej nocy, w wielkim gniewie poczęła się Marta),
- pobyt w Petersburgu na stypendium.

Rozdział XII
1.Bohaterka wspomina dalej:
- narodziny Marty,
- niechęć i odrzucenie dziecka przez Różę,
- szczęście Adama z narodzin córki,
- w wyniku choroby córeczki, Róża przejęła opiekę nad Martą i zajęła się jej wychowaniem,
- pierwsze dni Marty w szkole,
- zakazy i nakazy Róży wobec dziewczynki.

Rozdział XIII
1.Kobieta wspomina:
- dzieciństwo Marty,
- przyjazd Władysława w odwiedziny do rodzinnego domu,
- wspólne koncerty Róży z synem

Rozdział XIV
1.Róża wspomina dalej:
- wybór studiów śpiewaczych dla Marty, chociaż Adam nalegał, by ukończyła ogrodnictwo,
- przeprowadzka rodziny do Warszawy.

Rozdział XV

1.Róża przywołuje:
- pierwszy rok studiów Marty,
- śmierć babki Sophie,
- przełomowy występ Marty, kiedy poczuła w pełni muzykę,
- ostateczne zaakceptowanie i pokochanie córki przez matkę.

Rozdział XVI
1.Róża przeprasza za wszystko i prosi o wybaczenie Władysława i Jadwigę.
2.Władysław i Jadwiga żegnają się z kobietą i opuszczają mieszkanie.
3.Wspólny, rodzinny obiad w mieszkaniu Marty.
4.Róża przy stole wspomina najszczęśliwsze lata swojego życia, czyli dzieciństwo w Taganrogu.
5.Pożegnanie bohaterki z córką, zięciem i wnukiem.
6.Prośba Róży wobec Marty, by ta jeszcze tego dnia złożyła jej wizytę.
7.W towarzystwie Adama bohaterka opuszcza mieszkanie córki.

Rozdział XVII
1.Róża udaje się wraz z Adamem do swojego mieszkania,
2.Poważna rozmowa małżonków, podczas której przebaczają sobie wszystkie wyrządzone sobie nawzajem przez ponad czterdzieści lat krzywdy.

Rozdział XVIII
1.Marta, udając się do mieszkania matki wspomina:
- dzień, w którym Róża ją zaakceptowała,
- Stefana, swojego pierwszego chłopaka,
- pierwsze występy przed publicznością,
- ślub z Pawłem,
- wspólne, nieszczęśliwe życie z mężem.

Rozdział XIX
1.Róża opowiada córce o wizycie u doktora Gerthardta.
2.O przemianie, jaka zaszła w jej sercu po rozmowie z lekarzem.
3.Róża prosi córkę, by zmieniła swoje życie i zasmakowała szczęścia.
4.Pożegnanie matki z córką.

Rozdział XX

1.Złe samopoczucie Róży i zasłabnięcie.
2.Sen, w którym pojawiają się zmory.
3.Pomoc pana Strawskiego, który cuci Różę.
4.Róża ponownie traci przytomność i śni się jej Michał.

Rozdział XXI
1.Pan Strawski wzywa Martę.
2.Córka z mężem przybywają do mieszkania Róży.
3.W pokoiku zjawia się również Władysław z Jadwigą.
4.Śmierć Róży.
5.Przybycie Adama.

5. Geneza, czas i miejsce akcji Cudzoziemki

Geneza „Cudzoziemki”


Cudzoziemka autorstwa Marii Kuncewiczowej ukazywała się najpierw jako powieść w odcinkach na łamach popularnego ówcześnie „Kuriera Porannego”. Wydarzenie to miało miejsce w 1935 roku. Kilka miesięcy później opublikowana została w postaci książkowej przez wydawnictwo „Rój”. Był to początek jej wielkiej kariery pisarskiej, która trwała nieprzerwanie do 1989 roku. Cudzoziemka z miejsca stała się wielkim sukcesem. W roku 1936 powieść była nawet nominowana do nagrody „Wiadomości Literackich” za najlepszą książę roku.

Kanwą dla wydarzeń, a bardziej postaci, opisanych w Cudzoziemce było prawdziwe życie. Jak czytamy u Urszuli Lementowicz, autorki opracowania powieści:
Prototypem postaci Róży była matka autorki. Jej losy były równie poplątane, reprezentowała złożony typ osobowości. Pisarka niektóre szczegóły przywołała wprost, inne poddała twórczej modyfikacji. Relacja Róży i Marty odwzorowuje stosunki panujące między Marią Kuncewiczową a jej matką.


Adelina z Dziubińskich, czyli wspomniana protoplastka Róży, była znaną w tej części Europy skrzypaczką. W 1899 roku powróciła wraz z mężem z wygnania z Rosji i osiedliła się w Warszawie. Wkrótce przenieśli się do Płocka, gdzie mąż Adeliny dostał pracę dyrektora szkoły.

Maria Szczepańska (później Kuncewiczowa) studiowała między innymi śpiew w warszawskim i paryskim konserwatorium. Widzimy zatem, że losy bohaterów Cudzoziemki faktycznie są podobne do prawdziwych zdarzeń z życia najbliższej rodziny pisarki. Żabczyńscy również tułali się długo zanim odnaleźli swoje miejsce. Ich przodkowie uczestniczyli w powstaniu listopadowym, za co zostali zesłani w głąb Rosji. Róża i Marta posiadały wielkie ambicje muzyczne. Wszystko to zostało niejako żywcem przeniesione z życia Marii Kuncewiczowej. Jednak nie możemy do końca mówić, że Róża to ta sama osoba, co Adelina. Większość cech tytułowej bohaterki powieści to czysta kreacja literacka. Podobnie jak w przypadku pozostałych postaci, na czele z Martą.

Czas i miejsce akcji „Cudzoziemki”


Budowa powieści warunkuje brak rygoru chronologicznego, przynajmniej na jednej płaszczyźnie czasowej. Cudzoziemka posiada bowiem dwie płaszczyzny, nazwijmy je teraźniejszą i przeszłą. Na pierwszej zawarte są wydarzenia z ostatniego dnia życia Róży, czyli wizyta w mieszkaniu Marty, spotkanie z rodziną, obiad, powrót do mieszkania z Adamem i śmierć w otoczeniu najbliższych.

Druga płaszczyzna związana jest z faktem, iż jest to powieść psychologiczna. Część akcji rozgrywa się niejako w głowie, w świadomości, w pamięci tytułowej bohaterki, a nie w rzeczywistości. Poszczególne opisywane wydarzenia nie wynikają z poprzednich, brak tutaj ciągu przyczynowo-skutkowego, chronologii. Cudzoziemka w doskonały sposób naśladuje ludzki umysł, ponieważ opisywane fakty pojawiają się na zasadzie skojarzeń, na przykład widząc Martę w drzwiach, Róży przypomniała się noc, kiedy poczęła córkę. Jak pisze Urszula Lementowicz:
Różne bodźce wywołujące minione sytuacje, sylwetki osób, wypowiedziane słowa są nagłe, przypadkowe. Wychodząc od nich, Róża Żabczyńska zatapia się we wspomnieniach, na nowo przeżywa przeszłe chwile, wracają silne doznania, rzadziej przyjemne, znacznie częściej przykre, smutne a nawet potworne lub pełne rozpaczy.


Płaszczyzny ty przecinają się wielokrotnie. Wydarzenia z ostatniego dnia z życia Róży poprzeplatane są jej wspomnieniami z przeszłości. Można zaobserwować, że w czasie teraźniejszym dzieje się o wiele mniej. To wydarzenia z przeszłości są najważniejsze w powieści. To na ich tle obserwujemy zaskakującą przemianę tytułowej bohaterki w ostatnim dniu jej życia.

Również miejsce akcji rozłożone jest na dwie płaszczyzny, ściśle związane z tymi czasowymi. I tak, wydarzenia teraźniejsze toczą się głównie w warszawskim mieszkaniu Marty, którego wygląd przybliża nam następujący fragment:
Róża, złowroga, sunęła w głąb mieszkania. Przystawała przy nowoczesnych, niedawno nabytych sprzętach, mruczała zjadliwie nad niskim dressoirem i nad wileńską tkaniną. W stołowym, między zegarem a lustrem, wisiał portrecik jej ojca (…)
. Drugim miejscem, do którego przenosi się akcja rzeczywista jest mieszkanko Róży, a raczej pokoik przy ulicy Wilczej. Tam rozmawia z Adamem i Martą, a w nocy umiera.

We wspomnieniach Róża przenosi nas do bardzo wielu miejsc. Szeregując je chronologicznie odwiedzamy: czasy młodości i dzieciństwa bohaterki w Taganrogu, okres spędzony z ciotką Luizą w Warszawie, przeprowadzka z Adamem do Saratowa, powrót do Warszawy. Róża składała również wizyty Władysławowi, który najpierw studiował w Berlinie, a kilka lat później mieszkał w Rzymie i Królewcu. Odwiedzając syna w Niemczech, bohaterka zwiedzała galerie sztuki, chadzała na koncerty. W Rzymie gościła na rautach, koncertach, wyjechała też nad morze do Ostii. W Królewcu odwiedziła gabinet doktora Gerthardta, który odmienił jej życie.
1. Cudzoziemka - streszczenie w pigułce
2. „Cudzoziemka” - streszczenie szczegółowe
3. Geneza, czas i miejsce akcji Cudzoziemki
4. „Cudzoziemka” jako powieść psychologiczna
5. Znaczenie tytułu „Cudzoziemka”
6. Problematyka „Cudzoziemki”
7. Cudzoziemka - M. Kuncewiczowa - bohaterowie
8. Charakterystyka i tragizm Róży Żabczyńskiej
9. Portret Róży Żabczyńskiej
10. Charakterystyka Adama
11. „Cudzoziemka” - cytaty
12. „Cudzoziemka” - plan wydarzeń