Skalista wysepka była oddalona od portu i zajmowała jeden mórg powierzchni otoczony ze wszystkich stron wodą. W jej centrum stała wysoka latarnia morska, wskazująca ruch dla miejscowych łodzi i okrętów płynących z Nowego Jorku do Panamy.
Wysepka była bezdrzewna,
„porośnięta tylko drobnymi, tłustymi roślinkami, sączącymi lepką żywicę. Ubóstwo wysepki wynagradzały mu zresztą dalsze widoki. W południowych godzinach, gdy atmosfera stawała się bardzo przezroczysta, widać był całe międzymorze, aż do Pacyfiku, pokryte najbujniejszą roślinnością. Skawińskiemu wydawał się wówczas, że widzi jeden olbrzymi ogród. Pęki kokosów i olbrzymich muz (inaczej banany) układały się jakby w przepyszne czubiaste bukiety, tuż zaraz za domami Aspinwallu. Dalej, między Aspinwall a Panamą, widać było ogromny las, nad którym co rano i pod noc zwieszał się czerwonawy opar wyziewów – las prawdziwie podzwrotnikowy, zalany u spodu stojącą wodą, oplątany lianami szumiący jedną falą olbrzymich storczyków, palm, drzew mlecznych, żelaznych i gumowych”.
Na olbrzymiej, turkusowej tafli wody widać było wydęte żagle. Gdy wiatr był pomyślny, płynęły jeden za drugim jak łańcuch albatrosów. Fale kołysały czerwone beczki do wskazywania drogi, między żaglami codziennie pojawiał się parowiec wiozący towary i podróżnych do Aspinwall. Z drugiej strony latarni był widok na miasto i ruchliwy port oraz na stojące w oddali domy. Rankiem wiatr przynosił „gwar życia ludzkiego”, a świst parowców w południe oznaczał sjestę - wtedy na morzu i lądzie na godzinę ustawał wszelki ruch.
Wody otaczające wyspę obfitowały w częste przypływy nocne.
„Długie, wiorstowe fale wytaczały się z ciemności i rycząc szły, aż do stóp wysepki, a wówczas widać było spienione ich grzbiety, połyskujące różowo w świetle latarni. Przypływ wzmagał się coraz bardziej i zalewał piaszczyste ławice. Tajemnicza mowa oceanu dochodziła z pełni coraz potężniej i głośniej, podobna czasem do huku armat, to do szumu olbrzymich lasów, to do dalekiego, zmąconego gwaru głosów ludzkich. Chwilami cichł. Potem o uszy starca obijało się kilka wielkich westchnień, potem jakieś łkania – i znów groźne wybuchy. Wreszcie wiatr zwiał mgłę, ale napędził czarnych, poszarpanych chmur, które przysłaniały księżyc. Z zachodu poczynało dąć coraz mocniej. Bałwany skakały z wściekłością na urwisko latarni, oblizując już pianą i podmurowanie. W dali pomrukiwała burza. Na ciemnej, wzburzonej przestrzeni zabłysło kilka zielonych latarek, podwieszanych do masztów okrętowych. Zielone owe punkciki to wznosiły się wysoko, to zapadały w dół, to chwiały się na prawo i lewo”.Był to początek burzy – dowodu na niebezpieczeństwo oceanu.