Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
Pałac, którego już nie ma, stał na skraju wzgórza. Został wysadzony w powietrze w tym samym czasie, kiedy w pobliskim Lesie Żuchowskim spłonęły cztery krematoria. Pałac był czymś w rodzaju dekoracji – wspaniałej bramy architektonicznej, która wiodła od życia do śmierci. Ludzie, zmęczeni drogą, nadal żywi i ubrani w swoje ubrania, mijali bramę i wjeżdżali na dziedziniec rezydencji. Wysiadali z samochodów ciężarowych, pomagając sobie nawzajem i wchodzili po schodach, sądząc, że zgodnie z napisem nad wejściem znajdują się w Zakładzie Kąpielowym. Po pewnym czasie ukazywali się po drugiej stronie ganku, ubrani wyłącznie w bieliznę i ponaglani uderzeniami kolb biegali do auta gazowego. Za nimi zatrzaskiwały się drzwi hermetyczne i po chwili ludzie, siedzący w piwnicach pałacu, słyszeli krzyk przerażenia i uderzenia pięści o ściany samochodu. Po kilku minutach krzyki cichły, a samochód odjeżdżał. O ściśle wytyczonej godzinie przyjeżdżała inna ciężarówka.

Nie ma już pałacu i nie ma tamtych ludzi. Na wzniesieniu pozostał ogród, w którym zebrała się grupka ludzi, by opowiedzieć, co tu się działo. Wokół pałacu wznosił się wysoki na trzy metry drewniany parkan, za którym niewiele można było zobaczyć. Słychać było szczękające łańcuchy i huk maszyn, które jechały do Żuchowskiego Lasu. Dobiegały również stamtąd ludzkie krzyki. Żydzi byli wypędzani na mróz w koszulach. Michał P., wysoki, młody Żyd, mówi, że mieszkał wówczas w Ugaju i pracował u Niemców. Zaprowadził do samochodu swoich rodziców, później siostrę i brata z żoną i trojgiem dzieci. Chciał pojechać jako ochotnik z rodzicami, lecz nie pozwolono mu. Pracował wtedy przy rozbiórce starej stodoły z polecenia Komitetu Żydowskiego i jego nazwiska nie było w spisie, kiedy wywożono Żydów z Koła. Niektórzy Żydzi bali się, lecz Siuda, żandarm wojskowy z polskich folksdojczów zapewnił, że zawiozą ich na stację Barłogi, a stamtąd zostaną przewiezieni na roboty. To nieco uspokoiło jeńców. Żydów z Koła wywożono przez pięć dni. Na początku stycznia 1942 roku Michał P. został zabrany z czternastoma innymi Żydami na posterunek żandarmerii. Następnego dnia przyjechał samochód z Izbicy i zostali przewiezieni do Chełmna. Byli to młodzi, silni ludzi, zdolni do najcięższej roboty. Nie wolno im było patrzeć na pałac. Michał zajrzał do samochodu i zauważył leżące na ziemi używane łachmany. Domyślił się, co dzieje się w pałacu. Robotnicy zostali zamknięci w piwnicy. Na ścianie dostrzegł napis: „Kto tu przychodzi, każdy ma śmierć”.

Na drugi dzień został wyznaczony do wynoszenia ubrań, które musiał przenosić do drugiego pokoju. Buty układano na jedną stertę. W pierwszym pokoju było dobrze napalone, żeby Żydzi chętniej się rozbierali. Niemcy na ganek wyganiali ludzi, ubranych tylko w bieliznę. Żydzi, widząc, co ich czeka, próbowali cofać się, lecz byli bici i siłą wpędzani do samochodu. Ciała zakopywane były w lesie. Michał zdecydował się na pracę przy grzebaniu ciał, sądząc, że z lasu uda mu się uciec. Razem z trzydziestoma robotnikami został przewieziony do Lasu Żuchowskiego. O ósmej rano przyjechał pierwszy samochód z Chełmna. Nie mogli patrzeć na samochody, lecz zauważył, że Niemcy, po otworzeniu drzwi, odskoczyli od pojazdu. Potem do auta weszło trzech Żydów i zaczęli wyciągać ciała. Tych, którzy jeszcze żyli, Niemcy zabijali strzałem w tył głowy. Potem dwóch Żydów podawało zwłoki Ukraińcom, którzy wyrywali cęgami złote zęby i ściągali z szyi woreczki z pieniędzmi, z rąk zegarki i obrączki. Pewnego dnia przy ładowaniu wepchnięto przez pomyłkę do samochodu gazowego jednego Ukraińca. Nikt nie słyszał jego krzyku i udusił się z Żydami, których miał rewidować. Po obszukaniu trupy były składane do rowu, bardzo ciasno, by jak najwięcej się zmieściło. W jednym rowie mieściło się około tysiąca ciał. Każdego dnia do lasu transport ze zmarłymi przyjeżdżał trzynaście razy, w jednym samochodzie mieściło się około dziewięćdziesięciu ludzi. Mydła i ręczniki były odwożone ponownie do Chełmna.

Od początku Michał P. namawiał się z innymi, żeby uciec. Ludzie jednak byli zbyt przygnębieni, by o tym myśleć. Pracowali do późna, często bici przez Niemców. Jeśli któryś z nich pracował zbyt wolno, musiał kłaść się na zwłokach i był zabijany. Pewnego dnia przyjechali obcy Niemcy, rozmawiali z oficerami SS, śmiali się i razem oglądali zwłoki. Michał przepracował w lesie dziesięć dni. Był obecny przy śmierci Żydów z Ugaju, z Izbicy, Cyganów i Żydów z Łodzi. Po przywiezieniu Żydów z Łodzi Niemcy zarządzili selekcję i wybrali dwudziestu nowych robotników, a najsłabszych posłali do samochodu gazowego. Pierwszego dnia nowi robotnicy byli zamknięci w piwnicy i dopytywali się, czy jest to dobry obóz i czy dają tu dużo chleba. Kiedy dowiedzieli się prawdy, przerazili się, mówiąc, że sami zgłosili się do pracy. Jednego dnia, we wtorek, przyjechał samochód z Żydami z Chełmna i Michał ujrzał zwłoki żony i dzieci: siedmioletniego syna i czteroletniej córki. Zrozpaczony położył się przy ciele żony i chciał, aby go zastrzelili. Niemiec odpowiedział mu, że jest mocnym człowiekiem i może dobrze pracować. Bił go tak długo, dopóki nie wstał. Tego dnia w piwnicy powiesiło się dwóch Żydów. Michał również chciał popełnić samobójstwo, lecz jakiś pobożny człowiek odwiódł go od tej myśli. Wtedy też umówił się ze znajomym, że uciekną razem. Okazało się, że kolega pojechał do lasu innym samochodem, więc Michał postanowił uciec sam. Poprosił konwojenta o papierosa i cofnął się, kiedy inni robotnicy zaczęli prosić o papierosy. Rozciął nożem płachtę na samochodzie i wyskoczył. Strzelali za nim, lecz nie trafili. We wsi ukrył się w stodole. Rankiem usłyszał, że Niemcy szukają zbiega – Żyda. Po dwóch dniach odważył się wyjść z ukrycia i wszedł do domu chłopa, który go nakarmił i dał ubranie. Następnie poszedł do Grabowca, gdzie spotkał kolegę, który również uciekł.

Przed wyjazdem z pałacu grupa ludzi udaje się do lasu, gdzie były zbiorowe groby, przy kopaniu których niegdyś pracował Michał P. Na rozległej polanie widzą smugi słabiej rosnącej trawy. W jednym miejscu dół jest rozkopany i można dostrzec kawałek ludzkiej stopy. W głębi lasu są widoczne ślady po spalonych krematoriach. Razem z nimi po lesie chodzą dwie kobiety z pobliskiej wsi. Dopytują się, czy Komisja nie jest w stanie przyspieszyć ekshumacji zwłok. W jednej z mogił leży mąż kobiety, zastrzelony w pierwszych tygodniach istnienia obozu. Ktoś pokazuje strzęp pudełka od zapałek z greckim napisem. Ktoś inny znalazł na miejscu dawnego krematorium dwie malutkie kosteczki ludzkie.



Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej
1  Medaliony - streszczenie
2  „Ludzie ludziom zgotowali ten los” – interpretacja motta „Medalionów”
3  Medaliony - cytaty