Nagle widnokrąg pociemniał, zrobiło się duszno, powietrze zaczęło drżeć. Wszystko to było bardzo dziwne, ze względu na zimową porę roku. Zaczął wiać wiatr, a w oddali pojawiła się ciemna chmura. Podmuchy skręcały piasek w lejki, tworzyły się wiry. Trwało to sekundę, aż w końcu chmura znalazła się koło bohaterów. Tumany kurzu zakryły niebo i słońce i zapadł mrok. Oczy, usta jeźdźców napełniły się kurzem, mimo to pędzili dalej. Nie mogli się zatrzymać, ponieważ podczas huraganu groziło to śmiercią i zasypaniem. W takich warunkach najlepiej było pędzić razem z wichrem. Oni jednak nie mogli tego uczynić – cofnęliby się w kierunku, z którego przybywali, trafiliby w ręce pościgu. Nie mieli więc wyjścia – musieli zrobić postój.
Wielbłądy zbiły się w gromadę. Pył i piach wdzierał im się w płuca, usta, oczy. Arabów ogarnął śmiertelny strach. Jeżeli któryś wir huraganu pochwyciłby ich w swe skręty, wszyscy zginęliby w piaszczystej mogile. Trzymali wielbłądy na postronku, a unoszący się żwir zacinał ludzi niczym setki biczów.
Mijały godziny. Nastała zupełna ciemność, a oni wciąż tkwili w miejscu. Nagle rozległy się grzmoty, rozbłysły błyskawice, aż w końcu zapadła martwa cisza. Bohaterowie ruszyli w drogę, mimo iż w ciemności nie widzieli się nawzajem i posuwali się na oślep. Po chwili spadły pierwsze krople dżdżu, tak jak zawsze po huraganie. Podróżni zorientowali się, że stoją przed wąwozem.