W ten sposób choroba, która na pozór zmusiła oblężonych do solidarności, łamała zarazem tradycyjne zrzeszenia i odsyłała ludzi z powrotem do samotności. Powstał więc zamęt.Ludzie atakowali bramy miasta, rabowali podpalone lub zamknięte z przyczyn sanitarnych domy. Ogłoszono stan oblężenia i wprowadzono zaciemnienia – od jedenastej wieczorem miasto pogrążało się w mroku.
Dalej narrator opisuje pogrzeby. Na początku były one pospieszne. Zniesiono wszelkie formalności. Rodzina często nie mogła uczestniczyć w pogrzebie ze względu na kwarantannę. Z czasem zaczęło brakować podstawowych rzeczy, potrzebnych do odprawienia pogrzebu: trumien, płótna na całuny, miejsca na cmentarzu.
Trumny stały więc przechodnie: służyły tylko podczas transportu trupów na cmentarz. Z czasem ludzi zaczęto grzebać w zbiorowych dołach – jeden był przeznaczony dla mężczyzn, drugi dla kobiet. Trupy wrzucano do dołów, przysypując je wapnem i ziemią. Pod koniec zarazy podział ten okazał się jednak nieistotny i trupy wrzucano do dołów jak popadnie.
W okresie tuż przed krytycznym atakiem dżumy zabrakło osób do grzebania trupów, była to jednak tylko sytuacja przejściowa. W okresie największego zadżumienia rąk do pracy nie brakowało, ponieważ w mieście panowało ogromne bezrobocie.
Zmiany w organizacji pogrzebów zmieniły się na początku września, kiedy zaczęło brakować miejsc na cmentarzu. Doły zaczęto kopać coraz głębsze, a trupy zwożono nocą i grzebano w większych grupach. Wkrótce jednak zmarłych na dżumę trzeba było spalać w piecu krematoryjnym. Do transportu trupów użyto tramwajów.
W tym okresie podstawowe cierpienie mieszkańców miasta – rozłąka z bliskimi, traciło swój patos. Ludzie zaczęli zapominać twarze swoich bliskich. Wielkie uczucia minęły, wszyscy zaczęli doświadczać uczuć monotonnych. Po okresie dzikiego porywu pierwszych tygodni nastąpiła niema zgoda mieszkańców na zaistniałą sytuację – przystosowali się oni do nowych warunków. Ludzie stracili wrażliwość, przyzwyczaili się do rozłąki z tymi, których kochają.
Dżuma odebrała wszystkim siłę miłości, a nawet przyjaźni, trzeba to powiedzieć. Miłość bowiem żąda odrobimy przyszłości, a myśmy mieli tylko chwile.
Ludzie utracili swoją indywidualność, przestali myśleć o własnych uczuciach, myśleli tylko o sprawach ogółu, czyli o dżumie. Popadli w rutynę, ich życie stało się szare, monotonne.
Inaczej mówiąc, nie dokonywali już żadnego wyboru. Dżuma zniosła sądy wartościujące.
IV
Wrzesień i październik. Rieux dowiaduje się z telegramu do lekarza, leczącego jego żonę, że jego ukochana ma się źle. Tarrou zamieszkał u Rieux po zamianie hotelu na dom kwarantanny. Rieux zauważa u siebie obojętność na chorobę. Jest przemęczony, pracuje dwadzieścia godzin na dobę. Dodatkowo ludzie nie są mu wdzięczni, ponieważ jego przyjście zwiastuje nie odratowanie z choroby, lecz śmierć. W domach chorych nie jest przyjmowany tak, jak jak przed dżumą – jak zbawca.
Jedyną osobą w mieście, która nie odczuwała dotkliwych skutków dżumy, był Cottard. Nadal trzymał się trochę na uboczu, utrzymywał jednak stosunki z innymi ludźmi. Szczególnie upodobał sobie Tarrou, którego często odwiedzał, a znajomy przyjmował go w miarę możliwości. Z tego powodu notatki Tarrou z tego okresu skupiają się właśnie na osobie Cottarda, piszący tytułuje nawet kilka stron notatnika na ten temat jako „Stosunki Cottarda z dżumą”. Ogólna opinia Tarrou o rentierze zamyka się w sądzie:
„To człowiek, który rośnie”Optymizm Cottarda wynika z przyjętej przez niego ciekawej filozofii. Człowiek ten zauważa, że choroby nigdy nie łączą się ze sobą – na takiej samej zasadzie gdy teraz panuje dżuma policja go nie ściga. Cottard czuje się blisko ludzi i odpowiada mu to. Dżuma jest czymś, co łączy go ze społecznością Oranu.
Negatywną stronę dżumy znał Cottard już wcześniej, nie robi mu to więc wielkiej różnicy. Nieufność, jaka towarzyszy teraz mieszkańcom Oranu w stosunku do siebie nawzajem (każdy może przecież zarazić inną osobę dżumą) zna on już, ponieważ jako osoba z haniebnym czynem na sumieniu obawiał się donosów ze strony innych. Cottard
rozumie doskonale ludzi, którzy żyją w myśli, że dżuma może im nagle położyć rękę na ramieniu i że w chwili kiedy człowiek cieszy się, iż jest jeszcze zdrów i cały, ona szykuje się może, żeby to zrobić (...) Strach wydaje mu się mniej ciężki do udźwignięcia, niż wówczas gdy odczuwał go zupełnie sam.W dalszej części swoich notatek Tarrou relacjonuje wydarzenie, jakiego doświadczył on i Cottard.
Cottard zaprosił Tarrou do Opery Miejskiej na Orfeusza i Eurydykę, operę graną przez trupę, która przyjechała do Oranu i z powodu dżumy została przymusowo zatrzymana w mieście. Podczas wystawiania sztuki aktor grający Orfeusza zasłabł. Ludzie wstali i zaczęli wychodzić z opery. Także tutaj dotarła już dżuma.
Rambert spotkał się z Gonzalesem i strażnikami. Marcel i Louis zaprosili go do siebie. Dziennikarz musiał czekać na ucieczkę jeszcze dwa tygodnie, aż zacznie się straż przy bramie Marcela i Louisa. Przez te dwa tygodnie Rambert pracował wyjątkowo intensywnie. Rieux ostrzegł go, że sędzia Othon zwrócił uwagę na jego kontakty z kontrabandą.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 -