Pewnego razu karawana wjechała w bardzo ciasny wąwóz, którego gardziel szła ku górze. Gebhr wywnioskował, że tą drogą dojdą do wyżyny, z której łatwiej będzie dojrzeć w nocy ogniska Smaina. Miejscami wąwóz był tak ciasny, że tylko dwa konie mogły iść obok siebie. W pewnej chwili wrócił Saba ze zjeżoną sierścią, który zazwyczaj biegł daleko z przodu. Dzieci szybko pojęły, że pies musiał czegoś się wystraszyć. Podjechali jeszcze kawałek i stanęli jak wryci, gdy ujrzeli lwa siedzącego na skale po środku wąwozu. Nawet konie były przerażone tym widokiem i przysiadły na zadach. Podróżnicy nie mieli gdzie uciec, znaleźli się w pułapce bez odwrotu.
Sudańczycy wpadli na pomysł, że rzucą Kalego na pożarcie, by odwrócić uwagę lwa. Szybko zrozumieli, że niewolnikowi będzie łatwiej uciec w pojedynkę, a wtedy drapieżnik rzuci się na nich. Wtedy Gebhr postanowił, że poderżnie Kalemu gardło, a dopiero po tym rzuci go lwu na pożarcie. Jeśli drapieżnikowi będzie mało to był gotów zrobić to samo z dziećmi, a później powiedzieć Smainowi, że zmarły na febrę. Gdy Staś usłyszał o zamiarach Gebhra sparaliżował go strach. Gdy Sudańczyk podniósł nóż na Kalego, chłopiec krzyknął, że przecież mają sztucer. Usiłował przekonać Gebhra, że jeśli ten odda mu broń, to sam stanie oko w oko z wielkim lwem. Chamis rzucił Stasiowi strzelbę. Chłopiec sięgnął po naboje, naładował broń i ruszył w kierunku drapieżnika. Strach go wciąż nie opuszczał, ale wiedział, że to jedyny sposób, by wszyscy wyszli z tego z życiem. Podszedł najbliżej jak się dało do lwa i oddał strzał. Zwierze padło martwe na skały.
Gdy Beduini i Sudańczycy wznosili okrzyki radości Staś stał ze sztucerem w dłoniach i zdał sobie sprawę, że lepszej okazji do uwolnienia się od tych złych ludzi już nie będą mieli. Zastrzelił Gebhra i Chamisa. Nastała grobowa cisza. Staś stał nieruchomo z błędnym wzrokiem. Po chwili zwrócił się do Nel: Nel! nie bój się!.. Nel! jesteśmy wolni!...