- „Być w porządku ze samym sobą” – cóż to znaczy? Jest to zawsze w jakimś, choćby najbardziej wzniosłym sensie dogadzać swoim chęciom, swoim „wrodzonym instynktom moralnym”. A przecież moralność jest wynikiem życia w społeczeństwie i poza społeczeństwem jej nie ma. Są tylko słowa, które służą do oszukania siebie i zwłaszcza innych. Zenon pragnął rzeczy bardzo prostej: żyć uczciwie. Jego program naprawdę był minimalny.
- Myśl groteskowa, że jego życie, jedyne i nieodwracalne, ma swe źródło w erotyzmie tego człowieka. [Zenon o ojcu]
- Zenon pomyślał, że kochać się w kobiecie można tylko, gdy się jest sztubakiem, a wszystko później, jest zaledwie przybliżeniem do tamtych, rozdzierających serce zachwytów, słabym refleksem tego, co możliwe byłoby przeżyć wówczas i czego naprawdę nie przeżywa się nigdy.
- Poza Boleborzą zaś całe zagadnienie Justyny było nie do pomyślenia, musiało pozostać w swych naturalnych granicach, zamknięte kresem tego gorącego boleborzańskiego lata. I tutaj też Zenon pozostawał w zgodzie z naturą, z jej prawem przemijania.
- Ten dom, ulica, podwórze – ja cała się z tego składam. [Elżbieta]
- Taki dom to jest rzecz zadziwiająca. Czy to nie szczególne, że ludzie zdecydowali się żyć na sobie warstwami? Co dla jednych jest podłogą, to dla innych staje się sufitem. [Elżbieta o kamienicy]
Artykuł VII.Czy był nieszczery pisząc? Czy naginał się do tego, czego po nim oczekiwano? Teraz sądził, że nie. Tylko nie mówił swoich myśli do końca, musiał je zawsze urwać w jakimś miejscu na to, aby mogły być napisane. Musiał je zamknąć tematem jak granicą, aby nie przenikały do sfery, w której zaczynają się zastrzeżenia i wątpliwości, wszystko robi się względne i daje inaczej pomyśleć. Znał dobrze ów moment, gdy rozróżnienia i przeciwstawienia zbliżają się, wzajemnie zachodzą na siebie, przecinają się, jak równoległe, przedłużone w nieskończoność. [Zenon o artykułach do „Niwy”]
- Czy miał udawać, że był zaskoczony tym, co się stało? Nie, musiał przyznać, że był zaskoczony tylko samym sobą. W lustrze widział swą twarz, czerwoną i ordynarną, niechętną twarz nieznajomego człowieka, z którym nie ma porozumienia. [Zenon po odnowieniu romansu z Justyną]
- Zenon robił nie to, co chciał, i inaczej. Rzeczy od dawna rozstrzygnięte narzucały się świadomości swym istnieniem, kazały się jeszcze raz przemyślać od początku, zmuszały go do wiadomych skonstatowań. Napór codzienny obcych światów wytwarzał w nim stan ciągłego niepokoju. To wszystko wydawało mu się jakimś prowizorium poprzedzającym życie właściwe. […] wszystko tymczasem odbywało się na wierzchu i niejako w cudzysłowie. [Zenon o pracy w „Niwie”]
- I tak rzecz cała ułożyła się ściśle według wiadomego schematu: dziewczyna wiejska i panna z mieszczańskiej kamienicy, narzeczona i kochanka, miłość idealna i zmysły.
- Może to nie jest pozór. Może wszystko jest takie, jak wygląda. I to, czym jesteśmy dla ludzie, jest ważniejsze niż to, czym jesteśmy we własnych oczach. [Zenon]
- Nie jestem temu winien. Wszyscy to robią, wszyscy tak samo, wszyscy… Ze zdziwieniem zobaczył, że teraz broni się schematem przed odpowiedzialnością. [Zenon]
- Ale Zenon czuł ulgę, że sprawa Justyny staje się czymś zwykłym, że się wtapia w życie i daje pośród niego umieścić. Jej ciężar, rozłożony na nich oboje, przestawał już ich dzielić.
- Uwierz mi, że granice ludzkiego zrozumienia są ruchome, że świat w istocie swojej jest wiedzialny. [Karol do księdza Czerlona]
- Zenonie, Zenonie – przerwała z lękiem – ty nie widzisz tego, ty zapomniałeś. Ale wszystko, czego nie chciałeś, jest teraz po tej samej stronie co ty. [Elżbieta]
- Nie, chodzi o to, że musi coś przecież istnieć. Jakaś granica, za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą. [Elżbieta]
- Widzisz, to właśnie wszystko jest nieprawda. Jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest. [Zenon]