Sienkiewicz dokonał rzeczy trudnej – opisał Afrykę taką, jakiej jeszcze nikt nie przedstawił w XIX-wiecznej Polsce. Choć jest równorzędną bohaterką powieści, to jednak czytelnik nie jest zarzucony nudnymi formułkami rodem z referatów czy przewodników encyklopedycznych. Jak pisze Wiesław Kot, krytyk i badacz literatury: Informacje o Afryce nie „zamulają” intrygi – a przeciwnie – raczej dodają jej napięcia i grozy. Dzieci rzucone w obcy świat, w którym tak wiele rzeczy widzą po raz pierwszy, wydają się jeszcze bardziej osamotnione i zagrożone.
Podczas lektury powieści czytelnik „odwiedza” wiele państw i miast Czarnego Lądu. Przemierza wraz z bohaterami między innymi Port-Said, Chartum, Omdurman, Egipr, Sudan, El-Fajum, poznając lokalne zwyczaje oraz przyrodę egzotycznych regionów.
Poza tym książka dostarcza także informacji na temat godności, jakimi szczycili się XIX-wieczni afrykańscy jegomoście. Prawdziwym zaszczytem było przedstawianie się tytułem emira, który w ówczesnej hierarchii był równy godności europejskiego księcia. W powieści otrzymuje go na przykład Smain – mąż Fatmy, który przystał do Mahdiego po tym, jak zdradził egipski rząd. Innymi emirem jest Nur-el-Tadhila. On także uciekł do proroka. Przedtem był oficerem egipskim w pułku chedywa, czyli inaczej wicekróla (lub kedywa).
W powieści występują także szejkowie, np. szejk Hatim. Pełnili oni ważną funkcję w lokalnej społeczności. Nie dość, że zajmowali się administracją, to jeszcze byli swoistymi pośrednikami między ludnością a władzą.
Tak jak szejk był postacią szanowaną i wpływową, tak derwisze wzbudzali powszechny lęk i siali niepokój wszędzie tam, gdzie się pojawili. Byli to wędrowni żebracy, przypominający trybem życia średniowiecznych ascetów, oddający się modlitwie przy akompaniamencie charakterystycznych, samemu wyrabianych piszczałek. Derwiszem był nawet Mahdi, dopóki nie osiadł w pałacu i nie zaczął prowadzić bardziej bogatego stylu życia.
W pustyni i w puszczy to także niezwykła panorama ludów afrykańskich, począwszy od wyznających islam Arabów, Zanzibarytów (inaczej Zanzibarczyków) zamieszkujących wyspę Zanzibar, poprzez plemię Dangalów (z niego wywodzą się Mahdi, Fatma, Idrys i Gebhr), plemię Dinka (jego przedstawicielką jest Mea – posiadaczka najbardziej charakterystycznych cech plemienia: ciemna skóra, wysoki wzrost, długie nogi, ogólnie smukła budowa ciała), a skończywszy na Koptach, beduinach czy fellachach i hadari. Najbardziej barwnym i najciekawszym jest plemię Wa-hima, które poznajemy między innymi z opowieści potomka króla – Kalego:
– Czy to jest duży naród?
– Wielki, który wojuje ze złymi Samburu i zabiera im bydło.
– A gdzie leży twoja wieś?
– Daleko! daleko!... Kali nie wie gdzie.
– Czy w takim kraju jak ten?
– Nie. Tam jest wielka woda i góry.
Barwnym fragmentem jest ten dotyczący zabawy, jaką plemię króla M’Rua urządziło na cześć Nel, czyli Dobrego Mzimu. Uczestniczyły w niej kobiety i dzieci oraz mężczyźni. Dzieci pierwszy raz widzieli osadę dzikich, do której wcześniej nie dotarli nawet Arabowie.
Murzyni ubrani byli w spódniczki z wrzosów lub skór przewiązanych naokoło bioder. Mieli tatuaże, przedziurawione uszy, w których tkwiły kawałki drzewa lub kości tak duże, że porozciągane ciało sięgało do ramion. W dolnej wardze nosili pedele, czyli krążki drewniane lub kościane. Ich szyję zdobiły kołnierze z żelaznego drutu, tak wysokie i sztywne, że uniemożliwiały poruszanie głową. Należeli do szczepu Szylluków. Radośnie znosili dary. W pewnym momencie nawet Staś musiał ich powstrzymywać. Dał im paciorki i kolorowy perkal, a Nel podarowała dzieciom małe lusterka (po panu Linde).
Sienkiewicz podczas swej podróży po Afryce robił szczegółowe notatki na temat strojów okrywających ciała rdzennych mieszkańców. Swoje spostrzeżenia wykorzystał dwadzieścia lat później w powieści W pustyni i w puszczy.
Najczęściej egzotyczni bohaterowie ubierali burnusy (nazywany także opończą) – obszerne wełniane płaszcze pozbawione rękawów na korzyść dużego kaptura.
Arabowie w książce nosili także zwoje, czyli – jak pisze cytowany wcześniej Kot – długie i wąskie pasy materiału, którymi w specjalny sposób owijano głowę oraz fez – czerwone, stożkowate nakrycie głowy, z czarnym lub granatowym „pomponem” dyndającym z czubka filcowego lub pilśniowego okrycia.
Z kolei kobiecym „atrybutem” był kwef lub inaczej czarczaf czy czador– nieprzezroczysta tkanina, którą każda Arabka powinna zasłaniać sobie twarz, gdy wybierała się w publiczne miejsce. Inaczej czyni jednak Fatma, żona Smaina. Gdy przyszła prosić o pomoc pana Rawlisona i pana Tarkowskiego, nie miała zasłoniętej twarzy, czym wprawiła Europejczyków w niemałe zdziwienie.
Afryka – prócz pięknych krajobrazów, egzotycznych postaci – to także niebezpieczna i śmiercionośna kraina. Przekonali się o tym bohaterowie sienkiewiczowskiej powieści, którzy – jeśli nie doświadczyli na własnej skórze – to obserwowali początki, rozwinięcia i tragiczne zakończenia wszystkich tropikalnych chorób. Były to na przykład dezenteria (inaczej czerwonka, wywołująca biegunkę połączoną z wewnętrznym, bolesnym krwotokiem), tyfus (dręczący zamroczonego chorego wysoką, zwalającą z nóg gorączką) czy zaraźliwa i dokuczliwa ospa. Najwięcej miejsca poświęcono jednak w historii Stasia i Nel dwóm dolegliwościom – febrze, na którą o mały włos nie umarła mała Rawlison oraz śpiączce, która pochłonęła kilkuset Murzynów (pracowników Szwajcara pana Lindego), a przed którą nie sposób było się ustrzec (przenosiły ją wszędobylskie muchy tse-tse).
Nie sposób wymienić wszystkich opisów przyrody afrykańskiej, zawartych w utworze. Niemożliwa jest także próba najogólniejszego skategoryzowania ich czy pogrupowania w jakieś części. Pozostaje tylko cieszyć się talentem Sienkiewicza, który jak mało który polski pisarz potrafił oddać piękno przyrody bez narażania czytelnika na dłużyzny. Opisy przyrody z W pustyni i w puszczy mogłyby być nawet dzisiaj doskonałym tekstem do folderu biura podróży, organizującego wycieczki na Czarny Ląd:
(…)oboje z Nel zaczęli przypatrywać się ciekawie roślinności, ponieważ dotychczas nigdy nie przejeżdżali tak blisko podzwrotnikowego lasu. Jechali teraz samym jego brzegiem, aby
mieć nad głową cień. Ziemia tu była wilgotna i miękka, zarośnięta ciemnozieloną trawą, mchami i paprocią. Gdzieniegdzie leżały stare, spróchniałe pnie, pokryte, jakby kobiercem, prześlicznymi storczykami o pstrych, podobnych do motyli kwiatach, z również pstrym dzbankiem w środku korony. Gdzie dochodziło słońce, tam ziemia złociła się od innych dziwnych storczyków, drobnych i żółtych, w których dwa płatki kwiatu wznosząc się po bokach płatka trzeciego czyniły podobieństwo do głowy zwierzątka o dużych, ostro zakończonych uszach.
W niektórych miejscach las podszyty był krzakami dzikiego jaśminu, upiętymi w girlandy z cienkich pnączów kwitnących różowo. Płytkie parowy i wgłębienia porastały paprocie zbite w jeden nieprzenikniony gąszcz: to niskie i rozłożyste, to wysokie, z pniami poobwijanymi jakby kądzielą, sięgające aż do pierwszych konarów drzew i rozpostarte pod nimi w delikatną, zieloną koronkę. W głębi nie było jednolitych drzew: daktylowce, rafie, palmy wachlarzowe, sykomory, chlebowce, euforbie, olbrzymie odmiany senecjonów, akacji, drzewa o uliścieniu ciemnym i lśniącym, i jasnym lub czerwonym jak krew, rosły obok siebie, pień przy pniu, splątane gałęziami, z których strzelały kwiaty żółte i purpurowe, podobne do świeczników. W niektórych ostępach nie było wcale widać drzew, gdyż od ziemi aż do wierzchołków pokrywały je pnącze przerzucając się z pnia na pień, tworząc jakby wielkie litery: W i M, zwieszając się na kształt festonów, firanek i całych kotar.
Liany kauczukowe dusiły wprost w tysiącznych wężowych skrętach drzewa i zmieniały je w piramidy zasypane białym kwieciem jak śniegiem. Naokół większych lianów obwijały się mniejsze i gmatwanina stawała się tak niesłychana, że przetwarzały się niemal w ścianę, przez którą ani człowiek, ani zwierz nie zdołałby się przedrzeć. Miejscami tylko, gdzie przedzierały się słonie, których sile nic nie potrafi się oprzeć, były powybijane w gąszczu jakby głębokie i kręte korytarze (…)