Nie ma już pałacu i nie ma tamtych ludzi. Na wzniesieniu pozostał ogród, w którym zebrała się grupka ludzi, by opowiedzieć, co tu się działo. Wokół pałacu wznosił się wysoki na trzy metry drewniany parkan, za którym niewiele można było zobaczyć. Słychać było szczękające łańcuchy i huk maszyn, które jechały do Żuchowskiego Lasu. Dobiegały również stamtąd ludzkie krzyki. Żydzi byli wypędzani na mróz w koszulach. Michał P., wysoki, młody Żyd, mówi, że mieszkał wówczas w Ugaju i pracował u Niemców. Zaprowadził do samochodu swoich rodziców, później siostrę i brata z żoną i trojgiem dzieci. Chciał pojechać jako ochotnik z rodzicami, lecz nie pozwolono mu. Pracował wtedy przy rozbiórce starej stodoły z polecenia Komitetu Żydowskiego i jego nazwiska nie było w spisie, kiedy wywożono Żydów z Koła. Niektórzy Żydzi bali się, lecz Siuda, żandarm wojskowy z polskich folksdojczów zapewnił, że zawiozą ich na stację Barłogi, a stamtąd zostaną przewiezieni na roboty. To nieco uspokoiło jeńców. Żydów z Koła wywożono przez pięć dni. Na początku stycznia 1942 roku Michał P. został zabrany z czternastoma innymi Żydami na posterunek żandarmerii. Następnego dnia przyjechał samochód z Izbicy i zostali przewiezieni do Chełmna. Byli to młodzi, silni ludzi, zdolni do najcięższej roboty. Nie wolno im było patrzeć na pałac. Michał zajrzał do samochodu i zauważył leżące na ziemi używane łachmany. Domyślił się, co dzieje się w pałacu. Robotnicy zostali zamknięci w piwnicy. Na ścianie dostrzegł napis: „Kto tu przychodzi, każdy ma śmierć”.
strona: - 1 - - 2 - - 3 -