Kobieta z czarną przepaską na oku staje przy ladzie. Towarzyszący jej mężczyzna żąda dla niej okularów. Życzliwie wyjaśnia, że kobieta przez kilka lat nie nosiła okularów, ponieważ była w obozie. Zamówione oko okazało się nieodpowiednie i za duże. Po okulary musieli wrócić nazajutrz. Narratorka prosi kobietę o rozmowę i zaprasza do cukierni. Kobieta musi jednak wracać do mieszkania, gdzie właśnie od dwóch dni znalazła zajęcie.
Idą więc ulicą Pragi i wchodzą do mieszkania, które mieści się na trzecim piętrze jakiejś rudery. Kobieta sprząta i pilnuje mieszkania, w którym ma być żydowskie ambulatorium. Narratorka dopytuje się, czy znalazła swoich bliskich i czy ma opiekę. Kobieta odpowiada, że jest sama. Po chwili dodaje, że znaleźli się tacy, którzy kupią dla niej sztuczne oko i chcą wstawić zęby, lecz nie jest to rodzina. Opowiada, że jej mąż zginął w 1943 roku na stacji Małaszewicze, położonej osiem kilometrów od Brześcia Litewskiego. Zginął w lagrze. Jeszcze rok wcześniej lotnik niemiecki wziął dla męża list i otrzymała odpowiedź. Dopiero później dowiedziała się, że nie przeżył. Wyznaje, że ma trzydzieści pięć lat, choć wygląda starzej ponieważ nie ma oka i zębów. Za mąż wyszła mając dwadzieścia trzy lata. Zamieszkali wówczas w Warszawie przy ulicy Stawki. Mąż, Rajszer, był szewcem, a ona pracowała w fabryce przy produkcji wełnianych rękawiczek. Nazywała się Zielona, gdyż nie miała papierów i zapisali jej nazwisko ojca. Na imię miała Dwojra.
W roku 1939 bomby zniszczyły ich dom i stracili wszystko. Przenieśli się do Janowa Podlaskiego. Już wtedy nosili palestyński znak – żółty trójkąt, dopiero później opaski. W październiku 1942 roku mąż przebywał w lagrze Małaszewicze. Całe miasteczko zostało wysiedlone do Międzyrzeca, skąd dwa tygodnie wywożono ludzi do Treblinki. Tych, co zostali, zamknięto w getcie. Kiedy wyłapywano Żydów, kryła się na strychu. Inni ginęli, ale jej udało się przetrwać. Pewnego razu siedziała na strychu przez miesiąc, bez jedzenia. Żywiła się kaszą manną i cebulami, które znalazła. Była tak osłabiona, że myślała, iż umrze.
W grudniu usłyszała jakiś ruch na ulicy. Wiedziała, że może wyjść z ukrycia, ponieważ po każdej akcji mogli chodzić między drutami. Czasami dostawali chleb z gminy żydowskiej. Sprzedawała koszule, by mieć pieniądze na jedzenie. Oko straciła pierwszego stycznia 1943 roku. Niemcy bawili się na Sylwestra, strzelając do ludzi. Zabili wówczas sześćdziesiąt pięć osób. Uciekając przed nimi, wyskoczyła przez okno i została zraniona w oko. Pragnęła żyć ponad wszystko, choć nie miała już rodziny. Chciała żyć po to, aby pewnego dnia opowiedzieć o tym wszystkim, co przeżyła, by świat wiedział, co Niemcy robili. Sądziła, że przeżyje jako jedyna i poza nią nie będzie ani jednego Żyda. Została zabrana do szpitala. Bolały ją nogi i krzyż, chciała się zabić, kiedy zrozumiała, że straciła oko. Przewieziono ją do Majdanka. Tam znów głodowała – chleba dawali niewiele, a o dwunastej trochę zupy. Ludzie byli zajęci głównie swoimi problemami, lecz czasami pomagali sobie. Co dwa tygodnie odbywała się selekcja. Pewnego dnia esesmanka Brygida zbiła ją po głowie. W tamtym czasie wszystkie kobiety były bite. Kapowa powiedziała, że jedna z nich coś kupuje i za karę wszystkie zostały zbite. Uciec z obozu nie mogła. Jedna dziewczyna została złapana i powieszono ją na słupie, a wszystkie więźniarki musiały na to patrzeć. Innym razem powiesili się dwaj jeńcy – bracia.
Pewnego dnia przyszedł esesman ze Skarżyska-Kamiennej i zaproponował pracę w fabryce amunicji. Dwojra umiała pracować i pojechała. Tam nie bito jeńców, lecz częściej odbywały się selekcje i nie można było chorować. Nie opuściła ani jednego dnia pracy, choć na oku zrobił się ogromny jęczmień. Bała się iść do lekarza, bo to oznaczało śmierć. Znów pragnęła ponad wszystko żyć. W fabryce wszyscy głodowali. Można było jednak kupić coś od pracowników, którzy przychodzili każdego dnia z miasta. Nie miała pieniędzy, więc wyrwała sobie złote zęby. Za jeden dostawała osiemdziesiąt lub osiemdziesiąt pięć złotych i kupowała chleb. Przez trzynaście miesięcy pracowała w Skarżysku-Kamiennej. Później Niemcy przenieśli fabrykę do Częstochowy. Siedemnastego stycznia przyszli Sowieci. Niemcy uciekli poprzedniego dnia. Z piętnastu tysięcy Żydów zostało pięć – reszta została wywieziona do Niemiec. Ci, którzy czekali na wywiezienie byli pilnowani przez majstrów. Byli już ustawieni na ulicy, lecz nadeszli właśnie Sowieci. Na ich widok jeńcy cieszyli się, lecz nie krzyczeli z radości, ponieważ nie mieli na to siły.