Minęły trzy dni od mojego powrotu do wioski. Silne wiatry ustały i morze znów jest spokojne. Pogoda przez czas mojej rekonwalescencji była dokonała do połowów, lecz za namową chłopca pozostałem w chacie i wracałem do zdrowia. Co jakiś czas odwiedzają mnie mężczyźni z osady gratulując mi zwycięstwa z marlinem, a jednocześnie wyrażając swój smutek z powodu porażki z rekinami. Martin przysyła mi codziennie ciepłe obiady i piwo. Nie mogłem uwierzyć, że poszukiwało mnie tak wiele osób. Nie sądziłem, że cała osada przejmowała się moim losem.
Ręce mam wciąż opuchnięte i obolałe, ale udało mi się wyleczyć ból w piersiach. Dopiero kiedy się porządnie wyspałem i trochę wypocząłem zorientowałem się, ile kosztował mnie pojedynek z marlinem. Co jakiś czas odkrywam na swoim ciele kolejne rany, a także kolejne obolałe mięśnie. Przez pierwszy dzień po powrocie nie mogłem nawet utrzymać się na nogach, ale teraz mogę nawet wyjść przed chatę i tam usiąść na krześle.
Z gazet, które przyniósł mi chłopiec dowiedziałem się, że wielkiemu DiMaggio znów dokuczają bóle pięty od ostrogi kostnej. Co to jest taka ostroga? Nieważne. Ważne jest to, że ten wielki zawodnik nie zszedł z boiska, lecz doprowadził Jankesów do zwycięstwa nad drużyną Czerwonych Skarpet z Chicago.
Manolin poświęca mi niemal cały swój czas, pomaga mi we wszystkim. To dobry chłopak. Cieszę się, że jest przy mnie. Wkrótce razem wyruszymy w morze, nawet jego ojciec się na to zgodził. Nauczę młodego wszystkiego, co sam umiem. Przypomina mi mnie jak byłem w jego wieku, z tą jednak różnicą, że on jest o wiele lepszy niż ja. Niezwykle szybko chłonie wiedzę, którą mu przekazuje. Nie zdziwię się, jeśli przed osiągnięciem dwudziestego roku życia będzie najlepszym rybakiem w okolicy. Chociaż wolałbym, żeby grał zawodowo w baseball i wyjechał do Hawany albo nawet do Ameryki, ale on chce tu zostać.
Co do marlina, to przyśnił mi się ubiegłej nocy zamiast lwów. Wciąż o nim myślę. Cieszę się, że zmierzyłem się z tak wspaniałym stworzeniem. Na samo wspomnienie o tej rybie bolą mnie ręce, ale moje serce się raduje. Widok jego połyskującego w słońcu grzbietu nad taflą wody był bodajże najwspanialszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła. Czasami jednak żałuję, że poświęciłem tego marlina tylko dla tego, żeby udowodnić wszystkim i sobie, że wciąż jestem do czegoś zdolny. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że gdybym puścił go żywcem to już nigdy nie złowiłbym żadnej ryby, nawet latającej czy bonito.
Nie mogę się doczekać powrotu na morze. Tylko tam czuję się jak w domu. Wciąż dobiegają do mnie odgłosy fal uderzających o brzeg, mew latających nad zatoką i okrzyki rybaków. Co ciekawe wielu z nich wypłynęło w ostatnich dniach głęboko w morze, aby powtórzyć mój wyczyn, lecz wszyscy, co do jednego, wracali po zmroku z pustymi rękami. Po moim spotkaniu z marlinem na razie odpuszczę sobie dalekie wyprawy, ale wkrótce ponownie wyruszę na połów w poszukiwaniu wielkiej ryby. Wierzę, że ona czeka właśnie na mnie. Tym razem wezmę ze sobą więcej niż jednej harpun i butelkę wody. Przede wszystkim będzie ze mną chłopiec. Z chwilą, gdy złowię rybę równie wielką jak marlin i całą przewiozę ją do brzegu, oddam swoją łódź Manolinowi, jeśli będzie ją chciał.
Pedrico oprawił głowę mojego marlina i przyniósł ją pokazać. Chciał mi ją dać, ale nie zniósłbym jego spojrzenia. Wciąż przypominałby mi o tym, że nie potrafiłem go obronić przed rekinami.