Santiago – kubański rybak, którego wielką miłością były ryby i baseball. Wiedział wszystko zarówno na temat połowów, jak i rozgrywek ligi amerykańskiej, w których udział brał jego idol „wielki Di Maggio”. Stary był suchy i chudy, na karku widniały głębokie bruzdy, zaś na policzkach brunatne plamy po niezłośliwym raku skóry. Ręce miał poorane głębokimi szramami od wyciągania linką ryb. Ramiona miał wciąż jeszcze silne, szyja też była mocna. Nie dbał o sprawy materialne. Mieszkał w skromnej chacie zbudowanej z liści palmy królewskiej, a koszulę tyle razy już łatał, że przypominała żagiel, którego kolory wyblakły już na słońcu. Brakowało mu opieki zmarłej żony. Od dawna znudziło mu się jedzenie, na polowy nie zabierał nawet obiadu. Podczas pobytu w domu fantazjował, że ma co jeść.
Wszystko w nim było stare oprócz oczu, które miały tę samą barwę co morze i były wesołe i niezłomne. Gdy był chłopcem służył jako majtek na statku rejowym, który pływał do Afryki. Wspomnienie afrykańskich plaż i lwów pozostało w nim do późnej starości i często pojawiało się jako temat jego snów, a także rozmów z chłopcem. Wielu rybaków pokpiwało sobie ze starego, ale on się nie gniewał.
Był pełen pokory, sam nazywał siebie prostym człowiekiem, a ufność i nadzieja nigdy go nie opuszczały. Mimo iż nie był zbyt religijny w czasie walki z marlinem zaczął się żarliwie modlić. Santiago bardzo kochał to co robił, a wszelkie stworzenia morskie uważał za swych przyjaciół. Żal mu było, że musi zabijać ryby, ale tłumaczył sobie, że dzięki temu może wyżywić wiele osób. Był bardzo dokładny w tym co robi, uważał jedynie, że szczęście go już opuściło. Był uparty i zdeterminowany. Mimo iż marlin był dwie stopy większy od lodzi starego ten nie poddał się, postanowił walczyć do końca. Aby osiągnąć swój cel nie zawahał się zrezygnować ze snu i wypoczynku, nie przerażały go rany na rękach.
Jego największym przyjacielem był chłopiec – jego pomocnik. To on nauczył go wszystkiego, co chłopiec umiał, z nim prowadził dyskusje na temat baseballu i to jego najbardziej brakowało staremu podczas samotnych dni na morzu. Stary bardzo kochał chłopca.
Podczas wyprawy stary rozmawiał ze sobą, gdyż brakowało mu rozmów z chłopcem, brakowało mu również radia i wieści o baseballu. Stary wyrzucał sobie, że źle przygotował się do wyprawy, że nie przewidział pewnych zdarzeń , mimo to obiecał sobie, że się nie podda. Santiago lubił zastanawiać się nad tym wszystkim co go dotyczyło, myślał więc o grzechu, naturze i o szczęściu. Zastanawiał się czy zabicie marlina jest grzechem, ale przecież „wszystko w jakiś sposób zabija wszystko inne”, a „jeżeli kochasz go nie jest grzechem go zabić”. Według Santiago największym grzechem jest brak nadziei.
Po ataku rekinów wyrzucał sobie, że za wielu rzeczy chciał i został ukarany. Stwierdził: „pogwałciłeś swoje szczęście, kiedy wypłynąłeś za daleko”. Mimo utraty ryby – doznanej klęski- Santiago nie został pokonany przez naturą. Zwyciężył bo dopłynął do brzegu i pokonał swą słabość.