Po utworzeniu przez władze niemieckie dzielnicy żydowskiej, przeniósł się do getta i zaczął pracować jako goniec w szpitalu. Przez cały czas starał się być aktywnym, gdyż to dawało mu jedyną szansę na przetrwanie. Bierność dla Marka w tamtych dniach oznaczała śmierć.
Jako członek Żydowskiej Organizacji Bojowej wyciągał ważnych dla organizacji ludzi z kolumny, prowadzonej na plac przeładunkowy. Trudne warunki życia i poczucie obowiązku nauczyło go bezwzględności. Potrafił odmówić kobiecie, która błagała go, aby ocalił życie jej córki. Jako młody Żyd miał poczucie niższości i tragedii własnego narodu, który cierpiał w milczeniu, szykanowany przez Niemców.
Na pierwszym posiedzeniu Komendy ŻOB-u został wybrany zastępcą Komendanta i był najstarszym członkiem sztabu powstańczego. Podczas walk powstańczych na jego barki spadła odpowiedzialność za walczących Żydów – po samobójczej śmierci Komendanta Anielewicza został przywódcą powstania. Nie potrafił jednak odnaleźć się w tej sytuacji – czuł, że nie wie, co dalej robić, nie potrafił podejmować decyzji w sytuacji, kiedy inni oczekiwali tego od niego.
Nie popełnił samobójstwa, ponieważ „nie poświęca się życia dla symboli”. Zakończona wojna dla Edelmana była przegrana – on, który zawsze miał do spełnienia jakiś obowiązek, musiał ocalić czyjeś życie, czuł się zagubiony i nie długo nie mógł odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Wojenne przeżycia i świadomość, że odprowadził na śmierć czterysta tysięcy ludzi wpłynęły na całe dorosłe, powojenne życie Marka. Dzięki żonie, która zapisała go na studia medyczne, odnalazł nowy sens swojej misji.
Z czasem uświadomił sobie, że zostając lekarzem staje się odpowiedzialnym za życie innych ludzi. Jakby z obowiązku zajmuje się przypadkami banalnymi i niegroźnymi, ożywiając się dopiero wówczas, kiedy rozpoczyna się swoisty wyścig ze śmiercią. Przeciwnikiem Edelmana jest Pan Bóg, z którym kardiolog prowadzi grę o każde ludzkie istnienie, by przechytrzyć Stwórcę i zyskać choć parę lat dla swego pacjenta.
Jako lekarz Marek jest uparty, zdeterminowany i odpowiedzialny. Pacjenci, którymi się zajmuje, stają się mu bliscy, a kiedy ma świadomość, że nie może „osłonić płomienia ich życia” pragnie zapewnić im godną śmierć. Szacunku do godnej śmierci nauczył się, przebywając w getcie, gdzie widział ludzi, umierających z głodu, w strachu i ciemności. Jako dojrzały człowiek inaczej też patrzy na powstanie w getcie.
W czasie wojny walka z Niemcami była dla niego prawem do wyboru sposobu umierania, którego Żydzi zostali pozbawieni. Z perspektywy lat potrafił zadać pytanie, czy to można było nazwać powstaniem? Wiele rzeczy nie miało już dla niego znaczenia – nie były ważne liczby czy fakty. Najważniejszym było pamiętanie o ludziach, którzy swoją śmiercią znaczyli kolejne godziny powstania.
Marek Edelman nie uważał się za bohatera i wiedział, że jako jedyny ocalały z przywódców powstania nie nadawał się na bohatera tamtych dni. Nie mówił o powstaniu w getcie z patosem, nie wyrażał się o Niemcach z nienawiścią. Był człowiekiem, który jako wybitny lekarz podejmował ryzyko zawsze, kiedy chodziło o ludzkie życie. Dla swoich pacjentów urastał więc do rangi bohatera.