Profesor W.; O, jestem w ogóle poliglotą. Znam bardzo wiele języków; Jestem specjalistą od czarnej magii; Jestem w tej dziedzinie jedynym specjalistą na świecie; Jestem historykiem.Jego wygląd, który zresztą dowolnie mógł zmieniać, był nie do opisania dla nikogo, kto spotkał go na swojej drodze. Każdy portret pamięciowy sporządzony przez takie osoby różniłby się od siebie diametralnie.
Woland nie utykał na żadną nogę, nie był ani mały, ani olbrzymi, tylko po prostu wysoki. Co zaś dotyczy zębów, to z lewej strony były koronki platynowe, a z prawej złote. Miał na sobie drogi szary garnitur i dobrane pod kolor zagraniczne pantofle. Szary beret dziarsko załamał nad uchem, pod pachą niósł laskę z czarną rączka w kształcie głowy pudla. Lat na oko miał ponad czterdzieści. Usta jak gdyby krzywe. Gładko wygolony. Brunet. Prawe oko czarne, lewe nie wiedzieć czemu zielone. Brwi czarne, ale jedna umieszczona wyżej niż druga. Słowem – cudzoziemiec.
Naprawdę był jednak wysłannikiem piekieł, który przybył ze swoją świtą do Moskwy, by w tym zepsutym mieście zorganizować wiosenny bal pełni księżyca. Bohater ten przeprowadza szereg seansów w teatrze Varietes, podczas których demaskowane zostały wszelkie wady moskwiczan. „Szatan w przebraniu” wypełnia w stolicy Rosji myśl zaczerpniętą z Fausta Goethego. Woland wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro. Wszystkie jego czyny były co prawda dość brutalne, lecz sprawiedliwe i w ostateczności wyrządzały dobro.
Behemot – wielki, mniej więcej rozmiarów wieprza, czarny kocur. Cechował się między innymi tym, że potrafił chodzić na dwóch łapach i mówić. Wśród swoich zainteresowań mógłby wymienić szachy, broń, gwizdanie i wódkę. Jego imię w języku rosyjskim oznacza „hipopotama”, według niektórych bohaterów Behemot był równie wielki, co to zwierzę.
Jego rolą w świcie Wolanda było zabawienie maga. Sam jego wygląd budzi uśmiech na twarzy czytelnika: (…) kocur, który nie wiadomo skąd się wziął, wyposażony w zawadiackie wąsy kawalerzysty, olbrzymi jak wieprz, czarny jak sadza lub gawron. Czasami też zamieniał się w człowieka, lecz nie do końca. Wówczas jego twarz wciąż posiadała kocie rysy, a przede wszystkim długie, szpiczaste wąsy.
Postać ta jest zdecydowanie jedną z najzabawniejszych w powieści. W pamięci odbiorcy na długo pozostaną z pewnością przezabawne sceny z jego udziałem. Przykładem może być chociażby fragment, w którym kot wsiadając do tramwaju kieruje swoje kroki do kierowcy, aby kupić od niego bilet, czy moment, w którym stroi się w muszkę i pozłaca wąsy przed balem.
W jednej z ostatnich scen zaprezentował swoje prawdziwe oblicze, które w odróżnieniu od reszty kompanów nie było przerażające:
Behemotowi noc oderwała jego puszysty ogon, odarła go z futra, rozrzuciła strzępy sierści po mokradłach. Ten, który zabawiał księcia ciemności jako kot, objawiał się teraz jako szczuplutki chłopak, demon–paź, najwspanialszy błazen, jakiego znał świat. Teraz i on także zamilkł i pędził bezszelestnie, podstawiając swoją młodą twarz pod napływającą od księżyca poświatę.
Fagot, czyli Korowiow – facet ma wąsiki jak kurze piórka, maleńkie, ironiczne i na wpół pijane oczka, a kraciaste porcięta podciągnięte są tak wysoko, że widać brudne białe skarpetki. Z innego fragmentu dowiadujemy się jeszcze o jego wyglądzie: Malutka główka, dżokejka, kusa kraciasta marynareczka utkana z powietrza... Miał ze dwa metry wzrostu, ale w ramionach wąski był i chudy niepomiernie, a fizys, proszę zauważyć, miał szydercza. Dał się poznać czytelnikowi zwłaszcza jako kompan Behemota w rozlicznych psikusach.
Bohater ten dał się poznać jako niezwykle zabawna postać, jednak jego prawdziwe oblicze było dużo poważniejsze i przerażające:
Należy wątpić, czy ktokolwiek poznałby w tym, który pędził teraz tuż obok Wolanda, po prawej ręce Małgorzaty, Korowiowa –Fagota, samozwańczego tłumacza tajemniczego i nie potrzebującego bynajmniej żadnych tłumaczy konsultanta. Zamiast tego, który opuścił Worobiowe Góry w podartym stroju cyrkowca jako Korowiow–Fagot, galopował teraz cicho podzwaniając złotym łańcuchem uździenicy ciemnofioletowy rycerz o mrocznej twarzy, na której nigdy nie zagościł uśmiech. Wspierał brodę na piersi, nie patrzył na księżyc, nie interesowała go ziemia, pędząc obok Wolanda rozmyślał o jakowychś swoich sprawach.Potwierdzało to pogłoski, że kiedyś był rycerzem, który w nieznany sposób naraził się siłom nieczystym, za co został skazany na wieczne potępienie. Można też wysnuć inną teorię o jego wcześniejszym wcieleniu. Fakt, iż czasami przedstawiał się jako były regent chóru cerkiewnego można odczytywać jako przyznanie się do tego, że niegdyś zawiadywał anielskim zastępem, lecz z jakichś powodów został strącony z nieba do piekła.
Jego pojawienie się zawsze oznaczało dla napotkanego człowieka rychłe nieszczęście. Chociaż z drugiej strony wydawał się najsympatyczniejszym ze wszystkich towarzyszy Wolanda. Pełen ogłady, dobrych manier, trafnie dobierający słowa diabeł zwodził moskwian swoim wdziękiem. Podczas balu wspaniale towarzyszył Małgorzacie.
Asasello – niewielkiego wzrostu, płomiennie rudy, posiadał wielki kieł, na sobie zaś miał wykrochmaloną koszulę, pasiasty garnitur w dobrym gatunku, na nogach lakierki, a na głowie melonik. Krawat jaskrawy. Czasami jego wizerunku dopełniało niedojedzone kurze udko, które wtykał sobie w kieszeń marynarki. Jego prawdziwe oblicze jest przerażające: Teraz, lecąc, Asasello przybrał swą prawdziwą postać demona bezwodnej pustyni, demona-mordercy.
W świcie Wolanda pełni rolę człowieka od „brudnej roboty”. To do niego najczęściej zwracał się mag, jeśli sytuacja wymagała „zajęcie się kimś” lub „nakłonienie” kogoś do czegoś. Diabeł, choć brakowało mu ogłady Fagota, sprytu Behemota czy uroku Helli, doskonale wywiązywał się z powierzanych mu, nierzadko bardzo odpowiedzialnych, zadań. W odróżnieniu od reszty trupy nie wykazuje się szczególnym poczuciem humoru, raczej się nie uśmiecha.
Posiadał jednak drugie, bardziej łagodne oblicze. Pokazywał je w obecności Małgorzaty, przed którą odczuwał wstyd i zażenowanie.
Hella – piękna rudowłosa wiedźma, jedyna kobieta w trupie Wolanda. Pełni w niej rolę służącej czarnego maga.
Jej wygląd wprawiał niejednego mężczyznę w zakłopotanie:
Otworzyła drzwi dziewoja, która nie miała na sobie nic oprócz kokieteryjnego koronkowego fartuszka i białego czepeczka. Gwoli prawdy dodać tu trzeba, że na nogach miała złote pantofelki. Dziewczyna zbudowana była bez zarzutu, a za jedyny defekt jej urody można było uznać purpurową bliznę na szyi.Wspomniana blizna to oczywiście ślad po ukąszeniu wampira.