SCENA VII-XV
(Marianna, Frozyna, Jakub)
Frozyna z Marianną przybywają do domu Harpagona. Proszą Jakuba, by wezwał swego pana. Marianna zwierza się Frozynie ze swych obaw, boi się spotkania z niechcianym narzeczonym. Wolałaby poślubić młodzieńca, który ją kilkakrotnie odwiedził – nie zna jednak nawet jego imienia. Frozyna uspokaja ją, obiecuje, że szybko zostanie młodą wdową i wtedy poszuka szczęścia u młodszego mężczyzny – teraz musi przezwyciężyć wstręt. Wchodzi Harpagon, wita narzeczoną komplementami. Marianna nic nie odpowiada. Frozyna usprawiedliwia to dziewczęcym wstydem. Harpagon przedstawia narzeczonej swoją córkę, obie uprzejmie się ze sobą witają. Marianna na stronie mówi Frozynie, że Harpagon jest wstrętny. Dalej pan domu przedstawia swego syna, w którym Marianna rozpoznaje tajemniczego wybrańca swego serca. Marianna i Kleant w zawoalowanych słowach wyznają sobie, że pragną być razem. Harpagon nie wie co się dzieje, każe zaprzestać synowi tych wyznań.
Frozyna proponuje, by już jechać na jarmark, Harpagon karze zaprzęgać, jednocześnie przeprasza, że nie pomyślał o "jakiejś przekąsce przez spacerem”. Tu wtrąca się Kleant, mówiąc, że on o wszytko zadbał: kazał w imieniu ojca przynieść "parę koszów chińskiej pomarańczy, daktyli i konfitur”, co przyprawia Harpagona o atak rozpaczy. Ale to jeszcze nie koniec. Kleant ściąga z palca ojca pierścień z diamentem i ofiarowuje go w jego imieniu Mariannie, która po długich namowach przyjmuje "na razie” drogi prezent. Do pokoju wpada ździebełko, z informacją, że konie nie podkute. Harpagon wysyła go do Kowala. Kleant korzysta z okazji i zabiera panie do ogrodu, gdzie czeka podwieczorek. Harpagon na stronie każe Waleremu ratować, co się da.
AKT CZWARTY
SCENA I, II
(Kleant, Marianna, Eliza, Frozyna)
Marianna i Kleant proszą Frozynę o pomoc w odkręceniu trudnej sytuacji. Według swatki to Harpagon musi zerwać z Marianną, by wszytko zakończyło się dobrze:
Czekajcie: gdyby się postarać o jakąś kobietę, nie nadto młodą, sprytną – niby coś w moim rodzaju – która by, przebrana naprędce, pod jakimś dziwacznym nazwiskiem markizy lub wicehrabiny umiała odegrać rolę znakomitej damy, gdzieś z Bretanii czy skądinąd. Podejmuję się wmówić ojcu, że to jest osoba, która prócz nieruchomości posiada sto tysięcy talarów w gotowiźnie; że zakochała się w nim śmiertelnie i pragnie koniecznie zostać jego żoną, tak iż gotowa jest intercyzą przekazać mu cały majątek. Ani wątpię, że da się złapać. Bo, ostatecznie on kocha pannę bardzo, wiem, ale cośkolwiek bardziej kocha złotko; i skoro omamiony jego blaskiem, zgodzi się ustąpić ciebie, mniejsza, że później czeka go ciężkie rozczarowanie co do owej markizy.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 -