Gdy nadchodził Dzień Zaduszny, w Lipcach od rana bezustannie biły kościelne dzwony, a po obu stronach drogi prowadzącej do kaplicy klęczeli modlący się żebracy. W zakrystii otoczony grupką ludzi organista otrzymywał od nich pieniądze na „wypominki” za duszę zmarłych, po czym zapisywał imię nieboszczyka w specjalnym zeszycie. Za kościołem ksiądz wyczytywał imiona zmarłych dusz, za które wszyscy zebrani się modlili.
Po południu w cmentarnej kaplicy odprawiano nieszpory. Przy wejściu na cmentarz ustawiano beczki, z których jedna należała do księdza, druga do organisty, trzecia Jambrożego, a do reszta żebraków. Przechodzący musieli coś do każdej wrzucić, na przykład chleb, kiełbasę, słoninę, masło, grzyby, a nawet motki przędzy (co najlepsze, dostawało się księdzu, co najgorsze – żebrakom). Ludzie, szepcząc i płacząc, chodzili wśród mogił. Opuszczali cmentarz, popędzani nadchodzącą nocą. Żebracze śpiewy umilkły, a wycie psów rozbrzmiewało w całych Lipcach. Drogi opustoszały, karczmę zamknięto. Mieszkańcy wsi oddawali się zadumie w zaciszu swych domów.