Pana nazwisko rodowe to Rębajło. Nikt Pana jednak tak nie nazywa. Dlaczego?
Wiadomo – każdy przydomków ma wiele. „Półkozicem” mnie zwą, a to od herbu panów moich dawnych, Horeszków, które to na kurtce mam wyszyte przykłady. „Mopanku” takoż się do mnie zwracają. Przez żart to, gdyż powtarzać przysłowie owo lubię wielce, lecz nie przez nieuszanowanie. Klucznik na mnie wołają często, jakoż od wiela lat posługę tę sprawuję w tymże zamku. Dawniej w użyciu także bywały „Scyzoryk” i „Szczerbiec”. Pierwsze to od szabelki mojej, która nieraz nieprzyjaciołom skórę skroiła, a która dziś na stryszku leży. Drugie zaś z powodu czaszki mej. Widzicie, iż wieloma szramami pokryta jest, a które w wielu bojach i pojedynkach zyskać mi przyszło.
Wspomniał Pan o swej burzliwej przeszłości. Patrząc teraz na Pana, spokojnego starszego mężczyznę zabawiającego małe dzieci, ciężko sobie wyobrazić zaczepnego szlachcica.
A byłem ja takim, Mopanku, oj byłem. W młodości wesołością słynąłem wśród szlachty, bez mych żartów zabawy żadnej za udaną nie uważano. Po śmierci pana mego, Stolnika, nie do śmiechów jednak było. Zemście się całym sobą oddałem, wszystkie płoche sprawy w pogardzie mając. Groźny wtedy byłem, tropiąc i wyzywając niestrudzenie rodu Sopliców przedstawicieli. Dopieroż, gdy już w garści miałem ostatniego, Sędziego, wspólny wróg oraz miłość młodych zbratały nas i charakter mój złagodziły. Od tego czasu w domu dnie całe spędzam i dzieciom owych młodych niańką jestem. Czasem tylko z przyjacielem Protazym stare lata powspominam.
Chciałbym właśnie przenieść się do dawnych czasów. Interesuje mnie historia Zamku, którego ruiny widać za wsią. Wiem, że Pan wie o nim najwięcej.
Jakoż inaczej, Mopanku! Ja byłem Klucznikiem Zamku i za lat świetności, i potem, w latach jego upadku. Z dawien dawna do możnego rodu Horeszków przynależał. Bogaty wystrój, ozdobność, splendor – takim on był. Uczty świetne a huczne, w czasie których organy grały, a trąby grzmiały z choru, znane były w całem powiecie, ba , w województwie toże! Szlachta zjeżdżała się na sejmik, łowy czy imieniny i zawsze czekały na nią piwnice pełne wina przedniego, dębniaka, starej siwuchy, miodów wszelakich, piwa. Było czym wiwaty wznosić, Mopanku!
Ważna rolę w losach Zamku odegrał niejaki Jacek Soplica...
Dusza nieszczęsna! Wiela on zła uczynił, wielu zgryzot przyczynił. Był czas, kiedy to nienawidziłem go z całego serca. Jednakoż żałował on za swoje grzechy, ofiarnie a solennie, i zyskał przebaczenie moje, na śmierci łożu otrzymane. Miłością ogromną zapałał on do córki Stolnika. Zapomniał widocznie, iż nie godzi się córce dygnitarza ze szlachciurą ordynarnym wiązać swój los.
Nie był jednak zwykłym szlachicem.
Prawda. Zawadiactwem swym straszliwym sławił się w Litwie całej. Strzelał, bił się, fechtował okrutnie. Dwa tysiące szabel zaścianka za nim nawet w ogień piekielny by poszło. Dumny był przy tym niemiłosiernie. Dlatego też nie mógł był znieść czarnej polewki, jaką go Stolnik uraczył. Nie można przepomnieć przy tem, że i sama dziewucha nawidziła go wielce. Wszystko to działo się w tych burzliwych chwilach między Sejmem Wielkim a Targowicą. Nie dziwne przeto, że pewnego dnia na Zamek Moskale napadli. Broniliśmy się dzielnie i niemalże odparliśmy ataki jegrów. Wtedy jednakoż ów Jacek się zjawił i, znieść nie mogąc tryumfu ukochanego pana mego, ruską broń chwycił i ustrzelił Stolnika w sam środek piersi. O żal, o ból, o wściekłość, jakie wtedy poczułem. Strzelałem do zabójcy – chybiłem. Zemstę na Soplicach poprzysiągłem, na gest Horeszki przebaczający mordercy nie zważając.
W jaki sposób zamek został zdobyty?
Fortecą bez dowódcy szybko Moskale zawładnęli. Wkrótce Targowica część ziem do Horeszków przynależących Soplicom przekazała, jako że Jacka uznała za sprzymierzeńca swego. Ten tymczasem z kraju wyemigrował, by pod mnisim kapturem pokutę czynić. Zamek zaś marniał powoli. Zwierciadła zostały wybite, sprzęty powynoszone, tynk zączął odpadać, tu i ówdzie cegły za sobą pociągając. Ja jedynie przybytek ten zasiedlałem, próbując zachować choć część dawnej chwały. Wkrótce także bronić go musiałem przed zakusami Sędziego Soplicy, któren swymi dobrami z budowlą sąsiadował i zawłaszczyć miał ochotę. A ja wtedy wielce łasy na krew rodu jego byłem i wielu krewniaków Jacka jeśli nie ubiłem, to srodze w pojedynkach poharatałem. Jednego nawet żywcem upiekłem w budynku drewnianym. Zważ tedy Mopanku, ten pierw ośmiela się urządzać uczty w domu Horeszków, a potem twierdzi, jakobym przeszkadzał mu w Zamku, w którym Sędzia dotąd prawnie włada, czego dowodem jawnym jest, że w zamku jada". Nie dziwne przeto, iż bójka się wywiązała.
Miał Pan jakiegoś sprzymierzeńca?
Przebywał tedy opodal Hrabia – krewny po kądzieli Horeszków. Po prawdzie zapatrzony w italskie mody i nazbyt niezrozumiale a poetycznie mówił, jednak obowiązek rodzinny poczuł, gościnę Sędziego odrzucił i po mojej stronie stanął, procesować się obiecał.
Wygnanie intruzów nie zakończyło sporu?
Ni trochę. Przeciwnie nawet. Było to, jakbyś oliwy do ognia dolał – nie ugasiło płomienia, lecz jeszcze potężniejszy pożar wznieciło. Chciałem raz na zawsze wroga uciszyć. Udałem się do bliskiego zaścianka. Tam z bracią szlachtą postanowiliśmy zajazd zrobić na Sopliców, jakoż i oni w wielkiej przyjaźni z Sędzią nie byli. Zajazd zaś to obyczaj starodawny i skuteczny, kiedy egzekucji trzeba wyroków trybunału. Wyprawa udała się znakomicie. Hrabia wraz z lokajami mieszkańców domu uwięził, my zaś oddaliśmy się rozkoszom grabieży.
To był wasz błąd. Gdybyście nie byli pijani, zauważylibyście zbliżających się Rosjan i nie dalibyście się związać we śnie.
Chwała Bogu daliśmy radę wyjść z opresji. Z więzów się uwolniliśmy i pobiliśmy Moskala. O mało co żywota nie postradałem w tej bitwie, gdyby mnie ksiądz Robak w ostatniej chwili nie przewrócił. On zresztą wiela mnie się przysłużył. Dwa razy wyratował Hrabiego przed niechybną śmiercią, raz ze szponów niedźwiedzia, drugi spod kul ruskich. On takoż więzy nam rozwiązał i broń dostarczył, bez czego dłużej byśmy gnili jako te świnie w chlewach. W boju ranny jednak został i wieczorem ducha wyzionął. Zdążył wcześniej przyznać się, iż on to jest Jacek Soplica, pokutujący za życie harde. Przebaczyłem mu przewiny jego, choć ból wielki dławił mnie tedy.
Pogodził się Pan z Soplicami?
A cóż zrobić miałem. Jeśli zapomniałem Robakowi jego przeszłość, zabrakło mi powodów do nienawiści. Swoje zrobili też młodzi. Otóż Tadeusz, syn Jacka zakochał się był w Zosi, wnuczce mego dawnego pana. Wkrótce wzięli ślub i zamieszkali razem na gospodarstwie. Ja także ich pokochałem, te dzieci godzące rody. Podarowałem im skarbczyk Stolnika, który obrócić zamierzałem na reperację murów Zamku, gdyż oni teraz stali się moją chlubą. Dziećmi się ich zajmuję, jako widzisz, Mopanku.
Jakie były dalsze losy Zamku?
Po pamiętnym zajeździe wojny nastały. Pierw Napoleon na Moskwę ruszył, po pół roku wrócił jednak sromotnie pobity. Znów Ruś opanowała powiat. Zabrano Soplicom wiele ziem, także Zamek. Nikt już się o niego nie troszczy. Niszczeje powoli, zagrzebując w stosach cegieł dawne historie.