Pustynia Libijska
Pustynia Libijska była bardzo piękna. Był to zielony, uprawny, urodzajny pas wzdłuż rzeki Nil. W niektórych miejscach – tam, gdzie był dostęp do rzeki – rozciągały się wioski, położone w znacznej odległości od siebie.
Z terenu zielonego wchodziło się na kamienisty grunt, przypominający łożyska rzeki bez wody. Były to wzgórza i wynurzające się z piaszczystych kopców lub porozrzucane wśród osypisk skały. Wąwozy obficie obrastały suche, twarde kępy jerychońskich róż, w czasie deszczów zamieniających się w khory (łożyska strumieni),w których rosły cierniste, karłowate krzaki. Przestrzeń pustyni była ogromna. Pomarszczony od wiatru piasek i upał nie do zniesienia towarzyszyły mieszkańcom nawet w zimę.
Na pustyni, jak we wszystkich krajach południowych, nie było zmierzchu ani świtu. O godzinie siedemnastej słońce, mieniąc się w złotych zorzach, przechodziło na drugą stronę Nilu. Wówczas wzgórza pustyni pokrywały się srebrnym oparem, różowe obłoki ze światła posuwały się naprzód popychane wiaterkiem. Powietrze stawało się przesycone różowym blaskiem - aż trzeba było mrużyć oczy. Pola przybierały liliowy odcień, a odległe wzgórza barwę ametystu. Gdy zapadała czarna noc, zaczynały się nocne ułudy. Nad ranem niebo przybierało barwę muszli perłowej, chmurki barwiły się złotem i na wysokiej płaszczyźnie zza obłoków wybuchało słońce i rozświetlało widnokrąg,
Czasami na pustyni rozpętywała się burza. Pojawiała się ciemna chmura, krańce widnokręgu szarzały, powietrze drżało, nadchodził wiatr. Podmuchy skręcały piasek, tworzyły się lejki, miejscami „wstawały chybkie wiry, podobne do kolumienek cienkich u spodu, a rozwiniętych jak pióropusze w górze”. Tumany pyłu w jednej chwili zakrywały niebo i słońce, powstawał rudy mrok. W powietrzu czuć było woń czadu węgli, a po chwili gruby piasek opadał. W powietrzu zostawał czerwony pył, pokazywała się chmura, z której wystrzelały dwa słupy przypominające kominy – były to wiry piaszczyste. Następował huk, unosiły się kłujące kłęby żwiru, ogromny wicher wyjąc poruszał masy piasku, słychać było odgłosy śmiechu, szlochu - złudy. Wraz z rozszerzającą się ciemnością pojawiały się grzmoty. Pędziły między pustynią Arabską a Libijską, silne niczym pękające skały i góry. Od czasu do czasu jaskrawe błyskawice kilkakrotnie rozświetlały czerń pustyni. Po jakimś czasie wiatr ucichał, nastawała cisza i z nieba spadały pierwsze krople dżdżu (zawsze przychodził po huraganie) - najpierw duże pojedyncze, potem mocniej i mocniej. Takie opady zdarzały się raz na kilka lat, napełniały wodę w kanałach Nilu i tworzyły w dolinach pustynnych jeziorka. Po wielkim dżdżu jak zwykle nastawała wspaniała pogoda - powietrze stawało się przezroczyste, w nocy gwiazdy na niebie migotały jak diamenty, a od piasków unosił się rześki chłód.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 -