Legenda o psie Panajezusowym Burku
Roch milczał chwilę, a potem podniósł siwą głowę, okoloną długimi, równo nad czołem uciętymi włosami, utkwił blade, jakby wypłakane oczy w ogniu i ozwał się cicho, przebierając palcami ziarna różańca...
W owy czas daleki...
Kiej Pan Jezus jeszcze po ziemi chadzał i rządy nad narodem sam sprawował, stało się to, coć wam rzeknę...
Szedł se Pan Jezus na odpust do Mstowa, a drogi nikaj nie było, ino piachy srogie a parzące, bo słońce przypiekało i gorąc był taki, jak kieby przed burzą... A cienia nikaj ni osłony.
Pan Jezus szedł z cierpliwością wielką, bo do lasu było jeszcze kawał drogi, ale że już tych świętych nóżków nie czuł z utrudzenia i pić mu się okrutnie chciało, to se raz w raz przysiadał na wydmach, chocia tam i barzej przygrzewało, i rosły same ino koziebródki, a cienia było tyla, co od tych poschniętych badyli dziewann, że i ptaszek by się nie schronił....
Ale co przysiadł, to i nie odzipnął nawet rzetelnie, bo zaraz Zły, jako ten jastrząb paskudny, co bije z góry w ustałego ptaszka, tak ci on zapowietrzony bił racicami w piach a tarzał się jako to bydlę, że taka kurzawa, taka ćma się podnosiła, co i świata widać nie było...
Pan Jezus, choć mu piersi zapierało i ledwie się już ruchał, to wstawał i szedł, a ino się pośmiewał z głupiego, bo przeciech wiedział, że Zły chciał mu zmylić drogę, coby nie szedł na odpust na zbawienie grzesznego narodu...
I szedł Pan Jezus... szedł... aż i przyszedł do lasu...
Odpoczął se w cieniu niezgorzej, ochłodził wodą i coś niecoś z torby przegryz, potem wyłamał niezgorszy kijaszek, przeżegnał się i wlazł w bór.
A bór był stary i gęsty, a błota nieprzebyte, a chrapy i oparzeliska takie, że musi sam Zły tam domował, a gąszcze, że i niektóremu ptakowi łacno przemknąć się nie było.Jeno Pan Jezus wszedł, a tu kiej Zły borem nie zatrzęsie, kiej nie zacznie wyć, kiej nie pocznie łamać chojarów a wiater, jako że to jeno parob piekielny, pomagał w te pędy i rwał suszki, rwał dęby, rwał gałęzie i huczał, i hurkotał po borze jako ten głupi.
Ciemność się stała, że chocia oko wykol - a tu szum,a tu trzask... a tu zawierucha... a tu jakieś zwierzaki, pomioty diabelskie wyskakują i szczerzą kły... i warczą...i straszą... i świecą ślepiami, i... ino... ino chycić pazurami. ale juści, że nie śmiały, bo jakże by... Pan ci Jezus był w swojej świętej osobie...
Ale i Panu Jezusowi dość było tego głupiego strachania, i że pilno na odpust, to przeżegnał bór i zaraz wszystkie Złe i ze swoimi kumami przepadli w oparzeliskach.
Ostał się ino taki dziki pies, bo w ony czas pieski nie były jeszcze z ludźmi pobratane.
Ten ci to pies ostał i leciał za Panem Jezusem, szczekał, to docierał do świętych nóżek Jego, to udarł zębami za porteczki, to kapot Mu ozdarł i za torby chytał, i sielnie się dobierał do mięsa... ale Pan Jezus, jako że był litościwy i krzywdy nijakiemu stworzeniu zrobić by nie zrobił, a mógł go kijaszkiem przetrącić abo i zasie samym pomyśleniem zabić, to ino powieda:
- Naści, głupi, chlebaszka, kiejś głodny - i rzucił mu z torby.
Ale pies się rozeźlił i zapamiętał, że nic, ino kły szczerzy, warczy, ujada, a dociera i całkiem już psuje Jezusowe porteczki.
- Chlebam ci dał, nie ukrzywdził, a obleczenie mi rwiesz i szczekasz po próżnicy. Głupiś, mój, piesku, boś Pana swego nie poznał. Jeszcze ty za to człowiekowi odsłużysz i żyć bez niego nie poradzisz... - powiedział Pan Jezus mocno, aż pies siadł na zadzie, potem zawrócił, ogon wtulił między nogi, zawył i kiej ogłupiały pognał w cały świat.
A Pan Jezus przyszedł na odpust.
Na odpuście narodu jak drzew w boru abo tej trawy na łąkach - aż gęsto.
Ale w kościele było pusto, bo w karczmie grali, a przed kruchtą cały jarmark i pijaństwo, i rozpusta, i obraza boska, jako i w te czasy bywa.
Wychodzi Pan Jezus po sumie i patrzy, aż tu naród kiej to zboże pod wiatrem, to w tę, to w oną stronę się kolebie i ucieka, a niektóry z biczem bieży, kto żerdkę z płotu wyciąga, kto znów po kłonice sięga, a inszy zasię i kamienia szuka, a baby w krzyk i na płoty się drą, to na wozy, a dzieci w bek, a wszyscy krzyczą:
- Wściekły pies, wściekły pies!
A pies środkiem ludzi, kieby z nagła rozstąpioną ulicą, gna z wywieszonym ozorem i wprost na Pana Jezusa. Nie uląkł ci się Pan nasz, nie... poznał, że to ten sam piesek z boru, to ino rozpostarł tę swoją świętą kapotę i powieda do zwierza, któren z nagła przystanął:
- Pójdź tu, Burek, przespieczniejszyś ty przy mnie niźli w borze. Okrył go kapotą, ospostarł nad nim ręce i powiada:
- Nie zabijajcie go, ludzie, bo to też stworzenie boskie, a biedne jest, głodne, zgonione i bezpańskie.
Ale chłopi jeli krzyczeć, jeli wydziwiać; a mamrotać trzaskać kłonicami o ziemię: że to zwierz dziki i wściekły, że im już tyla gąsków i owieczek porwał, że cięgiem szkody czyni, a i człowieka uszanować nie uszanuje, ino zaraz kłami... że nikt bez kija na pole nie wyjdzie, bo bez tego piekielnika przespieczności nijakiej nie ma... że zabić go trza koniecznie...
I chcieli przez moc psa spod Panajezusowej kapoty wziąć a zakatować. Aż się Pan Jezus ozgniewał i krzyknął:
- Nie ruchaj, jeden drugi! To się, łajdusy i pijanice, psa boita, a Pana Boga to się nie boita, co?..
Odstąpili, bo mocno rzekł, a Pan Jezus im dalej powieda - że są łajdusy... że przyszli na odpust, a piją ino po karczmach, a Boga obrażają, a pokuty nie czynią i przeklętniki są, a katy jedne la drugich, złodzieje, bezbożniki i kara boska ich nie minie.
Skończył Pan Jezus, podniósł kijaszek i chciał odejść...
Ale już Go naród poznał i kiej nie rymnie przed Nim na kolana, kiej nie rykną płaczem i kiej nie zaczną skomleć...
- Ostań z nami, Panie! Ostań, Panie Jezu Chryste!
Ostań! A to Ci wierne będziemy, kiej ten pies... pijanice nny, bezbożniki my, złe my ludzie, ale ostań!... Ukarz, bij, ale ostań!... Sieroty my opuszczone, ludzie bezpańskie..-, i tak plakali, tak żebrali, tak całowali Go po rękach i po tych nogach świętych, że zmiękło serce Pańskie, ostał z nimi przez parę pacierzów, nauczał, rozgrzeszał i błogosławił wszystkiemu.
A potem, kiedy już odchodził, to powiada:
- Krzywdę wam czynił pies? Odtąd wam odsługiwać będzie. I gąsków popilnuje, i owieczki oganiał będzie, i jak się jeden albo drugi schlasz - chudoby i dobra stróżem będzie a przyjacielem. Ino go szanujta i krzywdy mu nie czyńcie.
I odszedł Pan Jezus we świat tyli.
A obejrzy się - Burek siedzi tam, gdzie go obronił.
- Burek, a pódzi ze mną, cóż to, sam, głupi, ostaniesz?.,
I pies poszedł, i już szedł wszędy za Panem i taki cichy, taki czujny, taki wierny, kiej parobek najlepszy.
I poszli już wszędzie razem.
I bez bory szli, i bez wody - całym światem.
A że nieraz i głód był, to piesek ptaszka jakiego wytropił, to gąskę abo baranka przyniósł i tak se społecznie żyli.
A często gęsto, kiedy Jezusiczek strudzony spoczywał, to Burek odganiał złych ludzi abo i zwierza dzikiego i nie dał Pana naszego, nie...
Kiej przyszedł czas, że Żydy paskudne i one faryzeje srogie wiedły Pana na umęczenie - to Burek rzuucił się na wszystkich i jął gryźć, i bronić, jak tylko umiała biedota kochana.
A Jezus mu rzekł spod drzewa, które dźwigał na mękę swoją świętą:
- Sumienie barzej ich gryźć będzie... a ty nie uredzisz...
I kiej umęczonego powiesili na krzyzie, to Burek siadł i wył...
...drugiego dnia, kiej wszystkie ludzie poodchodzili, że już ani Panienki Najświętszej, ni apostołów świętych nie było... to ostał ino Burek...
...lizał raz w raz te święte, przebite goździamń, konające nóżki Panajezusowe i wył... wył... wył...
...a kiej już trzeci dzień nadszedł... przecknął Pan Jezus i patrzy, a tu nikogo w podle krzyża... ino jeden Burek skamli żałośliwie i tuli się do jego nogów...
...to Pan nasz Jezus Chrystus Przenajświętszy pojrzał miłościwie na niego w tej godzinie i rzekł ostatnim tchem:
- Pójdź, Burek, ze mną!
I piesek w to oczymgnienie puścił ostatnią parę i poszedł za Panem...
Amen.
Jesień, VII, Roch
Legenda o narowistym i leniwym koniu
-,,Jeden biedny gospodarz piąciomorgowy miał konia, ale tak narownego i próżniaka jak mało, próżno mu dogadzał, owsem pasł, a nie dogodził, koń robić nie chciał, uprzęże rwał i kopytami bił, że ani dostąpić... Pewnego razu zeźlił się chłop srodze; bo obaczył, że z nim dobrością nie poradzi, założył go do pługa i począł umyślnie orać stary ugor, by go przemęczyć i do pokory nagiąć, ale koń ciągnąć nie chciał, sprał go wtedy kozicą, co wlazło, i przymusił; koń robił, jeno że sobie to miał za krzywdę i zapamiętał dobrze, aż i wyczekał na porę sposobną, kiej gospodarz razu jednego schylił się, by mu pęta zdjąć z kulasów, trzasnął go zadnimi kopytami i na miejscu zabił, a sam w cały świat pognał na wolność!
Latem było mu niezgorzej, w cieniach się wylegiwał i w cudzych zbożach wypasał, ale skoro nadeszła zima, spadły śniegi, mróz chwycił, paszy brakło i ziąb przejmował go do kości, to popędził znowu dalej szukać strawy, leciał tak dnie i noce, bo wciąż była zima, śniegi i mrozy, a wilki tuż za nim, że mu już niejeden dobrze boków pazurami zmacał!...
Bieży, bieży, bieży, aż i wyszedł na kraj zimy, w jakąś łąkę, gdzie ciepło było, trawy po kolana, źródełka bełkotały i skrzyły się w słońcu, cienie chłodne chwiały się nad brzegami i wiaterek miły przeciągał, wparł się wnet w trawę i dalej żreć, boć zgłodniały był do cna - ale co chyci zębami trawy, to ino ostre kamienie przegryza trawa zniknęła! Wody chciał popić - nie było, ostało jeno błocko śmierdzące; położyć się chciał w cieniu - cienie odlatywały, a słońce żarło żywym ogniem! Cały dzień się tak trudził i na darmo! Chciał już wrócić do borów, borów nie było! Zarżało konisko boleśnie, odpowiedziały mu jakieś konie z dala, powlókł się za głosem i w końcu dojrzał za łąkami jakiś dwór sielny, jakby cały ze śrebła, szyby miał z drogich kamieni, a strzechę kieby z nieba nabitego gwiazdami, ludzie tam jakieś chudzili. Powlókł się do nich, bo już wolał nawet pracować ciężko niźli z głodu marnie ginąć... Przestojał na skwarze dzień cały, bo nikto z uzdą do niego nie wyszedł, dopiero o wieczornym czasie wychodzi ktosik ku niemu, jakby sam gospodarz! Jezus ci to był, on Gospodarz Przenajświętszy, on Pan niebieski, i rzecze:
- Nic tu po tobie, wałkoniu i zabijaku, jak błogosławić będą ci, co się teraz przeklinają, każę cię wpuścić do stajni.
- Bił me, tom się bronił!
- Za bicie przede mną sprawa, ale i sprawiedliwość ja w ręce trzymam.
- Takim głodny, takim spragniony, takim obolały!- jęczało konisko.
- Rzekłem swoje, ruszaj precz, wilkom cię każę jeszcze szczuć i poganiać...
To i zawróciło konisko do zimowego kraju, i wlekło się o chłodzie i głodzie, a w wielkim strachu, bo wilki, jako te psy Jezusowe, poganiały pilnie strasząc go wyciem, aż i pewnej nocy zwiesnowej stanął przed wrótniami swojego gospodarza i zarżał, by go przyjęli z powrotem, ale na to wyleciała wdowa z dziećmi, a poznawszy go, choć tak był zbiedzony, nuż go prać, czym popadło, odganiać a wyklinać za krzywdy, bo bez te śmierć chłopa pobidniała i w wielkiej nędzy żyła wraz z dziećmi.
Nawrócił do borów, bo już nie wiedział, co począć, opadły go zwierzaki, nie bronił się nawet, zarówno mu już była i śmierć, ale one go ino obmacały i starszy powiedział:
- Nie zjemy cię, boś za chudy, skóra i gnaty, szkoda pazurów, ale ulitujem się nad tobą i pomożemy...
Wzięły go między siebie i powiedły rankiem na gospodarzowe pole, i założyły do pługa, któren stał w roli, wdowa nim orała wraz z krową i dziećmi.
- Poorzą tobą, podpasą, to jesienią powrócim cię wyprząść! - powiedziały.
O dniu nadeszła wdowa i poznała go zaraz, to choć krzyknęła zrazu, że to cud, iż powrócił i stał już w pługu, ale rychło żałośliwość przypominków tak ją objęła, że zaczęła znowu wyklinać i bić, co ino wlazło! Robiła też w, niego potem, robiła, a odbijała się za krzywdę! Całe lata tak szło w ciężkiej, cierzpliwej pracy, bo choć koniskowi skóra się odparzała od chomąta, ani zarżał, wiedział, iż cierzpi sprawiedliwie. Dopiero w parę roków, kiej wdowa się dorobiła nowego chłopa i tych morgów, co po sąsiedzku szły wpodle, zmiękła la konia i powiedziała:
- Ukrzywdziłeś nas, ale za twoją sprawą Pan Jezus pobłogosławił, rodziło się, chłop się niezgorszy trafił, rolim przykupiła, to ci już z serca odpuszczam.
I zaraz tej samej nocy, kiej w chałupie chrzciny sprawiali, przyszły Panajezusowe wilki, wyprowadziły konia ze stajni i powiedły do niebieskiej zagrody!"
Zima, X, Roch
Legenda o Matce Boskiej i kmieciu Jastrzębiu
- ,,Dawno to już się działo, dawno, przed wiekami, że jeno o tym w starych księgach stoi... We wsi jednej pod Krakowem żył kmieć, Kazimierz mu było na imię, a na przezwisko Jastrz±b, osiadły był z dawna, rodowy i bogacz, całe włóki obsiewał, las swój miał, chałupę kiej dwór i młynek nad strug±.. Pan Jezus mu błogosławił, wiedło się wszystko, brogi zawdy miał pełne, gotowy grosz w skrzyni, dzieci zdrowe i kobietę poczciw±; bo dobry był człowiek, m±dry, wyrozumiały, pokornego serca i sprawiedliwy dla wszelkiego stworzenia.
Przewodził gromadzie kiej ojciec, opiekował się biednymi, sprawiedliwoci bronił, podatkami nie uciskał, a poczciwoci we wszystkim przestrzegał pilnie i pierwszy był zawdy do pomocy bliniemu i poratunku.
Żył też sobie cicho, spokojnie i szczęliwie jak u Pana Boga za piecem.
Aż razu pewnego król j±ł skrzykiwać naród na wojnę przeciw poganom.
Zafraswał się wielce Jastrz±b, bo żal mu było doma .odbieżyć i ruszać na one boje srogie.
Ale królewski parobek u drzwi stojał i przynaglał!
Na wielk± wojnę się miało, Turek ano sprony w kraje polskie wszedł, wsie palił, kocioły rabował, księży zarzynał, naród tępił lebo w postronkach pędził do swoich pogańskich krajów.
Trza się było gotować i na obronę stawać!
Zbawienie wieczne czeka tego, któren ochotnie kładzie głowę za swoich i wiarę więt±.
Zwołał tedy Jastrz±b gromadę, wybrał co tęższych parobków, konie, wozy i wnet ruszyli rankiem jako po mszy więtej!
A cała wie odprowadzała ich z płaczem i lamentem aż pod figurę Częstochowskiej, która stojała przy drodze na rozstajach.
Wojował rok, wojował dwa, że w końcu i słuch wszelki o nim zagin±ł.
Insze dawno powrócili do domów, a Jastrzębia jak nie było, tak nie było, myleli, że już był zabit albo go Turek wzi±ł do niewoli, o czym nawet z cicha jeszcze dziady i wędrowce różne powiadali...
Aż w końcu trzeciego roku na pierwsz± zwiesnę powrócił, ale sam, bez czeladzi, bez wozów i koni, piechty, zbiedzony, zmarnowany, z kosturem jeno kiej dziad...
Pomodlił się gor±co przed Matk± Boż±, że mu pozwolili jeszcze swojej ziemie, i spiesznie ruszył do wsi...
Nikt go nie witał, nikt nie poznawał, że psom się ano musiał oganiać.
Przychodzi przed swój dom, przeciera oczy, żegna się, a poznać nie może... Jezus Maria! Gumien nie ma, stajen nie ma, sadów nie ma, płotów nawet nie ma, z lewentarza ni ladu... a z chałupy ino zręby spalone... dzieci nie ma... pusto... straszno...jeno żona schorowana wywlekła się z barłogu na jego spotkanie i gorzkimi łzami zapłakała!
Kieby piorun w niego trzasn±ł!
Oto kiedy on wojował i nieprzyjacioły Pańskie gromił, przyszedł do chałupy mór i pobił mu wszystkie dzieci...pierun spalił... wilki wydusiły stada... li ludzie rozgrabili... s±siady zabrały ziemię... susze wypaliły zboża... grady wytłukły resztę... że nie ostało nic, ziemia jeno a niebo.
Siedział na progu kiej zmartwiały, a na odwieczerzu, kiedy przedzwaniali na Anioł Pański, zerwał się nagle i j±ł strasznym głosem wyklinać i pomstować!
Próżno go żona wstrzymywała, próżno u nóg mu się wlekła błagaj±cy, przeklinał i przeklinał, że na darmo krew swoj± lał za Pańsk± sprawę, na darmo bronił kociołów, na darmo rany ponosił, głód cierpiał, na darmo poczciwym był i pobożnym; na darmo. - Pan Bóg i .tak go opucił i na zatracenie skazał!
Strasznie blunił przeciw boskiemu imieniowi a krzyczał, że już chyba złemu się cały odda, bo on jeden ludzi w biedzie nie opuszcza.
Juci, że na takie przyzwy wnet się zły jawił przed nim.
Jastrz±b się już nie pomiarkował w tej złoci, a ino zawołał:
- Pomagaj, diable, jeli możesz, bo mi się wielka krzywda stała.
Głupi, nie pomiarkował, że Pan Jezus chciał go dowiadczyć i wypróbować.
- Pomogę, a oddasz duszę? - zaskrzeczał zły.
- Dam, choćby i zaraz!
Napisali cyrograf, któren chłop krwi± ze serdecznego palca podpisał.
I już od tego dnia zaczęło mu się wszystko wieć, sam mało co robił, a ino dogl±dał i rz±dził, Michałek, bo tak się kazał zły przezywać, robił za niego, a drugie diabły poprzebierane za parobków, to za Miemców, pomagały, że w krótkim czasie gospodarstwo było jeszcze lepsze, większe i bogatsze nili przódzi.
Ino dzieci nie było nowych, bo jakże bez błogosławieństwa boskiego mogły być!
Gryzł się tym Jastrz±b srodze, a po nocach czasami rozmylał, jak to przyjdzie gorzeć w tym piekle wiecznym, i nie cieszyły go ni bogactwa, ni nic... Aż musiał mu Michałek jawić przed oczy, jako wszystkie bogacze, panowie, kupy diabłom się za żywota zaprzedali, a żaden z nich się nie turbuje ni rozmyla, co tam będzie po mierci, a jeno się wesel± i wszystkiego używaj± do syta!
Uspokajał się potem Jastrz±b i jeszcze barzej przeciwko Bogu srożył, że aż sam krzyż pod lasem zr±bał, obrazy z domu powyrzucał i do figury Częstochowskiej się brał, by j± roznieć, iż mu to do orki przeszkadzała, ledwie go od tego kobieta odwiedła skamleniem i probami.
I tak roki płynęły za rokami jako ta woda bystra, bogactwa rosły niepomiernie, a z nimi także znaczenie, iż nawet sam król zajeżdżał do niego, na dwór zapraszał i między swoich komorników sadzał.
Puszył się tym Jastrz±b, wynosił nad drugie, biedot± pomiatał, wszelkiej poczciwoci się wyzbył, że, już za nic miał wiat cały.
Głupi! nie baczył, czym przyjdzie zapłacić za to...
Aż w końcu i przyszła godzina porachunku. Panu Jezusowi już zbrakło cierpliwoci i pobłażania la zatwardziałego grzesznika...
Nadszedł czas s±du i kary.
Najpierw zwaliły się na niego ciężkie choroby i nie popuszczały ni na to oczymgnienie.
Potem lewentarze padły na mór.
Potem piorun spalił wszelkie zabudowania.
Potem grady wybiły zboża.
Potem czelad go odbiegła.
Potem za przyszły takie susze, że wszystko spaliło się na popiół, drzewa poschły, wody wyschły, ziemia popękała.
Potem opucili go całkiem ludzie i bieda siadła na progu.
A on chorzał ciężko, ciało mu kawałami odpadało, koci próchniały.
Na darmo skamlał o poratunek Michałka i jego diablich kamratów: nawet zły nie poradzi, kiej nad kim zawinie ręka Bożego gniewu!
A i diabli nie stali już o niego: ich był, to aby prędzej skonał, dmuchali mu w one rany straszne, bych się barzej j±trzyły.
Jedno zmiłowanie Pańskie mogło go tylko wybawić!
Jako pón± jesieni± przyszła jedna noc tak wiejna, że wicher zerwał dach z chałupy i powyrywał wszystkie drzwi i okna, wraz za zleciała się cała hurma diabłów i nuż tańcować koło węgłów, a cisn±ć się z widłami do rodka, bo Jastrz±b już był na skonaniu...
Kobieta broniła go, jak mogła, obrazem więtym osłaniaj±c, to kred± powięcon± znacz±c progi a okna, ale już ustawała z wielkiej turbacji, by nie pomarł bez Sakramentów i pojednania z Bogiem; to chociaż zakazywał, tak był jeszcze w tej ostatniej godzinie zatwardziały, chociaż złe przeszkadzało, upatrzyła porę i poleciała na plebanię.
Ale ksi±dz szykował się gdziesik do drogi, a do bezbożnika ić nie chciał.
- Co Pan Bóg opucił, diabli zabrać musz±, nic tam uż po mnie... - i pojechał na karty do dworu.
Zapłakała gorzko z frasunku, przyklękła przed on± figur± Gzęstochowskiej i tym szlochem krwawym, tym srzybotem serdecznym skamlała o zmiłowanie.
Ulitowała się nad ni± Panienka więta i przemówiła:
- Nie płacz, kobieto, wysłuchane s± twoje proby...
I schodzi do niej z ołtarza, jak stała, w koronie złotej, w onym płaszczu modrym, zasianym gwiazdami, z różańcem u pasa... janiej±ca dobrotliwoci±... Przenajswiętsza i gwiedzie zarannej podobna... Kobieta padła przed Ni± na twarz.
Podniosła j± więtymi r±czkami, otarła te łzy żałoliwe, przytuliła do serca i powiada tkliwie:
- Prowad do chałupy, może ci co poredzę, służebnico wierna.
Obejrzała chorego i zafrasowało się wielce serce miłociwe.
- Bez księdza się nie obejdzie, kobiet± jeno jestem i takiej mocy nie mam, jak± Jezus dał księżom! Łajdus on jest, o naród nie dba, zgoła zły pasterz, odpowie za to srogo, ale on jeden ma moc rozgrzeszania... Sama pójdę po tego kostyrę do dworu... Naci różaniec, broń nim grzesznika, póki nie przyjdę.
Ale jak tu było ić?... noc ciemna, wiater, deszcz, błocko, kawał drogi, a do tego diabli wszędzie psocili.
Nie ulękła się niczego Pani Niebieska, nie! Przyodziała ię jeno od pluchy w płachtę i poszła w tę ciemnicę...
Doszła do dworu umęczona srodze i przemokła do nitki; apukała prosz±c pokornie, bych ksi±dz szedł pilno do chorego, ale on, dojrzawszy, iż to jaka biedota i taki psi czas na dworze, kazał powiedzieć, że rano przyjedzie,teraz nie ma czasu i grał dalej, pił i baraszkował z panami.
Matka Boża jeno westchnęła bolenie nad jego niepoczciwoci±, to sprawiaj±c, że zaraz zjawiła się złota kareta, cugi, lokaje, przeodziała się na pani± starocinę i weszła na pokoje.
Juci, że ksi±dz zaraz pojechał chętliwie i w te pędy.
Przyjechali jeszcze na czas, ale już mierć siedziała na progu, a diabli przez moc dobywali się do chłopa, by go porwać żywcem, nim ksi±dz nadjedzie z Paneum Jezusem; tyle że broniła go kobieta różańcem, to obrazem drzwi przytykaj±c, to pacierzem, to tym Imieniem Pańskim.
Wyspowiadał się Jastrz±b, za grzechy żałował, Boga przepraszał, rozgrzeszenie dostał i zaraz w ten moment Bogu ducha oddał. Sama Najwiętsza zamknęła mu oczy, pobłogosławiła kobietę i powiada do struchlałego księdza:
- Pódzi za mn±!...
Nie mógł się jeszcze pomiarkować, ale poszedł, rozgl±da się przed chałup±, a tu ani karety, ni lokajów, jeno deszcz, błoto, ciemnica i mierć, id±ca za nim trop w trop... Ul±kł się wielce i dalejże gnać za Panienk± ku kapliczce !
Patrzy, a tu Ona już w płaszczu i koronie, otoczona chórami anielskimi, wstępuje na ołtarz, na dawne miejsce.
Poznał ci wtedy Królow± Niebiesk±, strach go wzi±ł, padł na kolana, rykn±ł płaczem i wyci±gn±ł ręce o zmiłowanie.
A Panienka więta spojrzała nań gniewnie i rzekła:
Wieki tak całe poklęczysz za grzechy, popłaczesz, nim odpokutujesz...
W kamień się wnet obrócił i tak już ostał, nocami jeno płacze, ręce wyci±gnięte trzyma, zmiłowania czeka i już od wiek wieków tak klęczy.
Amen!
Do dzisiaj ogl±dać można on± figurę w D±browie pod Przedborzem: pod kociołem stoi ku wiecznej pamiętliwoci i ostrzeżeniu grzeszników, jako "kara za złe nikogo nie minie."
Zima, X, Roch